Sesja eimyra

- To je dobre pytanie... - zamamrotał pod nosem Wirtualny, ani na moment nie spuszczając wzroku z ekranu laptopa. Przestało cię dziwić, dlaczego nosi tak wielkie okulary. Aż dziw, że jeszcze nie oślepł przez wszystkie godziny wgapiania się w to pudło.
Krew, której sobie upuściłeś, pobudziła do życia nowe, delikatne pnącza, które nieśmiało zaczęły sunąć po podłodze i piąć się w górę. Najpierw szło im to niezwykle powoli, potem jednak przyspieszyły z niespodziewaną gwałtownością, oplatając stół oraz jego zawartość gęstą, zieloną siecią. Gdy oplotły też klosz z sercem, zaczęło dziać się coś dziwnego. Pnącza zieleniały i pogrubiały się, by natychmiast zżółknąć, zbrązowieć, ostatecznie zszarzeć i zwiędnąć. Nim jednak opadły na podłogę jako wyschnięte badyle, unosiły się ponownie, jakby ożyły równolegle z chwilą śmierci. Cały proces powtarzał się z każdym kolejnym uderzeniem serca.
- Niebywałe, doprawdy niebywałe... - powtarzał Grohman, zawzięcie kreśląc kolejne całki w notatniku, poprawiając jedynie co chwila zjeżdżające mu z sękatego nosa okulary.
Może postęp nie porażał, ale kierunek był właściwy. Zmusiłem drzewo, by zapuściło korzenie w podłodze, pięło się po ścianach i obrosło całe pomieszczenie, chociaż w granicach rozsądku. To ma być oaza, ja tu mam pracować. Następnie przyjrzałem się miejscu, gdzie roślina styka się z mechanizmem. Spojrzałem na Kwintesencję, która przez nie przepływa. Nakazałem drzewu zbierać wyłącznie pozytywną energię, siłę sukcesu i radości, przykleiwszy do jego kory wyciągniętego z kieszeni asa pik, wcisnąłem w drewno entropiczny efekt Fortuny. Ideą było, aby drzewo zbierało wyłącznie pozytywną energię, a następnie przekazywało ją do serca - uzupełniając bądź zastępując poprzednią aparaturę. Kurwa mać. Bo bez przekleństwa magya nie ma sensu.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Efekt nie porażał, ale postępował. Pnącza rozpełzały się po ścianach niczym zielone macki lub ożywiona, roślinna pajęczyna, to więdnąc, to znów kwitnąc na przestrzeni kilku sekund. Po kilkunastu trzecia część podłogi i połowa dolnej części ścian zieleniły się i brązowiały naprzemiennie, choć sam mechanizm zdawał się być nienaruszony. Kilka strąków wkręciło się w obracające się na ścianach tryby, kilka oplotło łańcuchy poruszające zębatki. Nie spowodowało to większego uszczerbku dla ich pracy, a mimo wszystko odniosłeś niejasne wrażenie, że mechanizm zwolnił. Nie wiedziałeś jeszcze co może to wymiernie oznaczać, gdy coś strzeliło elektrycznie w laptopie Staszka...
- KURWAJEBANAWDUPĘRUCHANA!!!
... a pióro Grohmana złamało się na notesie, przebijając kilka kartek i robiąc na nich atramentowe kleksy. Jednocześnie w uszach usłyszałeś przytłumiony kobiecy głos.
- Idzie tu.
- Mamy towarzystwo! - Niech drzewo odsunie się od ustrojstwa na tyle, żeby przestało umierać jak porąbane. I najlepiej niech filtruje największe ilości pozytywnego rezonansu jakie będzie w stanie. Zdejmuję z ramienia karabin, opierając go o ścianę dwa kroki ode mnie i sięgam po pistolet.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Grohman z irytacją cisnął połamane pióro i notes na podłogę i gwałtownymi ruchami zaczął wypisywać cyfry, wzory i równania w powietrzu. Symbole jaśniały przez chwilę bladosrebrzystym światłem i znikały, lecz ich efekt pozostawał. Niektóre elementy maszyny, która tworzyła pomieszczenie i cały budynek, zaczęły pracować inaczej, w zgodzie z twoją rośliną. Eteryk kilka razy wykonywał taki gest, jakby regulował jakieś pokrętło, powodując szybsze lub wolniejsze obracanie się trybów. Roślina przestała więdnąć, dzięki czemu jeszcze szybciej rozrastała się wszędzie wokół.
Tymczasem Staszek sięgnął do kieszeni i ruchem rewolwerowca wyciągnął z nich dwa IPhony. Zaczął zabawiać się nimi z obłąkańczą zawziętością, mamrocąc przez zęby "No chodź, chodź kurwa...".
Wówczas portal zadrżał gwałtowniej, a Fabrykant, w istocie, przyszedł.
- Mam nadzieję, że reszta też już zaczęła. Panie Grohman, jak powiem, Siłami poproszę jakąś tonę rozwarcia na oko, dobrze? - mrugnąłem do niego porozumiewawczo, żeby wiedział, że gdy nadejdzie czas, będzie wiedział o co chodzi. Pakuję kwintesencję wyssaną ze złapanego losowo nieużywanego nijak trybu zębatego w magazynek pistoletu. Tak naprawdę energia trafiała wprost do Sieghild, tworząc z niej chwilowo artefakt podobny do płonących mieczy aniołów Chóru czy kruszących skały kastetów Braci. Tym razem nie mogłem bawić się z nim na pół gwizdka ani uciekać. Otworzyłem torbę, by mieć swobodny dostęp do jej zawartości.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Poczułeś, jak od wpakowanej w nią kwintesencji cała broń zaczyna wibrować i buzować, niemal jakbyś podłączył ją pod prąd. Fabrykant nie ruszył się jednak z miejsca, wsparty na lasce.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałem się zastać was tak daleko. - zaczął tonem, w którym pobrzmiewała mieszanka irytacji i rozbawienia. - To bardzo dobrze o was świadczy, panowie. Mogę mieć z was sporo pożytku. A także mieć wam sporo do zaoferowania. No, chyba, że koniecznie chcecie tu bezsensownie zginąć, ale jesteście na to zbyt rozsądni, jak mniemam, panowie magowie.
- Przejmowanie kontroli nad tym miastem też nie było zbyt rozsądne. - spojrzałem na Grohmana i Staszka, mając nadzieję, że oni również wiedzą, że czas jest po naszej stronie - Co proponujesz?

Póki pozostaje wsparty na lasce celuję w niego, jednak przygotowując się mentalnie do wystrzelenia w koniec laski, tam, gdzie trzyma dłoń.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Na początek: Czas. - zaoferował uprzejmym tonem. - Czas, którego nawet wy macie niewiele. Czas, który nie będzie już was ograniczał. Dla was, magów, to chyba bardzo istotne, prawda?
- Dla nas, ludzi, bardzo istotne jest to, że dla zabitych przez ciebie naszych przyjaciół wszelki czas się skończył. - przerwał mu Grohman, wygłaszając pogląd, z którym nie do końca mogłeś się zgodzić. Fabrykant uśmiechnął się jedynie szerzej.
- Ależ panie Grohman, wówczas i to nie będzie problemem. Już teraz znajdujemy się w miejscu poza czasem. - określił zamaszystym gestem pomieszczenie. - Przyłożył się do tego mag podobny wam, a jednak nie tak utalentowany. Jeśli tamte wypadki były dla pana tak istotne, ja oferuję panu możliwość ich cofnięcia... lub rozwinięcia wedle woli. Jaka moc, jaka wiedza byłaby dla was wystarczająca? - zapytał, spoglądając na każdego z was z ukosa. - Potęga śmierci? Tajemnica śmierci? Wyzwolenie od śmierci? - wymieniał, patrząc na ciebie. - Nie ma niczego, czego nie mógłbym wam dać. Za odpowiednią cenę.
- Spokój, na przykład? Nam i temu miastu, to byłoby dobre. - właściwie nie do końca byłem przekonany, czy starszy mag i chłopak oprą się jego wpływowi - i zastanawiałem się, co zaproponuje mnie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Roześmiał się, a wraz z nim śmiały się ściany, tryby maszyny oraz serce, które zapulsowało gwałtowniejszym rytmem.
- Ależ panie Mackiewicz, to miasto cieszyło się niezmąconym spokojem, do czasu pańskich i panów poczynań. Nie spierajmy się jednak o semantykę... Zapewnię spokój, wam, temu miastu i każdemu innemu. Mało tego, za kształt tego spokoju odpowiadać będziecie również wy, panowie, formując go wedle własnych idei i możliwości, które ja wesprę ze swej strony. Tak czy inaczej wracamy jednak do pytania o cenę i zysk. Jesteście, panowie, obiecującymi i ambitnymi jednostkami... - zawiesił głos, ponownie taksując was wzrokiem. Gdy zatrzymał go na tobie, usłyszałeś jego głos, choć nawet nie otworzył ust.
- Czego pragnie pan najbardziej, panie Ciaran?
Nietrudno było sobie wyobrazić, trudniej było uznać co jest najważniejsze. Wygrana Wojna Wstąpienia? Wstąpienie wszystkich avatarów, nawet śpiących? Balans w Cyklu? Aided nie jako resztki, a jako siła? Ciaran Mackiewicz, an Draoi Ceomhar. Opatrzony przydomkiem mag, który nigdy nie spierdolił powierzonego mu zadania. To by było dobre. Uśmiechnąłem się. Nie było sensu dłużej czekać, teraz to wyglądało tak, jakby on grał na czas. Gadał, a skoro gadał, to nie chciał albo nie mógł nas zarżnąć od razu. Strzelam w główkę jego laski.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Uniosłeś broń i strzeliłeś, a wtedy machina zatrzymała się, pociągając za sobą czas. Wszystkie dźwięki zmieniły się w powolny, kleisty pomruk. Odrzut broni zatrzymał się w twoim nadgarstku, by po minucie przejść wyżej w przedramię. Obserwowałeś pocisk, który z prędkością ślimaka wydostał się z lufy i obracając się spiralnie szybował niemalże w miejscu, lecąc w kierunku Fabrykanta. Tylko on sam poruszał się normalnie, bez pośpiechu idąc w twoją stronę, postukując przy tym laską. Z protekcjonalnym uśmiechem sięgnął w stronę pocisku, zamierzając chwycić go w palce, lecz gdy tylko zacisnął je na jego powierzchni kula i broń zajaśniały blaskiem Kwintesencji. Fabrykant wrzasnął jak sparzony, ukazując wampiryczne zęby w bolesnym grymasie i pojawił się znów przy portalu, gdzie stał parę sekund poza czasem wcześniej. Równocześnie sam czas wrócił do normy równie szybko, jak szybko się zatrzymał. Czułeś w barku odrzut wystrzału, zaś sama kula świdrowała właśnie zielonkawe pole siłowe osłaniające Fabrykanta, bardzo podobne do tego, które otaczało tarczę zegara. Widziałeś, jak tafla ochronnej bariery ugina się pod naporem kuli, zaś sam Fabrykant trzyma przed sobą laskę z wyraźnym wysiłkiem, jakby fizycznie zmagał się z ciężarem wystrzału.
Poprawiam Fabrykantowi kilka razy, celując możliwie blisko siebie. Wiem, że jeśli próbowałbym za pomocą kul przekazać taki efekt jak poprzednio na zegarze pierwsza oberwałaby Sieghild, a na to nie mogłem pozwolić. Przy wyborze - trać czas, skupiaj się i kombinuj efekt antytarczowy albo działaj szybko, wybór był prosty. Po trzecim wystrzale zerkam kątem oka na Grohmana i Staszka, puszczając lewą dłonią prawy nadgarstek - poświęcając celność na rzecz wolnej dłoni - i poprawiam jeszcze trzy razy, jednorącz.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Pod naporem kolejnych pocisków tarcza powyginała się jak blacha samochodu pod uderzeniami gradowych kul. Grohman i Staszek w tym czasie napierdalali ostro swoje "inkantacje", Eteryk kreśląc eteryczne wzory, Wirtualny wirtualnie majstrując przy strukturze Wzorca, który zaczął nabierać wokół was dziwnej, matrixowo-zielonej barwy. Gdy wystrzeliłeś trzy ostatnie pociski laska Fabrykanta wystrzeliła mu z ręki obracając się gwałtownie, jak łom włożony między tryby przeciwstawnych zębatek i potoczyła się po podłodze, on sam zaś został zmieciony przez siłę pocisków po pęknięciu bariery. Gwałtownie wkleił się w ścianę, która częściowo zarwała się, zasypując go stertą mechanicznych elementów, łańcuchów i przekładni.
Ledwie zdążyłeś opuścić broń, a część odpadających od ściany i sufitu trybów nie opadła jeszcze na podłogę, gdy cała sterta żelastwa, która pogrzebała Fabrykanta, eksplodowała w waszym kierunku. Ogromne koło zębate zmiażdżyłoby cię na miejscu, gdyby nie zatrzymało się na sięgającej od ściany do ściany zielonej sieci, która tak, jak pole siłowe deiformy przed momentem, zatrzymała nawałnicę metalu.
I tak jak tamto przed chwilą, zaczęło się uginać.
Lewą ręką sięgam do torby, łapię Fomóraig za okładkę i połowę stronic, tak, żeby wyciągając otworzyć ją na oku. Unoszę ją nad głowę, chowając broń za sobą i zmuszając Sieghild do zejścia z linii potencjalnego wzroku.

- Tona rozwarcia, panie Grohman i chować się! - wykrzykuję w jego stronę, stając w jak najstabilniejszej pozycji w miarę przed nimi. Jeśli mam czas, staram się schować sig-sauera do kabury, a księgę złapać przed sobą oburącz.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Stanąłeś z przodu, unosząc wysoko księgę. Gdy Grohman skupił się na niej, bariera podtrzymywana jedynie przez Staszka zadrżała, a potem puściła. Zobaczyłeś lecącą na ciebie nawałnicę stali, Staszka obrywającego wielką sprężyną. Odruchowo zamknąłeś oczy, czekając na miażdżące uderzenie, lecz zamiast tego poczułeś jedynie zalewającą cię chmurę pyłu, który wdzierał ci się do nosa i ust, zostawiając metaliczny, rdzawy posmak.
Gdy otworzyłeś oczy i opanowałeś mruganie oraz łzawienie, zobaczyłeś tylko Fabrykanta, stojącego nieruchomo. Po całym żelastwie pozostał tylko czerwony i brązowy kurz, zaś Fabrykant, jak oceniłeś po chwili, wpatruje się wprost w księgę, która pulsowała w twych rękach. Patrzył nieruchomym wzrokiem w jej karty, z których, jak wiedziałeś, patrzyło na niego oko Balora. Nie dostrzegałeś żadnej zmiany w nim samym, lecz wszystko wokół was zaczęło trząść się i rozpadać, a drgania przeciwstawnych mocy owiewały was coraz silniejszym wichrem. Nie byłeś pewny jak długo utrzymasz się na nogach, gdy nagle dosłownie znikąd, pojawiła się postać mężczyzny, odzianego w biały jak śnieg garnitur i kapelusz z czarną wstęgą na rondzie. Bił od niego niesamowity, niemal oślepiający blask. Szedł spokojnie w twoją stronę, a ty nie mogłeś zrobić ruchu, jakby porażony tą czystą, niewytłumaczalną obecnością.
Mężczyzna podszedł do ciebie. Miał równą, hiszpańską bródkę, białą kamizelkę i złoty zegarek na łańcuszku oraz biały krawat w cienkie, skośne, czarne paski. W ustach miał cygaro, które popalał z wolna. Minął cię bez słowa, jedynie po przyjacielsku kładąc dłoń na barku.
Przeszedł cię prąd.
- Zamknij ją. To już koniec. Ja się tym zajmę. - szepnął spokojnym, melodyjnym głosem, zupełnie ignorując szalejący wokół chaos.
Chyba... chyba... chyba nie miałem powodu, żeby myśleć, że to podpucha, prawda? Oczywiście, to pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę. Ale z drugiej strony, ta aura... Zamykam Oko Balora. Nie mógłbym chyba postąpić inaczej.

- Kim jesteś? - rzucam onieśmielony. Mrugam kilkukrotnie i dopiero gdy jest już kilka kroków ode mnie, zdobywam się na jakiś czyn. Podbiegam do Staszka, klękam przy nim i czym prędzej oglądam jego rany.

Coś mnie tknęło. Kieruję pistolet w stronę Fabrykanta, a potem staram się go przesunąć na nowego przybysza. Prawie... jeszcze trochę... aaaAAAH, Cac capaill, niech ich Grohman pilnuje.

Patrzę na rany Staszka już nie zwyczajnie, ale przez wizję Wzorca życia. I patrzę, gdzie Kwintesencja nie przepływa jak powinna. I niech to szlag, zamierzam to naprawić. Tak, jak potrafię.

- Wybacz, stary, będzie bolało. - cedzę przez zęby, przywołując ze swojej i jego krwi zastępcze biologiczne cokolwiek, co chwilowo zadziała jak jego prawdziwe organy i naczynia. Obojętne co. Zaczynam od wrastających w ciało pnączy i bluszczy, naczynia zastępuję przewodzącymi Kwintesencję drewnianymi pędami wyrastającymi wprost z żył i tętnic i wbijających się we właściwe, jak sądzę, miejsca. Tam, gdzie widzę niedomiar, przekierowuję Kwintesencję stamtąd, gdzie jest nadmiar. Mam świadomość, że całą operacja kurewsko przypomina efekt Chórzystów - Tarcia Kości, okrutnego zabiegu, przy którym blednie Inkwizycja i którego nawet najbardziej zepsuci masochistyczni Kultyści nie potrafią znieść.

Kiedy uważam, że Staszek jakoś się trzyma, łapię pierwszy tryb zębaty, jakiego sięgam ręką i trzymając go w prawej dłoni, niszczę za pomocą prymitywnej Entropii. Moje ręce traktuję jak przewodnik Kwintesencji, z drugiej dłoni obficie krwawiąc do ran Staszka, przetaczając mu tyle energii ile z niego wycieka. Wiem, że przez tak chamski i nieelegancki zabieg wydaję więcej niż zbieram, ale chyba mogę mu w ten sposób kupić czas.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Twoje wysiłki zdawały się przynosić pożądany efekt, choć jeśli chodzi o wysiłek, to zaiste byłeś na skraju sił, zarówno fizycznych, jak i magycznych i umysłowych. Na całe szczęście stan Adepta nie był tak skrajnie beznadziejny, byś miał poważne trudności z utrzymaniem go przy życiu.
- Moje... moje... zabawki... kuuurwaa.... - wyjęczał niemrawo, łapiąc ponownie oddech i spoglądając półprzytomnie przez rozbite okulary. Grohman również oparł się o ścianę i usiadł, trzymając się za serce jakby przebiegł maraton. Jedynie człowiek w bieli podchodził spokojnie do Fabrykanta, który spojrzał na niego z płomienną nienawiścią.
- TY! - wykrztusił z furią. - Jak śmiesz tutaj... Jesteś słaby! Zbyt słaby, by tu być! - wrzeszczał, choć nie zrobił ani kroku. Idący w jego stronę mężczyzna w bieli uśmiechał się promiennie. Choć byli zupełnie różni, zauważyłeś między nimi dziwne podobieństwo.
- To prawda. Jestem słaby. - mówił zbliżając się coraz bardziej, zupełnie przecząc własnym słowom. - Cóż jednak zostaje słabym w walce o przetrwanie? - zapytał, znajdując się z Fabrykantem twarzą w twarz. - Błędy silnych.
Szybkim ruchem chwycił Fabrykanta za głowę, czym musiał zadać mu niewytłumaczalny ból. Sam również skrzywił się wyraźnie, a krzyk człowieka w meloniku, zmieniający się we wściekły skowyt, doszczętnie zachwiał konstrukcją całego budynku, który teraz, gdy obie postacie zlewały się w jedną w przedziwnym spektaklu czerni i bieli, zaczął walić się dosłownie na waszych oczach i z wami w środku.
- Musimy się stąd zabierać! - krzyknąłem do Grohmana, próbując zorientować się, czy jest w stanie nas stąd wyciągnąć. Staszek leżał ranny, raczej nie dałby rady się skoncentrować. Eteryk wyglądał jakby miał zaraz zejść na zawał. A ja, damnú, wiedziałem za mało o Rękawicy, żeby rozerwać ją dostatecznie szeroko dla nas wszystkich. Zresztą, nie byłem pewien, czy chciałem być po drugiej stronie, kiedy dwie takie istoty naparzały się tuż obok. Czekałem na ich reakcję, na razie bezsilnie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
← Sesja WoD
Wczytywanie...