Wstrząsy wzbierały na sile, powodując, że strop pękał i łamał się w kilku miejscach. To samo działo się ze ścianami, a także podłogą wokół was...
... I pod tobą.
Nagle wpadłeś po pas w drewno, w ostatniej chwili blokując się łokciami na krawędzi szczeliny. Grohman z wyraźnym wysiłkiem podpełzł do ciebie i pomógł ci się wspiąć, choć nie wiedziałeś ile czasu potrzeba, by całość runęła doszczętnie. Obie deiformy zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie laskę i zegarek.
Wyglądało na to, że Grohman nie był w stanie nas stąd wyciągnąć. Przez moment chciałem nawet użyć kart Mojr, ale w naszym stanie ryzyko było zbyt duże.
Nożem z obsydianu ciachnąłem powietrze, rozdzierając Rękawicę tak mocno, jak byłem w stanie i wydając resztę kwintesencji na ten akt magyi. Złapałem Grohmana za fraki i po prostu go wepchnąłem w szczelinę, którą otworzyłem - oczywiście zerkając najpierw, czy nie wpycham go przypadkiem w kilkudziesięciometrową przepaść.
- SIEGHIIIILD! POMÓŻ! - zawołałem, kurwiąc pod nosem i robiąc tak samo ze Staszkiem. Potem łapię, spiesząc się jakby sam diabeł mnie gonił, zegarek i laseczkę, i wskakuję na oślep w przekłutą szczelinę.
Przeciśnięcie go przez powstałe rozdarcie przypomniało ci dowcip o klockach i teście inteligencji dla policjantów. Było to zdecydowanie zbyt mozolne i trwało zdecydowanie zbyt długo. Gdy wspomagając się kolanem przepchnąłeś Staszka niczym worek kartofli, rozdarcie zmniejszyło się niebezpiecznie, a podłoga zamieniła się w strzępki, które podtrzymywała jedynie niezidentyfikowana siła woli. Co gorsza, zarówno zegarek jak laseczka rozjechały się na pochyłej równi w dwie różne strony. Za jedną rękę chwyciła cię przez wyrwę kobieca dłoń, ciągnąc w stronę Umbry. Drugą wyciągnąłeś do dwóch przedmiotów, wiedząc, że zdołasz pochwycić tylko jeden. Nim zniknąłeś w świecie Duchów, zdołałeś pochwycić...
Opadłeś ciężko na ziemię, spowitą chłodną, eteryczną mgiełką. Twe uszy poraziła cisza kontrastująca z apokaliptycznym harmidrem, z którego właśnie się wydostałeś. Leżąc na plecach obserwowałeś umbralne niebo, które zaraz przesłoniła uśmiechnięta łobuzersko twarz kobiety.
- Ciebie to naprawdę nigdzie nie można puścić samego, Ciaran. - zadrwiła, podając ci rękę, żeby pomóc wstać.
- Zasłużyłem na całusa? - rozejrzałem się za moimi towarzyszami. Zegarek odkładam do torby, obok książki, dorzucam tam też karty - wolę, żeby mi nie wypadły z kieszeni. - Damnu! To miasto wisi mi piętnaście kawałków. - przypomniałem sobie o zostawionym w wieży karabinie.
- Ty? Chyba na pobyt w izolowanym zakładzie zamkniętym. - zaśmiała się figlarnie. - Człowiek-demolka.
Obaj towarzysze dochodzili do siebie. Grohman zdołał wstać, Staszek podnieść się do pozycji siedzącej.
- Uu... Jaki dziwny respawn... - ocenił okolice, wciąż niezbyt przytomnie. Po tej stronie Rękawicy nie widziałeś nic, co pokrywałoby się z dokonującą się rozpierduchą. Jedynie potężne echa przeciwstawnych rezonansów i opary strawionej kwintesencji roznosiły się po okolicy pod postacią dziwnej mgły. Wokół było ciemno, pusto, choć spokojnie.
- Wygląda nieźle. Chyba się udało. - podchodzę do Staszka, kombinując jak go przetransportować w bezpieczne miejsce - Jesteśmy w Umbrze. To taka średniowieczna wersja beta waszej Pajęczyny. - staram się przemówić do niego językiem, który zrozumie, chociaż wiem, że pewnie brzmię dla niego jak Benedykt XVI w orędziu do polaków.
Spoglądam na miejsce, w którym się znajdujemy. Spodziewałem się wyjść w środku wieży zegarowej, ale tak naprawdę cholera wie, gdzie w okolicy ukryte było to pomieszczenie. Trzeba sprawdzić jak się trzyma Fundacja, skontaktować z innymi drużynami - zapewne nie wszyscy mieli tyle farta co my.
Cała okolica pogrążona była w cichym, sennym półmroku. Widziałeś liczne, widmowe dęby, będące czymś na kształt trójwymiarowych cieni drzew po drugiej stronie, choć w znacznie większej obfitości. Zarówno niebo, horyzont jak i trawa przypominały ci atramentowe obrazki, które po przechyleniu tworzą z rozlanej cieczy fantasmagoryczne pejzaże i kształty. Umbra po tej stronie wyglądała nieco jak zalany przez atrament, surrealistyczny obrazek. Nie było to najbardziej kolorowe i pocieszne miejsce, a jednak czułeś wyraźną różnicę. Było ciszej, spokojniej, mniej entropicznie i zdegenerowanie, a bardziej naturalnie. Mieszkańcy krainy duchów przemykali tu i ówdzie, bardziej w zdziwieniu, niż strachu, który widziałeś przy poprzednim pobycie po tej stronie.
- Myślę... że możemy pojechać z powrotem... na Ogrodową lub do nas. - powiedział Grohman, wciąż lekko dysząc. On też obserwował okolicę, prawdopodobnie czyniąc podobne spostrzeżenia, co ty.
- Panowie, przedstawiam wam Sieghild. - wskazałem na ducha - To opiekuńczy duch i dzielna wojowniczka. Wyobrażacie sobie, co musiała przechodzić przez ostatnie dni. - spojrzałem na nią z aprobatą.
- Niestety, wygląda na to, że średnio się nadajemy do podróży w Umbrze, nieważne jak spokojna teraz jest. Proponuję, żebyśmy się udali w jakieś zaciszne miejsce i przeszli do świata materialnego. Tam chyba nadal stoi nasz samochód. - wskazałem na pobliskie krzaczory, miejsce, gdzie chyba prościej byłoby przejść, a na pewno nie bylibyśmy tacy na wierzchu jak tu.
- Do was? Panie Grohman, myślałem, że ta fabryka jest w gruzach...
- Fabryka tak, lecz ona stanowiła tylko i aż pracownię, laboratorium, w którym wykonywaliśmy swe eksperymenty i badania. Ale to chyba faktycznie nienajlepszy pomysł, powinniśmy wracać na Ogrodową... - przekonywał sam siebie Eteryk, pomagając ci otworzyć przejście za Zasłonę. Gdy udało się wam przecisnąć z powrotem do planu realnego, bez dalszego mitrężenia zapakowaliście się w samochód. Podróż na cmentarz ciągnęła się niemiłosiernie, gdyż okazało się, że mamy już południe i towarzyszące mu korki. Po niemalże pół godziny jazdy i wysłuchiwania jojczenia Staszka, który płakał po swoim ukochanym Maczku i dwóch IPhone'ach, dotarliście na miejsce. Mijając kilka babć krążących wokół nagrobków, które z mieszanką zaskoczenia i oburzenia przyglądały się tak niedopasowanemu do otoczenia triu, weszliście do Fundacji. Tam od razu powitał was Nikodem, który o mało nie podskoczył na wasz widok.
- Jesteście wszyscy? - zapytał pełnym napięcia głosem. - Pierwsi wróciliście. Od pozostałych nie miałem dotąd znaku...
- To niedobrze. W każdym razie akcja udała się i jesteśmy w komplecie. Podczas naszego starcia z Fabrykantem pojawiła się druga deiforma i wydaje mi się, że obie zniknęły. - odpowiadam, gdy byłem pewien, że Grohmanowi i Staszkowi nic nie grozi - Co z Siostrami? Staszek porządnie oberwał, a pan Grohman poświęcił chyba zbyt wiele mocy. Ja też zresztą jestem pusty i sam nic im nie poradzę. Uważajcie na Adepta, jest posklecany w bardzo nieładny sposób.
Siadam naprzeciw Kruka, w rozpartej pozie. Nie dlatego, że chcę demonstrować swoją zajebistość, chociaż to prawda, że dostałem ładny powód do poprawienia zdania o samym sobie, tym razem jednak nie mam siły ani ochoty siedzieć inaczej. Kładę przed sobą zegarek.
- Z deiform zostało tylko to i laska, którą bawił się Fabrykant. Laskę pogrzebało pod gruzami wieży, a jeśli fizyczna wieża zegarowa się nie zawaliła, to pod gruzami jej odpowiednika, gdziekolwiek się on znajduje. Nie mam pojęcia czy to artefakt czy kawałek deiformy czy co - nie miałem okazji się przyjrzeć. - nagle coś sobie przypominam, przy słowach "pogrzebało" - I jesteś mi dłużny jakieś piętnaście kawałków. Razem z laską szlag trafił mój karabin.
Nikodem parsknął.
- Nie do mnie z takimi zażaleniami. Proponuję wystawić rachunek Urzędowi Miasta, w końcu to oni mają z głowy...
Przerwał mu hałas, który dobiegł od strony schodów. Nieomal spadły po nich dwie siostry, które z trudem dźwigały trzecią bliźniaczkę. Podbiegliście do nich z Nikodemem, który zaklął widząc w jakim stanie jest Wieszczka. Zupełnie nieprzytomną, krwawiącą obficie z przynajmniej kilkunastu ran ciętych, położyliście ją na najbliższym stole.
W pierwszym odruchu chcę ją ratować za pomocą magyi, ale wiem, że tak naprawdę nic nie mógłbym zrobić. Nawet gdybym wymusił na sobie Epifanię Życia, nie widziałem jej Wzorca wcześniej. Zgadywałbym, zamiast leczyć. Podałem zamiast tego karty Tarota ich właścicielkom. I tak nie miałem na tyle jaj, żeby ich używać.
Z rosnącym napięciem i frustracją obserwowałeś bezskuteczne wysiłki sióstr zmierzające do uratowania trzeciej maszkary, której krew przybrała już ciemno-czarny kolor. Choć Nikodem pomagał im jak mógł, efekty starań całej trójki ledwie starczały na przytrzymanie jej (bo nawet nie utrzymanie) przy życiu. Rany nadal krwawiły jednak paskudnie, nie chcąc się zasklepiać ani zmniejszać, zupełnie jakby magya nie słuchała władających nią magów.
- Matko przeznaczenia, wszechpotężne Fatum, ukaż nam ratunek dla twej wiernej sługi... - wymówiła drążącym od nerwów głosem Atropos (a może Kloto?), unosząc kolejno przed twarz trzy karty z talii i kładąc je na stole obrazkami do dołu. Gdy tylko położyła ostatnią, te zadrżały jakby targnięte podmuchem wiatru i wylądowały u twych stóp, odwracając się awersami do góry.
Wiedźma spojrzała na ciebie z mieszanką konsternacji i irytacji.
- Zabieeraj to! - wcisnęła ci zegarek po tym, jak najwyraźniej nie udało jej się zrozumieć co i jak z nim zrobić. Razem z siostrą zaczęły recytować coś w języku, który prawdopodobnie był starożytną greką. Jedna z nich wyjęła z kieszeni niezgrabne, pordzewiałe nożyce, za pomocą których podcięła żyły na nadgarstku siostrze, a potem sobie. Krew spływała obficie po ich rękach, kapiąc na podłogę, lecz zamiast rozbryzgnąć się na niej jakby znikała w powietrzu. Tymczasem rany trzeciej z sióstr zaczęły się zasklepiać. Po mniej więcej minucie krwawienie u wszystkich trzech ustało, zaś dwie przytomne usiadły chwiejnie na podłodze.
Cóż. Wydawało mi się, że dobrze zrozumiałem te karty. Tak czy inaczej, zgadywanie z kawałków papieru to nie dla mnie. Zwykłe karty mogły mi służyć jako wyznacznik powodzenia albo sposób na skupienie się, ale tarotowe wiedźmiarstwo kompletnie do mnie nie przemawiało. Może i byłem pierwotnym, prymitywnym magiem z wymarłego odłamu starożytnej Tradycji, ale to było dla mnie zbyt naciągane. Dobrze, że staruchy poradził sobie beze mnie, bo gdybym i ja wsadził w to swoje ręce, nie wyszłoby z tego nic dobrego.
Muszę się podszkolić. W Życiu i w Duchu. Bezwzględnie.
- Cóż, skoro sobie poradziłyście, to ja może nie będę przeszkadzał. Panie Nikodemie, spośród Magów nie było już żadnego zespołu?
- C..co? - zapytał nieprzytomnie, obserwując ze zdenerwowaniem działania Sióstr i ich nie najlepszy stan. - A... Spośród Magów tylko biskup Konieczny, ale nie miałem jeszcze od niego wiadomości. Tak samo z resztą, jak i od pozostałych.
- Będę w swojej kwaterze, jeśli to nie kłopot. W razie gdybym był potrzebny, niech Pan mnie woła.
Nie. Nie chcę się w to mieszać. Nie chcę się związywać emocjonalnie z łódzką fundacją. Pierdolone wiedźmy, pierdolony Nikodem, pierdolona deiforma, która pożarła moje piętnaście kawałków. I pierdolony Marek, któremu dałem się zabić jak ostatni idiota. Dlaczego? Bo potrzebowałem pierdolonego przewodnika. Jebanego szofera. Niańki. Nie, kurwa, już się bardziej nie musiałem angażować emocjonalnie.
Położyłem zegarek na biurku. Wyłożyłem obok niego cały szpej, który miałem w marynarce i przy pasie. Rozebrałem się z wierzchniego odzienia, dla wygody i zacząłem oglądać zegarek, siedząc przy krześle. Jeżeli ta rzecz jest w połowie tak potężna jak laska, to nawet piętnaście milionów byłoby mało, żeby coś takiego zdobyć.