[Wiem wiem, najpierw miałem odpowiedzieć na nie na początku, potem zmieniłem zdanie i chciałem dać na koniec, a gdy napisałem odpowiedź fabularną, to o słowie od MG zapomniałem
Zatem - nie, nie zostawił żadnych bękartów, tego byłeś pewny. Był to dziwak i odludek, nic więc dziwnego, że jeśli w ogóle miał jakieś kontakty z kobietami, to nie układało mu się w nich. Nie było więc żadnych historii o długotrwałych konsekwencjach, a nawet jeśli, zapewne od razu je rozwiązano. Co do kuzynów i pociotków, musieli być to bardzo dalecy krewni - w sensie dosłownym, bo dotąd nigdy nic o takich nie słyszałeś lub w sensie pokrewieństwa, bo nigdy nic o takich nie słyszałeś ani też nie zgłaszali żadnych pretensji względem czegokolwiek]
Zapewne faktycznie zmęczenie wydarzeniami ostatnich dni, które coraz mocniej wyczerpywały cię tak fizycznie, jak i duchowo, stało za twym zrozumiałym rozkojarzeniem. Gdy przypomniałeś sobie w czym rzecz, bez zbędnego ociągania opuściliście podziemia. Powrót na powierzchnię powitałeś jak zawsze z radością, teraz o tyle większą, że nie musiałeś już do nikogo strzelać ani chronić się przed niczyimi pociskami. Gdy wchodziliście z klifu na podzamkową ścieżkę, nocna bryza wlewała ci w płuca orzeźwiające tchnienie drzemiącego morza, którego senny pomruk odprowadzał was od urwiska. Dwaj kapłani oddalili się w stronę zamku, ciągnąc zwłoki za sobą, dwaj inni zajęli ich miejsce. Czułeś zmęczenie, sól i piasek pod powiekami, zwłaszcza teraz, gdy emocje po pogoni i walce wreszcie ostygły wraz z chłodnym, nocnym wiatrem. Na odpoczynek jednak, jak zwykle ostatnimi czasy, właśnie czasu nie było.
Poszliście więc możliwie szybko główną drogą prowadzącą wzdłuż posępnej, szumiącej złowrogo plamy lasu, rozlewającej się na północ, po twej prawej stronie, obserwującej was nieprzychylnym wzrokiem.
[
Ilustracja ]
Teren opadał dość stromo, szybko więc zostawiliście linię drzew za plecami, kierując się ku jednej z trzech głównych bram miasta. Tam powitała was nocna warta oraz blask latarni zapalanych wzdłuż głównych ulic Velenu, a także niezmącona cisza.
Całe miasto było pogrążone we śnie. Niespokojnym śnie, chciałoby się rzec, gdyż idąc przed siebie w kierunku portu nie napotkaliście ani jednego nocnego przechodnia, rzezimieszka kryjącego się w cieniu lub choćby opoja, wracającego chwiejnym krokiem do domu po całonocnej pijatyce. Nie dostrzegałeś też skrytych za ptasimi maskami znachorów, nie płonęły nawet stosy, choć to akurat nie dziwiło aż tak bardzo, gdyż "kwarantanna" planowo miała się ku końcowi, aby nie upuścić zbyt wiele krwi okolicznym kupcom i rybakom. Pomimo tego pozornego spokoju czułeś się nieswojo. Kilkukrotnie oglądałeś się przez ramię lub na boki, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś cię śledzi albo obserwuje. Za pierwszym razem był to kot, obserwujący błyszczącymi ślepiami intruzów spacerujących w poprzek jego rewiru, jednak ani razu później nie dostrzegłeś nikogo. Czyżby twe zmysły aż tak słabowały po znojach minionych godzin?
Po dobrych dwudziestu minutach szybkiego marszu spod zamkowego klifu dotarliście na nabrzeże. Sylwetki rybackich łodzi stłoczonych jedna przy drugiej falowały nieznacznie. Co jakiś czas między nimi wyrastał zarys większego, kupieckiego statku, ale nad wszystkimi górowała niepodzielnie "Płonąca Róża", do której właśnie dołączyło trzech godnych sąsiadów.
Nie były to jednostki tak wielkie ani tak dobrze uzbrojone, jak okręt ser Steverrona, niemniej bez wątpienia każda z nich poradziłaby sobie z odparciem ataku piratów i szybką ucieczką. Sporych rozmiarów żagle opatrzone były tym samym herbem, choć patrząc przez zasłonę nocy mogłeś rozpoznać jedynie ich zarys. Twą uwagę przykuły jednak sylwetki ludzi schodzących z pokładów. Już na pierwszy rzut oka oceniłeś, że jest ich kilkudziesięciu, wszyscy zbrojni w miecze i pancerze. Na drugi rzut oka - dobrych czterdziestu chłopa, może i więcej. Eskel wyszedł przed was w stronę oddziału waszych żołnierzy, którzy wyszli przybyszom na powitanie. Lada moment powrócił z rosłym mężczyzną o długich, kręconych, czarnych włosach opadających na kryte napierśnikiem plecy, który skłonił ci się po żołniersku.
-
Witam Waszą Lordowską Mość. Ser Inan Stratholm, do usług Waszej Lordowskiej Mości. Lord Gilles przesyła najserdeczniejsze pozdrowienia i wyraża nadzieję, że jego ludzie, których oddaje do dyspozycji Waszej Lordowskiej Mości, zdołają posłużyć wam w szczytnym i wspólnym celu. - opowiedział się uprzejmie, jednak bez salonowej nuty czy estymy. Sądząc go po obliczu, wyraźnym zaroście, a także po charakterystycznym tonie wypowiedzi, twe pierwsze wrażenie kierowało się w stronę porównania z Blacksmithem, niż pierwszym lepszym pasowanym fircykiem.