Sesja Tokara

- Pierwszym krokiem byłoby pozbycie się Thayańczyka, który zawadzał w całym przedsięwzięciu. Początkowo miał za zadanie odciągać uwagę od właściwych działań, jednak okoliczności nie pozwoliły na zastosowanie bardziej subtelnych środków. Następnym celem było możliwie szybkie dostanie się do któregoś z pogranicznych miast, gdzie czekałby już odpowiedni do eskortowania księgi oddział. Ze względu na obecną sytuację polityczną w regionie, ucieczka drogą lądową wydawała się dogodniejszym rozwiązaniem. Ostatecznie księga w czasie możliwie najkrótszym i za pomocą możliwie konwencjonalnych środków miała dotrzeć do rąk własnych mistrza Arunsuna. Personalia osób czekających na księgę nie są mi znane, wiem jedynie, że powinni znajdować się w Murran, Mosstone, Riatavinie i na zamku Tethyr.
- Myślę, że nasz gość usłyszał już dość i odegrał wystarczająco ważną rolę w tym przedstawieniu. - przerwał zjawie wywód Mefasm, spoglądając na Koella. - Nie chcielibyśmy zanudzać go więcej zbędnymi dlań informacjami, nieprawdaż? Pozwól zatem, lordzie Greystör, że odprawię go stąd niniejszym. Chyba, że masz doń jeszcze jakieś pytania.
Odpowiedz
Machnął z nonszalancją ręką, popierając Mafasma. Teraz pozostawała tylko jedna kwestia. Popatrzył na Koella ze smutną miną. - ...i co ja mam z Tobą zrobić, biedaku? Mefasm obiecał ci nietykalność, a ja nie jestem w stanie jej zagwarantować, nawet w świetle rewelacji, jakie zdradził ten głupi skurwiel. Zarzuty o zabójstwo zakonnika i pogwałcenie praw gościnności w tych stronach są traktowane wyjątkowo poważnie, a kiepski byłby ze mnie lord, gdybym zrobił wyjątek dla Czerwonego Maga. - odchrząknął - Poza tym, ciężko mi ukryć fakt, iż zbyt wiele wiesz i jedynym gwarantem, aby ktoś z twojego sortu zachował milczenie jest zapewnienie mu kwatery sześć stóp pod ziemią. - wzruszył ramionami.
Odpowiedz
- Och, ależ znamy metody równie pewnie, a nie tak drastycznie naruszające czyjąś żywotność lub zobowiązania. - demon uśmiechnął się w sposób, który mroził i budził odrazę. - Mag tak wytrawny na pewno wie, o czym mówię, czyż nie, mistrzu Koell?
Nie byłeś wytrawnym magiem ani magiem w ogóle, lecz wiedziałeś to i owo o sposobach magicznego zniewalania innych istot, przynajmniej w zakresie, w jakim opowiadał ci o tym Jeditt lub autorzy wcześniej studiowanych ksiąg. O jaką gwarancję bezpieczeństwa i posłuszeństwa mogłoby chodzić Mefasmowi, jeśli nie o geas?

Koell musiał rozumieć to jeszcze lepiej od ciebie, jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej. A potem gwałtownie zwrócił w twoją stronę.

[ Ilustracja ]

W akcie desperacji lub odwagi, Czerwony Mag posłał w twą stronę zaklęcie. Nie wypowiedział przy tym słowa, nie wykonał żadnego gestu, jednakże wiedziałeś, że w twym kierunku pędzi potężna siła, przed którą nie zdołasz się schronić. Wszystko zwolniło, nie jak wówczas, gdy Jafaar zatrzymał czas, lecz jak w tych nielicznych chwilach, gdy świadomość nadchodzącego zagrożenia przestawia umysł na inny tryb działania. Czułeś niewidzialne macki wyciągające się ku tobie, by opleść i zdusić wszelką wolę. Twoje oczy rozszerzyły się w zdumieniu, siła zaklęcia przygięła go cię ziemi...

I wtedy poczułeś, że nie w ciebie trafiło.

Powietrze przed tobą rozbłysło i zadrgało jak zmącona nagle tafla jeziora. Nieokreślony dźwięk, którego nie sposób przyrównać do żadnego naturalnego odgłosu, towarzyszył rozbiciu się wymierzonej przeciw tobie mocy o inną, która ochroniła cię przed jej skutkami. Zdezorientowany, mniej więcej pół oddechu później, ocknąłeś się na ziemi, patrząc z równego pułapu na klęczącego na kamiennej posadzce Thayańczyka i zgiętego w pół demona. Linie run wokół was rozbłysły jaskrawo, podczas gdy ze ścian, podłogi i sufitu, a także z gardła samego Mefasma, wydobywał się przeciągły, ogłuszający syk, przywodzący na myśl wielkiego węża. Widocznie demon nie kłamał twierdząc, że tak jak Koella przed wystrzelonym z twej kuszy bełtem , tak i ciebie samego przed każdym atakiem chroni zawarty wcześniej pakt.

Demon wyprostował się gwałtownie i złożył dłonie w znak. Pochodnie wokół sali rzygnęły w górę snopami błękitnych płomieni, takich samych jak te, które jaśniały teraz w miejscu oczu Mefasma. Ziemia wokół Koella zalśniła od czerwonych kręgów i szkarłatnych run, w które raz po raz uderzały łączące się w snop błyskawice.
- Przestań. Natychmiast. - rozkazał z lodowatą furią demon, wyciągając ku niemu jedną rękę, którą najwyraźniej powstrzymywał wypowiedziane zaklęcie. - Inaczej uznam nasz pakt za nieważny. Odejdziesz stąd zaraz, na moich warunkach, albo zmienisz się w proch, również na moich warunkach.
Pomimo widocznego cierpienia i beznadziejnej sytuacji mag najwyraźniej nie zamierzał korzystać z tak radykalnej "oferty" Mefasma.
- Chędoż się pomiocie, chędoż się ty i twój pies - wycedził przez zaciśnięte z wysiłku szczęki.
Odpowiedz
[Defaq, Wiktulu? A co z moim emblematem od króla, który chroni mnie przed takimi nieprzyjemnymi niespodziankami ze strony magika?]
Odpowiedz
[Wszystko w porządku i na miejscu W tej sytuacji należy rozpatrzyć kilka aspektów. Pierwszy - artefakt zapewnia ochronę, jednak nie jesteś w stanie określić do jakiego "poziomu" mocy jest przydatny, czy jest to ochrona rodzaju odporności na określony typ magii, czy też całkowitej niewrażliwością na nią. Drugi - siła tamtego zaklęcia (niechaj będzie - jego poziom, a było wysokopoziomowe), to istotna zmienna względem takowej magicznej ochrony. Trzeci, najważniejszy - sam artefakt nie zdążył zadziałać, bo zaklęcie nie trafiło w ciebie. Magia Mefasma zadziałała tu jako pierwsza bariera, wobec czego ani twój umysł nie został poddany atakowi, ani twój medalion nie musiał cię przed nim chronić. Oberwałeś jedynie czymś na kształt telekinetycznego "podmuchu", fali uderzeniowej czegoś, co samo w sobie było kilkutonową bombą, przechwyconą jeszcze nad celem, ale nie poniosłeś z tego tytułu żadnego uszczerbku. Wystarczająco wyczerpująco wyjaśniłem? ]
Odpowiedz
[Okey, okey, okey... Po prostu wydało mi się to dziwne i tyle ]

- Za stary jestem na takie numery. - Szepnął do siebie. Starał się otrząsnąć z zaskakującego i irracjonalnego ataku magika. Szczęśliwie, magiczny rykoszet nie uczynił mu większej krzywdy prócz lekkiej dezorientacji. Ostro zakaszlał kilka razy i zmrużył oczy próbując odegnać ostatnie czarne plamki, które mąciły jego wzrok. Choć Koell nie miał krzty talentu dyplomatycznego i szpiegowskiego, a także brakowało mu kurewskiego zdrowego rozsądku, to jeżeli chodzi o opanowanie aspektów magicznych plasował się całkiem wysoko. Znaczy, najwyraźniej awans w hierarchii Thay nie leżał jeno w umiejętności dawania i lizania dupy. Punkt dla Zulkirów.

Korzystając z zamieszania i tego, że panowie byli zajęci przerzucaniem się inwektywami, błyskawicznie wyciągnął sztylet, który schował w cholewie buta. - Jak chcesz, kurwiarzu. Będzie po mojemu. - Lata wśród najemników oraz pospólstwa pozwoliły mu liznąć kilka z popularniejszych zabaw. Rzucanie nożami było jedną z nich. Nie celował w konkretny punkt ciała magika. Chciał go tylko unieruchomić, lecz... jeżeli go zabije? Żadna strata. Koniec końców, Koell przegrał. Jeżeli umrze, to skończy jak jego stetryczały koleś od harfy, a to była równie słodka perspektywa.
Odpowiedz
Cisnąłeś sztyletem, pewnie i sprawnie, rzucając w centralny punkt osi ciała. Zdesperowany mag wspinał się najpewniej na wyżyny swoich możliwości, bo powietrze wokół niego zalśniło eteryczną falą, w podobny sposób jak przed momentem, gdy magia Mefasma ochroniła ciebie. Twój sztylet zwolnił w locie, jakby zanurzając się w gęstym oleju. Koell wyciągnął w jego stronę obie dłonie, z wysiłku z nosa po twarzy spłynęła mu krew, jednak sztylet zatrzymał się...
... i chyba mozolnie zaczął obracać?

Nie dowiedziałeś się, bo tego wszystkiego było najwyraźniej dość Mefasmowi. Demon dokończył wstrzymaną inkantację, szkarłatne kręgi wokół maga zapłonęły złowieszczym blaskiem, a złączone nad nim w snop błyskawice uderzyły w sam środek okręgu wirujących znaków. Rozległ się ogłuszający huk, gromowy chór niewidzialnych głosów, czyjś dojmujący krzyk.

Cisza.

Nagła, niespodziewana jak cięcie nożem. Po Koellu nie pozostało nic, ani ciało, ani choćby skrawek szaty. Jedynie twój sztylet leżał na ziemi w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą uderzyło zaklęcie. Mefasm, krzywiąc się w gniewnym grymasie, powoli opuścił wyciągniętą rękę.
Odpowiedz
Pomijając oczywiście specyficzny zapach siarki i spalonego mięsa, lecz całkiem możliwe, że należał on do wody kolońskiej, jaką traktował się Mefasm. Tak czy owak, z Koella nie został nawet proch, który można byłoby wrzucić do pudełka po tytoniu i przesłać rodzinie, jeżeli ten bękart jej oczywiście wcześniej nie wymordował w drodze ku karierze. Należyty koniec dla każdego czerwonego matkojebcy, gdyby ktoś go pytał o zdanie, aczkolwiek szanował magika za to, że do końca zachował swój honor. Lwia część ludzi z jego sortu ochoczo lizałaby mu teraz buty, aby tylko kurczowo zatrzymać żałosną namiastkę życia. Kto by pomyślał, czarownik z zasadami... Świat stawał na głowie.

Otrzepał odzienie z brudu, jakie pozostało po nieplanowanym upadku. Biorąc pod uwagę ekscesy z ostatnich godzin, było to zadanie skazane na klęskę. - Potraktowałeś go troszeczku za ostro, ale mówiłem, że tak się to skończy. Jak mniemam nie możesz teraz wyciągnąć jego duszy z kapelusza, tak jak to uczyniłeś z Jafaarem?
Odpowiedz
Demon pokręcił głową.
- Niestety. Prawo własności do jego duszy nie było częścią naszej umowy. Ta dotyczyła owego... Jafaara. Tak czy inaczej, mistrz Koell został właśnie kolejnym gościem mych rodzinnych stron i z chęcią utnę sobie z nim pogawędkę, gdy wreszcie uda mi się tam wrócić. - pozwolił sobie na chwilkę "zapomnienia", choć rozmarzony wzrok w jego wydaniu nie miał nic z sielankowego roztargnienia.
- Coraz ciekawiej sobie poczynasz. Szaleńcze gonitwy z Harfiarzami i Czerwonymi Magami, pojedynki na śmierć i życie. Przyznam, że straciłem już nadzieję na jakiekolwiek atrakcje w tym miejscu... A teraz, kiedy już odegrałem rolę pułapki na myszy w dziurze, do której zapędziły je twoje koty, czy mogę jeszcze czymś ci służyć? - zapytał w swym zwyczajowym, ozięble-uprzejmym tonie.
Odpowiedz
Wzruszył jedynie ramionami.

- Prześlij mu zatem moje mroźne pozdrowienia. Tym większa szkoda, figurował już w moich planach jako użyteczna marionetka. No, ale... zawsze zostaje ta jego kurwa, którą ze sobą przywlekł. - Chwycił za nogę żałosne truchło Jaafara, lekko przy tym podgwizdując. - Dzień jak co dzień, demonie. Będziemy w kontakcie, być może niedługo zostanę ponownie zmuszony skorzystać z twoich usług. Tymczasem muszę wydać kilka rozkazów moim niekompetentnym sługom. - Nie odwracając się do Mefasma, machnął szybko ręką na pożegnanie.
Odpowiedz
[Weekendowe sesje realne wyssały mnie do innej Sfery ]

Diabeł nie odpowiedział, odchodząc usłyszałeś tylko jego rozbawione "Hmph" w miejsce pożegnania.
Droga powrotna nie była szczególnie forsowna, w każdym razie nie w porównaniu z szaleńczym tempem gonitwy przez zamek ku lochom. Parokrotnie musiałeś zmieniać rękę, którą ciągnąłeś bezwładne ciało maga, lecz i tutaj nie było to przesadnie trudne wyzwanie. Starzec nie był ciężki, zaawansowany wiek zrobił swoje, a i w tych dziwnych poglądach o ciałach lżejszych po śmierci, niż za życia, było coś na rzeczy.

Gdy dotarłeś do szczytu tej części schodów, która zaczynała się za iluzoryczną ścianą i przeszedłeś przez miraż, twym oczom ukazała się dość zaskakująca scena. Oto Jedit, pchnięty w stronę regału z książkami przez Eskela, uderzył weń z impetem, strącając kilka woluminów.
- Pozwoliłeś mu wejść tam samemu?! Rozpłatam cię na dzwonka, tchórzliwy kuglarzu! - zawarczał stary rycerz, dopadając do kapitana z uniesionym mieczem, drugą ręką przyciskając go na gardle. W pomieszczeniu rozniósł się szelest kilku płaszczy, gdy pozostali kapłani gwałtownie zerwali się z miejsc, zaś w dłoni Jedita pojawił się sztylet. Jednak wówczas spojrzenie jednego, drugiego, a potem i całej reszty spoczęło na tobie.
Lord Greystör, nieco wygnieciony i zakurzony, wyłania się z podziemia pogwizdując i ciągnąc trupa za nogę.
Nic dziwnego, że cała kompania zastygła w miejscu szybciej, niż gdybyś wydał im rozkaz.
Odpowiedz
Kazał Pan, musiał sam. Uśmiechnął się do siebie w myślach. Jednak o to w tym wszystkim chodziło. Szybko się nauczył, że mały pokaz siły i prezentacja, kto tutaj tak naprawdę sprawuje rządy była od czasu do czasu konieczna. W końcu zgraja najemników, heretyków i elitarnych szpiegów o dyskusyjnej reputacji w całym Faerunie, nie godziła się być na veleńskiej smyczy jeno dla pieniędzy i lotnego umysłu jego władcy. Dobra, to też nie było bez znaczenia, ale nikt nie pójdzie za tchórzem trzymającym się matczynej spódnicy, nawet niesamowicie inteligentnym, a bogaczowi można zawsze w finezyjny sposób poderżnąć gardło i wyczyścić skarbiec do cna. Musieli czuć strach połączony z respektem, bo tylko wtedy wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku i nie spiskowali po kątach.

Widok wojujących Jeddita i Eskela tylko potwierdził jego przewidywania. Kiedy umrze Clovis Greystör wszystko pierdolnie i obecnie współpracujące frakcje, rzucą się sobie do gardeł. To jednak była pieśń przyszłości i miał jeszcze czas, aby marzenie o niezależnym Velenie nie zostało pochowane wraz z nim. Był w sile wieku, trzeba było wygrać tę wojnę.

- Ta dwójka kuglarzy nie będzie nam już więcej bruździć. Podobnie nasz blady przyjaciel, którego udało mi się szybko... naprostować... dzięki sile moich argumentów. Był nawet tak miły, że oszczędził pracy naszym trupiarzom i pięknie oprawił mi tragicznie zmarłego Jaafara, którego wcześniej nieco pokiereszowałem. - puścił truchło pryka i pokazał, aby kapłani zdjęli z niego to stygnące brzemię. - Prześlemy małe pozdrowienia Harfiarzom. Jednak najpierw mam do pogadania z tymi dwiema dziwkami, które przybyły pod płaszczykiem poselstwa.

W międzyczasie zastanawiał się, czy poprzedni władca Tethyru nie pozostawił żadnych bękartów lub jakiegoś zazdrosnego kuzynostwa.
Odpowiedz
Twoi ludzie nie od razu zabrali się do taszczenia zwłok Jafaara, wiedziałeś, że wywarłeś odpowiednie wrażenie. Jedit odepchnął nerwowo Eskela i wygładził szatę. Żołnierz posłał mu jeszcze jedno niechętne spojrzenie i schował miecz do pochwy.
- Nic ci nie jest, panie? - zapytał, podchodząc bliżej. - Lękałem się, że to piekielne nasienie znów będzie próbować jakichś swoich plugawych sztuczek. Gdy dowiedziałem się, że kapłani odstąpili cię...
- Kapłani wykonali dokładnie te rozkazy, które wydał im Jego Lordowska Mość.
- wciął mu się w zdanie Jedit. - Tak jak zawsze. - skinął na dwóch braci - Bierzcie to ścierwo. Do której najpierw chcesz się udać, milordzie?
- Na początek sugerowałbym przystań
. - tym razem wtrącił swoje Eskel. - Mamy gości, panie, na szczęście zapowiedzianych. Trzy okręty z Athkatli przybyły przed chwilą, spieszyłem cię o tym powiadomić, gdy dowiedziałem się o całej hecy z magami.
Odpowiedz
[To pytanie na pomarańczowo to było do Ciebie jako MG Ewentualna kreacja tego typu postaci byłaby stanowczym założeniem Twoich kapci, czyli za ostrą ingerencją w przygodę Daltego też, decyzję, czy taki ktoś istnieje, pozostawiam Tobie ]

Zbity delikatnie z tropu, może za sprawą ostatnich przygód i znojów, jakie one przyniosły, próbował sobie przypomnieć, o co chodzi z tymi statkami z Athkatli. Całkiem możliwe, że to by jakiś chwilowy efekt uboczny zaskakującego ataku Koella. Tak czy owak, to był ostatni trik w życiu tego skurwiela. Tryby jego umysłu ciężko mieliły, jednak po kilku sekundach rozkręciły się na dobre. - Och... dobra i rzemieślnicy. Znakomicie. Zobaczmy, co dobrzy panowie z Miasta Monety nam zaoferowali.
Odpowiedz
[Wiem wiem, najpierw miałem odpowiedzieć na nie na początku, potem zmieniłem zdanie i chciałem dać na koniec, a gdy napisałem odpowiedź fabularną, to o słowie od MG zapomniałem Zatem - nie, nie zostawił żadnych bękartów, tego byłeś pewny. Był to dziwak i odludek, nic więc dziwnego, że jeśli w ogóle miał jakieś kontakty z kobietami, to nie układało mu się w nich. Nie było więc żadnych historii o długotrwałych konsekwencjach, a nawet jeśli, zapewne od razu je rozwiązano. Co do kuzynów i pociotków, musieli być to bardzo dalecy krewni - w sensie dosłownym, bo dotąd nigdy nic o takich nie słyszałeś lub w sensie pokrewieństwa, bo nigdy nic o takich nie słyszałeś ani też nie zgłaszali żadnych pretensji względem czegokolwiek]


Zapewne faktycznie zmęczenie wydarzeniami ostatnich dni, które coraz mocniej wyczerpywały cię tak fizycznie, jak i duchowo, stało za twym zrozumiałym rozkojarzeniem. Gdy przypomniałeś sobie w czym rzecz, bez zbędnego ociągania opuściliście podziemia. Powrót na powierzchnię powitałeś jak zawsze z radością, teraz o tyle większą, że nie musiałeś już do nikogo strzelać ani chronić się przed niczyimi pociskami. Gdy wchodziliście z klifu na podzamkową ścieżkę, nocna bryza wlewała ci w płuca orzeźwiające tchnienie drzemiącego morza, którego senny pomruk odprowadzał was od urwiska. Dwaj kapłani oddalili się w stronę zamku, ciągnąc zwłoki za sobą, dwaj inni zajęli ich miejsce. Czułeś zmęczenie, sól i piasek pod powiekami, zwłaszcza teraz, gdy emocje po pogoni i walce wreszcie ostygły wraz z chłodnym, nocnym wiatrem. Na odpoczynek jednak, jak zwykle ostatnimi czasy, właśnie czasu nie było.
Poszliście więc możliwie szybko główną drogą prowadzącą wzdłuż posępnej, szumiącej złowrogo plamy lasu, rozlewającej się na północ, po twej prawej stronie, obserwującej was nieprzychylnym wzrokiem.

[ Ilustracja ]

Teren opadał dość stromo, szybko więc zostawiliście linię drzew za plecami, kierując się ku jednej z trzech głównych bram miasta. Tam powitała was nocna warta oraz blask latarni zapalanych wzdłuż głównych ulic Velenu, a także niezmącona cisza.
Całe miasto było pogrążone we śnie. Niespokojnym śnie, chciałoby się rzec, gdyż idąc przed siebie w kierunku portu nie napotkaliście ani jednego nocnego przechodnia, rzezimieszka kryjącego się w cieniu lub choćby opoja, wracającego chwiejnym krokiem do domu po całonocnej pijatyce. Nie dostrzegałeś też skrytych za ptasimi maskami znachorów, nie płonęły nawet stosy, choć to akurat nie dziwiło aż tak bardzo, gdyż "kwarantanna" planowo miała się ku końcowi, aby nie upuścić zbyt wiele krwi okolicznym kupcom i rybakom. Pomimo tego pozornego spokoju czułeś się nieswojo. Kilkukrotnie oglądałeś się przez ramię lub na boki, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ktoś cię śledzi albo obserwuje. Za pierwszym razem był to kot, obserwujący błyszczącymi ślepiami intruzów spacerujących w poprzek jego rewiru, jednak ani razu później nie dostrzegłeś nikogo. Czyżby twe zmysły aż tak słabowały po znojach minionych godzin?

Po dobrych dwudziestu minutach szybkiego marszu spod zamkowego klifu dotarliście na nabrzeże. Sylwetki rybackich łodzi stłoczonych jedna przy drugiej falowały nieznacznie. Co jakiś czas między nimi wyrastał zarys większego, kupieckiego statku, ale nad wszystkimi górowała niepodzielnie "Płonąca Róża", do której właśnie dołączyło trzech godnych sąsiadów.
Nie były to jednostki tak wielkie ani tak dobrze uzbrojone, jak okręt ser Steverrona, niemniej bez wątpienia każda z nich poradziłaby sobie z odparciem ataku piratów i szybką ucieczką. Sporych rozmiarów żagle opatrzone były tym samym herbem, choć patrząc przez zasłonę nocy mogłeś rozpoznać jedynie ich zarys. Twą uwagę przykuły jednak sylwetki ludzi schodzących z pokładów. Już na pierwszy rzut oka oceniłeś, że jest ich kilkudziesięciu, wszyscy zbrojni w miecze i pancerze. Na drugi rzut oka - dobrych czterdziestu chłopa, może i więcej. Eskel wyszedł przed was w stronę oddziału waszych żołnierzy, którzy wyszli przybyszom na powitanie. Lada moment powrócił z rosłym mężczyzną o długich, kręconych, czarnych włosach opadających na kryte napierśnikiem plecy, który skłonił ci się po żołniersku.
- Witam Waszą Lordowską Mość. Ser Inan Stratholm, do usług Waszej Lordowskiej Mości. Lord Gilles przesyła najserdeczniejsze pozdrowienia i wyraża nadzieję, że jego ludzie, których oddaje do dyspozycji Waszej Lordowskiej Mości, zdołają posłużyć wam w szczytnym i wspólnym celu. - opowiedział się uprzejmie, jednak bez salonowej nuty czy estymy. Sądząc go po obliczu, wyraźnym zaroście, a także po charakterystycznym tonie wypowiedzi, twe pierwsze wrażenie kierowało się w stronę porównania z Blacksmithem, niż pierwszym lepszym pasowanym fircykiem.
Odpowiedz
Przybysze zrobili na nim naprawdę dobre pierwsze wrażenie. To nie był żaden wypindrzony odprysk szlachecki ani zgraja trzecich synów szukających pieniędzy i obiektów potencjalnego gwałtu, których ojcowie siłą wypychali z domu rodzinnego. W żadnym wypadku nie można ich było też określić jako bandę biednych skurwieli ze straży miejskiej, do których największych sukcesów należało zaliczyć wychlanie sześciu kufli podłego piwska i nie przewrócenie się pod stół. Nie... Miał przed sobą ludzi innego sortu. Prawdziwych żołnierzy z krwi i kości. Zorganizowanych i dobrze wyekwipowanych wojaków, którzy zdążyli już zasmakować wojny. Osoby tego typu zawsze wysoko się ceniło, niezależnie od położenia geograficznego. Najwidoczniej Lord Gilles postanowił przybrać pozycję asekuracyjną i nie odwracać się całkowicie od Velenu. Dobrze dla niego.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że z takimi ludźmi trzeba przechodzić od razu do rzeczy. Uścisnął mocno dłoń szlachcica i rzekł pewnym głosem. - Witam na moich włościach i rad jestem przyjąć Waszą pomoc w tych niespokojnych czasach. Jestem przekonany, że zrobimy użytek z umiejętności tak zacnych mężów. Zdaję sobie sprawę z trudów podróży i Waszego zmożenia, Ser Inanie, jednak zanim zaprowadzimy Was do miejsca, gdzie będziecie mogli spocząć, chciałbym rzucić okiem na ładownie.
Odpowiedz
Stratholm uśmiechnął się półgębkiem, typowo po łobuzersku.
- Bałem się już, że Wasza Lordowska Mość nie raczy zapytać. Zapraszam. - wskazał szerokim gestem w stronę najbliższego statku i ruszył tuż obok ciebie i Eskela.
- Wypłynęliśmy tak szybko jak tylko się dało. - tłumaczył rycerz, gdy szliście w stronę okrętu. - Lord Gilles wydał rozkaz razem z wysłaniem listu do Velen, dlatego załadowaliśmy tylko najbardziej niezbędne rzeczy. Proszę przodem... - przepuścił cię na trapie, po którym wchodzili i schodzili uzbrojeni ludzie oraz znoszący podłużne skrzynie marynarze. - Ej, Marril! Marril! Dawaj tu tę skrzynię! - zaczepił jednego z nich, nakazując mu otworzyć ładunek. Dwóch ludzi opuściło skrzynię i za pomocą łomu zerwało drewniane wieko. Zawartość zalśniła przyjemnym, metalicznym blaskiem.
- Amn i Tethyr łączy wiele spraw. - ciągnął ser Inan, stojąc obok ciebie i przyglądając się spoczywającym w sianie długim mieczom. - Wy sprzedajecie u nas swoje perły i jedwab, my dajemy wam za nie nasze złoto i klejnoty. My odkupujemy wasze wino i herbatę w zamian za eksport piwa oraz ale. Tylko jedna rzecz stanęła ostatnio na głowie - nasza własna stal wraca do nas w ogromnych ilościach, a to za sprawą bandytów, których przez ostatnie lata pełno przeniosło się z Velenu i okolic lasu Tethyr na amnijskie gościńce. - dodał tonem żartu i gestem nakazał marynarzom zamknąć skrzynię. - Jednak Lord Gilles nie ma za złe Waszej Lordowskiej Mości sukcesów na polu uczynienia tych regionów bardziej bezpiecznymi. Tym bardziej, że nic na tym nie traci.
Wskazał kolejną dwójkę marynarzy wyciągających kolejną skrzynię z ładowni, procedura powtórzyła się.
- A nie traci dlatego, że lwia część stali, którą przejmujemy po bandytach i najemnych okolicznych grafiątek, to wyrób naszych własnych cechów. Rada Sześciu swego czasu hojnie zaopatrywała zwaśnione strony tethyrskiego konfliktu, A te hojnie jej płaciły.
Ponownie otwarte wieko ukazało tym razem inną zawartość. Grube rulony perliście lśniących w blasku pochodni kolczug leżały zwinięte jedna obok drugiej.
- Wobec zaistniałej sytuacji Rada Sześciu, za skromną namową lorda Gillesa, uznała za stosowne sprezentować Waszej Lordowskiej Mości raz już zakupiony towar. Fakt, że posłuży on przeciwko jego poprzedniemu nabywcy, w pewnych kręgach uznano za przedni dowcip.
Odpowiedz
Wziął do ręki jeden z mieczy pyszniących się na dębowym stojaku. Przez dłuższą chwilę podziwiał swoje zmęczone i poranione oblicze w chłodnej stali. Ten konflikt dał mu się już we znaki, a jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Tym niemniej, lord Gilles zachował się jak prawdziwy przyjaciel i nie mógł mieć do niego żalu o skalę pomocy. Sam uczyniłby podobnie. Koniec końców, wojnę zawsze zwyciężała świetna stal i specjaliści potrafiący skorzystać z jej dobrodziejstw. Nie miał prawa oczekiwać więcej.

Zakręcił młynek, aby sprawdzić wyważenie broni i uchwyt. Wszystko było idealne. - Och... O tym jestem przekonany. Podobnie jak krwawy uśmiech, który sprezentuje marynarce królewskiej. To wspaniałe dary, dziękuję. - Odłożył ostrze na miejsce i wskazał wyjście na pokład. - Moi ludzie zaprowadzą Was do kwater. Gdy już odpoczniecie, zajmiemy się wprowadzeniem Was w detale i szczegóły zbliżającej się potyczki.
Odpowiedz
Stratholm skłonił się sztywno, jak poprzednio.
- Wasza Lordowska Mość jest nazbyt łaskawy. Dalej chłopcy! Nie ociągać się! - rzucił w stronę biegających po pokładzie marynarzy. - Te skrzynie trzeba rozładować przed świtem! Inaczej poranną musztrę odprawię z waszą pomocą!
Pożegnaliście się ze Stratholmem chwilę później. Wraz z Eskelem wróciliście na nabrzeże, gdzie czekali wasi ludzie, z których część wskazywała ludziom Gillesa w których magazynach i budynkach w porcie mogą się zakwaterować.
- Ech... Wreszcie jakaś dobra wieść. - westchnął Eskel, gdy minęliście tłum. - Musisz wypocząć, panie. Nie zostało wiele czasu, a wiele jeszcze jest do zrobienia. Potrzebujesz wytchnienia, zdaj się zatem na mnie i powiedz, jakie zadania mam wykonać, a jakie zlecić pozostałym. Byle nasi umiłowania bracia tym razem zdołali im podołać... - dodał z przekąsem, którego nie próbował skrywać. - Jeśli mi wiadome, ze spraw istotnych zostaje omówienie taktyki z ser Steverronem, załatwienie sprawy rzekomego zdrajcy wśród twych kapitanów, zdecydowanie, jak rozstrzygnąć problem siedzących za miedzą stukniętych, leśnych dziadów... Coś mi umknęło? - podrapał się po równo przyciętej siwiźnie. - No, rzecz jasna zostają jeszcze sprawy z wszelkimi magami, diabłami i czym tam jeszcze. Gildia złodziei to rzecz znacznie mniejszej wagi, dość masz więc chyba na głowie, panie...

[Dodano po 19 dniach]

?
Odpowiedz
[Jestem, jestem... Kurde bele, teraz będę musiał sobie przypomnieć te wszystkie intrygi i fortele, które wykombinowałem ]

Sen. Spoczynek. Relaks i duchowe uniesienia. Zwierz zagoniony przez myśliwych nie ma czasu na takie luksusy. W oddali widział już lśniące włócznie swoich wrogów, którzy wtargnęli na jego terytorium. Z tej odległości potrafił dostrzec ich perliste uśmiechy i błysk oczu na myśl o wspaniałym trofeum, które wpadnie niedługo w ich ręce. Słyszał śmiechy oponentów, drwiących z rychłego upadku dumnej zdobyczy oraz krzyki spierających się, kto sięgnie po najsoczystszy kawałek. Czy w takich warunkach w ogóle należało odpoczywać?! Czy można w nich komfortowo wypocząć... Przerażała go świadomość, że może mieć za mało czasu na założenie odpowiednich sideł, które zamienią ofiarę w drapieżnika.

Nie chciał też tego przyznawać, ale ostatnio bał się swoich proroczych snów. Choć często niejasne, były przydatnym źródłem informacji, ale ich intensywność wpływała straszliwie destruktywnie na jego ciało oraz umysł. Dotknął swojej nieogolonej twarzy i poparzonej twarzy. Wolał już nie patrzeć w lustro. Z każdą kolejną nocą było coraz gorzej i trwożyła go myśl, że w pewnym momencie może się nie obudzić. Na zawsze uwięziony w koszmarze...

Jednak jego sługa nie musiał wiedzieć o jego rozterkach wewnętrznych. Uśmiechnął się delikatnie do Eksela i szepnął. - Wiem, że wyglądam jak gówno, nie musisz mi tego przypominać. Spoczynek jest jednak luksusem, na który mnie obecnie nie stać. - Dodał głośniej. - Kontynuujemy zgodnie z planem. Przed lunchem z kapitanami "Słodki" ma przynieść niezbędne specyfiki do mojej prywatnej pracowni. Tak, dokładnie on. - Wiedział, że ta leniwa szuja będzie rzucać się w oczy, a charakterystyczny ostry zapach ziół i innego ścierwa wzbudzi podejrzenia u nawet największego głupca. Dobrze, chciał, aby szpicle zdrajcy wiedzieli, że coś się święci i niechybnie mu o tym donieśli. Plan był sprytny, choć ryzykowny. Sprzedawczyk nie mógł uciec i wykręcić się ze spotkania, bo automatycznie spaliłby swoją przykrywkę. Wtedy rzuci haczyk i okaże się, kto wygra tę grę nerwów.

- Taktykę bitwy morskiej ze Steverronem omówię jutro, na bieżąco, gdyż niezbędny jest tutaj dynamizm i efekt zaskoczenia. - Tym bardziej, mając na uwadze, że jeden z kapitanów jest kurewskim zdrajcą i przedwczesne ujawnianie planów komukolwiek nie leżało w jego interesie. - Pamiętaj, że na jutrzejszym święcie kapłani Umberlee mają poświęcić tę emalię do drewna i smołę. Piraci oraz cała nasza flota mają być obecni na tym święcie i zaraz po uroczystości, ich załogi muszą wymalować wspomnianą substancją swoje statki pod karą gardła.

- Sprawą druidów zajmę się w swoim czasie, a gildię złodziei mam dupie, o ile ten spasiony chłystek nie ma nic ciekawego do powiedzenia. - Odchrząknął. - Teraz wypadałoby się zająć naszymi damami. Kwestie tych dwóch dziwek trzeba rozwiązać jak najszybciej, aby zebrać jakiś konkretny plon. - Skierował się w stronę dworu. Bogowie i ślepy los mieli zadecydować, z którą miał spotkać się najpierw. Nie był wybredny. -...i załatw mi pierdolonego balwierza o świcie! - rzucił na zakończenie.
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...