Sesja Morttona

-Człowieku żyjesz?!
Pytam z przerażenia.
Odcinam kawałek mojej szaty i zawiązuje ją w miejscu gdzie była ręka Solusara aby zatamować krwawienie.
Solusar leżał bez świadomości na kamiennej posadzce grobowca. Jeśli nawet cię słyszał, wydanie z siebie jakiegokolwiek głosu chyba przekraczało jego możliwości. O tym, że żył, świadczył lekki, bardzo płytki oddech. A to świadczyło z kolei, że żyje "jeszcze".
Próbuje go podnieść z posadzki.
Podnosisz go. Facet waży swoje, ale cały jego bezwład jakoś udało ci się udźwignąć, przerzucając jego ramię za swoją szyję.
Idę z nieprzytomnym Solusarem w kierunku trójkątnych drzwi.
Szło ci to mozolnie, bo Solusar nie stawał się lżejszy.
- Saram... co z moim ramieniem... - wyjąkał cicho, powoli otwierając oczy.
-Nie będę cię oszukiwał, odcięte na amen.
Ze zgrozą patrze na odciętą część kończyny:
-Przynajmniej wiem, że nie targam martwego człowieka do świątyni.
Idę dalej w kierunku trójkątnych drzwi.
- Nie łam się, dostanę mechaniczną protezę... - wyjęczał bardziej do siebie niż do ciebie Solusar.
Przeszedłeś z nim przez drzwi, stając ponownie na rozstaju korytarzy. Jak tak dalej pójdzie, to za piękne oczy królowej Naboo nie dasz rady dotargać go przez las do Świątyni.
-Ty się ciesz, że ja trafiłem w ręke, a nie rozciąłem cię na pół.
Uśmiecham się i idę dalej i Solusarem.
Podróż trwała i trwała, zdawało się, że całymi dniami. Solusar co jakiś czas usiłował powłóczyć nogami, to odzyskując, to znów tracąc przytomność. Gdy po połowie wieczności dowlekliście się wreszcie na skraj świątynnych ogrodów, poczułeś się jakby tobie też odcięto kawałek ciała, a dokładnie obie ręce aż po szyję.
-Dasz radę iść dalej czy cię odprowadzić?
- Mam nadzieję, że dam, ale może lepiej mi potowarzysz - w moim stanie może się zdarzyć wszystko. - odrzekł niemrawo - I przepraszam, że tak cię obciążam.
-Po pierwsze uratowałem ci życie. Po drugie to ja powinienam cię przeprosić za odcięcie kończyny. Pozatym czy wszyscy ludzie gadają takie głupoty? Za nic mnie nie przepraszaj to sama przyjemność.
Uśmiecham się szroko i mówie:
-To gdzie idziemy?
- Szczerze, to mi to obojętne. Byle by mi coś dali zamiast tej ręki. A za jej odcięcie nie musisz mnie przepraszać - może nie było tego widać, ale sam próbowałem to zrobić.
Dotelepaliście się jakoś na dziedziniec, gdzie kilku padawanów i dwóch Rycerzy obskoczyło was ze zgrozą i zaskoczeniem. Pomogli ci, na pół żywemu ze zmęczenia, dostarczyć Solusara (mniej niż ćwierć żywego) do skrzydła szpitalnego, gdzie kazano ci zaczekać przed salą. Po chwili z korytarza szybkim krokiem wyszedł mistrz Heske.
- Ar, odpocznij - polecił łagodnie, bez wstępu, choć nerwowym głosem - Zaraz zajmiemy się Kylem, opowiesz wszystko później. Wróć do siebie jeśli nie jesteś ranny albo poczekaj przed Salą Rady, jeśli bardzo chcesz - położył ci dłoń na ramieniu i wszedł do sali operacyjnej.
-Dziękuje za troske mistrzu.
Uśmiecham się mimo zmęczenia. Próbuje się doczłapać do mej komnaty.
Przeszedłeś przez drzwi i oparłeś się o nie plecami, powoli zsuwając na dywan. O tak, to zdecydowanie dobra odmiana. Żadnej grobowej wilgoci, żadnych przeklętych kości i kamieni. Miękko, ciepło, spokojnie. Promienie zachodzącego słońca leniwie wlewały się przez okno.
Ściągam z siebie szate z kapturem, odpinam miecz od pasa, wyciągam szczęśliwy kamień z kieszeni i kładę się na łóżko. Próbuje zasnąć.
Padłeś na łóżko jak zabity i w ten sam sposób zasnąłeś. Sny były poszarpane i niespokojne, ale i tak zbawiennie kojące dla twojej poszarpanej ostatnimi wydarzeniami psychiki i cielesności. Obudziłeś się po nieokreślonym czasie, dość mocno wypoczęty.
Wychodzę i kieruje się w stronę sali obrad rady.
[ Ilustracja ]

Czy zdziwisz się, jeśli po drodze spotkasz Solusara?
← Star Wars
Wczytywanie...