Sesja Morttona

[Jeśli masz ochotę na coś ilustracyjnego do kilku najbliższy postów - masz to tutaj ]

Medytowałeś w zaciszu swej komnaty. Nastrój Świątynii Zakonu, nastrój całego Tythona ułatwiał ci koncentrację. Medytacja, jak twierdzili zgodnie mistrzowie, to najlepsza metoda do poznania siebie i drzemiącej w nas Mocy. Pozwala wejrzeć głębiej w duszę, poznać swe słabości i atuty oraz wszelkie skrywane przed samym sobą tajemnice. Tajemnice, które czasem wolelibyśmy pozostawić nieodkryte...

W twym umyśle błyskały sekwencje kolejnych ruchów, ciosów. Wspomnienia dotychczasowych starć oraz wizje wyimaginowanych walk. Wiedziałeś, że pomaga to w rozwijaniu medytacji bojowej, choć nadal poznawałeś jej istotę.

Gdy tak odprężałeś się w spokojnym milczeniu, w twą medytację wkradło się coś obcego. Jakby inny, niezależny nurt myśli. Wyciszonych, ale intensywnych. Czujesz, że jesteś w stanie je ujrzeć, podłączyć się pod nie. Wahasz się jednak, nie wiedząc dokładnie od kogo i do czego mogą prowadzić.
Nagle przejmuje kontrole nad nieokreślonym nurtem myśli. Nagle zaczynam widzieć obrazy. Dziwne zamazane, ale coraz ostrzejsze. Widzę jaskinie. I lasy. Blizna na nodze zaczyna piec. Coraz bardziej piec. Ukazuje mi się w myślach to nieszczęsne stado Huurtonów i desperacka walka z nimi. Ukazuje mi się mistrz Sendal. Myślę:
-Biedak. Zginął już rok temu. Głupi zwiad.
Przestaje medytować. Podchodzę do lustra i umywalki. Umywa swą twarz i myślę:
-P*eprzone zwiady. Tylko zwiady, zwiady i nic więcej. Żadnych poważnych misji.
-Pomyśleć, że z zawszonego łowcy stałem się jedi.
Kolejny nurt mych myśli przechodzi mi przez głowę:
-A mój zleceniodawca. Ciekawe jak się ten s***wysyn trzyma. Z niego to takie szczęście w nieszczęściu.
Wracam do dalszej medytacji.
Ledwie zamknąłeś oczy, a pojawiła się przed nimi zaskakująco żywa wizja. Stałeś gdzieś w głębi lasu, czując powiew wiatru na skórze i słysząc szum liści i traw. Kilkanaście metrów przed tobą, niejako w środku niewielkiego pagórka, widniały masywne, stare wrota. Przed nimi widziałeś sylwetkę człowieka, z sięgającymi ramion ciemnymi włosami, ubranego w szarawą tunikę, który stoi do ciebie plecami, najwyraźniej nie świadom twojej obecności.
Myślę:
-Na tamtej planecie też były takie wrota.
Podchodzę do wrót i krzyczę do człowieka.
-Niech moc będzie z tobą!
On nagle znika [ A tego nie bądź taki pewien ], a ja podchodzę do wrót i zaczynam czytać dziwne inskrypcje na nich wyryte, ale nic z nich nie rozumiem.
Pomyślałem:
-Ciekawe, co one znaczą. Może jakieś ostrzeżenie lub przesłanie. Kto wie?
Nie zastanawiając się nad tym przestaje medytować.
- Przecież już powinienem skończyć i tak ćwiczę ponad normy.
Myślę.
Kładę się na łóżku i rozmyślam dalej:
-Może dziś wyślą mnie na jakąś poważną misje, kto wie?
Zamykam oczy i zasypiam.
[E-e, nie tak szybko i nie tak nieostrożnie ]

Rzeczy dzieją się, lub też nie dzieją się, dziwne.
Ów człowiek wcale nie znika. Stoi tam, gdzie stał, wpatrując się - rzeczywiście - w coś na owych wrotach. Ty natomiast stoisz tam, gdzie stałeś, zastanawiając się co zrobić. Milczeć i obserwować? Podejść? Zawołać? Czy może odejść, zawrócić i przerwać trans?
[Przepraszam rozpędziłem się zanadtto ]
Milczenie jest złotem. Dostosowywując się do tej dewizy chowam się za krzakiem i obserwuje tajemniczą osobistość.
Myśle:
-Mistrz Sendal miał takie włosy.
Myśląc dalej szepce do siebie:
-K**wa co to jest. Chore wizje najtragiczniejszych wydarzeń-to nie jest normalne. Może to przez trening. Potrzebuje snu.
Wytężając swój dość dobry wzrok dostrzegasz jakieś spore, pozacierane inskrypcje w alfabecie, który przypomina ci trochę starożytne pismo niektórych holokronów. Z tej odległości nie możesz jednak stwierdzić tego na pewno.
Człowiek zdaje się nie zauważać twojej obecności. Najwyraźniej intensywnie zastanawia się nad sposobem otwarcia tych wrót.
Co tu zrobić? Mechanizmu stąd raczej nie dostrzeżesz, nie odczytasz też tych inskrypcji. Chyba, że spróbujesz Mocą. Mocą możesz także spróbować wysondować kim jest ów długowłosy człowiek.
Myśli przechodzą mi prze głowe:
- Kim on jest? Co tu robi?
Następna myśle dotarła do mózgu:
-Przedemną jakieś 10 metrów jest następny krzak za którym mogłbym się schować.
Cichym i powolnym krokiem próbuje podejść do następnego krzaka znajdującego się 10 metrów przedemną.
Bardzo szybko i możliwie najciszej chowasz się za pokaźnych rozmiarów krzakiem. Widzisz teraz wyraźniej inskrypcje i wrota, choć gałęzie przesłaniają ci dokładny ogląd sytuacji. Te ryciny... Bardzo podobne, ale to nie jest język Jedi. Coś starszego. Albo pokrewnego.
Człowiek przed wejściem, od którego dzieliło cię teraz jakieś 15 metrów, zdawał się coś usłyszeć i rozglądał się wokół, jakby nasłuchując. Dziwne... Poruszałeś się cicho, musiał być naprawdę czujny albo...
Faktycznie, poznajesz tę sylwetkę. To Jedi, rycerz z twojego Zakonu. Nie znasz go zbyt dobrze, ale kojarzycie się z widzenia. Nazywał się jakoś tak... Solusar? Chyba tak.
Rozmyślam:
-Znam go z widzenia. Podejść czy nie oto jest pytanie. No cóż wóz albo przewóz.
Próbuje wyjść z krzaków, podchodzejść do niego i powiedzieć:
-Niech moc będzie z tobą!
- I z tobą. - odpowiedział lekko zaskoczony człowiek. - Po co tu przyszedłeś? Czyżbyś mnie śledził?
-Nie drogi barcie.
Odpowiedziałem:
-Nurt tajemnych, nieznanych myśli nas tu przygnał i spotkał.
Solusar kiwnął głową ze zrozumieniem, a następnie wskazał na wrota.
- Może masz jakiś pomysł, jak otworzyć te drzwi? Może użyć Mocy?
Odpowiedziałem:
-Niestety moja moc ukierunkowana jest na ataki umysłowe więc ci nie pomoge.
Może ty coś zaradzisz.
Jedi odwrócił się do wrót i skupił. Poczułeś jak ukierunkowuje swą Moc na wrota, usiłując przyciągnąć je do siebie. Trwało to może sekundę, która wydłużyła się przedziwnie, po czym wrota szczęknęły, zadrżały i otwarły się powoli, witając was wyziewem starożytnej wilgoci i niezmąconą ciemnością wnętrza.
Wyciągam i wysuwam zielone ostrze mego miecza i mowie do Solusara:
-Cokolwiek będzie wewnątrz bądź gotowy do walki drogi bracie.
Rzekłem.
[ Ilustracja ]

Stajesz obok rycerza i widzisz w świetle swego ostrza, że posadzka wyłożona jest czarnymi, granitowymi lub obsydianowymi płytami. Choć dzień jest jasny, światło nie sięga wgłąb pagórka, który zdecydowanie obniża się, schodząc gdzieś pod ziemię.
Mówię:
-Chyba teraz nie stchórzysz i nie uciekniesz, co?
Zaśmiałem się głośno, po czym wszedłem w ciemność.
Twój towarzysz włączył impulsem Mocy zielone ostrze swojego miecza i postąpił obok. Szliście kilkanaście metrów w absolutnej ciszy czując, że teren lekko się obniża. Po chwili stanęliście przed starymi, wsuwanymi w strop drzwiami w kształcie trójkąta. Na ich spękanej, omszałej powierzchni widniał jeden symbol



Dostrzegliście także, że w prawo i w lewo od miejsca, w którym jesteście odchodzi po jednym korytarzu, schodzącym jeszcze niżej i głębiej.
Mówię do rycerza:
-Co to za pop**rdolona wizja?
Mówię dalej:
-Pamiętaj to tylko wizja. Nie mamy prawa zginąć - przynajmniej w teorii.
Ciekawe, co to za symbol - może to dawna siedziba jedi.
Rozglądam się dookoła i mówię:
-Na pewno nie możemy się rozdzielić. A tak poza tym w kupie siła, a kupy nikt nie ruszy nieprawdaż Solusarze. Solasurze? Słyszysz mnie?
Pytam.
← Star Wars
Wczytywanie...