Sesja Morttona

Ostrze przebiło szatę przeciwnika, która opadała bezwładnie na posadzkę. Jednocześnie sam przeciwnik zniknął, tak jakby nigdy go nie było. Pozostał jedynie czarny płaszcz z kapturem. Twój towarzysz z tym samym skutkiem uporał się ze swym przeciwnikiem.
-Stary to są emocje. Nic ci nie jest?
Zaczynam ciężko oddychać.
- Chyba nie, chociaż na początku dostałem rękojeścią w twarz. - powiedział rozmasowując bolące jeszcze miejsce i również dysząc ciężko - Zamiana przeciwnikami to był dobry pomysł. Ale dobra, w którą stronę teraz?
-Chyba powinnismy iść przed siebie.
- No dobra. Stojąc nic nie odkryjemy - rzucił człowiek i postąpił na przód.
Szliście tak przez dobrą minutę, krok za krokiem, wypatrując w mroku kolejnych zagrożeń. Zupełnie niespodziewanie tuż przed wami pojawił się ogromny, przynajmniej trzydziestometrowy posąg, przed którym w snopie błękitnego światła leniwie lewitował miecz świetlny.



- Jak myślisz, co to za posąg? - zapytał elokwentnie Solusar
-To pewnie kolejny "wielki lord sithów."
Mówie ironicznie i przyglądam się posągowi.
Posąg jak posąg. Bardzo duży, bardzo stary, na pewno bardzo ciężki. Z tego, co widzisz w ciemności wnioskujesz, że przedstawia mężczyznę... Chyba rycerza Jedi... Twarz... Twarz coś ci przypomina, ale musiałbyś przyjrzeć się dłużej i dokładniej, by spróbować skojarzyć.
Mówie do Solusara:
-Wiesz kto to może być?
Przyglądam się dokładniej i próbuje rozpoznać kogo przedstawia posąg.
- Kojarzy mi się z Revanem, choć naturalnie nie wiem, jak wyglądał. Zwróciłbym za to uwagę na to co trzyma w dłoniach, bo przypomina mi te drzwi, przez które weszliśmy. No i na ten miecz.
Revan...? Może... Ale to chyba coś jeszcze starszego...
-Może to grobowiec Revana, albo jego mistrza. No nie ale zabezpieczenia to tu są takie jakby tu były buty wielkiego mistrza jedi.
Śmieję się przez chwile i mówie:
-Spróbujesz dotyknąć miecza?
Rozglądam się po ścianach w poszukiwaniu jakichś inskrypcji.
-Może to grobowiec Revana, albo jego mistrza. No nie ale zabezpieczenia to tu są takie jakby tu były buty wielkiego mistrza jedi.
Śmieję się przez chwile i mówie:
-Spróbujesz dotyknąć miecza?
Rozglądam się po ścianach w poszukiwaniu jakichś inskrypcji.
- Że co? Buty mistrzyni Satele? - zachichotał Solusar - Czemu nie, raz kozie śmierć - puścił do ciebie oko i sięgnął po miecz.
Miałeś wrażenie, że pogłos waszysch słów niosący się w komnacie nagle ucichł. Zupełnie tak, jakbyś momentalnie ogłuchł. Solusar zmarszczył brwi, wyraźnie zaniepokojony, a zaraz potem targnął nim gwałtowny spazm i z jego gardła wydobył się głośny okrzyk bólu.
Usłyszałeś wokół setki głosów, jakby ściany drwiły hałaśliwie dziesiątkami zaklęć, śmiechów i okrzyków z tej przerażającej sceny. Pod twym towarzyszem ugięły się nogi, ale nie opadł kolanami na ziemię, lecz zawisł bezwładnie na lewitującej rękojeści miecza, od której najwyraźniej nie mógł oderwać dłoni.
Znikąd po całym jego ciele rozpęłzły się fioletowe błyskawice, wyrywając mu z ust rozpaczliwy, agonalny wrzask.
Próbuje wyskoczyć w góre i zniszczyć miecz.
Wybiłeś się, uderzyłeś i odbiłeś. Słup światła okazał się z jednej strony przeszkodą nie do przebicia, z drugiej gdy tylko twój miecz zetknął się z nim zostałeś pociągnięty niewidzialna siłą kilkanaście metrów w tył.
Boleśnie upadłeś na posadzkę, aż zadudniło ci w płucach. Podnosząc się zobaczyłeś stojącego obok ciebie ducha, ledwie dostrzegalne widmo mężczyzny w długich, zakonnych szatach. Było to widmo mężczyzny, którego podobizna sprzed wieluset lat została wykuta w stojącym tu posągu. I wreszcie dotarło do ciebie kogo przedstawia.
- Twój przyjaciel umrze, Ar-Saramie - powiedział spokojnie Exar Kun, patrząc na wijącego się w bólu Solusara z rękami skrzyżowanymi na piersi.
Krzycze do Solusara:
-Nie daj się walcz z tym!
Próbuje za wszelką cenę zniszczyć miecz.
- On cię nie słyszy, Ar-Saramie - rzekł Kun, podchodząc do ciebie gdy bezskutecznie usiłowałeś zrobić coś z mieczem - Zgubiła go jego własna próżność. A może powinienem powiedzieć "zgubiła was"? - zapytał retorycznie patrząc na wijącego się Jedi jak na ciekawe zjawisko przyrody - Jedyną pomocą, którą możesz mu usłużyć jest skrócenie jego cierpienia - dodał, patrząc wprost na ciebie lodowatym wzrokiem.
-Jesteś tylko zwykłą wizją.
Próbuje w jakikolwiek sposób zniszczyć miecz.
[Przepraszam za mój upór.]
[Ależ bynajmniej nie ma za co Sprecyzuj "jakkolwiek", biorąc pod uwagę, że to sama rękojeść na której zaciśnięta jest dłoń Solusara]

- Wizją? - zapytał z uśmiechem duch - Nie, nie jestem wizją głupi Rodianinie. Ale nie musisz mi wierzyć. To nie ja tu umieram. Ja mam to już za sobą.
Krzycze do Solusara:
-Spróbuj wysunąć ostrze miecza!
Jeśli mnie nie usłyszy uciekam się do ostateczności: Próbuje odciąć Solusarowi ręke.
Widziałeś, że w tej samej chwili wpadł chyba na ten sam pomysł. Niezwykle mozolnie i powoli unosił swe ostrze, ale zdawało się, że albo zabraknie mu sił albo umrze, zanim tego dokona. Nie mając wyjścia odciąłeś mu dłoń tuż przy nadgarstku. Solusar nawet nie krzyknął, zdawało się, że wcale nie poczuł cięcia. Upadł tylko bezwładnie na posadzkę, a wokół znów zapanowała grobowa cisza. Duch Kuna również zniknął.
← Star Wars
Wczytywanie...