Sesja Danny'ego
Czy jest jakieś sąsiednie pomieszczenie? Próbuję wejść do jakiegoś sąsiedniego. Jeżeli się nie da, to staję w pewnej odległości, za rogiem, skupiam się, przywolując do siebie więcej Mocy. Wysyłam impuls, który mógłby być traktowany jako nić. Będzie on odbierać fale dźwiękowe. Próbuję podsłuchać jego rozmowę.
Na upartego dałoby radę podsłuchać pod drzwiami, ale tak czy inaczej usłyszałaś głos mówiący z charakterystycznym holograficznym zachrypnięciem.
- ... tak uważasz? Przemyśl dobrze te słowa Priums. Mam powody by ufać Rainerowi. Bardzo ważne powody... - w głosie pojawiła się groźba. Mówiący mężczyzna odzywał się spokojnym tonem, ale było w nim coś, co przyprawiało cię o drżenie. Jesteś pewna, że nie chciałabyś spotkać tego człowieka.
- Panie... Zapewniam cię, Rainer prowadzi jakąś dziwną grę. Dowiedziałem się paru rzeczy, które muszę jeszcze potwierdzić, ale przypuszczam, że chodzi o sprawę Balmory... - tłumaczył van Rem najbardziej uniżonym tonem.
- Sprawę Balmory? Czy to nie ty do spółki z Malgusem przekonywałeś mnie ostatnio, że sprawa Balmory jest zamknięta? Jak myślisz, lordzie Primus, kto wobec tego może prowadzić podwójną grę? - głos zabarwił się kpiną
- Ależ, panie... - van Rem był autentycznie przerażony - Zechciej rozważyć me słowa, dostarczę ci niezbędnych dowodów.
- ... tak uważasz? Przemyśl dobrze te słowa Priums. Mam powody by ufać Rainerowi. Bardzo ważne powody... - w głosie pojawiła się groźba. Mówiący mężczyzna odzywał się spokojnym tonem, ale było w nim coś, co przyprawiało cię o drżenie. Jesteś pewna, że nie chciałabyś spotkać tego człowieka.
- Panie... Zapewniam cię, Rainer prowadzi jakąś dziwną grę. Dowiedziałem się paru rzeczy, które muszę jeszcze potwierdzić, ale przypuszczam, że chodzi o sprawę Balmory... - tłumaczył van Rem najbardziej uniżonym tonem.
- Sprawę Balmory? Czy to nie ty do spółki z Malgusem przekonywałeś mnie ostatnio, że sprawa Balmory jest zamknięta? Jak myślisz, lordzie Primus, kto wobec tego może prowadzić podwójną grę? - głos zabarwił się kpiną
- Ależ, panie... - van Rem był autentycznie przerażony - Zechciej rozważyć me słowa, dostarczę ci niezbędnych dowodów.
- Nie masz innego wyjścia, Primus - oznajmił gniewnie głos - Już na podstawie tego, co usłyszałem wiem, że niezależnie od treści tych informacji lub ich braku ubędzie mi jednego doradcy - dziwiłaś się, że po takiej groźbie van Rem nie wypadł z krzykiem z pokoju. Umilkł na sekundę i odezwał się drżącym głosem.
- Zapewniam cię, panie, nie zawiodę cię. Tymczasem... Zaraz... Coś jest nie w porządku... Zapewniam cię, panie, nie zawiodę cię. Zapewniam cię, panie... - powtarzał bez sensu jak mantrę. Zaniepokoiłaś się, ale sekundę potem z pokoju na cały korytarz wyrwał się wściekły wrzask. Nie tyle krzyk gniewnego człowieka, co nieludzki ryk, który na moment ogłuszył cię boleśnie, że aż przycisnęłaś dłonie do uszu. Stłumiłaś w sobie ten dojmujący hałas, rozsadzający czaszkę, ale nie dość szybko. Van Rem wypadł z pokoju z dwoma włączonymi ostrzami, najdziwniejszymi jakie dotąd widziałaś (oba przypominały bardziej długie sztylety, trochę dłuższe od przedramienia) i ruszył w twoją stronę.
- Zapewniam cię, panie, nie zawiodę cię. Tymczasem... Zaraz... Coś jest nie w porządku... Zapewniam cię, panie, nie zawiodę cię. Zapewniam cię, panie... - powtarzał bez sensu jak mantrę. Zaniepokoiłaś się, ale sekundę potem z pokoju na cały korytarz wyrwał się wściekły wrzask. Nie tyle krzyk gniewnego człowieka, co nieludzki ryk, który na moment ogłuszył cię boleśnie, że aż przycisnęłaś dłonie do uszu. Stłumiłaś w sobie ten dojmujący hałas, rozsadzający czaszkę, ale nie dość szybko. Van Rem wypadł z pokoju z dwoma włączonymi ostrzami, najdziwniejszymi jakie dotąd widziałaś (oba przypominały bardziej długie sztylety, trochę dłuższe od przedramienia) i ruszył w twoją stronę.
Zgodnie z powiedzeniem, że gdyby było wszystko jedno, to ludzie by chodzili oknem a nie drzwiami, wyskoczyłaś na bruk, pędząc co tchu w wieczorny tłum przechodniów i widzów wracających z opery. Van Rem chyba nie biegł za tobą, choć nie oglądałaś się. Ale Moc wokół ciebie wirowała potężnie doprowadzając do czegoś strasznie dziwnego. Osoby, które mijałaś, pogrążone w rozmowie, idące z naprzeciwka, schylające się po opuszczoną torebkę, zupełnie nieświadomie usiłowali zatrzymać cię, chwycić za rękę, złapać w biegu. Jednocześnie jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy z twojej obecności ani z tego, że wykonują jakiekolwiek ruchy w twoją stronę. Zupełnie jakbyś przedzierała się przez gąszcz samodzielnych, usiłujących cię schwycić rąk.
Pomimo późnej pory (zostało jeszcze jakieś 1,5 godziny do świtu) komunikacja w tak wielkim mieście działała przynajmniej z taką samą częstotliwością za dnia, jak i w nocy. Niemniej w czasie podróży towarzyszyły ci zdziwione spojrzenia pasażerów, lustrujących bosą Twi'lekankę w wieczorowej sukni. Zdołałaś jednak przeżyć jakoś te niedogodności, docierając na przystanek nieopodal hotelowego drapacza chmur.