- Mam na tyle dość tej dziury, że mi to obojętne. Usiądę sobie tam, o, w kącie i będę leniwie sączył drinka. - stwierdził Fensen, zapalając papierosa i udał się w rzeczonym kierunku.
Usiedliście we troje w obskurnym narożniku wstrętnej pijalki przy zasyfionym stole, lepiącym się od brudu, piachu i pustynnego pyłu, na ohydnych krzesłach, które jakimś cudem przetrwały ostatnią bijatykę. Jakim cudem udało im się tego dokonać? Trudno było ogarnąć to rozumem, zwłaszcza ze względu na klasyczną, barową napieprzankę między jakimś Rodianinem i Kel Dorem, która rozgorzała z chwilą, gdy posadziliście swe szanowne sempiterny. Niestety, epickie starcie miejscowych meneli zakończyło się wynikiem remisowym - Kel Dor zamachnął się butelką na zielony łeb Rodianina, ale nie trafił z metra i siłą własnego ciosu rzucił się na nurka na najbliższy stół. Drugi z wojowników, najwyraźniej z nadmiaru wrażeń lub w przypływie triumfalnej radości, wyrzygał się za bar, być może na krzątającego się gdzieś w tej okolicy Jawę.
Gdy w twoim umyśle zaczęła kiełkować myśl o opuszczeniu tego przybytku intelektualnych rozkoszy, bez słowa, wstępu ani zaproszenia przysiadł się do was człowiek.
Długi, szeroki, ciemnogranatowy płaszcz z głęboki kapturem okrywającym głowę, nie skrywającym jednak twarzy na której gościł lekko prześmiewczy półuśmiech, uzbrojony w krótko i równo przyciętą, hiszpańską bródkę.
Twoją uwagę przykuła jednak inna rzecz. Bardziej nawet zaalarmowała. Ten człowiek emanował - bardzo spokojnie, delikatnie i nieznacznie - Ciemną Stroną. Czułeś to jak lekką woń dymu po wyjściu z imprezy. Jeśli zaś już o czuciu mowa, to równie zaskakująco nie znać było po nim żadnych wrogich intencji, skrywanych czy jawnych.
- Kłaniam się pani i panom jak najniżej - oznajmił cichym, spokojnym głosem, wbrew wypowiedzianym słowom siadając, nie kłaniając się za stołem. - Czy pozwolą państwo, że zamówię coś dla państwa i zająć chwilę cennego czasu? - zapytał sztampową, lecz nie fałszywą uprzejmością.
- Jasne, najlepiej w tej kolejności. - beznamiętnie zgodził się Fensenm, szukając kelnera
Facet w płaszczu poczekał, aż zarzygany i nieszczęsny ze wszech miar Jawa podskoczy do was.
- Cztery razy "Samum". Tylko w czystych szklankach - nie tyle zamówił, co wydał rozkaz - Bardzo dziękuję - odwrócił się do kapitana - Postaram się wyłożyć wszystko możliwie najprościej. Jesteście państwo profesjonalnymi przewoźnikami, transporterami, pilotami... Wiadomo, co mam na myśli, nie mylę się? - zapytał i wiedząc, że się nie myli, ciągnął dalej, nie czekając na odpowiedź - Nazywam się Sejon Huminro, jestem kapitanem floty Imperium. Tak się nieszczęśliwie składa, że na orbicie Tatooine pojawił się przed dwoma dniami jeden z naszych Gwiezdnych Niszczycieli. Straciliśmy z nim łączność jakiś czas temu i obawiamy się, że załoga znajduje się w krytycznym położeniu. Jest ono tym gorsze, że okręt dryfuje bezwiednie. Najwyraźniej po wyskoczeniu z nadprzestrzeni przestały działać wszelkie niezbędne systemy. O, dziękuję bardzo - knypek w kapturze postawił przed wami cztery szklanki czegoś, co samym zapachem przyprawiało o zawrót głowy, a wyglądało jak sok z piachu. - Mówiąc krótko: nie mamy żadnych danych, jednostka nie odpowiada, a samo pojawienie się okrętu właśnie tutaj po tak długim czasie jest dla nas zupełnym zaskoczeniem. Nie jest chyba dla państwa tajemnica, że nasz garnizon nie imponuje liczebnością. Obawiam się, że bardzo szybko naszym okrętem zainteresują się okoliczni piraci, złodzieje i złomiarze. Nie mogę pozwolić na to, by flota Imperium miała być rozkradana przez tego typu śmiecie, choćby miał to być wrak po przegranej bitwie, czego też jeszcze nie wiemy. Nie mogę pozwolić na to tym bardziej, że istnieje realna szansa na pomoc załodze. I właśnie do tego potrzebuję dyskretnego, szybkiego i profesjonalnego transportu.