Sesja Vena

Najemnicy mijają cię, walczący przy statku przerywają swe zabawy, od stojącego nieopodal Natuolanina znów czujesz lekkie, kontrolowane fale Mocy, a ty koncentrujesz się.
Nasłuchujesz poprzez Moc. Szukasz jakiegokolwiek śladu, głosu, wskazówki...
Cisza.
Nie znajdujesz nic. Nie chodzi nawet o to, że nie udaje ci się nawiązać kontaktu, ale o to, że natrafiasz na pustkę. Próżnię.
A to może oznaczać tylko jedno.
Nie ma już Mistrza...
Fala różnorakich emocji przepłynęła przeze mnie niczym tsunami na samotną wyspę.
Mentor, który nauczył mnie wszystkiego, który wyciągnął z gówna. Ten który dał sens życia. Ten który wiedział czego mi trzeba. Był przyjacielem.
A teraz jestem zdany na siebie.
Kilka razy zdawało mi się że rzucę jego przewodnictwo w trzy diabły, jednak zawsze znajdowało się coś co mnie przy nim trzymało.

Gniew.

Fala niekontrolowanego gniewu przejęła kontrole.

Odwracam się do kolesi z trupem. W tej sytuacji nawet najbanalniejsze rozwiązania wydają się najprawdopodobniejsze.

- Ej ścierwa - mówię bez ogródek - pokażcie mi twarz tego człowieka - Wskazuję na trupa którego niosą.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Położyli trupa z pietyzmem na ziemi. Popatrzył na ciebie z cieniem pogardy - Hohohoho... a co szukasz kochasia na wieczorną sodomię?! - zawołał, krzyżując ręce na bokach jakby pękał ze śmiechu. Jego dwaj kompani w hełmach i pancerzach również patrzyli w twoją stronę.
Gniew po stracie Mistrza przysłaniał mi racjonalny osąd. Mimo wszystko spokojnie odpowiedziałem.
- Powiedziałem coś ścierwo. - przyglądam się typkom, ich uzbrojeniu rozstawieniu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
- Szkoda, że pan Coldwell nie słyszy jak nam ten gość grozi. Rzuciłby jakiś kąśliwy komentarz - ciągnął najemnik trzymający czarne, płócienne zawiniątko, śmiejąc się do towarzyszy. Widziałeś, że wszyscy trzej byli bardzo uważni i w pełni gotowi do natychmiastowego starcia z tobą, jeśli tylko zajdzie potrzeba. A sądząc po ich wyglądzie nie były to pierwsze lepsze wiejskie ciołki...
Zdążyłeś jednak przyjrzeć się twarzy trupa, a w przynajmniej temu, co z niej zostało. A zostało niewiele. Wypalona niemal do kości, pewnie jakimś wybuchem albo czymś takim. Ale mimo wszystko to chyba nie Kirlan... No i przecież to nie jego ubranie, a już na pewno nie ta zbroja.
Mimo tego że nie był to Mistrz, nie zahamowało mojej wściekłości. wobec najemników. Oni byli skurwysynami, Kirlan nie żyje - to nie miało znaczenia. Pustka którą wypełniał Mistrz, zastąpiła się teraz bezgranicznym gniewem.

Nie odpowiedziałem nic na ich szczekanie, tylko zacisnąłem pięści i przymrużyłem oczy. Skumulowałem tyle mocy na ile pozwalała mi sytuacja i wyzwoliłem fale energii w stronę przeciwników.
Być może było to głupie, może i bardzo głupie posuniecie - ale to nie miało znaczenia.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
[ Ilustracja ]

Eksplodowałeś falą gniewu i Mocy, która odrzuciła na kilka metrów wszystko i wszystkich wokół. Przechodnie poupadali na ulicę, handlarze na ściany i stragany, najemników zdmuchnęło na pięć metrów w tył. Jednak, co zaskakujące, trzej najemnicy zdawali się nie być zaskoczeni tym atakiem. Ledwie zdążyli upaść na ziemię, a ten, z którym rozmawiałeś wrzasnął:
- Napierdalać w łeb ile fabryka dała! Wszyscy kurwa do portu! - wykrzyknął do radia, a sam wyciągnął blastery i zaczął celować w twoją głowę z pozycji wpół leżącej. Natomiast jego dwaj kompani splunęli w twoją stronę seriami pocisków ze swych ciężki karabinów, z których jeden był niewątpliwie mandaloriański.
http://www.youtube.co...?v=rvYZRskNV3w << Ilustracja



A tak naprawdę >>> http://www.youtube.co...?v=_ylA-_z1GIA

Nie przejmując się tym że jeden z najemników ściągnie tu zaraz cały pieprzony batalion, ani tym że prują do mnie jak do kaczki, wyciągam w mgnieniu oba swoje lightsabery. Wykonuję wysoki skok w górę, tak aby lecąc omijać niektóre pociski, a niektóre odbijać.
Mam zamiar wylądować pomiędzy najemników, robiąc lekki skłon w czasie gdy dotknę ziemi. W tym czasie wyprowadzę szybkie pchnięcia w okolice głowy pierwszych dwóch którzy będą najbliżej.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Wyskoczyłeś i uniknąłeś pocisków. Jednak twoja akcja była zbyt czytelna. Gdy jeszcze się wznosiłeś zobaczyłeś, jak najemnicy rozstawiają się czekając aż spadniesz, a jeden z nich poczęstował cię gorącym strumieniem napalmu z miotacza płomieni na przedramieniu. Zdążyłeś zasłonić twarz ręką, ale czujesz jak cały twój płaszcz zamienia się w pochodnię.
Korzystam z mocy aby przyśpieszyć swoje ruchy. W mgnieniu oka puszczam swoją broń, ściągam płaszcz i nim miecze spadną na ziemie, chwytam je.
Gdy tylko znowu poczuję znajomy kształt w dłoniach, robię nagły odskok w bok połączony z obrotem i ciskam obracającym się prawym mieczem w przeciwnika który podhajcował mi płaszcz. Cały czas staram się odbijać pociski lewym mieczem.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Udało ci się przyspieszyć na tyle, by dokonać kilku bardzo ważnych i trudnych rzeczy na raz. Gdy tylko opadłeś zerwałeś z siebie płonący płaszcz, odbiłeś strzały najemnika, z którym przed chwilą wymieniałeś uprzejmości, odskoczyłeś, unikając serii pocisków drugiego z najemników i rzuciłeś miecz w trzeciego, który przypiekł cię napalmem i który wykazał się imponującym refleksem, rzucając się na plecy tuż pod twoim ostrzem, które wbiło się w ścianę. Wszystko to w ciągu sekundy. Wyciągnąłeś rękę by je przywołać i tu zaczęło robić się niedobrze.

Pierwszą tego oznaką był promień lasera ze snajperskiego karabinu, który o milimetry minął twoją głowę, pozbawiając cię kilku dredów tuż przy uchu. Drugą, poważniejszą oznaką, okazał się być nóż do rzucania, który rzucił w ciebie towarzysz snajpera i najwyraźniej piąty członek oddziału najemników. Nóż wbił się w twoje prawe ramię, wyciągnięte po miecz. Nie był duży i choć zabolało, to jakoś dałbyś radę posługiwać się tą ręką. Ale problemem była trucizna, która natychmiast wysączyła się z ostrza do twojego krwioobiegu. Treningi z Kirlanem nauczyły cię rozpoznawać wszelkie zmiany w naturalnej pracy twojego organizmu. Wiedziałeś, że za kilkadziesiąt sekund trucizna sparaliżuje cię na tyle, że nie zdołasz kiwnąć nawet małym palcem. Dowódca najemników właśnie kierował w twoją stronę ponownie lufy swoich blasterów, a z krańca ulicy nadbiegał patrol Sithów z pobliskiego garnizonu.

Moc jest przewrotna. Sekunda różnicy i 180 stopni chujozy.
Nie pamiętam żebym miał kiedyś bardziej przejebane. Powoli zaczynało do mnie docierać co zrobiłem i coś się zaraz może stać. Może gniew zelżał? Chyba nie, to raczej paraliż trochę mnie ochłodził.
Mimo wszystko nie poddaje się na tyle by jebnąć ryjem o glebę.
Staram się utrzymać wyprostowana sylwetkę. Chowam swój miecz, lecz nie przestaję bacznie obserwować całe otoczenie a w szczególności gostków ze spluwami.
- Chuj by to strzelił - mówię do siebie - Gdy Kirlan był u boku, wszystko szło tak gładko, tak łatwo.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Dowódca najemników wstając powoli z ziemi przeklął siarczyście - Kurwa, jebany farciarz - skwitował twoje obecne położenie - Schować broń panowie, kawaleria nadchodzi... jak zwykle w odpowiednim momencie.
Faktycznie. Miałeś w tej chwili jedyną i niepowtarzalną okazję, aby porzucić plan zarżnięcia wszystkich najemników, olania leżącego gdzieś za tobą Nautolanina, od którego Moc czuć było na kilometr i by wskakując na swój śmigacz spierdolić stąd co sił i świadomości, zanim trucizna ostatecznie zakończy twoją przygodę z Mocą.
W głowie pojawił błyskotliwy się pomysł aby, nim dotrą tutaj Sithowie, wsiąść na moją maszynę i spierdolić gdziekolwiek.
Tak też uczyniłem.
Wykorzystując moc by przynajmniej odrobinę załagodzić działania trucizny, jednym susem wskoczyłem na mojego śmigacza by automatycznie odpalić.
Rozpędzam grata jak najszybciej się da, nim oddale się dostatecznie daleko, staram się zdrową ręką przywołać jeszcze mój wbity miecz.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Mijając wejście do portu chwyciłeś nadlatujący miecz. Wciskałeś gaz do dechy, nie zważając na roztrącanych przechodniów i ich marny los. Nie bez trudu pokonywałeś kolejne zakręty, nie tylko ze względu na ekstremalną prędkość, ale także przez rozmywający się powoli obraz i narastający w głowie szum. Dodatkowo robiło się... chłodniej, a na twe czoło wystąpił zimny pot.
Nie jest dobrze. Jeśli wyjadę na pustynie, chwyci mnie paraliż i wtranżoli mnie jakiś ścierwojad, albo coś gorszego.
Znowu jak się poskładam gdzieś w rynsztoku to mnie zgarną. Pewno już rozwieszają listy gończe. Kurwa co robić.
Jadąc na szatan rozważałem wszelakie za i przeciw obydwóch opcji.
Trzeba by się gdzieś zaszyć, przynajmniej do czasu jak paraliż puści.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Kłopot w tym, że nie bardzo było gdzie się ukryć. W mieście na pewno szukali cię żołnierze lub najemnicy, a pustynia to pustynia... Pozostawała twoja dotychczasowa kryjówka, za którą przemawiał jeszcze jeden atut - mikstury Kirlana.
Sam ledwo liznąłeś sztuki alchemii, ale twój mistrz był w tej materii nad wyraz biegły. Nauczył cię więcej w teorii niż zdążyłeś przetestować w praktyce. Ale dość byś wiedział, że jedynym, co może uratować twą nieszczęsna dupę, jest wywar z jadu Kinratha, który - jak pouczał niegdyś Kirlan - jest jedną z najsilniejszych paraliżujących trucizn, lecz odpowiednio przyrządzony neutralizuje działania wszelkich innych.
Złota plama Morza Wydm rozlewała się przed twoimi oczyma. Zdawało się, że śmigacz stoi w miejscu albo raczej płynie leniwie w niewidzialnej zawiesinie. Horyzont zachybotał się lekko i przechylił niebezpiecznie... Gdzieś na jego krańcu pojawiła się sylwetka jakiejś czarnej postaci... Cholera, jak tu zimno.
Otrzepałem się z tego zimna, kierując maszynę w stronę pustynni, a dokładniej mówiąc w kierunku kryjówki.
- Zaczyna mi siadać głowa - mówię do siebie - Jakieś zwidy mam.
Jadąc tak na łeb na szyję, dotarło do mnie, iż nie tylko straciłem mentora, ale jako taki cel w życiu. Szukanie artefaktów grobowców i innych przedziwnych rzeczy, było zawsze domeną Mistrza. Teraz go niema, a to straciło sens. Może gdybym był przynajmniej w połowie tak utalentowany i wyszkolony co Mistrz, to mógłbym znaleźć jakieś zajęcie.
A tak co mi pozostało? Życie pustelnika? Starego spróchniałego dziadka piaskowego? Bo do slamsów wracać nie mam zamiaru.
Takie przedziwne myśli przeleciały po mojej głowie.
Jak na razie trzeba wziąć się do kupy i jakoś dojechać do celu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Jakoś dojechać...
Do celu...
Życie... Tak, do celu...
Jakiego celu...? Życie...? Bez celu...?
Horyzont zachwiał się i stanął w pionie. Delikatnym, powolnym lotem opadłeś na powierzchnię pustyni w pełnym pędzie.\
Światło zgasło.

Czułeś, że twoje ciało przestaje pracować i stajesz na granicy między życiem, a Mocą.

- Nie posłuchałeś mnie, Zhaff... - dobiegł odległy szept z bezkresnej czarnej przestrzeni - Nie posłuchałeś nauk... Ani moich... Ani Kuna...
W niewytłumaczalny sposób czułeś także, że twoje życie jest zagrożone. Nie tylko dlatego, że kończy się przesączone trucizną. Zagrażało mu coś zewnętrznego. Coś, co mogło zakończyć je jednym krótkim cięciem...

- Teraz to twój wybór Zhaff... - echo odbijało się od granic galaktyk, które przemierzałeś bez ciała, formy i świadomości - Tylko od ciebie zależy, czy wybierzesz życie...
Ujrzałeś z wysokiej odległości siebie, wiezionego przez pustynię na ścigaczu prowadzonym przez kupionego droida-zabójcę.
-... czy też Moc. Prawdziwą Moc.
Poszybowałeś z prędkością pocisku znad perspektywy siebie i droida, do grobowca Exara Kuna. Błyskawicznie zanurzyłeś się pod powierzchnię pustyni i ujrzałeś jego sylwetkę w centralnej części komnaty. Kun uśmiechnął się drwiąco.
- Wybieraj, Zhaff!

Otworzyłeś oczy. Leżałeś na łóżku w swojej jaskini. Nie mogłeś poruszyć nogą, ręką, palcem. Ruchy głową przychodziły z ogromnym trudem. Przy stole z odczynnikami Kirlana kręcił się HK-47, najwyraźniej czegoś szukając.
- Co?.. Jak? - wypluwam słowa jakby miały kolce, a każdy ruch językiem wbijał je w moje podniebienie.
Staram się ogarnąć wzrokiem całą kryjówkę, przynajmniej na tyle na ile jestem w stanie.
Przez chwile wracam do, właśnie do czego? Wizji? Co to do cholery było? I co to za nonsensy wygadywał? Wybrać życie? Czy Moc?
Coraz bardziej czuje że mnie to przerasta.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
← Star Wars
Wczytywanie...