Niewiele dalej, na głównej alei, dostrzegasz spory kram z rozmaitymi "specjałami". Są tu zwisające z haków wędzonki i suszone... hmm... "mięsiwa", rzeczy, które można chyba nazwać owocami, drgające lekko w swoich kartonach i całe mnóstwo innych dziwności, wyglądających tyleż drapieżnie, co intrygująco.
- Mogę czymś służyć? - zapytał stojący za bazarem Sullustanin
- Prowiant na drogę? - zapytał, patrząc na twój środek transportu - Może kilogram suszonego mięsa banthy? Tylko 8 kredytów. Albo trochę owoców, świeże Tato, 2 kredyty za sztukę - wskazał piaskowo zielone coś, przypominające ziemniaka - Mamy też pożywne korzenie Tanga - wskazał na pomarańczowo zielone korzonki - 7 kredytów za kilogram, bardzo dobre Jeżoowoce, niezwykle słodkie i energetyzujące, trzeba tylko uprzednio wypalić ich kolce... - uprzedził, demonstrując niestrudzenie asortyment. - Jedyne 2 kredyty sztuka. No, chyba że woli pan coś syntetycznego...
Teraz kiedy już mam wałówę, mogę się rozejrzeć po mieście. Wybieram pierwszy lepszy kierunek. A może ślepy los przyniesie coś niespodziewanego? A może przynajmniej dowiem się czegoś istotnego.
Biorąc pod uwagę żar lejący się z nieba, najrozsądniejszym wyjściem będzie znalezienie sobie schronienia, najlepiej zaopatrzonego w płyny. Pamiętasz, że znajduje się tu kilka takich miejsc. Dwie kantyny, w których kręcą się Sithowie, dwie mordownie - zapluta i bardziej zapluta, obie należące do Gammorean, no i oczywiście pijalka Kamy the Hutta, gdzie oprócz standardowego chlania i pazaaka można było obstawiać wyścigi i zbierać zlecenia na nagrody. To tyle z miejsc do posiadówy, jeśli nie liczysz sklepów ze złomem i elektroniką.
Jako mój następny cel wybieram pilajkę Hutta.
Zakładam na głowę kaptur i staram nie rzucać się w oczy. Gdy tylko się da będę wmieszał się w tłum (jeśli jakiś będzie).
Im mniej osób mnie rozpozna, skojarzy, tym lepiej dla mnie. Bo po co się rzucać w oczy? Skoro można być incognito.
Przeszedłeś przez drzwi pijalki, z radością przyjmując witający cię powiew chłodnego powietrza, wydobywającego się z ogromnych dmuchaw rozstawionych po bokach sali. Lokal był pełny po brzegi, ze względu na wszystkich mieszkańców i przyjezdnych, którzy chronili się przed południowym żarem lejącym się z nieba. Były tu dwie duże sale, przedzielone szeroką framugą bez drzwi, a także dwa bary, po jednym w każdej z nich. Na samym końcu drugiej sali, na wprost ciebie, jakieś 60 metrów dalej rozlewał się całą swą ropuszą okazałością Kama the Hutt.
Przeciskając się przez tłum gości, zmierzam w kierunku jednego z barów. Zajmuję miejsce gdzieś przy samym barze szukając barmana.
Co jakiś czas rozglądam się po bywalcach. Może zauważę kogoś?
Jako się rzekło, ruch spory, frekwencja jeszcze większa. Paru Durosów nasuwa w pazaaka, jakiś Twi'lek gada po swojemu z jakimś człowiekiem, jakiś Ithorianin obok ciebie sączy wodę z wielgachnej szklanki, a przed drzwi wchodzi właśnie czterech ludzi o wyglądzie niezłych, twardych skurwieli, z bronią. Ale to raczej normalne, jak na miejscówę taką, jak pijalka Hutta w Mos Ila. Przechodzą przez salę do jego paskudności Kamy i zaczynają jakąś gadkę.
- Podać coś panu? - zapytał robot-barman.
- "Wściekła Bantha", jeśli ma pan chęć na coś mocniejszego, "Pustynny Jack", jeśli coś bardziej "z charakterem", lokalne piwo, choć w taki upał nie polecam, a może po prostu czystą, zimną wodę?
- DObra daj wodę, tylko dolej tam jakiegoś soku - Odpowiedziałem po czym rozglądam się w lewo i w prawo w poszukiwaniu kogoś kto mógłby udzielić jakiś informacji czy podzielić się nowinkami.
Trudno ocenić kto bardziej nadawałby się, lub też kto tak naprawdę nie nadawałby się na źródło informacji. Wszyscy tutejsi i przyjezdni wyglądają tak dziwnie, podejrzanie i zakazanie, że każdy z nich może być równie dobrze pilotem towarowca, zawodowym hazardzistą albo łowcą nagród. Zapewne tak, jak ci goście, którzy konwersują o czymś zawzięcie z "gospodarzem" tego szacownego przybytku.
- Proszę bardzo, pięć kredytów się należy - oznajmił mechanicznie mechaniczny barman.
Moc i resztki rozsądku podpowiadają ci, że jedyną rzeczą oferowaną tu za darmo jest solidny wpierdol.
Co zaś się tyczy płatnych przekąsek i potraw - jak najbardziej. "Rozkosz pustyni" - kebab z mięsa banthy, jedyne 12 kredytów. "Piaskowy żar" - potrawka z widzianych już wcześniej "ziemniaków" Tato na ostro - 10 kredytów. Również krakersy i inne przystawki z tutejszego pieczywa, czy cokolwiek to jest, po 4 kredyty za jedną.
Zamawiam kilka krakersów do mojej wody z sokiem. Czekając aż barman poda zamówienie, odwracam się tyłem do szynkwasu i opieram się łokciami. Jeśli nie zaóważę niczego godnego uwagi, wsypuję krakery do kieszeni, płacę i wychodzę na zewnątrz.