Choć dopiero co zaznałeś przyjemności południa na Tatooine, fala gorąca i duchoty i tak o mało nie zwalił cię z nóg. Powietrze drgało tak mocno, że można było odnieść wrażenie siedzenia na dnie bardzo zapiaszczonego i wrzącego morza. Całe szczęście, że Mos Ila znajdowało się raptem 3 kilometry od waszego schronienia, bo inaczej ta podróż skończyłaby się źle.
Pędziłeś przez ten pustynny piekarnik ile mocy w silniku, unosząc za sobą i pod sobą tumany kurzu. Szczęśliwie po ledwie paru minutach byłeś na miejscu.
Miasto. "Miasto" było zdecydowanie zbyt dumnym określeniem jak na zawszoną, zapchloną dziurę, którą było Mos Ila. Jedynym jego "atutem" był port, w którym rozmaici handlarze i przemytnicy ze wszystkich układów przewozili, odbierali i sprzedawali swoje lewe lub bardzo lewe towary. Widziałeś właśnie kolejną, dużą jednostkę, lądującą gdzieś na obrzeżach osady.
Przemyt i handel rozkwitły tu na nowo za sprawą Jawów, którzy odrestaurowali tutejszą ruinę. Garnizon imperium wysłany tu Moc jedna raczy wiedzieć po co, spełniał swą porządkową funkcję tylko nominalnie. Przyprawa i inne narkotyki, broń, handel żywym towarem - wszystko to miało się świetnie, bo Sithowie nie mieli prawa do kontroli towarowej, co strasznie ich wkurzało. Starali się odbijać to na lokalnych bandziorkach, ale to też marnie im szło. Zwłaszcza, że tutejszy Hutt zarządzał hazardem, wyścigami i zleceniami dla łowców nagród na tyle sprawnie, że do Mos Ila napływały kolejne fale tatooińskich męt. To właśnie za sprawą Hutta musieliście pospiesznie opuścić port ledwie po wylądowaniu, gdyż twój mistrz miał jakieś niezbyt dla ciebie jasne, zadawnione zatargi z "wielmożnym" Kamą the Huttem.
Bandyci, szmuglerzy, żołnierze zesłani jak na zsyłkę, płatni złodzieje, płatni mordercy, handlarze, złomiarze, kierowcy wyścigowi i inny galaktyczny chłam. Witamy w Mos Ila.