Możliwości są następujące: jeżeli kupowali jakiekolwiek części i złom (bo cóż innego, poza zleceniami u Huttów, można robić na Tatooine?) do statku, to handlarze - złomiarze w Anchorhead mogą coś o tym wiedzieć a ty dowiedziałbyś pewnie jaki mieli statek, co byłoby wskazówką. Jednocześnie...
[... sukces]
... Skoro dokowali w tym porcie i odlatywali z niego, to w dzienniku kontroli lotów muszą być ich dane i numery, nawet jeśli nie znajdziesz tam miejsca, do którego odlecieli. Jeżeli zdobyłbyś tę wiedzę którymś z tych sposobów, to albo sam, albo z wykorzystaniem innych najemnych sukinsynów mógłbyś ustalić gdzie są i jak ich capnąć.
Wróciłeś pospiesznie do portu, kierując swe kroki w stronę znanego ci już budynku. Z perspektywy wejścia do portu widziałeś dwóch Sithów stojących w pomieszczeniu kontroli lotów i rozmawiających z kierownikiem portu.
- ...brze, na pewno go znajdziemy. Dziękujemy, że nam pan pomógł - usłyszałeś fragment wypowiedzi jednego z Sithów, którzy właśnie wychodzili z budynku, pozostawiając kierownika lotu i pracowników.
- Ten skurwysyn zakablował... - mówię cicho do siebie. - Robi się tu za ciasno. Nie jest dobrze chadzać po mieście gdzie się przed chwilą ubiło bossa.
Zmieniam plany i wracam do swojego statku. Następnie startuję i biorę kurs na Anchorhead.
Wszedłeś czym prędzej na pokład, wprowadzając niezbędne koordynaty. Zagrzałeś silniki, uruchomiłeś komputer pokładowy, który nawiązał automatycznie domyślne połączenie ze stacją kontroli lotów. Jednak na linii odpowiedział ci szum, zamiast standardowego zapytania o pozwolenie na start. Dziwne...
Włączyć autopilota, czy prowadzić samemu? Chyba jednak miałeś poważniejszy problem. Oddział 10 żołnierzy wbiegających z bronią do portu, w kierunku twojego statku.
Kilkadziesiąt pocisków wystrzelonych w kadłub zachwiało wznoszącym się statkiem. Kokpit zakołysał się tak, że przez chwilę miałeś problem z utrzymaniem steru. Na szczęście włączone pospieszne osłony były w stanie wytrzymać ogień małego niszczyciela, więc szybko to żołnierze musieli uchylać się od rykoszetów odbitych od kadłuba. Wzniosłeś się i odleciałeś wysoko, poza zasięg ostrzału. Czy mieli tutaj jakiś statek mogący cię ścigać? Może i tak, ale raczej wątpliwe, by aż tak im na tobie zależało.
Zbliżałeś się ze średnią szybkością do większego miasta... osady... Zwał jak zwał. Anchorhead, zadupna stolica okolicznej dodupnej pustyni, wyglądało na wyjątkowo paskudne i tętniące życiem miejsce. Wznosząc się nad zabudowaniami widziałeś setki mieszkańców, czy też przyjezdnych, przechadzających się i przejeżdżających ulicami.
Chodź samo miasto było większe, port prezentował się znacznie mniej "okazale" niż w Mos Ila już z daleka. Owszem, ruch powietrzny również nie ustawał, a ty właśnie o mało co nie strąciłeś podczas wyprzedzania sporej transportowej jednostki, którą widziałeś chyba w poprzednim porcie, ale najwyraźniej nikt nie czuł potrzeby trzymania wszystkiego w choćby względnym porządku. No i nigdzie nie widać było pół patrolu ani ćwierć Sitha. Najwyraźniej miejscowe zasady dyktowano jeszcze bardziej "swojsko".
Wylądowałeś w doku 17, bez najmniejszych problemów, nawet - co dość zastanawiające - nie pytany o nic przez nikogo z jakiejkolwiek kontroli lotów czy służb portowych, jeśli takowe tu były. Gdy posadziłeś maszynę i wyłączyłeś silniki, pogrążyłeś się we względnej ciszy statku, patrząc na skąpany w piekielnym słońcu syf, taki sam jak w poprzednim mieście, który widziałeś przez główne okno.
Upewniam się czy moja broń leży na miejscu (czyli po obu bokach paska), zakładam kaptur po czym wychodzę za zewnątrz.
Rozglądam się po okolicy. Znam to 'miasto'?
Jeśli tak kieruję się prosto do złomiarzy, jeśli nie to idę mniej więcej do centrum.
Nie znałeś tego miasta, co bynajmniej nie przeszkadzało w zlokalizowaniu i odwiedzeniu tutejszego złomiarza. Pokonując zatłoczone ulice, pełne skwaru, kurzu, pyłu, piachu, smrodu potu i innych wydzielanych pod wpływem temperatury przez różne istoty substancji, dotarłeś do obskurnej lepianki, która zdawała się trzymać tylko siłą Mocy (słowo "honor" w miejscach takich jak to raczej nie było znane). Tuż za nią, ogrodzone drutem kolczastym i przynajmniej trzema rodzajami innego, znajdowało się wielkie składowisko wszystkiego. Wszedłeś i przydzwoniłeś łbem w sprytnie zakamuflowany dzwonek, złożony z kół zębatych i blachy.
- Buta nanolia! Achuba nanalia? - zapytał radosnym, ochrypłym głosem unoszący się nad ziemią właściciel.
Patrze na jegomościa spode łba.
Nie wiem co to za bełkot, ale może jest nikła nadzieja że zna wspólny.
- Witaj. Mam pewną sprawę do właściciela tego zacnego złomowiska. Wiesz gdzie go znajdę?
Toydarianin zaśmiał się tak ochryple i nieszczerze, że aż uszy puchły. Unosząc się półtora metra nad ziemią klasnął i zatarł energicznie dłonie.
- Ależ oczywiście, szanowny panie. Znam go doskonale i wiem, że jest do pańskich usług! Z przyjemnością przedstawiam panu siebie i pytam uniżenie, czymże mogę służyć tak zacnej personie!
- Interesują mnie pewne informacje zacny panie - próbuję podwazelinować. Nie chcę używać przemocy, na razie. - Mając tak dobrze zorganizowany interes, z pewnością odwiedza cię pełno ludzi, zgadza się?
- Hohohoho, ludzi jak ludzi, klientów raczej - napuszył się cwaniak i zaraz zreflektował się na swój standardowy bajer - Choć oczywiście żaden tak zacny, jak pan. Ale ludzi jako takich niewielu. Rodianie, paru Twi'leków, czasem Ithorianie - tak, dość często. Ludzi przez ostatni tydzień widziałem ze czterech...? A to i tak przynajmniej o dwóch za dużo. Oczywiście, nie włączając w to pana - zakończył wazeliniarsko.
- Hmm... Jeden to był jakiś handlarz, któremu poszło chłodzenie paliwa i hipernapęd, bardzo miły jegomość, zostawił u mnie pokaźną sumkę - uśmiechnął się obleśnie w sposób, który pozwalał ci mieć pewne podejrzenia co do dalszych losów handlarza i jego statku z "nowymi" częściami - Potem dwóch pieprzonych najemników po paliwo i sprężarkę do swojego "Motha", niechby ich szlag, tfu! - splunął na piasek pod sobą - No a dzisiaj jakiś stary plantator z południa, upierający się, że jego przestrzelony przez Tuskanów poduszkowiec jest wart więcej, niż 350. A kiedy to było...? Wie pan, tyle się tu dzieje, nie mogę sobie przypomnieć... - udawał bezczelnie fałszywą niepamięć i wykonał "bezwiednie" gest pocierania kciukiem o palec wskazujący.
- Hmm no tak. Mówi pan że najemnicy? Wiem coś o najemnikach, to chamskie bydło, to zaraza. Ale jak to się mówi w waszym fachu, biznes to biznes. - Próbuje zagrać na wspólnych nutach, niby nie interesując się najemnikami.
- Ci najemnicy wspominali coś może gdzie się wybierają? Mówili coś o swoich planach? Bo jak znam życie to im tylko w głowie rozróby i chlani na umór.