Wilkołak [Runda 3]

Tymczasem ona zajęła miejsce zwolnione przed chwilą przez Ielenię, przy czym dość cierpko skomentowała wypowiedź tej kobiety:
- Przyjemnie to będzie na tamtym świecie.
Westchnęła cicho, przyglądając się zgromadzonym. Nie ma co, "przyjemne" towarzystwo. I to bardzo. Ale przyganiał kocioł garnkowi...
- Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby ten, co najwięcej się tu drze, był wilkołakiem. Kto wie, może wścieklizny się nabawił i przez to zachowuje się jakby nie miał piątej klepki?-Rzuciła to ot tak, takim wybitnie niezobowiązującym tonem, zupełnie, jakby mówiła tylko i wyłącznie do siebie. Tylko dlaczego w takim razie jej spojrzenie skierowane było na Taramelliona? Choć w zasadzie miała podstawę, by wbić taką szpilę, przecież nie puści płazem sugestii o zabawianiu się.
Obrócił się tylko lekko, by odprowadzić Ielenię wzrokiem, jednak nie skomentował. Zawsze były cierpkie. Położył dłonie na oparciu ławki, i wspierając się na niej, pochylił się lekko ku Evrinie siedzącej na drugim końcu. - Ja bym zaszczepił sobakę przed usypianiem. Może takie leczenie wystarczy - powiedział powoli, także patrząc na Taramelliona spod opadających włosów. Wątpił jednak w słuszność podejrzenia opartego na tej podstawie. Mutacje genetyczne mogłyby spowodować różne dziwne odchylenia, lecz do eksperymentu bardzo dokładnie poszukiwano ochotników, więc i wilkołaki pewnie są nie byle jakie. Może Tar został tylko wybrany tak, żeby nasuwały się skojarzenia z szalejącą bestią i wprowadzał zamieszanie. A może faktycznie jest bestią, ale udaje świra, żeby reszta uwierzyła w pierwszą wersję. A może - pomyślał w końcu Tig, przyglądając się Taramellionowi - to nie jest finalny eksperyment i zostały w nim użyte niedopracowane wilkołaki.
Ostatnio za dużo myślenia powodowało u niego ból głowy. Wyprostował się znów (puszczona ławka skrzypnęła) i także ruszył na stołówkę, poszukać kawy.

„Była to naprawdę całkiem sympatyczna dziewczyna, nawet jeśli jej łono zostało najwyraźniej zaplanowane dla osoby o dwie stopy wyższej. Ale nie była Nią*.

*Profesor nadzwyczajny gramatyki i jej stosowania poprawiłby pewnie to zdanie na «okazało się, że ona to nie ona», na co profesor logiki zakrztusiłby się drinkiem.” - Terry Pratchett, Niewidoczni akademicy

Po całym dniu kręcenia się po kompleksie więziennym postanowił wrócić na dziedziniec i usiąść sobie na jednej z ławek. Chcąc, nie chcąc, w czasie zwiedzenia jeszcze kilka razy usłyszał bredzenie tego świra.
- W sumie nie ma co się dziwić, musiał spędzić w więzieniu od cholery czasu, żeby nauczyć się tak gadać. Nawet największy twardziel mógłby od tego ześwirować.
Uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z tego co powiedział. Albo pomyślał. Czasem sam nie wiedział które z jego tworów wydostawały się na światło dzienne, a które jego poszarpana psychika decydowała się wydalać na świat.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Przeczesała palcami krótkie włosy, i uśmiechając się lekko na słowa Tiga. Puściła mu tak zwane perskie oczko, zakładając przy tym nogę na nogę.
- Jeśli znajdziesz weterynarza, to śmiało, zaszczep go. Tylko obawiam się, że takowego pod ręką tu nie ma-westchnęła cicho, z udawanym rozczarowaniem. Fakt, kto normalny liczyłby na obecność weterynarza w więzieniu? I to jeszcze takim jak to. A potem? Potem mogła tylko odprowadzić Tiga wzrokiem, czego akurat nie zrobiła. Wolała po prostu mieć oko na Taramelliona.
- Prędzej nam weterynarza przyślą niż doktora - odezwała się ta łysa, pokryta tatuażami i bliznami po kolczykach. Na niej pomarańczowy uniform wyglądał niczym element starannie obmyślanej stylizacji.
- Nie ma co ujadać, kąsać się po kostkach, bo nikt nam tu nie życzy zdrowia i pomyślności - o jakże przydałby się teraz papieros. Jeśli już miała sterczeć na zewnątrz, pośród innych dziwadeł, potrzebowała jakiegoś zajęcia. Fajka - to byłoby to. - Spasujcie, wasza ironia nie jest ani tak zabawna, ani tak błyskotliwa, jak się spodziewacie.
Spojrzała na wchodzącego za nią do stołówki Tiga.
-No proszę, mogłabym teraz powiedzieć, że mnie śledzisz przystojniaku. A może wpadłam ci w oko? - uśmiechnęła się lekko, jednak jej oczy zostały poważne. - Nie radzę. Pochowałam już 4 mężów. A może po prostu zwęszyłeś trop?
Podeszła do lady kuchennej żeby zobaczyć, czy uda jej się zdobyć coś do jedzenia, czy też będzie musiała czekać na jakąś cholerną, wyznaczoną godzinę.
-Nie ma co tu siedzieć... - powiedziała ni to do siebie nie to do Tiga, po czym wyszła z powrotem na deptak. Zaprzeczyła tym samym swoim wcześniejszym słowom, jakoby miała iść spać. Ale cóż. Lepiej uchodzić za niezdecydowaną, niż zostać gdzieś sam na sam z potencjalnym wilkołakiem, który chce wtrąchnąć twoją wątróbkę na surowo.
-Hahaha jakie te kobiety nie zdecydowane.
Rzucam to wchodząc do stołówki i mijając zapewne lelenie. Podchodzę do lady. Rozglądam się? Chyba samo obsługa, wskakuje za by coś sobie przyrządzić. Dzień długi buda spora. Zgłodniałem. W tym czasie zwracam się do Tiga.
-Nie przejmuj się. Nikt z nas od dawna nie miał kobiety. Albo same się dadzą w którymś momencie albo my przeważymy. Mogą udawać harde ale to baby, też je ciśnie. Zluzują w końcu.
Przerzucam na patelnie składniki do szybkiej jajecznicy z tym co się nawinęło z lodówki. Niech się lekko podsmaży. Podrzut by nie przywarło. Teraz zioła. Jeszcze chwila.
- Jestem Krix. Jak mamy tu siedzieć wszyscy to i tak powinniśmy się poznać. Ty?
Znowu podrzut i wbijamy jajka. Więcej żółtka, część białka zostawiam w skorupkach. Przemieszać. Sól pieprz i gotowe. Ściągam majstersztyk z palnika i czas znaleźć jakąś łyżkę. Może gdzieś tu chleb jest? O znalazłem.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
Na dwór wyszła kobieta w średnim wieku. Już z daleka było widać, że jest zadbana. Włosy spięte w kok, paznokcie opiłowane i makijaż na twarzy. Była dość niewielkiego wzrostu, do tego drobnej postury. Poruszała się wyprostowana i w taki sposób, jakby całe życie przechodziła na obcasach. Kiedy mijała innych współwięźniów można było wyczuć delikatną woń perfum. Widać wiedziała jak się ustawić w więzieniu, mimo że była jednym z bardziej popapranych przestępców. Przysiadła zgrabnie na wolnej ławeczce spoglądając na resztę, jednocześnie myśląc, że dzisiaj spasuje.
Doktor Freud spojrzał z rozdrażnieniem na swoje zimne cygaro, uznając jego nagłe zgaśnięcie za personalny atak.
Przypadek Adolfa H. Eric-Emmanuel Schmitt


Mrugnięcie zostało zauważone, jednak Tig był na tyle zaskoczony, że w pierwszym momencie wziął je za przywidzenie. A gdy już ruszył, nie zawracał - dotarł na stołówkę, gdzie wymieniła się z nim Ielenia.
- A jest za czym węszyć? - zapytał ją, nie komentując nic więcej. Skupił się na kawie.
Tymczasem Krix nie zrobił na nim wcale dobrego wrażenia. "Jeśli tylko zobaczę że próbujesz przymuszać którąkolwiek kobietę do czegokolwiek takiego jak sugerujesz, sam staniesz się babochłopem, kiedy wywlekę ci jądra na lewą stronę i wcisnę z powrotem jako jajniki.."
- Tig - mruknął tylko, obejmując dłońmi kubek z lurą. Lepiej panować nad sobą.

„Była to naprawdę całkiem sympatyczna dziewczyna, nawet jeśli jej łono zostało najwyraźniej zaplanowane dla osoby o dwie stopy wyższej. Ale nie była Nią*.

*Profesor nadzwyczajny gramatyki i jej stosowania poprawiłby pewnie to zdanie na «okazało się, że ona to nie ona», na co profesor logiki zakrztusiłby się drinkiem.” - Terry Pratchett, Niewidoczni akademicy

A to mnie nazywali świrem.- powiedział Eldirian do siebie, nerwowo błądząc wzrokiem w poszukiwaniu kamer lub czegoś innego umożliwiającego obserwacje. "Eksperymet"...phi,"ochotnicy" - też mi coś. Dookoła sami mordercy i psychole, a oni sobie spokojnie siedzą i obserwują, czekając aż skoczmy sobie do gardeł. Pewnie mają świetny ubaw! Ale ja się nie dam, będę ostrożny.Bardzo ostrożny.(Wyszedł ze swojej celi i zaczął systematyczne poszukiwania urządzeń obserwacyjnych.Robił to przez cały dzień, nie przejmując się ludźmi dookoła siebie.)

PAS
hmm... Nie wiem co tu wpisać.
Nie ma to jak twardy milczący skazany. Eh. Zjadam co mam i spadam na pryczę. To, że dziś odpuszczam nie oznacza, że będę miły w kolejnych dniach. Zobaczymy co przyniesie noc.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
- Pierwsza mądra rzecz, jaką tu słyszę.
Prycza nie była jednak pierwszym miejscem w jakie się skierowała. Najpierw chwyciła ręcznik i korzystając ze względnej swobody - ruszyła pod prysznic.
Koniec dnia pierwszego.

[Dodano po 2 minutach]

Podsumowanie

Dzień 1:

Zlinczowani: brak

Osądzeni przez Sędziego: brak

Zabici przez Wilkołaki: Sazanka

Zabici przez Czuwającego: brak

Nie głosowali i nie pasowali: Tar (1)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Od dziś nie można już pasować.
Przypominam też tym, którym policzono jedno niegłosowanie, żeby swe kolejne głosy zawsze pamiętali zaznaczać na czerwono

------------------------------------------------------------------------------------------

Aktualnie grający:

- Evrina
- Eni
- Kresselack
- Matthias
- Mortton
- Taramelion
- Strateks
- Krix
- Sazanka - pierwsza zmasakrowana przez Wilkołaki
- Eldirian
- Hubris
- Tig
- Ielenia
- Ven'Diego

---------------------------------------------------

[font=\"Comic Sans MS\"]D[/font]zień pierwszy upłynął pod znakiem wzajemnych "uprzejmości". Nie było zwyczajowego rzucania klucza nowo przybyłym, nie było podziału na grypsujących i niegrypsujących, nawet nikt nikomu nie dał w mordę. Jedynie parę razy wrzucono temu lub tamtemu, ale nic poważnego. Nikogo nie nazwano "meksem", "asfaltem", nikogo nie uznano za "cichodajkę". Zaskakująco jak na blok "koedukacyjny", panowie zachowywali się kulturalnie względem pań i odwrotnie. "Fortepiany" grali w karty, "apropaki" - znaczy się, psycholodzy - ziewali przed ekranami.
Przestali jednak, gdy zgaszenie świateł i zamknięcie cel poinformowało o nadejściu nocy.
Kilka cel pozostały otwartych, a gdy ich goście wyszli na zewnątrz, po chwili uszom reszty więźniów dał się posłyszeć żeński, wściekły głos, ciskający flugi na prawo i lewo. Coś o "włochatym cwelu", wiele odmian słowa "pies" w połączeniu z odgłosami dewastowania skromnego asortymentu celi. Więźniowie rzucili się do krat, waląc w nie i krzycząc głośno we wściekłym proteście. Mordercy mordercami, ale gwałcicieli nie tolerowano nigdzie.
- K'rwa mać, zróbcie coś do cholery!!! - wrzeszczeli jeden przez drugiego w stronę obserwujących ich kamer. - J'bane zwierzęta, nas nazywacie mordercami?!
Przez moment na całym bloku rozległo się gniewne warknięcie bólu, jakby coś wielkiego i drapieżnego wyłapało solidną lute w tutę, jednak zaraz potem zapanowała cisza. Stało się jasne, że to nie banda napaleńców, a potwory odwiedziły ją tej nocy.
Nerwowe protesty i okrzyki trwały jeszcze przez jakiś czas. Potem niektórzy z bardziej doświadczonych więźniów zasnęli, inni czuwali do rana, oczekując na ewentualny atak.
Gdy następnego dnia cele zostały otwarte, eksperymentalna "parszywa dwunastka" znalazła zmasakrowane ciało Sazanki, zwykłej, niewinnej morderczyni, która - sądząc po ogólnym rozpiździelu celi i zakrwawionej łyżeczce-nożu - broniła się jak mogła. Niestety, bezskutecznie.
"Waszym zadaniem jest wykazanie się zdolnością kooperacji w obliczu zagrożenia." - rozległ się głos z zakurzonych głośników. - "Bierność nie jest postawą pożądaną i może prowadzić do przykrych konsekwencji."
- Przykre konsekwencje?! Ja ci dam przykre konsekwencje!!! - krzyknął jeden z więźniów, łamiąc święte prawo wszystkich więzień i rzucając kubkiem w megafon. Nikt nawet go za to nie napomniał.
"Od dziś nie możecie wykazywać już bierno-wyczekującej postawy. Jeśli dwukrotnie złamiecie tę regułę, strażnicy będą musieli odpowiednio umotywować pozostałych, podejmując decyzję za was. Życzymy miłego..."

--------------------------------------------------------------------------------------

... dnia drugiego.

---------------------------
- No i się posrało. - Wydął usta, przysłuchując się ze swojej celi makabrycznym krzykom. Nie, żeby go to nie ruszało - dostał nawet gęsiej skórki, po prostu z dwojga złego lepiej ktoś inny niż on. Do godziny, w której otworzą im drzwi od celi było jeszcze trochę, a on nagle odczuł potrzebę skomunikowania się z kimś. Kimkolwiek.
- Jest tu kto, do k`rwy nędzy?! - Zawołał, mając pewnie na myśli współwięźniów z najbliższych cel. - Nie odpowiecie, to będę wiedział, że to któryś z was, posrańców, jest jednym z włochaczy! A wtedy zrobi się k`rewsko nieprzyjemnie.
- Tak, tak. Ja za każdym razem mówię co innego. - Aha. I?

- I nic. Uważam to za cnotę. (...) Dziennikarka pyta mnie, czemu ciągle zmieniam zdanie, a ja jej odpowiadam: "Żeby się uwiarygodnić". - "Uwiarygodnić"?

- Oczywiście. Bo zawsze mówię to, co w danej chwili czuję. Nie kalkuluję, nie kombinuję. Uwiarygodniam się przez to, że sobie zaprzeczam. - Przewrotne.

- Tak. I jutro temu zaprzeczę.
Skrzywiła się, słysząc ów komunikat. Gdyby mogła, to sama chętnie by te megafony popsuła, łącznie z kamerami. Niech sobie w dupę wsadzą ten eksperyment. Niektórym to się naprawdę nudzi, skoro takie rzeczy wymyślają. Może jednak było kazać im się wypchać i dożyć końca swoich dni w poprzednim więzieniu? Przynajmniej tam była względnie spokojna egzystencja, bez futrzaków.
- Nie ma co, urocza noc- warknęła, krzywiąc się ponownie. Powiodła wzrokiem po zgromadzonych, stwierdzając że przynajmniej przeciwko nim może coś zdziałać sztućcem zwiniętym ze stołówki. Przeciwko futrzakom, jak widać, było to mocno nieskuteczne. Cholerne bestie.
- Cóż. Co robimy?
- Kuurrr zapiał... Już ja was dorwę... Szukałem wczoraj planet, chciałem obczaić gdzie krążą, aż tu nagle Sru! Obudziłem się w celi z wielkim guzem na głowie. A miałem właśnie zagadać do jednej lali...
Tar chodził w kółko trzymając się za głowę jedną ręką a drugą czegoś usilnie szukając w dziwnej torbie...
-I teraz zacznie się wzajemne oskarżanie się i bawienie w Sherlocka jakiegoś tam...
Wylazł z celi ostrożnie. Obejrzał się za siebie, następnie wyszedł miękkimi krokami przyglądając się obojętnie twarzom współwięźniów. Pokazał plecom klawisza digitus infamis, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni spodni paczkę fajek. Gauloises. Niebieskie. Obejrzał paczkę ze wszystkim stron i zaśmiał się cicho.
- Liberté toujours, otóż to. - powiedział cicho tym swoim aksamitnym głosem, po czym ukrył papierosy w wewnętrznej kieszeni więziennej kurtki. Na później. Kroki doprowadziły go pod celę Matthiasa, gdzie przystanął na chwilę. Obdarzył go krzywym uśmiechem.
- Japa. Taki jesteś pewny, że mamy tu jakiś mutantów? A może to je`ani klawisze, zatłukli dziewczynę, żeby mieć co podymać? Cholera. Popie`dolony eksperyment. Szczęście, jak ktokolwiek wyjdzie z tego żywy.
Pogmerał za pazuchą i kopsnął Matthiasowi jedną fajkę. Nie sądził, że pożyje na tyle długo, by wypalić wszystkie.
- Lepiej się zastanów, czyje kroki słyszałeś w nocy poza celą. Albo czyj zapach czułeś. Mnie osobiście nie podoba się Taramelion. Po`eb jakiś...
Ruszyć się z pryczy nie mogę. Ładnie się zaczyna. Dobra wstaje wychodzę za otwartą cele i siadam na podłodze przy kratach.
-Może po prostu zgarnąć ludzi i przebić się. Pewnie nawet futrzaki chcą się wydostać. Połączyć siły zrobić najazd rozwalić fartuchy i można zasmakować znów wolności. Z drugiej strony nie wiem czy mam ochotę odciążać skołatane sumienie wypuszczeniem na wolność mutantów. Choć ktokolwiek z tu obecnych jest równie niebezpieczny. Eh. A kto jest futrzakiem? Wolę tu siedzieć. Taramelion wczoraj wydawał się najbardziej niestabilny ale nie wydaje mi się by to było wystarczającym argumentem.
Nie liczy się cel a droga do niego

Who's the more foolish: the fool, or the fool who follows him?- Obi-Wan Kenobi
A czy są jakieś inne? Tig spacerował po dziedzińcu, rozciągając ramiona. Podobnie jak nogi, bolały od nocnych prób wyłamania się z celi, gdy słyszał Sazankę i szlag go trafił. Cela ledwie się otworzyła, ale wytrzymała w swej funkcji. Teraz zastanawiał się, kto z współwięźniów jest za to odpowiedzialny. Miał ochotę obwąchać każdego z osobna albo drzeć pasy i sprawdzać, co jest pod spodem. - Pizdece jedne..

Taramelion wydawał się zbyt oczywisty.. A reszta? Popatrzymy, pomyślimy. Poczekamy.

„Była to naprawdę całkiem sympatyczna dziewczyna, nawet jeśli jej łono zostało najwyraźniej zaplanowane dla osoby o dwie stopy wyższej. Ale nie była Nią*.

*Profesor nadzwyczajny gramatyki i jej stosowania poprawiłby pewnie to zdanie na «okazało się, że ona to nie ona», na co profesor logiki zakrztusiłby się drinkiem.” - Terry Pratchett, Niewidoczni akademicy

← Wilkołak
Wczytywanie...