Koniec dnia pierwszego
[Dodano po godzinie]
Podsumowanie
Dzień 1:
Zlinczowani: Dalej
Osądzeni przez Sędziego: -
Uratowani przez Kaznodzieję: -
Uratowani przez Doktora: -
Zabici przez Wilkołaki: Ielenia
Zabici przez Czuwającego: -
Nie głosowali i nie pasowali: Hrywi, Kapciowaty, Kota, Robert
___________________________
Od dziś nie można już pasować
___________________________
Aktualnie grający:
- Amral
- Audrey
- Charon
-
Dalej
- Hrywi
-
Ielenia
- Jezid
- Kapciowaty
- krzyslewy
- Kota
- Magggus
- Matt
- Noire Panthere
- Robert
- Tamc.
- Vitanee
- Von Majden
___________________________
Atmosfera, już dotąd nie należąca do najświeższych (za sprawą kolejnych odnóg labiryntu zatęchłych korytarzy, smrodu krwi, trupów i śmierci), stała się jeszcze bardziej gęsta i nerwowa. Bohaterowie, dotąd darzący się wzajemną sympatią, neutralnością, w najgorszym wypadku pobłażliwą pogardliwością, jęli spoglądać na się z wyraźną nutą nieufności.
Czyżby towarzysze broni mieli stać się wrogami...?
Czyżby sercami bohaterów zawładnąć miała..
...
Groza...?
Gdy ukradkowe spojrzenia i niewyraźne szepty zmieniły się w pierwsze oskarżenia, oręż po raz pierwszy został skierowany przeciw ludziom. Dwóch było tych, którzy wzbudzili największą, choć nie tak znów ogromną, zajadłość pozostałych: Dalej i Jezid - wiecznie pijany Mistrz i równie odważny, zwłaszcza po paru głębszych, były żeglarz. Człek zwrócił się przeciw człekowi, stal uderzyła o stal, pięść o zęby, zęby o szczękę, kolano o jaja i...!!! Pośród ogólnego rozgardiaszu, jaki nie powinien towarzyszyć podchodom przez mrok pełen potworów, na ziemię padł jeden z dwóch podejrzanych.
-
Wstrzymajcie się, szaleńcy! - mistrz Taramis zdołał wreszcie zaprowadzić nieco ładu, choć martwemu
Dalejowi nie zrobiło to większej różnicy. -
Jeśli był przeklęty, może zmienić się w monstrum nawet po śmierci!
Wszyscy odsunęli się od trupa jak od... no, trupa właśnie.
Trup był trupem. I nie zamierzał przestać nim być.
-
Cóż... Najgorsze jednak, kiedy się nie zmieniają... - stary Vizjerei zamknął na pół otwarte, wciąż osnute mętnym nimbem medytacyjnego pijaństwa oczy mnicha. Wyprostowawszy się westchnął ciężko i już otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy wtem ze wszystkich stron dobiegła was infernalna wrzawa.
Potwory - bynajmniej nie te, których szukaliście pośród was, nie pozostały obojętne na wywołany rozgardiasz.
Natychmiast zapomniano o wzajemnych niesnaskach. Błysnęły miecze, zawirowały ostrza, miotane zewsząd zaklęcia rozświetliły ciemności rojących się od monstrów katakumb. Cała szesnastka walczyła zażarcie, dzielnie i skutecznie, po raz kolejny dając odpór pomiotom piekieł, choć raz i drugi trzeba było wesprzeć się mocniejszą miksturą lub wręcz salwować ucieczką na widok straszliwych kreatur. Ktoś krzyczał panicznie, czmychając przed stworami, gdzieś zagubiła się orientacja w przestrzeni, zachwiana pod naporem wrogów. Tym bardziej, że na granicy widoczności, pojawiły się potężniejsze, roślejsze, humanoidalne kształty, a z ogólnej masy wojowników z pewnością ubyło kilku postaci.
Czy to zabłąkany cios, nietrafione zaklęcie, czy wreszcie któryś z wirujących w powietrzu sztyletów lub strzał trafił
Ielenię w walce - musielibyście zastanowić się dokładniej. Pewne jest jednak, że nie był to przypadek, lecz zdradziecki atak którejś z towarzyszących wam, równie zdradzieckich, przeklętych istot.
Ciało amazonki, tak skutecznie zasypującej potwory gradem eksplodujących strzał o grotach grawerowanych tajemnymi runami, złączonymi w niezrozumiały napis
"Rambo", ułożono obok zwłok parującego alkoholem mnicha.
-
Źle się stało. - westchnął ciężko Vizjerei, stojąc przygarbiony nad dwojgiem martwych ludzi. Naprawdę wydawał się teraz starym, zmęczonym człowiekiem. Z resztą i wy nie czuliście się inaczej.
-
Cóż zatem czynić? Wolicie przeć naprzód, na spotkanie demonowi, który rzucił klątwę i liczyć, że w drodze, wobec trudów i niebezpieczeństw, pozbędziemy się spośród nas dotkniętych jego skazą? Czy zostać tutaj i spokojniej przemyśleć, kto z nas tu obecnych przyłożył łapsko do śmierci Ieleni?
Nikt nie odpowiedział od razu. W katakumbach panowała wciąż ta sama, zimna, ciężka, grobowa wręcz cisza.
I czy to faktycznie gdzieś w oddali, czy też w waszych zmęczonych, struchlałych umysłach, majaczyło odległe echo ponurego, nieludzkiego śmiechu?
---------------------------
Rozpoczyna się DZIEŃ DRUGI