Apetyt hollywoodzkiego molocha na pożeranie wszystkiego, co dobre, jest niezaspokojony. Tym razem jego długie ręce i jęzor wyciągają się po "Sandmana", autorstwa Neila Gaimana, jeden z najlepszych i najbardziej uznanych komiksów, JEDYNY, który jakością fabuły zasłużył w 2000 roku na nominację do nagrody Hugo, nagradzany w plebiscytach Bram Stoker Awards, World Fantasy Awards i innych. Podobnie jak przy podejściu do ekranizacji "Mrocznej Wieży" Stephena Kinga, o problemach z którą wspominaliśmy swego czasu, tak i tutaj wymagać należy najwyższej jakości wszystkiego, od ról pierwszoplanowych po asystentów wózkarzy. Na co się zanosi?
W tym momencie znane są dwa nazwiska. Pierwsze, to David S. Goyer, twórca scenariuszy do filmów takich, jak "Człowiek ze Stali", "Batman: Początek" czy "Mroczne Miasto"... a także "dzieł" pokroju "Blade'a: Mrocznej Trójcy", "Ghost Ridera 2" albo nadchodzącego "Batman vs. Superman". Na dwoje babka wróżyła, można by rzec, chodź tu na pewno za główny trzon scenariusza odpowiadać będzie sam Gaiman, zaś David Goyer wystąpiłby jako reżyser, w której to roli jego najgłośniejszym jak dotąd "osiągnięciem" jest właśnie nieszczęsna "Mroczna Trójca"...
Co do Gaimana w roli scenarzysty, rzecz może wyglądać różnie. Oparty na jego dziełach "Gwiezdny Pył" czy "Koralina" były produkcjami na bardzo dobrym poziomie, jednak sam autor nie wspomina dobrze współpracy z hollywoodzką Fabryką (nomen-omen) Snów. Podczas prac przy "Beowulfie" Gaiman skomentował otrzymany wówczas wstępny scenariusz filmu o Władcy Snów jako "Nie tylko najgorszy scenariusz Sandmana, ale najgorszy ze wszystkich scenariuszy, jakie miałem okazje czytać". Nie jest to dobrze wróżba, lecz może nasze marzenia o Śnie uratuje odtwórca tytułowej głównej roli?
Tutaj głosy zdziwienia wybrzmiewają jeszcze głośniej. Jospeh Gordon-Levitt, znany nam dotąd z roli Robina w "Batman: Dark The Knight Rises" oraz Arthura z "Incepcji" będzie bowiem nie tylko filmowym Sandmanem, lecz także producentem całej produkcji. Sam zainteresowany w wywiadzie dla IGN mówi: "Uwielbiam cały ten pomysł – ideę personifikacji Snu, do spółki z jego braćmi i siostrami, tworzących wspólnie siódemkę Nieskończonych: Śmiercią, Zniszczeniem, Pożądaniem, Rozpaczą, Losem i Maligną. Uważam, że to naprawdę fascynująca i kinowa koncepcja. Gdy patrzysz na rysunki 'Sandmana' wyglądają po prostu świetnie. Uwielbiam wielkie, spektakularne filmy, ale te często blokują się w konwencji wielkich wybuchów i tym podobnych zabiegów. 'Sandman' ma potencjał na coś zupełnie innego".
Istotnie, komiksowe opowieści o Władcy Snów to jedna z najbardziej ambitnych, nieszablonowych historii, z jakimi mamy do czynienia we współczesnej fantastyce. Unikalny charakter każdego tomu, rysowanego przez różnych artystów, zawsze jednak w niesamowitym, surrealistycznym charakterze, może zostać w jakimś stopniu oddany przez speców od grafiki komputerowej, ale to nie wszystko. "Sandman" to nie opowieść o superbohaterze w stylu pończoszników-peleryniarzy, jakimi karmi się Hollywood, lecz zupełnie autonomiczna mitologia i uniwersum. Neil Gaiman stwierdził "Wolę nie zobaczyć żadnego filmu o Sandmanie, niż zobaczyć słaby film". Zdecydowanie nie jest osamotniony w tym poglądzie.