Koniec dnia drugiego.
[Dodano po 3 godzinach]
Podsumowanie
Dzień 2:
Zlinczowani: Charon
Osądzeni przez Sędziego: brak
Uratowani przez Kaznodzieję: brak
Uratowani przez Doktora: Taramellion
Zabici przez Wilkołaki: brak
Zabici przez Czuwającego: Wiktul
Nie głosowali i nie pasowali: Boneclaw, Charon, Dalej…, E.M. Thorhall, Eni, Matt
___________________________
Aktualnie grający:
- Boneclaw
-
Charon
-
Dalej...
- E.M.Thorhall
- Eni
- Ielenia
- Kota
-
maliwa
- Matt
- na-pewno-nie-wilkolak
- Niiin
- Ranger Krzyś
- Tamc.
- Taramellion
- Tig
-
Wiktul
- Vitanee
- Ymreth
___________________________
Śmierć
maliwy i odkrycie, że była zarażona, wywołało niemałą konsternację. Tym samym od Wiktula oddaliło się widmo śmierci pod postacią Jedi, który śmiało i bez cienia wątpliwości wskazał na czterookiego poszukiwacza Nirwany. Skórę mężczyzny ratowało także najwyraźniej nieprzemyślane oskarżenie Charona, przez co uwaga większości, mimo kilku dysonansów skupiła się właśnie na nim.
To, że będąc mężczyzną, dysponował kobiecymi piersiami, raczej nie przysparzało mu zwolenników. Tym bardziej, że padło podejrzenie o ich silikonowość… Efektem burzliwej dyskusji było twarde postanowienie, że ich prawdziwość należy sprawdzić. Organoleptycznie.
-
Te, panie kapelutek… Może byś pan przestał udawać, żeś cycaty chłop i przyznał, żeś jeno dureń co se cycki dorobił i jeszcze futro ukrywasz, co?
-
Nie p!@#% tyle… hej, ty tam, zrobiłbyś użytek ze swoich ostrzy, ogólmy go z tego futra, HA!
Na samą scenę, pełną niekontrolowanej przemocy opuszczam zasłonę milczenia, dość rzec, że linczujący poniewczasie odkryli, iż pozbyli się osoby obecnie nieszkodliwej, ale kto wie, kim by się stał
Charon, gdyby pożył jeszcze trochę? Śmiertelnym wrogiem czy może niezwykle cennym sprzymierzeńcem? Pytanie doskonałe.
Noc jednak wciąż trwała. Gdy szczątki ofiary właśnie były przerabiane na nawóz dla grzybków (ach te pokładowe robociki…!), ktoś zgoła inny stał się obiektem niezdrowego zainteresowania pozostałych przy życiu istot nocy. Nic dziwnego, ostatecznie podążył do wiktulowego ustronia, śledząc pewną istotę, która… ale o tym za chwilę.
-
No proszę, proszę, kogo my tu mamy… Nie dość ci mordów tej nocy…? Przykro mi, ale obawiam się, że dziś staniesz się cholernie dobrą kolacją. Wiktulu, mam nadzieję, że nie wszystko zużyłeś na potrzeby tej swojej Nirvany…? Trzeba go przecież odpowiednio przyrządzić, skoro sam wszedł w nasze łapy…
„Przykro”? Akurat. Sarkazm, ironia, nieopisana radość – to wszystko zawierało się w głosie mówcy, który zdybał najwyraźniej niezbyt wprawionego szpiega. A mamusia ostrzegała, by nie chodzić za nieznajomymi! To nie, polazł i wdepnął do gniazda węży! Tfu, tych zarażeńców chędożonych, oby ich pchły zeżarły!
Taramellion, bo to o nim mowa była, w mig pojął, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Pierwsze, co zrobił, to wysunął swe ostrza, by podjąć rozpaczliwą,
heroiczną walkę. A… zaraz, co to było, ten dziwny szczęk…? Jakby się coś zablokowało…? Czyżby to…?
Tak! Dokładnie tak! Śmiertelna broń, najwyraźniej postanowiła strzelić focha za niedokładne jej wyszorowanie z charonowej krwi. Jedyne, co pozostało mężczyźnie, to salwowanie się ucieczką. A nuż jakimś cudem zgubi swych prześladowców…?
Jak to się mawia, w cuda się nie wierzy, one się zdarzają. Gdy kilka rozmazanych w ciemnościach (jakoś tak „przypadkowo” oświetlenie w tej części statku wysiadło) już prawie dopadło swą jakże dobrowolną ofiarę…
Oślepiający rozbłysk światła oszołomił wilkołaki, które w popłochu rozpierzchły się, odpuszczając sobie przygotowanie potrawki z Taramelliona. Która to zresztą może poczekać.
Niemniej jednak, wybuch ten nie powstał sam z siebie, prawda? Stąd niemalże pewnym było, ze do akcji wkroczył
Doktor, najwyraźniej przyuważywszy nierozważne poczynania mężczyzny, któremu po tej przygodzie zostało parę siniaków do leczenia, oraz… strzęp kolorowej szmatki, która niewiadomym sposobem znalazła się w jego dłoni.
Jednakże…
Nie tylko wilkołaki były łowcami na tym statku. Za swymi plecami
Wiktul usłyszał szelest, którego nie mógł spowodować żaden z jego członków sfory.
-
Dobranoc, pieseczku, najwyższy czas do łóżka, nie uważasz? – zimny ton głosu nie pozostawiał wątpliwości:
Czuwający wkroczył do akcji.
Zmęczony pogonią wilkołak, wciąż oszołomiony tajemniczym rozbłyskiem światła, od którego nadal miał mroczki pod oczyma, nie miał żadnych szans.
I tak, po nocy pełnej niebezpieczeństw, krwi i wrzasków, zwycięstw i dyskusyjnych porażek, nastał…
___________________________
…dzień trzeci.