Sesja manfreta

- Jebnąłeś się w łeb, Gutierez? - parsknął w odpowiedzi olbrzym, przywołując na usta nerwowy uśmiech. - Dopiero tam będzie rozpierdo... - nie dokończył, bo zderzył się z czymś, co pojawiło się na waszej drodze tuż za plątaniną potężnych, paprociopodobnych liści. - Au, kurwa! Co... Matrejo! Co ty, kurwa, odpierdalasz?! - ryknął równie wściekły, co przestraszony, podobnie zresztą jak ty, nagłym wpadnięciem na pojawiającego się znikąd meksykańca. - O mało nie odstrzeliłem ci pleców!
Stojący do was plecami Matrejo nie odpowiadał. Stał nieruchomo, wpatrzony gdzieś między drzewa, na poziomie wyższych gałęzi. Jedynie oczy, czujnie lustrujące okolicę w poszukiwaniu nie wiadomo czego, zdradzały, że nie zamienił się w kamień ani nie umarł na zawał stojąc.
- Ej, Matrejo. Matrejo! - Jonson bezskutecznie usiłował zwrócić jego uwagę. Po kolejnym braku reakcji śnieżnobiałe zęby murzyna zalśniły w grymasie rozdrażnienia, gdy stawał naprzeciw Matrejo, szarpiąc go za taktyczną kamizelkę.
- Hej, pieprzony meksie! Mówię do ciebie!
Zamarłeś. Na moment wszelkie dziwy, potwory i strachy potencjalnie czające się w zaroślach, by zaprosić cię na obiad, przestały mieć znaczenie. Reszta oddziału też stanęła, niektórzy w pół kroku nad zwalonym konarem, patrząc w stronę tej dwójki.
Materjo wreszcie spojrzał prosto w oczy Jonsona.
- Nie powinniśmy tu być. - wycedził z wolna, jakby z trudem przypominał sobie, do czego służy artykułowana mowa. - Coś jest tutaj, oprócz nas.
Wydawało ci się, że słyszysz odgłos opadającej szczęki Jonsona i że oczy dosłownie wyskoczą mu z orbit.
- Czyś ty zwariował?! Co to za pieprzenie...?
- Jonson, co to za wrzaski?! - usłyszałeś w słuchawce swojego hełmu rozdrażniony głos Donovan.
- Pani sierżant, melduję posłusznie, że Matrejo ochujał.
- No to żeście, kurwa, odkryli Amerykę, Jonson!
- Ale pani sierżant, naprawdę...
- Matrejo! O co chodzi?

Brak odpowiedzi.
- Matrejo!
- Nie powinniśmy tu być.
- warknął raz jeszcze przez zaciśnięte zęby, w równej mierze do Donovan, jak i prosto w twarz Jonsona. Minął go, przepychając barkiem, i nie oglądając się na was szybkim krokiem wszedł dalej w gęstwinę.
Odpowiedz
Patrząc na Jonsona wydawało mi się, że mimo wszystko chciałby być w miarę bezpiecznym miejscu, albo przynajmniej nie być otoczonym przez roślinność. Spojrzałem na niego
- A owszem, jebnąłem się w łeb - powiedziałem spokojnie - Przy lądowaniu. Trochę mi głowa latała na boki i kilka razy pewnie walnąłem o ściankę. Więc pewnie od tego teraz tak pierdolę - dodałem idąc lekko zgarbiony, jakby zaraz gdzieś obok miał eksplodować granat. Po chwili, gdy patrzyłem w skupieniu na chaszcze po swojej lewej stronie, wpadłem na Jonsona, który wpadł na Matrejo.
- Kurwa, co się dzieje? - zapytałem, gdy siedziałem na ziemii - Matrejo, coś zobaczyłeś? - wychyliłem głowę aby widzieć coś innego niż jego cielsko ale z przodu nic nie było.
Jonson stanął przed nim i zaczął nim szarpać. To był ten moment gdy cały oddział zamarł, gdy wszyscy patrzyli na dwójkę kolosów, gotowych do walki ze sobą. W każdym razie jeden był gotowy.W milczeniu obserwowaliśmy dwójkę potworów, jeden jednak był nieobecny duchem. Przez chwilę myślałem, że stoi przede mną trup, którego jakaś niewidzialna siła w jakiś sposób pozbawiła życia. Jednak Jonson nie wydawał się przerażony widokiem kolegi więc przyjąłem, że nic mu nie jest. Jednak dziwnie się patrzył przed siebie.
Po chwili Matrejo wycedził, że coś tu jest. Przeraziłem się nie na żarty.
- Jak to kurwa coś tu jest? - zapytałem z paniką w głosie - Kurwa, Xenomorph się na nas czai?
Po chwili sierżant Donovan zaczęła mówić przez comlink. Krótka rozmowa między Jonsonem, Matrejo a Donovan nie była milutka.
- Pani sierżant, tu chyba rzeczywiście coś nas śledzi, coś nas obserwuje. Matrejo może mieć racje. Tylko my do chuja nie wiemy co na nas patrzy, jesteśmy na jebanym talerzu dla tego czegoś. - rzuciłem szybko do dowódcy idąc szybkim krokiem za Matrejo.
- Nie wiem jak Ty, pewnie masz racje z tym, że ochujałem, ale chcę już być w jakiś budynku i spokojnie się tam 'rozłożyć' - rzuciłem do Jonsona idąc za rosłym Meksykańcem. Spodziewałem się opierdolu od Donovan. Ot tak, aby poprawiła sobie na mnie humor, na żółtodziobie, który jest w oddziale najkrócej. Za gadanie w jej kierunku bez pozwolenia.
Odpowiedz
Johnson otworzył usta, ale nie odpowiedział. Zamiast tego zacisnął mocno szczęki i sapnął ciężko przez nos. Był wyraźnie wściekły i zdenerwowany, czemu trudno było się dziwić.

[ Ilustracja ]

Przedzieraliście się przez zarośla możliwie najszybciej, możliwie najszybciej chcąc dostać się do punktu docelowego i tak, by nie tracić z oczu Matrejo. Meksykanin szedł twardym, szybkim krokiem, wyprężony jak struna. Jednak parę metrów dalej przystanął niespodziewanie i równie niespodziewanie przetoczył się w przód przez ramię, unikając tym samym czegoś metalowego i elipsowatego, co śmignęło na poziomie, na którym przed sekundą znajdowała się jego głowa.

Tymczasem jeszcze bardziej niespodziewanie, idący obok ciebie Jonson krzyknął zaskoczony, gdy zupełnie znikąd wystrzelił do góry, chwycony w ukrytą na ziemi sieć.
Odpowiedz
Przystanąłem gdy nagle coś przeleciało a wysokości głowy meksa, facet jednak zdołał ominąć to 'coś'. Obok mnie Jonson nagle wystrzelił w powietrze.
- KURWA! - krzyknąłem - to zasadzka! Pani sierżant, jakie rozkazy?! Jonson wystrzelił w górę, złapany w jakąś sieć.
Szybko przeturlałem się w stronę jakiegoś leja czy innego pierdzielonego rowu, aby nie zostać posiekanym przez jakieś ostrza.
-Jonson - zawołałem rozglądając się czy nikt obcy nie pojawił się albo nikt nie strzela do nas - wszystko w porządku z Tobą? Matrejo, żyjesz Ty meksie jeden?
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Pomimo nerwowych obserwacji twoich i reszty oddziału, nikt nowy się nie pojawił.
Co wcale nie znaczyło, że nikt do was nie strzelał.
Jako pierwszy dostał Galager, stojący parę metrów od ciebie. To był dziwny typ, ogólnie w porządku, choć trochę małomówny. Niby służyliście razem już jakiś czas, ale w sumie nigdy nawet dłużej z nim nie porozmawiałeś.
Rzucona nie wiadomo skąd wielka, dziwaczna włócznia przebiła Galagera na wylot, przybijając go do drzewa. No to już chyba nie porozmawiacie.
Jakiekolwiek rozkazy wykrzykiwała Donovan, zagłuszył je charkot rozgrzanych karabinów. Reszta oddziału otworzyła ogień w dowolnych kierunkach, ogólnie zbliżonych do domniemanej trajektorii włóczni przebijającej Galagera. Nawet Jonson, wiszący w siatce z 10 metrów nad ziemią, zaczął zapamiętale zabijać gałąź, do której była przymocowana.
Odpowiedz
Czas, który się leciał w moim odczuciu jakby zwolnił, albo nawet się zatrzymał. Patrzyłem na Jonsona, który dyndał w powietrzu i zaczął się wiercić, machać rękami aby tylko się uwolnić. Gdzieś tam chyba zauważyłem jak wyciąga nóż. Spojrzałem na resztę oddziału, który patrzył się jak zaczarowany na rosłego murzyna. Po chwili Galager leciał, przebity włócznią. Zatrzymał się na pobliskim drzewie.
- ATAKUJĄ NAS!! - ciszę rozdarł ten krzyk i po chwili wszyscy otworzyli ogień ze swoich karabinów marzynowych.
Widziałem Donovan, która wydaje rozkazy ale chyba każdy miał w dupie. Liczyło się tylko to, aby skurwiela trafić. Skoro wszyscy zaczęli strzelać przed siebie to postanowiłem walić w górę. Może jakiś skurwiel czai się nad nami?
- Zero kurwa odpowiedzi - marudziłem w myślach - człek się martwi o nich a tu chuja odpowiedzi. Ehhh....
Odpowiedz
- Do kurwy nędzy! Nie strzelać jak debile! Rozproszyć się! - darła się Donovan, choć nie wiedziałeś na ile skutecznie.
Strzeliłeś serią w górę, nieco ponad poziom, na którym dyndał Jonson. Coś bryznęło jebitnym seledynem z jednej z gałęzi, coś ryknęło gardłowo i wściekle, jeżąc ci włosy na plecach, coś chyba nawet przeskoczyło z jednej gałęzi na drugą. Miałeś pociągnąć za tym kolejną serią, gdy poczułeś nagłe uderzenie w pierś. Nie mocne, raczej nie zabójcze, skoro żadna włócznia nie sterczała ci z klaty, raczej jakby ktoś rzucił w ciebie kamieniem. Spojrzałeś na pancerz, na którym dostrzegłeś małe, metalowe kółeczko z czymś w rodzaju trzech stalowych skrzydełek, które przyczepiło się do napierśnika. Na małym, ciekłokrystalicznym wyświetlaczu pośrodku kółeczka, widziałeś dziwne, zmieniające się szybko znaczki...

SPOILER
Odpowiedz
Strzelanina rozpętała się na dobre. Wszyscy strzelali, nikt nie wiedział czy w ogóle w coś trafiliśmy. Waliliśmy na ślepo. Nie wiem, nie jestem pewien ale chyba to coś trafiłem. Seledynowa posoka się rozlała i usłyszałem ryk. Najstraszniejszy ryk jaki kiedykowiek usłyszałem. Jebać to, nawet spojrzenie Matrejo nie było przerażające, jego mowa, nic, pierdolone zero. Przy tym to głos Matrejo kołysał mnie do snu. To, co trafiłem, było wkurwione. Niesamowicie wkurwione. Nagle poczułem jak coś wali mnie w klatkę piersiowa. Nic nie bolało, nie piekło. Nie krwawiłem. Ale dziwnie pipczało. Spojrzałem co to jest. Jakieś małe kółeczka przyklejone do mego napierśnika. Nie wiedziałem co to, nie miałem zielonego pojęcia. Ale pipczało, migało. Wytrzeszczyłem oczy w szoku. CO TO KURWA JEST?!
- ZABIERZCIE TO ODE MNIE - krzyknąłem i zacząłem się szarpać z napierśnikiem. Wstałem ze swej kryjówki i próbowałem to cholerstwo zdjąć. Bałem się dotknąć tej dziwnej rzeczy. Chciałem to odrzucić od siebie, jak najdalej od załogi. Szarpałem się z tym badziewiem. Nerwowa atmosfera mi nie pomagała ale jakoś nagle wszyscy, którzy są ze mną w ekipie, nie obchodzili mnie. Oby tylko to coś nie zastrzeliło mnie lub trafiło tą jebaną włócznią.
Odpowiedz
Szarpałeś ustrojstwo co sił, ale nie chciało drgnąć, najwyraźniej mocno wbite metalowymi skrzydełkami w twój pancerz. Dobrze, że nie w ciało. Schowany za drzewem musiałeś odłożyć karabin, bo rozpinanie klamerek pancerza jedną ręką szło mozolnie, a instynkt samozachowawczy i inteligencja podpowiadały ci, że chyba powinieneś się spieszyć. Walka ze zbroją trwała dwie, może trzy niekończące się sekundy, przy akompaniamencie trwającej wciąż strzelaniny. Gdy wreszcie pancerz puścił, odrzuciłeś go najdalej jak mogłeś, ale albo nie dość szybko, albo nie dość daleko.
Eksplozja małej bomby oderwała cię od ziemi i obróciła w powietrzu. Jednocześnie poczułeś palący żar, siłę fali uderzeniowej, bezwład sunącego w powietrzu ciała i tępy ból w plecach, które zatrzymały się na którymś z pobliskich drzew. Gdy otworzyłeś oczy, zobaczyłeś, że leżysz w wysokiej trawie, a pojęcia pionu i poziomu walczą jeszcze z twoją świadomością.
Na twoje ramię spadło coś wielkiego i ciężkiego.
- Gutierez! Ej, Gutierez! - odwrócony na plecy, zobaczyłeś czarną twarz Jonsona. - Żyjesz? Wstawaj chłopie... - pomógł pozbierać ci się z ziemi. Słyszałeś zdenerwowane, podniesiony głosy członków oddziału, pośród nich chyba także dyrektywny ton sierżant Donovan, ale dźwięki wystrzałów gdzieś zamilkły.
Odpowiedz
Odrzucając napierśnik miałem nadzieję, że pozostało mi wystarczająco dużo czasu. Niestety, eksplozja 'zbroi' w powietrzu sprawiła, że zostałem odrzucony przez podmuch. Cóż, to nie była mała bomba bo pierdzielnęło mną aż huk poszedł. Gdy osunąłem się na ziemię z całą pewnością straciłem przytomność. Ocknąłem się, gdy Jonson próbował pomóc mi wstać. Znalazłem się na chwiejnych nogach dzięki jego pomocy. W głowie trzeszczało jakby ktoś odpalił zestaw pirotechniczny z okazji święta '4 Lipca'.
- Dzięki stary - wymamrotałem - widzę, że z Tobą wszystko w porządku. Ktoś jeszcze zginął oprócz Galagera? Jak sytuacja?-
Rozejrzałem się po okolicy, chcąc obczaić zniszczenia, jakie powstały podczas strzelaniny. Po oddziale widać było pełne skupienie a szalejąca Donovan wydawała kolejne rozkazy. Chwiejnym krokiem poszedłem po karabin, aby nie zostać opierdzielonym przez panią sierżant. Oczywiście odbijałem się od drzew i tym podobnych. Próbowałem zetrzeć krew, która lekko spływała po mojej twarzy. Rana powstał, pewnie w wyniku uderzenia o drzewo.
Odpowiedz
- Obiłem sobie dupsko na kwaśne jabłko. - mruknął murzyn, gładząc się po tyłku z bolesnym grymasem. - Ale to nic w porównaniu do Galagera. Albo Jamesa... - wskazał na leżący leżący w pobliskim krzaku korpus czarnoskórego mężczyzny, któremu brakowało tułowia. - Niech mnie szlag, co to kurwa było...
- Matrejo! - wrzasnęła Donovan, rozglądając się nerwowo pośród pozostałych członków oddziału, którzy dołączali do was. - Gdzie jest ten cholerny meks?!
Jakby w odpowiedzi, rozdzierający, nieludzki ryk, podobny do tego, który słyszałeś, gdy postrzeliłeś waszego ukrytego napastnika, rozległ się gdzieś w oddali. Zaraz po nim spokój bezkresnego lasu zagłuszył niski, gardłowy, bez wątpienia męski okrzyk bólu lub furii.
- Chyba już wiemy, gdzie... - podsumował Hendricksen, cedząc słowa, podobnie jak wszyscy zwrócony w nieokreślonym kierunku, z którego dobiegały krzyki.
- Kur-wa-mać. Dość tego. Jesteśmy Marines i żaden pieprzony, drapieżny partyzant nie będzie urządzał sobie polowań na moich ludzi! - warknęła pani sierżant. - Rozstawić się w okrąg. Każdy idzie dwa metry w przód, potem dwa kroki w lewo. Co drugi obserwuje wyłącznie korony drzew, zgłaszacie najmniejszy ruch. Jeśli cokolwiek się zdarzy, będziemy nakurwiać tak długo, aż wykarczujemy te pieprzone zarośla! Jakieś pytania?
Odpowiedz
Idąc po rzeczy, dość chwiejnym krokiem, spojrzałem na coś, co jeszcze parę godzin temu było moim znajomym, kimś kogo znałem. Osobą, która przed wymarszem proponowała razem z Oswaldem abym sprawił, że jedzenie Korniłowa będzie tak okropne, że przynajmniej kilka godzin spędzi siedząc na kiblu. A teraz? Była to zwykła kupa ścierwa, zmasakrowane zwłoki, coś co miało nas uzmysłowić, że napastnicy nie byli jakimś badziewem, tylko bandą zajebiście wyspecjalizowanych i wyposażonych zabijaków. Mimo, że byliśmy marines, czuliśmy, że sytuacja może nie być ciekawa. Co chwilę słyszałem przytłumione dźwięki Donovan, która wydawała rozkazy. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo chyba na jakiś czas oguchłem. Po chwili do mych uszu doleciał bardzo cichy ale lekko gardłowy dźwięk, wszyscy odwrócili się w kierunku skąd dobiegały odgłosy. Wydawało mi się, że należał ten dźwięk do naszego olbrzymiego meksa. Donovan ponownie się wydarła, tym razem jednak stała wystarczająco blisko więc coś tam do mych uszu dotarło. Mało usłyszałem, ale nie mogłem przecież pokazać przed oddziałem, że prawie miałem problemy ze słuchem.
- Nie mamo, żadnych pytań - odpowiedziałem się kołysząc i truchtem pobiegłem w stronę (słońca), gdzie się wszyscy patrzyli. W jednej ręce trzymałem karabin a w drugiej plecak. Biegłem zygzakiem, problemy z równowagą też przecież były. - Meksie!!! Pomoc nadciąga - miałem nadzieję, że zasuwam w dobrą stronę. Jakbym znalazł coś wrogiego, obcego to najzwyczajniej w świecie zastrzelę. Tylko żebym wycelował w to coś poprawnie bo skoro mam problemy z zachowanie pionu to z celowaniem może być podobnie.
Odpowiedz
Pobiegłeś co sił w stronę Matrejo, niewiele zważając na trzymanie szyku. W głowie kręciło ci się teraz lekko raczej za sprawą buzującej w niej adrenaliny, niż wcześniejszych obrażeń, ale nie na tyle, byś nie mógł z pełną prędkością i determinacją przedzierać się przez zarośla gotów do strzału.
Wypadłeś przez klomb paproci na coś w rodzaju gęsto porośniętej polany. Mniej więcej na jej środku widziałeś Matrejo, charakterystycznie zgiętego w pół-przyklęku, ciężko wspartego na jednym kolanie. Tuż nad nim, wyprostowany, dobrze ponad dwumetrowy, odziany w dziwaczny pancerz i jeszcze dziwniejszą maskę stał...
Ktokolwiek to był, właśnie wyrywał sobie z barku jeden z noży, który niewątpliwie musiał należeć do Matrejo. Nie miałeś czystego strzału, bo napastnik znajdował się niemal w jednej linii z Meksykaninem, a gdy zmieniałeś pozycję, spojrzawszy na ciebie wysunął z przedramienia rozdwojone ostrze przynajmniej metrowej długości, które oparł o twarz meksa, dając ci jasno do zrozumienia, jakie będą konsekwencje twojej nierozważnej akcji.
Odpowiedz
- Nie! - krzyknąłem, gdy zauważyłem dziwną istotę, stojącą przy meksykańcu, która miała zaraz zrobić mu z twarzy puzzle. Bardzo szybko przypomniała mi się bajeczka, którą usłyszałem, gdy byłem z kolegami na koloniach w wieku przedszkolnym.
- ''(...)Nie przyjmował leków bo kiedy ostatnim razem przyszła do niego pielęgniarka to pociął jej mordę i zastanawiał się jakby tu zrobić puzzle(...)''. - pomyślałem i zacząłem się zastanawiać nad twarzą Matrejo, która szybko staje się rozpierdolona przez to zasrane ostrze. Błyskawicznie się jednak otrząsnąłem z tej wizji, wiedziałem, że to JA odpowiadam teraz za życie tego ogromnego meksykańca. Dałem dupy, nie wiedziałem co by było gdyby był tu cały oddział. Nie było ich tu, równie dobrze mogłoby dojść do strzelaniny i poszatkowania meksa.
- Pani sierżant - powiedziałem przez comlink, podnosząc ręce w geście poddania, aby ta tajemnicza istota wiedziała, że nie chcę walczyć, że nasze życie zależy od jego pierdzielonej zachcianki - sytuacja jest tu kurewsko poważna. Lepiej, żeby nikt teraz się z Was nie pokazywał. Wasze przybycie może oznaczać, że nas obu wykończy. A życie Matrejo wisi na włosku. Błagam, niech nikt nie przychodzi. - dodałem po czym zwróciłem się w stronę stwora. Chciałem, aby Matrejo przeżył.
- Posłuchaj mnie - powiedziałem odrzucając karabin i torbę, pokazując mu, że jestem bezbronny. To było kurewsko głupie ale ta istota nie przypominała Xenomorpha, wyglądał jak łowca, myśliwy i właśnie upolował zwierzynę. Ode mnie zależało aby ją zostawił - Nie rób mu krzywdy. Nie wie, kim jesteś ale go pokonałeś. Działał w samoobronie. To ja do Ciebie strzelałem, to mnie powinieneś teraz tam trzymać. - nie miałem kurwa zielonego pojęcia czy ta istota mnie rozumie. Nie widziałem, czy gadam dla niego w jakimś obcym kurwa dialekcie a on tylko słucha jakiegoś bełkotu. - Nie wiem kim jesteś, nie wiem czy macie jakiś kodeks honorowy ale zostaw go, proszę. Nie jesteśmy tu z Waszego powodu. Szukamy Xenomorphów, jesteśmy tu aby ich zabić. Aby uratować znajdujących się tu naszych ludzi. - mówiłem spokojnie, a raczej starałęm się. Głos mi się trząsł, ręce też. To cud, że jeszcze nie wpadłem w panikę albo w histerię. - Zostaw go, weź mnie jeżeli chcesz mieć jakieś trofeum. - czemu kurwa nagle oddaje życie za kogoś innego?
Odpowiedz
Napastnik patrzył na ciebie w milczeniu przez chwilę, po której z metalicznym szczęknięciem schował naręczne ostrza. Na twoje słowa odpowiedział jedynie krótkim, tubalnym śmiechem i sięgnął po coś małego, wyglądającego jak wyjęty z czegoś przełącznik. Gdy go nacisnął, poczułeś dziwne dzwonienie w uszach jak przy nagłej zmianie ciśnienia, najwyraźniej urządzenie emitowało jakiś sygnał o bardzo wysokiej częstotliwości. Nie trwało to dłużej, niż dwie sekundy, po których wyłączył ustrojstwo i jak gdyby nigdy nic wyskoczył na dobre pięć metrów wzwyż, chwytając się pobliskiej gałęzi i dosłownie znikając na twoich oczach.

Nie tracąc ani chwili podbiegłeś do Matrejo. Meksykanin dyszał ciężko, a z rozciętego wcześniej łuku brwiowego i ramienia ściekała mu krew, jednak na pierwszy rzut oka nie wyglądał na śmiertelnie czy choćby ciężko rannego.
- Zostaw mnie! - wyszarpnął ramię z twoich dłoni, gdy próbowałeś pomóc mu wstać. Podniósł się ciężko, wspierając na kolanie i wyprostował z wyraźnym bolesnym grymasem, jednak zaraz schylił się po broń. Już odwracał się do ciebie, by coś powiedzieć, ale charakterystyczne brzęczenie zatrzymało mu słowa w gardle. Obaj spojrzeliście na czujnik ruchu przymocowany do jego karabinu...

SPOILER


... i zrozumieliście, że to jeszcze nie koniec atrakcji.
Odpowiedz
Uradowało mnie to, że Matrejo został 'oszczędzony'. Dziwaczna kreatura zniknęła wśród drzew co odczytałem jako chwilę spokoju. Sytuacja wydawała się opanowana i podbiegłem sprawdzić co z Meksem. Nie byłem zdziwiony gdy marines odrzucił pomoc, zdołał jeszcze warknąć w moją stronę co trochę mnie uspokoiło. Oczywiście jedyne co go bolała to duma, że został uratowany przez totalne chuchro. Albo, że prawie wyzionął ducha z tego świata.
- Ufff...było kurewsko blisko. - rzuciłem podnosząc karabin - Teraz tylko trzeba wezwać resztę oddziału........Pani sierżant? - powiedziałem przez comlink - Sytuacja chyba opanowana. Mamy się dobrze, ta dziwna istota dała nam spokój. Chyba można jakoś się z nią dogadać, tak myślę. Czekamy na Was na polanie, jakieś 100-200 metrów przed Wa... - przerwałem gdy 'radar' Matrejo zaczął dawać sygnały. Na monitorku widać było kilka kropek, które zmierzały w naszą stronę...CO SIĘ KURWA ZBLIŻA?!?!
- Wiem, że pewnie pani sierżant ma powoli dość mojego irytującego głosu ale kurwa, coś się do nas zbliża! Nie mamy pojęcia co to jest ale jest w niewielkiej odległości od nas. Jakie rozkazy? - dodałem kładąc torbę przy jakimś wielkim drzewie i chowając się za nim. W ekach ściaskałem karabin i czekałem na gości.
- Matrejo, potrzebna Ci amunicja? - zapytałem, w razie odpowiedzi twierdzącej rzucę mu dwa magazynki. Pozostało teraz tylko czekać na resztę.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Zamiast odpowiedzi, Meksykanin jedynie splunął gęstą mieszanką śliny i krwi z rozciętego policzka i twierdząco skinął głową. Bez słowa chwycił rzucone magazynki, przeładował broń i stanął obok ciebie, wpatrując się we wskazania czujnika i ostrożnie, krok po kroku, cofając się tak, by trzymać źródła sygnałów możliwie przed sobą.
- Licz amunicję. - powiedział, nie podnosząc wzroku. - Ostatnie dwa pociski zostaw dla nas. Nie wezmą nas żywcem...
O czymkolwiek mówił Matrejo, chwilowo nie było tego słychać ani widać inaczej, niż na wyświetlaczu urządzenia. Chociaż, jeśli przyjrzeć się dokładniej roślinności jakieś 60 metrów dalej, to coś innego niż wiatr musiało ją roztrącać i to w kilku miejscach...
- Ford! O'Maley! Ogień zaporowy, 60 metrów! - darła się nadbiegająca z lewej, wraz z resztą oddziału, Donovan.
Nie trzeba było powtarzać. Dwóch oddziałowych osiłków z miejsca rozpoczęło karczowanie dżungli na odległość pociskami wysokiego kalibru. Ku wyraźnemu sprzeciwowi tego, co nadciągało z naprzeciwka.
Wściekły, zmasowany syk rozległ się z kilku miejsc jednocześnie. Mogłeś też zobaczyć wyraźnie kilka czarnych, przygarbionych sylwetek, przemykających z ogromną prędkością i zwinnością ku waszemu oddziałowi, mimo ostrzału starając się was otoczyć.
- Oswald! Odpalaj! - przekrzykiwała automaty Donovan, a chłopakom z Texsasu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Zwłaszcza, jeśli chodziło o palenie czegoś, co było czarne i mocno wkurzone.
Uzbrojony w gogle, rękawice i potężny zbiornik, Oswald postąpił na przód i szerokim łukiem rozlał po drzewach, trawie i krzakach strumień soczystego napalmu.
Zdawało się, że cały las zasyczał z wściekłości i bólu.
- Biegiem w stronę bazy, półtora kilometra na południowy wschód! Jazda! Matrejo, Gutierez! Trzymajcie tył z Fordem i O'Maleyem i osłaniacie Oswalda, żeby nie wysadził nas wszystkich. Kato! Pilnuj drzew i odstrzel tego niewidzialnego skurwysyna jak tylko się pojawi!
Odpowiedz
Stwierdzenie Matrejo o nie wzięciu nas żywcem trochę mnie przeraziła. W końcu byłem młodym szczylem i nie uśmiechało mi się umierać, zwłaszcza teraz. Chociaż z drugiej strony w naszą stronę zmierzało coś wrogiego....Xenomorphy? Jeżeli one to strzał w łeb będzie dobrym rozwiązaniem. A może większa grupa tych tajemniczych łowców? Jeżeli oni to w sumie kulka w łeb nie będzie potrzebna, przybiją cię włócznią albo wysadzą więc nic strasznego.
- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie - odparłem wycofując się powoli razem z Meksem. Celowaliśmy przed siebie, tam gdzie radar pokazywał zbliżających się wrogów. Po chwili zauważyliśmy ruch roślin jakieś 50-60 metrów przed nami. Patrzyłem przerażony i zastanawiałem się co się zaraz z nami stanie. Na szczęście ciszę przeszyło darcie sierżant Donovan i ostrzał z karabinów maszynowych. Razem z Matrejo dołączyliśmy do tej kanonady kilkunastu karabinów, słyszeliśmy skowyt potworów, które nie były zachwycone z naszego przywitania. Po chwili pojawił się Oswald, który z miotaczem płomieni w dłoniach, szybko sprawił, że okoliczna roślinność zapłonęła 'namiętnością'. Wzmógł się syk atakujących bestii.
- No w końcu kurwa - zawołałem zadowolony na słowa Donovan, która nakazała nam zasuwać do bazy. Półtora kilometrów to było w chuj daleko, zwłaszcza przy akompaniamencie zawodzących potworów. Ale trzeba było się sprężyć aby nikt nie został z tyłu.
- Oswald, zapierdalaj. Podpalaj wszystko dookoła i zakurwiaj, będę Cię osłaniał. Kato - zawołałem do żółtka - zostaw tego zamaskowanego łowcę, on chyba na nas nie poluje. Zajmuj się nacierającymi skurwielami!! - dodałem osłaniając Oswalda z miotaczem, strzelając do wszystkiego co się rusza naprzeciwko i nie wygląda przyjaźnie. Eksplozja tego cudeńka mogłaby sprawić, że wszyscy zaczęlibyśmy śpiewać z aniołkami.
Odpowiedz
[Wybacz zwłokę, miałem szalony tydzień. Jedziemy ]

[ Ilustracja ]

Biegliście. Zapierdalaliście. Pędziliście na łeb na szyje, niemal dosłownie na złamanie karku, co rusz potykając się o chwytające za nogawki konary, przedzierając się przez drapieżne pazury rozciągniętych w poprzek ścieżki gałęzi i modląc się, by oszalałe serce nie wyrwało się z piersi. Co kilkanaście metrów musieliście przystawać, bo Oswald, cały mokry od smolistego potu, stojący niemal ciągle przy wielkiej chmurze ognia i dźwigający na plecach dodatkowe dwadzieścia kilko do standardowego uzbrojenia, karczował dżunglę napalmem jak tylko mógł. Gdyby nie wasze wsparcie, już dawno byłoby z nim źle. Kładliście ogień zaporowy, osłaniając zarówno jego, jak i odwrót oddziału, sami zostając coraz dalej i coraz głębiej w grupie pościgowej xenomorfów. Te jednak zachowywały się zaskakująco roztropnie. Po tym, jak kilka kolejnych zamieniło się w skwarki, a pięć kolejnych Kato odstrzelił w ciągu pół minuty, zauważyłeś wyraźnie, że zwolniły i zmieniły taktykę. Szły za wami, ale w takiej odległości i kryjąc się na tyle skutecznie, by jak najtrudniej było wam je trafić, same zaś nie przypuszczając ataku.
W tym chorym pędzie wypadliście na polanę, gdzie roślinność była rzadsza, a dach budynku stacji górował już nad koronami drzew. Zasapany ponad miarę, zobaczyłeś obserwującego was łowcę, chyba tego samego, którego spotkałeś przed chwilą. Zobaczyłeś, jak po raz kolejny wyjmuje dziwny, mały przyrząd, znów usłyszałeś charakterystyczne piszczenie w uszach i - ku swemu ogromnemu zdumieniu - stwierdziłeś, że ścigające was stwory zatrzymały się...

... i zawróciły.
Odpowiedz
Ucieczka przez las była strasznym doświadczeniem. Osłaniając Oswalda co chwilę patrzyliśmy na boki, mając dziwne wrażenie, że jakiś Xenomorph wyskoczy z zarośli i wciągnie nas w głąb lasu albo od razu na miejscu zmasakruje. Na szczęście 'słodki zapach napalmu o poranku' skutecznie ustawił do szeregu te małe skurwysyny. Kato również spisywał się na medal, zdejmując kilka tych matkojebców. Oddział zapewne już był daleko od nas, nie słyszeliśmy ich okrzyków więc pozostaliśmy sami z tymi bestiami. Nagle zauważyliśmy kontury budynku, wiedzieliśmy, że jesteśmy blisko schronienia.
- Oswald, dawaj kurwa! - darłem się na dzierżącego miotacz płomieni, spoconego marine - Już jesteśmy blisko! Tylko kilkaset metrów, dawać na pełnej kurwie do przodu - co jakiś czas strzelałem do stworów i zmieniałem magazynek.
Spostrzegłem znowu łowcę. Czy to był ten sam typ, który chciał nas wcześniej zamordować? A może jest ich więcej? Odwróciłem się, gdy z jego strony dobiegł nas dziwny dźwięk. Bestie nagle się wycofały w głąb dżungli. Zaskoczyło nas to jak cholera ale przynajmniej pozbyliśmy się pościgu.
- Dzięki - zawołałem w stronę łowcy, machając mu - Widzisz Kato? Nie jest taki zły - wskazałem mu 'innego obcego' - właśnie nam pomógł. Tylko kurwa nie strzelaj do niego, nie wiemy ilu mu podobnych jest na tej planecie. - dodałem biegnąc w stronę kompleksu budynków, były one coraz bliższe, a tam było pewnie bezpiecznie.
Odpowiedz
← Sesja AvP 3

Sesja manfreta - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...