Podgląd ostatnich postów
Pościg, a raczej ucieczka w stronę naszego celu jakim było bezpieczne pomieszczenie, gdzie znajdowała się reszta oddziału nadal był daleki od ukończenia. Słysząc jak za moimi plecami odgłos wydawany przez te cholerne Xenogówna staje się co raz częstszy ogarnął mnie strach, że ta cholerna droga zakończy się dla mnie przedwcześnie. Nagle, z nie zrozumiałych powodów, wepchnięty do pobliskiego kibla przez Matrejo. Podczas piruetu ujrzałem jak w miejscu, gdzie stałem znajdują się dwa "pociski", a chwilę potem usłyszałem eksplozję, która rozerwała ścigające mnie bestie. Wyjrzałem przez próg wstając wcześniej z kibla, rozglądając się na boki.
- Co tu się wyprawia? - zapytałem, w sumie sam siebie, po czym w sumie nie zastanawiając się postanowiłem ruszyć w stronę, gdzie wcześniej podążałem. Biegłem przy ścianie mając tylko nadzieję, że Xenomorphy mnie nie ścigają. No i czy ten ktoś kto właśnie nie wystrzelił mnie też nie załatwi.
Nim którykolwiek z nich zdołał ci odpowiedzieć, zwielokrotnione syczenie znów rozległo się w korytarzu za wami. Xenomorfy roiły się jak karaluchy, pełznąc po podłodze, ścianach i suficie. Licząc na szybko, musiało być ich tam przynajmniej z dziesięć, zbliżających się bardzo szybko. Nie wyglądało to dobrze - albo biec w stronę schodów (i prawdopodobnie nie dobiec lub nie zdążyć po nich zbiec), albo stanąć i zacząć ostrzał (zapewne z wątpliwym skutkiem).
Charakterystyczny
dźwięk wyrwał cię z tych rozważań. Mocne pchnięcie Matrejo wybiło cię z biegu i równowagi, kierując ku mijanym akurat drzwiom. Wpadając do pomieszczenia, które okazało się być niewielkich rozmiarów kiblem, zobaczyłeś dwa oślepiająco jasne pociski, przelatujące w miejscu, w którym przed momentem się znajdowaliście. Sekundę później, gdy dość koślawo odbiłeś się od umywalki, upadając na sracz, usłyszałeś i poczułeś silną eksplozję oraz rozrywający wrzask masakrowanych xenomorfów.
Uciekałem w przerażeniu chociaż to za duże słowo. Ale się bałem. Bałem się tego, że sytuacja się pogorszy. Wylecieliśmy z pomieszczenia, nawet nie patrzyłem co dokładnie się dzieje. Syki, okrzyki, złowrogie odgłosy dobiegały do moich uszu. Nawet nie wiem jakim cudem, ale wystrzelony przeze mnie, prawie na ślepo, trafił "aliena" w łeb. BUM! I go już nie było z nami.
- O w mordę - wysapałem biegnąc co sił przed siebie - Trafiłem go. Trafiłem go! - krzyknąłem ze szczęścia. Będzie co opowiadać wnukom. O ile przeżyję...
Słychać też było odgłosy wystrzałów na dole. Czy i tam sytuacja zrobiła się nieciekawa?
- Jakieś pomysły co dalej? Dobiegamy do naszych i...? Barykadujemy sie? - spytałem się biegnących obok mnie towarzyszy
[
Ilustracja ]
Ruszyliście co tchu ku schodom, omal nie zabijając się w pół-sprincie przy obracaniu się, by sprawdzić, czy coś nie wyskakuje wam na plecy. A wyskakiwało.
Pierwszy stwór, który wypadł z wentylacji mniej więcej piętnaście metrów za wami, nie zdążył nawet do końca wylądować na podłodze, bo akurat biegłeś tyłem patrząc w tamtą stronę. Drugi zdołał pokonać kilka metrów, nim odstrzeliłeś mu łeb, który eksplodował spektakularnie, rozbryzgując przy okazji krople kwasu na podłodze i ścianie tuż obok ciebie. Echo twoich wystrzałów nie zdążyło jednak przeminąć, zastąpione przez dźwięki karabinów twoich towarzyszy, zarówno biegnących obok ciebie jak i tych znajdujących się piętro niżej. Jak to mawiają najstarsi Indianie - the shit has gone real.
Gdy wycelowałem w stronę krzyczącego w agonii jajogłowego nawet przez chwilę nie myślałem o jakimkolwiek współczuciu. Zabić to posrane gówno, które wystaje z niego a potem pomóc Harveyowi.
- Giń ty szmato! - krzyknąłem posyłając serię w korpus "denata". Po chwili odwróciłem się i wycelowałem w twarz Harveya ale ta cholerna łapa zeskoczyła z jego twarzy.
- Kurwa! Zajebać to! - krzyknąłem i wycelowałem w dłoń. Ta niestety była zajebiście szybka, parę pocisków chybiło.
- Kurwa, stój jak do ciebie strzelam! - w tym samym momencie, rzucony nie wiadomo skąd nóż przyszpilił 'facehuggera' do ściany. Odwróciłem się i ujrzałem Matrejo.
- W końcu! Bałem się, że tu nie traficie - powiedziałem zadowolony. Karabin opuściłem i podszedłem do Harveya. - Ty, nic Ci nie jest? To gówno przyssało ci się do twarzy, w porządku? - spytałem się androida. Po chwili z komunikatora dobiegał odgłosy sierżant Stone, która dopytywała się jak sytuacja u nas. Już miałem odpowiedzieć gdy głośny syk wydostał się z wentylacji. Spojrzałem przerażony w górę, patrzyłem może 2-3 sekundy, dopóki Matrejo mną nie szarpnął. Dotarły też słowa Stone: "pierdalajcie!". Spojrzałem na Harveya jakbym się obudził.
- Dobra kurwa, wypierdalamy stąd! - zawołałem celując w górę, w otwór wentylacji. - Jazda, wracamy do naszych, dawaj Harvey! Dymamy stąd i to migiem! - rzuciłem, kierując się w stronę drzwi. Gdy upewnię się, że wszyscy wyszli, wychodzę ostatni i biegiem w stronę reszty załogi.
Ilustracja
Terkot twoich wystrzałów zlał się z krzykami konającego i rozrywanego tak z zewnątrz, jak i od wewnątrz naukowca oraz nieokreślonym piskiem zabijanego potworka. Dwie kontrolowane serie wystarczyły, by załatwić sprawę i zmienić obydwu w ochłap mięsa, tymczasem Harvey zdołał jakimś cudem pozbyć się oblepiającego go paskudztwa, które nie tyle zostało oderwane przez androida z twarzy, co samo z niej zeskoczyło. Posłałeś za nim kolejną serię, ale przebierające długimi palco-nóżkami cholerstwo było pioruńsko szybkie i zwinne. Skoczyło wzdłuż ściany, przebiegło za zmasakrowanym ciałem naukowca, które osłoniło go przed kolejnymi z twoich pocisków i skoczyło na ścianę przeciwległą do ciebie, do której przybił je wylatujący zza twego lewego ucha nóż.
-
Puta madre...! - usłyszałeś znajome, meksykańskie przekleństwo dobiegające zza twoich pleców.
Harvey pozbierał się w tym czasie na nogi i oparł o ścianę, celując w przyszpilonego facehuggera.
-
Tępe ścierwo... Naprawdę są takie momenty, w których cieszę się, że nie jestem człowiekiem...
-
..utierez! Co wy tam kurwa wyprawiacie?! Natychmiast...
Nie dosłyszałeś, co "natychmiast", bo w tym momencie z szumem i trzaskiem komunikatora zmieszał się dochodzący gdzieś z głębi wentylacji i całego budynku, odległy lecz zdecydowanie wściekły syk czegoś, co już bezbłędnie rozpoznawałeś jako więcej niż jeden wkurzony xenomorf.
-
..pierdalajcie!!! - dobiło ci się do uszu, a potężne łapsko Matrejo szarpiące cię za ramię aż nazbyt sugestywnie przywołało cię do rzeczywistości i konieczności natychmiastowego wykonania tego, jakże krótkiego, rozkazu.
Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu, w każdej chwili mogłem spodziewać się jakiegoś ataku ze strony obcych form życia. Celowałem w otwory wentylacyjne gdy nagle naukowiec, którego odkryliśmy pod stertą szmat, zaczął wręcz wrzeszczeć. Spojrzałem na niego przerażony.
- Zamknij kurwa ryj! - prawie krzyknąłem - Nie chcemy aby twe darcie mordy sprowadziło tu Xenomorphy więc stul kur...... - nie zdążyłem dokończyć. Jego korpus po prostu eksplodował i coś obrzydliwego pojawiło się z jego działa. Wydawało z siebie straszny syk.
- O MÓJ BOŻE! - wyrwało mi się z ust, szybko wycelowałem w to obrzydliwe, żółte "bydle". - Harvey, co to kurwa jest?! Har.... - tego zdania również nie dokończyłem. Gdy tylko odwróciłem się w stronę androida, nagle coś wylądowało mu na twarzy i powaliło go na ziemię.
- JA PIERDOLĘ! - ryknąłem - Pani sierżant, niech ktoś tu kurwa się zjawi! Coś dopadło Harveya! - krzyknąłem do komunikatora. Miałem już totalnie wyjebane na to co się wydarzy. Błyskawicznie wycelowałem w klatkę piersiową 'jajogłowego' i oddałem serię aby zakończyć jego męki i zabić to paskudztwo. Jeżeli uda mi się eksterminacja 'obcego' to zaczynam napierdalać kolbą w twarz Harveya licząc, że ta 'ogoniasta łapa' odpadnie z jego twarzy. Gdyby się to udało to i temu posyłam serię z karabinu. Jeżeli nie to i tak strzelam w to gówno.
W bardzo krótkim czasie bardzo szybko zdarzyły się dwie rzeczy. Najpierw naukowiec wydał z siebie iście agonalny wrzask, wygiął się w łuk i przy trzasku łamanych kości oraz rozrywanej tkanki "wydobył z siebie" małe, odrażające, zębate monstrum, które powitało was dychawicznym sykiem, wychodząc na świat wprost z korpusu denata. Harvey, nie myśląc wiele, złożył się do strzału, lecz wówczas, wraz ze skrzypieniem kratki, z szybu wyskoczyła wielka, żółta, ogoniasta ręka, która przykleiła się do jego głowy, zwalając go z nóg.
Weszliśmy powoli i cicho do sali konferencyjnej. Moje oczy wręcz szalały, starały się wyłapać najmniejszy ruch, cokolwiek. Palec nerwowo dotykał spustu, jakby coś zaraz miało na mnie wyskoczyć. Szliśmy równym tempem, przytuleni do ściany, ja z jednej a Harvey z drugiej strony. Wszędzie totalna demolka, krew na ścianie ale ani śladu żywej duszy.
- Tu Gutierrez - odezwałem się przez komunikator - Jesteśmy w sali konferencyjnej, sporo krwi, nie widzimy żadnych ciał. Wyrwane kraty z przewodów wentylacyjnych więc już wiadomo jak się przemieszczał napastnik - dodałem podchodząc do krat.
- Kurwa Harvey, on to po prostu wyrwał jakby to była zabawka - mruknąłem cicho. Idąc dalej coś się poruszyło po stronie androida, wydając przy okazji straszliwy jęk.
- Sprawdź to - szepnąłem celując w kupę szmat. Gdy zobaczyłem co się tam ukrywa się, oczy miałem jak 5 złotych.
- O kurwa, pani sierżant! Mamy tu jednego! Typ jest nieźle zmasakrowany ale żyje. Tylko kurwa raczej się już nie będzie ruszał, odbiór! - zawołałem do komunikatora. Po chwili usłyszałem jak jedna kratka się poruszyła, błyskawicznie wycelowałem w górę.
- Harvey, oby się ktoś z naszych pośpieszył i tu zjawił. Ale nie ruszaj go, nie wiemy co mu się stało. - rzuciłem
[
Ilustracja muzyczna ]
Przez otwarte drzwi wypadł na ciebie charakterystyczny zapach kilkudniowej, zaschniętej krwi. W samym pomieszczeniu (przestronnym, około czterdziestu metrów kwadratowych jak nic) było jej całkiem sporo w różnych miejscach i płaszczyznach, jednak wciąż całemu obrazowi szczęśliwie brakowało sporo do poziomu krwawej jatki.
O wiele bardziej wszechobecny był chaos i ogólny rozpiździel. Powywracane szafki i krzesła, papiery walające się absolutnie wszędzie, dwie nierówne połówki połamanego, eliptycznego stołu konferencyjnego leżące lub stojące krzywo w dwóch różnych miejscach sali. Tu i ówdzie widziałeś strzępy ubrań zlepione brunatną substancją na podłodze czy ścianie, gdzie rozciągał się ślad ciągnięcia kogoś rannego z dużą siłą wzdłuż danej płaszczyzny.
Wraz z Harveyem obchodziliście salę wzdłuż dwóch przeciwległych ścian, idąc bardzo ostrożnie, jakbyście stąpali po szkle. Waszej uwagi nie uszły kratki prowadzące do szybów wentylacyjnych - jedna wyraźnie wyrwana i zgnieciona do środka, leżała pośród sterty śmieci mniej więcej na środku pokoju, gdzie spadłą z wysokości sufitu. Druga, prowadząca do przeciwległego szybu, zwisała smętnie na pojedynczej śrubie, również odgięta i niemal rozerwana siłą potężnego, punktowego uderzenia. Same szyby wentylacji nosiły również wyraźne ślady wgnieceń odśrodkowych, zarówno na dnie jak i po bokach, przynajmniej na tym krótkim odcinku, który mogliście obserwować z pomieszczenia.
Gdzieś w okolicy lewego rogu sali, naprzeciw skradającego się czujnie androida, coś poruszyło się pod kupą złożoną z wywróconej szafki na dokumenty, półtora krzesła i wywróconego baniaka na wodę, wydając przy tym nieartykułowany, dość żałosny jęk. Momentalnie sprężyliście się jak struny, celując w potencjalnego napastnika, atak jednak nie nadszedł, jedynie pojękiwania przybrały na sile.
Domyślając się tego samego, co ty, Harvey nieco szybciej zbliżył się ku stercie śmierci, odkopując rozwalone elementy wystroju. Waszym oczom ukazał się wówczas mocno zmaltretowany ochłap człowieka, jednego z naukowców, sądząc po ubraniu, leżący niemal bezwładnie na całej tej stercie i zawodzący żałośnie w czymś, co niewątpliwie było agonalnymi jękami.
-
Nosz kurwa pięknie... - zaklął android. Dyndająca po prawo, przy suficie, kratka, zaskrzypiała smętnie, a ochłap naukowca jęknął jeszcze mocniej, wyginając się spazmatycznie, jak przy nagłym ataku epilepsji.
Wędrówka korytarzami była niesamowicie długa. Stawiałem kroki delikatnie, jakbym się bał, że najmniejszy dźwięk wywabi jakiegoś potwora i nas zje. Szliśmy z Harveyem w milczeniu, nie chcąc zdradzać nas. Czułem jak krople potu spływają mi po twarzy, jak zjeżdżają mi z czoła i zawieszają się na nosie. Droga od sali z komputerami do sali konferencyjnej trwała 10 minut. Spacerem trwa 2 minuty a biegiem pewnie 30 sekund. Gdzieś śmignął mi Matrejo ale w tym momencie nie myślałem o nim. Tym razem szliśmy tak wolno jak tylko się dało. Android zachęcił mnie aby ruszył przodem i sprawdził salkę konferencyjną. Z miną idącego na ścięcie ruszyłem powoli, chyba jeszcze wolniej niż przed chwilą. Drzwi były uchylone, wyglądały jakby górne zawiasy zwisały. Delikatnie i powolutku zacząłem popychać je, spodziewając się najgorszego. Zastanawiałem się jakie ujrzę widoki, czy ktoś tam jeszcze żyje? Na ekranach monitorów było całkiem sporo ludzi.....zobaczę ich zmasakrowane zwłoki? O ile żołądek wytrzyma.
Android skinął jedynie głową w odpowiedzi i dziarsko wstał z miejsca, zabierając karabin. Nie odzywając się już wyszliście z pomieszczenia, ostrożnie, jakby już za drzwiami, przez które dopiero co weszliście, miało czekać nie wiadomo co. Harvey prowadził, idąc blisko ściany, ty szedłeś trzy kroki za nim, co jakiś czas sprawdzając tyły. Podróż przez korytarz, za węgieł, po schodach na drugie piętro, zajęła wam bardzo denerwujące i mozolne dziesięć minut z zachowaniem wszystkich środków ostrożności, jednak w efekcie słyszeliście jedynie cichutkie, gumowe skrzypienie własnch butów.
Na schodach pokonywaliście każdy stopień jak kolejny metr pola minowego. Spojrzałeś w dół, przez wąski przesmyk balustrady, a w dole mignęła ci wyjątkowo odrażająca gęba, ze wszystkich organizmów we wszechświecie mogąca należeć jedynie do Matrejo. Harvey ponaglił cię jednak, docierając do półpiętra i przyklejając do ściany, byś poszedł dalej pod jego osłoną.
Drugie piętro powitało cię dokładną kopią poprzedniego, zarówno pod względem rozkładu korytarzy i pomieszczeń, jak też ogólnego wystroju. A także panującej wokół atmosfery. Harvey dołączył do ciebie i gestem wskazał kierunek. Idąc przed siebie bocznym korytarzem, przylegającym do zewnętrznej ściany budynku, już z kilkudziesięciu metrów dostrzegłeś drzwi prowadzące zapewne do sali konferencyjnej. Były lekko uchylone a także przekrzywione, najwraźniej z uszkodzonym górnym zawiasem.
Czekając na odpowiedź, w tej złowrogiej ciszy, patrzyłem na Harweya, który z totalną obojętnością patrzył na ekrany monitorów. Zastanawiałem się czy radio przestało działać ale głośny skrzek dobiegający z głośniczka sprawił u mnie zawał serca. Momentalnie usłyszałem "ciepły" głos Donovan. Modliłem się w duchu aby nie wypowiedziała rozkazu, który przeczuwałem.
- Tak jest pani sierżant - powiedziałem zanim się rozłączyła. - No w dupę, a miało być tak pięknie. Nie mówię o laseczkach i o autografach ale jednak coś miało być. Ehhhh - głęboko wypuściłem powietrze.
- Dawaj Harvey, idziemy. Nie zostaniesz żadną męską dziwką, po prostu idziemy tam i po zobaczeniu tego miejsca spierdalamy jak najszybciej do swoich, dobrze? - poklepałem androida po ramieniu. Odbezpieczyłem karabin i byłem gotów do drogi.
- Jebać to, wrócimy za 10 minut no chyba, że ta sala konferencyjna jest daleko? Poprowadzisz mnie?
Bo dokładnie tyle mnie nie było!
A wracam, bo poza recenzjami zatęskniłem za sesjami, więc raduj się
[Dodano po 7 dniach]
Wymowna cisza, która rozbrzmiała po twoim nerwowym raporcie, świadczyła jednoznacznie o powadze zaistniałej sytuacji. Wystarczającej, by Donovan nie opieprzyła cię z miejsca za histeryzowanie i przez kilkanaście sekund zastanawiała się nad tym, co dalej.
-
#!*Khszst* ... Idźcie z Harveyem do sali konferencyjnej, najostrożniej jak się da. Broń w pogotowiu. Matrejo i Ramirez zaraz do was dołączą. Na jakikolwiek ruch w szybie wentylacji odpowiadajcie ogniem i spierdolką, jasne? Stone, Korniłow! Ile jeszcze z tym... - nie dosłyszałeś końcówki zdania, bo sierżant wyłączyła komunikator.
Harvey odchylił się na krześle, splatając ręce za głową i westchnął ciężko.
-
A przecież mogli zaprojektować mnie jako męską prostytutkę...
Patrzyłem jak Harvey przeszukuje godziny nagrań z placówki badawczej. Oczywiście wszystko było na 'przyśpieszonym' bo nikt nie dałby rady obejrzeć 48 godzin nagrań w kilka minut na normalnym podglądzie....chyba, że jest się androidem, oni znają na to jakieś sposoby.
- Kurwa, nic tu się nie dzieje. Jajogłowi chodzą i coś eksperymentują, ochrona najprawdopodobniej przegląda gdzieś pornuski....kurwa, co tu się wydarzyło? - zastanawiałem się na głos. Harvey zdawał się być nieporuszony moimi komentarzami i dalej, w pocie czoła, przeglądał nagrania. Do momentu gdy wyrwało mu się 'o kurwa', było spokojnie.
-
Co to do chuja jest?! - zapytałem cicho, skupiając się na jednym z monitorów, które pokazywało prawdziwą rzeźnię, jaka miała miejsce w bazie. Rozrywani, rozszarpywani, rozcinani.....wszyscy, którzy mieli broń ginęli efektownie. Jajogłowi schowali się w sali konferencyjnej ale i tam, ktoś był. Ten ktoś przerwał transmisję obrazu.
-
Ja pierdolę - szepnąłem do Harveya -
no to wiemy co się stało.....chyba. Pani sierżant - powiedziałem do intercomu, nadając fale na wszystkich członków załogi.
-
Znaleźliśmy z Harveyem nagrania i wiemy co się stało. To....ciężko wytłumaczyć ale cała tutejsza ochrona została po prostu zamordowana. Może to za duże słowo ale coś lub ktoś rozerwał wszystkich na strzępy. Nagrania pokazują, że była tu niezła jatka. Naukowcy zostali schowani w sali konferencyjnej ale nagranie z tamtego pomieszczenia zostało przerwane najprawdopodobniej przez napastnika......i patrząc po jego łapach to chyba ten sam którego spotkaliśmy z Matrejo......kurwa. Jakie rozkazy? - spytałem się -
Mamy iść z Harveyem do sali konferencyjnej? Harvi, daleko to kurwa jest? Czy na tyle blisko, że sami możemy się tam przejść? Patrząc na to co się dzieje to nie mam kurwa pojęcia co mogę zasugerować. Po prostu to coś podnosiło do góry ludzi i ich rozszarpywało, rozrywało.......Kurwa, mamy przejebane...... - powiedziałem cicho
[Dodano po 3 miesiącach]
Wiciu, poczekajmy jeszcze pare dni skoro wróciłeś i będziemy mieli 3 miesiące od ostatniego odpisu
Android w milczeniu skupił się na przeglądaniu katalogów, a następnie na forwardowaniu zapisów poszczególnych kamer. Cofnąwszy się o jakieś 48 godzin jedno po drugim otwierał i przewijał nagrania z życia placówki, widzianego w okrojonym kadrze przemysłowych kamer. Przyspieszony życiorys tutejszych naukowców w niczym nie różnił się od twoich wyobrażeń i wcześniejszych doświadczeń. Ot, ktoś gdzieś lazł, coś przenosił - a to probówki, a to słój, a to szczelnie zamknięty, eskortowany przez dwóch strażników kontener, ktoś palił fajkę, gadał, wszyscy w kitlach, w sumie dość podobni, nudy.
Te skończyły się w momencie, w którym na wszystkich korytarzach i we wszystkich pomieszczeniach zaczęły błyskać alarmowe koguty, towarzyszące wyjącej(jak się domyślałeś - nagrania pozbawione były dźwięku) syrenie. Poza nagłym poruszeniem personelu i ochrony, nie dostrzegłeś jednak nic szczególnego.
- Na pewno alarm uruchomił się przez coś, co zaszło w eksperymentarium. - tłumaczył Harvey - Dostęp do tamtego podglądu i zapisów jest hasłowany, dlatego go tu nie mam. Hasło znał pewnie technik i kierownik ośrodka, których raczej już o nie nie zapytamy. Mogę spróbować dostać się do tego inaczej, ale to na pewno zajmie trochę... Osz kurwa. - przerwał, bardziej dziwiąc się, niż szokując obrazem jednej z kamer, pokazujących któregoś z ochroniarzy, momentalnie wzbijającego się w powietrze, zawisającego równolegle do podłogi, jakieś dwa metry nad nią. Wyrwany w ten sposób z biegu upuścił broń i rozpaczliwie machał rękami i nogami, by wreszcie równie niewytłumaczalnym sposobem zostać rozerwanym w powietrzu na dwa krwawe ochłapy, rzucone pod przeciwległą ścianę.
Jak się okazało, podobny los spotkał pozostałych. Ludzie rozcinani, przebijani i na różne sposoby patroszeni przez niezidentyfikowaną siłę, pojawiali się w kolejnych korytarzach i pomieszczeniach.
Przeważnie jednak taka śmierć trafiała się członkom ochrony, strzelającym na oślep lub w stronę nieznanego ci celu. Większość pracowników naukowych została zamknięta przez ochronę w sali konferencyjnej. Tam jednak, przy eksplozji ogólnej paniki, nakazującej kilkunastu osobom tratować się w wyścigu do zamkniętych drzwi, zza krawędzi kadru mignęła czarna, pazurzasta, tym razem łatwa do rozpoznania łapa, która opadła na tamtejszą kamerę, kończąc transmisję.
Byliśmy w centrum komputerowym i patrzyliśmy na kilka monitorów, które działały i wyświetlały obraz.
- Czego szukamy? Tego co się tu wydarzyło - zdjąłem palec ze spustu ale nadal trzymałem swój karabinek w dłoniach
- Chcę wiedzieć co było w laboratoriach i ogólnie, co się tu wydarzyło, że wcięło cały personel badawczy tej placówki. Dasz radę to ogarnąć, Harvey? Wpierw obejrzymy to co się działo wcześniej a potem, jak już poinformujemy Donovan i Hendricksena to obejrzymy na spokojnie cały kompleks. Może ktoś jeszcze żyje a my go odnajdziemy? Pomóc ci z tym? - spytałem się
[W takim razie powinienem poczekać jeszcze 28, ale...
]
Tym razem twój towarzysz powstrzymał się od błyskotliwych komentarzy i tylko skinął głową na znak aprobaty. Wędrówka przez puste korytarze ku centrum komputerowemu zajęła wam jeszcze kilka minut ostrożnego marszu, miarowo przetykanego delikatnym echem waszych kroków, tłumionych przez sprężyste podeszwy wojskowych butów. Po dotarciu przed drzwi oznaczone odpowiednią tabliczką ustawiliście się z bronią gotową do strzału jak Pan Bóg i kapral przykazał i przygotowaliście się do wejścia.
Z tym nie było problemu. Drzwi były otwarte, wnętrze - puste. Żadnych śladów zniszczeń, walki, strzałów, wszystko na swoim miejscu: pięć jednostek centralnych, osiem... dziewięć monitorów różnej wielkości, z czego sześć włączonych, jeden kubek do kawy lub herbaty, jeden talerz z jedną trzecią niedojedzonej, lekko zzieleniałej już kanapki. Na jednym monitorze widziałeś jakieś duże, przestronne pomieszczenie z dużą ilością przeszklonych szafek, na drugim któryś z tutejszych korytarzy, na trzecim Kato, moszczącego się przy parapecie na piętrze, między przewaloną szafką a framugą okna, instalującego swój karabin, na kolejnym podpierających ściany lub łażących w kółko członków oddziału, na ostatnim siebie i Harveya, wyglądających jak tępe boty z komputerowego symulatora, celujących w biurko i krzesła.
-
Tadam. - android przerzucił broń z powrotem przez ramię i od razu przysunął sobie jedno z obrotowych krzeseł. -
Stąd można na pewno przełączyć się między kolejnymi kamerami, choć pewnie tylko w tym budynku. Chociaż... Jeśli system jest odpowiednio skonfigurowany, to może można podglądać cały kompleks... Zobaczymy. Czego szukamy najpierw?
[Mam prośbę, możesz szybciej odpisywać? Nie miesiąc ale np.: 29 dni?
]
- Możesz być kurwa pewien, że złożę skargę w tej zasranej firmie. Nie puszczę tego płazem - rzuciłem puszczając oko do Harveya. Po chwili intercom zaczął nadawać.
- A ktoś był na kawalerskim u Matrejo? Opowie o wrażeniach? - spytałem się. Jednak pewien dźwięk sprawił, że lepiej było nie wiedzieć co się tam działo -
Dobra, cofam pytanie. Zaczynamy z Harveyem przeszukiwanie pomieszczeń na parterze - dodałem przez intercom.
-
Wiesz co? Jebie mnie to, chcę odnaleźć informacje. Na dół nie zejdę, nie sam. Jeszcze kurwa biegają jakieś pierdolone mutanty i mnie rozszarpią więc podziękuję za wizytę. Chodź, zobaczymy co skrywają tutejsze kamery i nagrania video. Chłopaki mówili o krwi więc.....pewnie ktoś lub coś postanowił się zabawić z tutejszą załogą. Kurwa, mam nogi jak z waty po tej zabawie z tamtym łowcą - dodałem zmęczonym głosem. Byliśmy ledwo parę godzin na tej planecie a już miałem wszystkiego dosyć. Powoli ruszyłem w stronę centrum komputerowego.
- Miejmy nadzieję, że tam nic na nas nie czeka - rzuciłem.
[Dobrze jest, miesiąc minął, więc czas na reaktywację!
]
-
Jeżeli jest pan niezadowolony z funkcjonowania naszego produktu, wszelkie skargi prosimy składać do wydziału obsługi klienta firmy Weyland-Yutani. Życzymy miłego dnia. - wyrecytował android tak mechanicznie, że aż poczułeś, jak dzisiejsze śniadanie podchodzi ci pod gardło, i ukłonił się z szyderczym uśmiechem. -
A co do magazynu, to raczej znacznie większy. Raczej nie znajdziesz tam mioteł, choć może się zmieszczą, ale różne odpady pooperacyjne plus wszystko to, co było w użyciu w codziennym funkcjonowaniu placówki. Jeśli więc chcesz pooglądać odpady tego, czym zajmowali się tutejsi doktorkowie, to możemy zacząć zwiedzanie.
-
#KSzzzzzzt#.... -onson, odbiór. - zatrzeszczał ci intercom głosem czarnoskórego olbrzyma. -
Na górze spokój i burdel, chyba ze cztery imprezy i pogrzeb się tu odbyły. Trochę krwi, żadnych ciał, praktycznie żadnych śladów wymiany ognia...
-
Powiedziałbym raczej, że wesoło jak na kawalerskim u Matrejo. - wtrącił się drugi głos, w którym rozpoznałeś Jordana.
-
Nie prze... Co? Byłeś na kawalerskim u Matrejo?
- Nie, bo wiedziałem, że właśnie tak się to skończy.
Przez głośnik przetoczył się podwójny, basowy śmiech, ucięty gwałtownie uderzeniem czegoś w twardą powierzchnię. Dźwięk przywodził na myśl coś ostrego, nóż, może maczetę...
-
Ok, Materjo nie umie żartować. Zainstalujemy gdzieś Kato i wracamy. Over.
Android parsknął i wraz z tobą ruszył dalej.
-
Taaak. Jak już mówiłem, albo i nie, poszukiwanie źródła problemu należy zacząć od ustalenia jego natury. Jeśli stwierdzamy, że za cały ten bajzel odpowiadają okazy eksperymentalne, które jakimś sposobem wydostały się na zewnątrz, powinniśmy kierować się na dół, ju laboratoriom. Jeśli wolisz uzyskać dostęp do zapisu z kamer i przejrzeć go, by dowiedzieć się, skąd przylazło całe to cholerstwo albo gdzie zabrało personel, lepiej będzie skierować się ku centrum komputerowemu. Pytanie ile czasu i ryzyka chcesz poświęcić na zebranie tych lub innych informacji. - ciągnął temat Harvey takim tonem, jakbyście rozmawiali o pogodzie.