Sesja manfreta

Znalazłeś ją pośród reszty oddziału, jak zwykle energicznie motywującą wszystkich do ruszania dup w regulaminowym tempie. Nie zdając wielu pytań ruszyła za tobą, jednak gdy wróciliście do kabiny, sygnał już się urwał. Razem z androidem pokrótce streściliście jej przebieg transmisji, widząc, że słucha was z rosnącym niepokojem.
- Jeden niech spróbuje jeszcze wychwycić ten sygnał, drugi niech piorunem kończy przegląd. - zakomenderowała po skończonej relacji. - Brać cały potrzebny sprzęt i jazda na pokład, nie możemy tracić tu więcej czasu.
Odpowiedz
Zasalutowałem i rzuciłem do Harveya - Dobra, sprawdzaj czy jeszcze da się cos wyłapac z tego odbiornika a ja będę w Czejenie poprawiał nadajnik. Chcę już jak najszybciej wyruszyc na misję - po czym zabrałem się do pracy. Gdy tylko mi się to uda to biorę swoje rzeczy i zapierdzielam na pokład 'promu'. Czas pokazac się po raz pierwszy przed innymi w akcji.
Odpowiedz
[ Ilustracja muzyczna ]



W pośpiechu dokręcając ostatnie śrubki i poprawiając zaczepy oprzyrządowania, widziałeś resztę oddziału zbierającą się na płycie lądowiska. Ustawieni w równym szeregu z kamiennymi twarzami wysłuchiwali ostatnich komend majora Rogersa, których treść byłeś w stanie sobie dopowiedzieć. Nikt się nie śmiał, nie było standardowych, koszarowych pogaduszek i poszturchiwań. Nawet Matrejo wydawał się jakoś bardziej ponury.
Nie minęła minuta, a cały oddział zapakował się na pokład Czejena. Ty sam nie tyle usiadłeś, co zostałeś wepchnięty, przepchnięty i dopchnięty do siedzenia, co po zastanowieniu poczytałeś nawet za okoliczność sprzyjającą, bo sam nieźle nagłowiłbyś się i namachał, zanim doszedłbyś do tego, jak zmieścić dupsko z całym tym pancerzem i sprzętem w tak mały fotel, nie mówiąc już o szynach bezpieczeństwa. Tutaj gwaru, krzyków i zamieszania było już więcej, lecz to był zdecydowanie chaos kontrolowany. Nim Ford i O'Maley posadzili wreszcie tyłki jako ostatni, Hendricksen siedział już w fotelu pilota odpalając silniki, a asystująca mu Donovan zapalała kolejne kontrolki na panelu nad sobą.
- A co to? Harvey dziś nie kieruje? - zadźwięczał swoim murzyńskim basem siedzący naprzeciw ciebie Jonson.
- Niestety, potwornie boli mnie głowa i zamiast obrazu widzę kod binarny. Dziś bardziej nadaję się na złom, niż na pilota. - odparł android żartobliwym tonem, puszczając porozumiewawcze mrugnięcie do Jonsona.
- Uważaj uważaj, żebyś jeszcze tam nie trafił. - mruknął mocujący się z pasem Korniłow. - Nic nikomu po zepsutych narzędziach...
- Eeee tam, na moje oko to procesor Harveya nie wytrzymał obliczeń na wyjście z sytuacji pod tytułem "upojne dwie godziny przeglądu maszyn w wyborowym towarzystwie Korniłowa". - wciął mu się w zdanie Kato, wywołując salwę śmiechu pozostałych.
- A gdzie jego ekscelencja major, jeśli można wiedzieć, kapralu? - zapytała Reyes, przebijając się przez echo rechotu i dosrywek pod adresem mechanika.
- Tam, gdzie jego miejsce. - odparł Hendricksen, niezbyt wysilając się na ukrywanie uśmiechu. - Czyli nie tutaj. Major Rogers będzie kierował naszymi poczynaniami z centrum dowodzenia. Przywilej, który nikomu z nas raczej nie grozi, bo do takich luksusów trzeba dożyć, albo się urodzić. Śluza. - rzucił do Donovan, która wstukała coś na panelu i przy akompaniamencie pokładowej syreny przygotowała hangar do otwarcia śluzy odgradzającej go od próżni kosmosu. Silniki zawyły, wstrząsając całym wahadłowcem i jego załogą. Głowa obiła ci się o hełm, a ten o oparcie fotela.
- Jak tam, Gutierez? Pierwszy zrzut? - zapytał siedzący po prawo Oswald.
- W razie czego postaraj się wytrzepywać gówno tą drugą nogawką. - poprosił siedzący po lewo Ford.
Odpowiedz
Gdy znalazłem się na 'apelu' musiałem wysłuchiwać pierdolenie majora. Że misja niebezpieczna, że Xenomorphy, że to i że tamto. Jakaś cząstk mnie chciała być już na miejscu ale wiedziałem że będzie żałowała tej 'chęci'.
Wepchnięcie do Czejena nie było miłe ale skuteczne. Wszyscy taszczyliśmy tony sprzętu i gdy znaleźliśmy się wewnątrz pojazdu ciężko byłoby usiąść normalnie. Siedziałem zamyślony, w sumie nie wiedziałem czego się spodziewać. Spojrzałem na resztę oddziału, jak zwykle żartowano z Korniłowa ale w tym przypadku, zbliżającej się misji, nie byłem w stanie zaśmiać się razem z nimi. Ciężko to opisać ale zacząłem odczuwać nudności, denerwowałem się tym wszystkim.
- Co jeżeli zginiemy zanim wylądujemy? Albo jeżeli rozbijemy się przy podejściu do lądowania? Czy wszystko zostało naprawione dokładnie? - Ale aby nie rozmyślać o tym wsłuchałem się w słowa kaprala Hendricksena - Kapralu, nikt z nas nie dożyje stopnia majora, jeżeli będą nas wysyłać w takie gówno jak to teraz. - rzuciłem gdy odpowiedział na pytanie Reyesa. - Tak, to mój pierwszy zrzut. Mam nadzieję że nie będzie to ostatnia akcja w jakiej wezmę udział - zrezygnowany opuściłem głowę - Spokojnie Ford, nie bój się. Zesrać się to nie ale czuję że hełm mi się przyda jak będę rzygał. Kurewsko się czuję - powiedziałem spokojnie.
Odpowiedz
- A rzygaj zdrów! - zawołał ochoczo Oswald - W trakcie lotu i tak wszystko poleci na Forda, więc komu by to przeszkadzało?
- Zaraz ci pokażę, komu...
- Panie kapralu, może jakoś rozluźnimy atmosferę?
- bas Jonsona przebił się przez zbiorowy klekot pancerzy i oprzyrządowania, które razem z wami zaczęło rzucać się na wszystkie strony, gdy maszyna ruszyła z pełną mocą przez czarną przestrzeń ku czekającej na was planecie.
- Jeszcze w nią nie weszliśmy!
- Nie! Ale niektórzy już czują, że ciśnienie ściska im jaja!
- Słodki Jezu, Jonson! Jeśli twojej jaja implodują, nikt z nas na pewno nie dosłuży się majora!
- Kapralu...!
- murzyn usiłował przekrzyczeć hałas i gromki śmiech, którym znowu wybuchła cała załoga. - Mówiłem o...
- Dobra, dobra! Dosyć gadania! Pieśń - raz! Trzymać rytm!
- zakomenderował Hendricksen, wciskając kilka przycisków, po czym cały pokład zalała muzyka, do której w mig dołączył chór męskich i żeńskich głosów.

[ Ilustracja ]
Odpowiedz
Zaczęło trząść pokładem i rzeczywiście na twarzy kilku żołnierzy zaczął pojawiać się zielony odcień. Mdłości? Najwidoczniej nie każdy musi znosić podróże transportowcem. Miałem tylko nadzieję że nikt na mnie nie zwymiotuje. Nagle pokład wypełniły śmiechy z powodu dowcipu rzuconego pod adresem Johnsona. Nawet w takiej chwili dobry humor nie opuszczał oddziału chociaż może być inaczej gdy już wylądujemy. Po chwili z głośników dobiegła piosenka, która była śpiewana przez cały oddział. Ta kakofonia dźwięków w żaden sposób nie przypominała śpierwu ale cóż począć. Trzeba się odstresować. Zacząłem śpiewać razem z resztą załogi. Zbliżaliśmy się powoli do celu.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Przejście przez atmosferę nie przebiegało gładko. Maszyną zarzucało, trzęsło, parokrotnie uderzały w nie elektryczne wyładowania, wprawiające systemy sterowania oraz oboje waszych pilotów w bardzo zły nastrój. Gdy wreszcie atmosferyczno-technologiczna dyskoteka zakończyła się, przez przedni wizjer statku dostrzegłeś zarysy powierzchni planety. Skalista, kanciasta, szaro-buro-błękitna. Widziałeś jakiejś niewyraźne akweny, coś jakby pasmo lasów ciągnące się wgłąb horyzontu, pomiędzy formacjami ponurych skał.
- Jaki kurort, ja pierdolę... - podsumował na szybko Oswald, gdy obniżaliście pułap, kierując się nad linię drzew.
- Zaoszczędzicie na olejku do opalania. Donovan, utrzymaj prędkość i kąt, nawigacja coś szwankuje, muszę sprawdzić koordyna...
Hendricksen nie dokończył, bo zarówno nim, tobą jak i całym statkiem wstrząsnęła potężna eksplozja. Siła uderzenia obiła tobą o zabezpieczające obejmy, bez których na pewno leżałbyś już plackiem na przeciwległej ścianie i czarnej gębie Jonsona. Statkiem zarzuciło potężnie w lewo, wszystkie alarmy pokładowe zawyły, a pokład zamienił się w kalejdoskop rozpalających się i gasnących świateł, kontrolek i zdychającego sprzętu.
- Ostrzał z powierzchni! Oberwaliśmy czymś niekonwencjonalnym! - darła się Donovan przez wszechobecny zgiełk i wściekłe okrzyki całej załogi. Ciebie bardziej jednak interesowały teraz oślepiające wyładowania elektryczne, wijące się jak wściekłe węże po kablach idących w pionie tuż między tobą a Oswaldem, najwyraźniej uszkodzone wraz z zewnętrznym kadłubem. A także to, że bardzo gwałtownie obniżaliście pułap.
Odpowiedz
Musiałem to przyznać, że lot nie był za spokojny. Mimo to chłopaki nie tracili animuszu, pokład cały czas wypełniały śpiewy i śmiechy. Brakowało co prawda 'Yellow submarine' ale 'Beatlesi' nie byli ulubioną kapelą tego oddziału. O ile w ogóle jakąs była. Byłem pod wrażeniem ich, ja powoli byłem blady od tego lotu. Cały czas wyobrażałem sobie, że gdzieś tam, w powietrzu, nasz pojazd eksploduje. Albo w najgorszym razie jakiś Xenomorph nagle rozerwie poszycie pojazdu i zmasakruje nas. Ale na szczęście druga opcja była niewykonalna. Na szczęście. Po chwili naszym oczom ukazały się fauna planety, trochę drzew, las, jakieś jeziorka.
- W sumie fajna okolica - mruknąłem patrząc na przednią 'szybę' - Taka niby spokojna oaza, gdzie można żyć w ciszy, relaksując się przy dobrej 'szkockiej'. - Po chwili śpiewy, które ucichły, zastąpiła rozmowa Oswalda i Hendricksen. Rozmowa a właściwie 'pseudorozmowa'.
- O KURWA! - krzyknąłem gdy coś pieprznęło o statek. Siła eksplozji była znaczna, dzięki zapięciom nie byłem rzucany przez cały statek. Ale trochę czułem rwanie w klatce piersiowej - CO TO BYŁO DO KURWY NĘDZY?!
Zdołałem usłyszeć przez krzyki towarzyszy o jakimś pocisku niekonwencjonalnym, przynajmniej tak krzyczała Donovan. Świetnie. Wręcz rewelacyjnie. Spojrzałem na Oswalda, w moich oczach powoli malował się strach.
- Mam nadzieję, że przed śmiercią jakąś panienkę zaliczyłeś, co? - dodałem dla rozbawienia z wymuszonym uśmiechem. Ale ciężko było rozbawić towarzystwo. Powoli ogarniała mnie....panika? Nie, raczej strach. Zwłaszcza, gdy zauważyłem rozwalone okablowanie.
- Nie no w dupę, pierwsza misja i umrę zanim wylądujemy. BA! My w ogóle nie wylądujemy, pizdniemy o ziemię! Będą nas zeskrobywać. - w oczach widziałem już sceny ewentualnej śmierci. Porażenie, przebicie ostrym przedmiotem mej klatki piersiowej, jakaś dekapitacja....Oglądanie horrorów parę dni temu nie było najlepszym rozwiązaniem. Kurczowo trzymałem się pasów, jakby miało mnie to uratować od niechybnej śmierci. A tak naprawdę to w najlepszym razie moje ręce będą przy moich zwłokach.
Odpowiedz
- Pierdolę! Zaraz sam będę cię zeskrobywał, Gutierez, jeśli zaraz nie zamkniesz... - darł ryja Oswald, telepiąc się jak wszyscy pozostali w dziwnej pantomimie zbiorowego ataku turbulencyjnej padaczki. Nie dokończył jednak, bo gwałtownie odbiliście w lewo. Łeb Oswalda uderzył w ścianę jak pocisk, tak samo ja głowy wszystkich siedzących po tej stronie. Grawitacja wyciskała ci do gardła i żołądka stutonowe głazy, pojęcia góry i dołu stawały się coraz bardziej abstrakcyjne, podobnie jak głosy Hendricksena i Donovan...

Jebnęło.
Szarpnęło.
Pociemniało.
Mózg odbił się od czaszki, wybijając oczy, język wyrwał ci płuca z gardła, wybijając nimi zęby, urwała się wizja i fonia.
Umarłeś.
Na pewno umarłeś.

Kurwa...

- Osz... Kurwa.... Żyjemy?
- Gówno w dupie, a nie życie. - odparł bas należący bez wątpienia do Jonsona.
- A, to spoko.
- Dosyć pogaduszek! Wszyscy cali? Oddział, wyłazić! Odliczyć się i pogubione kończyny na zewnątrz.
- Sierżancie Donovan, następnym razem jednak ja wezmę stery...
- Jebcie się, tosterze Harvey.
Odpowiedz
Krzyki Oswalda sugerowały, że nikogo przed misją nie zaliczył. W sumie go rozumiałem, wczesna wizyta inspekcji pod 'batutą' grubego majora nie pozwoliła nam na bliższe poznanie tutejszych żołnierek. Pewnie miał jakieś zaplanowane spotkanie po tej misji ale jego okrzyki mogły wskazywać na przerażenie, że do niego nie dojdzie. Kolejny mocny wstrząs i patrzyłem jak Oswald i reszta zaczyna napierdalać głowami o ściany statku. Po chwili sam do nich dołączyłem, zgasło mi światło i.........
Ocknąłem się, nie otwierałem oczu, głowa strasznie bolała, mimo założonego hełmu. Wydałem z siebie głuchy jęk. Trochę taki jaki kobiety wydają przy osiągnięciu orgazmu ale tutaj o orgazmie mowy nie było.
Zacząłem sprawdzać stan swego ciała, czy nie mam rozwalonego kręgosłupa. - Czy palec u prawej stopy mnie słyszy? - pomyślałem i starałem się poruszyć palcem. Coś poczułem, chyba się udało. - Ok, działa - pomyślałem. To samo zrobiłem z drugą stopą i palcami dłoni. Wszystko było sprawne więc do żadnego złamania kręgosłupa nie doszło. Ale żebra bolały. Chociaż to mały pikuś. Jakby z oddali dobiegły mnie słowa Donovan i Harveya.
- Kapralu Donovan, następnym razem jednak ja wezmę stery... - Jebcie się, tosterze Harvey. -
Bezwładnie powaliłem się na lewy bok. Wydałem z siebie tylko jęk bólu.
- Nie Donovan, Harvey następnym razem przejmie stery. Może on by sprowadził pojazd bez rozjebania go o ziemię - powiedziałem głośno, starając się ignorować ból. Pomału wstałem na nogi. Chwyciłem karabin i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia, tak jak rozkazano. - Obym się tylko nie wywalił - mruknąłem sam do siebie.
Odpowiedz
- Nie zapominajcie się, Gutierez! - warknęła Donovan, ale w tym wypadku nie było to szczególnie przekonujące. Tak jak pozostali z trudem wygramoliłeś się z szyny bezpieczeństwa i z jeszcze większym trudem wydostałeś się na zewnątrz.
Cały oddział zbierał się pośród gęstej roślinności, wysokich traw i drzew, z których kilka połamaliście lub ścięliście podczas lądowania. Słychać było wszechobecne jęki, stęki, przekleństwa, chrupanie kości, strzelanie stawów i ogólne niezadowolenie.
- Co to ma, kurwa, być?! Domowe przedszkole?! - wydarł się wyłażący z wraku Hendricksen. Nie miał tego w zwyczaju, więc poskutkowało od razu. Nawet twoje plecy zapomniały na moment o całym zajściu, wyprężając się w automatycznej pozycji "na baczność". - Zostaliśmy zestrzeleni przez niezidentyfikowanego wroga! Myślicie, że teraz poczeka, aż rozłożycie leżaczki i zaczniecie masować się po chujach?! Jonson, podzielić oddział na sześć grup po pięciu ludzi i wyznaczyć azymut marszu ku stacjom badawczym. Odpowiednio podzielić sprzęt, nie wiemy co jeszcze może nas tu zaskoczyć. Matrejo!
Matrejo obrócił się ku dowódcy.
- Pójdziesz sam na przedzie, w tym bajzlu pewnie czujesz się jak w domu, a nic nie będzie tak głupie, żeby próbować cię zjeść. Jeśli jednak będzie, ty zjesz to i dasz nam znać. Korniłow, Gutierez! Zobaczyć, czy cokolwiek z naszego trupa nadaje się do użycia, naprawy lub demontażu. A przede wszystkim chcę wiedzieć, co za skurwysyn nas zestrzelił.
Hendricksen potoczył wzrokiem po całym oddziale.
- Mieliśmy fart, żołnierze. Zajebisty fart. Obyśmy nie musieli więcej na niego liczyć. Jesteśmy marines. Radzę przypomnieć o tym swoim poobijanym dupskom!
Odpowiedz
Słowa pani sierżant (właśnie, Donovan to jest w końcu sierżantem czy kapralem? Bo na początku miała tytuł sierżanta, no chyba, że ją zdegradowałeś albo jest jeszcze inna Donovan ) zadziałały na mnie. Mimo tej małej katastrofy hierarchia obowiązywała a nikt nie chciał aby potem szanowna pani sierżant, gdyby misja się udała i wrócili wszyscy zdrowi, zrobiła mu z dupy Pearl Harbor. A potrafiła być twardą suką, która z przyjemnością zniszczy żółtodzioba, która będzie kazała mu zlizywać brud z jej trepów. Były co prawda dni, kiedy była spokojną kobietą, która mogła przyjść i pożartować z nami, zwykłymi szarakami. Oczywiście były to dni kiedy najprawdopodobniej nie miała PMS-u, tak sobie to wmawialiśmy. Albo najzwyczajniej w świecie miała schizofrenię, gdzieś w głębi jej duszy siedziała kobieta o jakiej marzy każdy facet: słodka, miła, potulna, wręcz rozkoszna. Do której jakiś szczęściarz może się przytulić, poczuć odrobinę miłości i po prostu przelecieć ją gdy ma na to ochotę. Ze wzajemnością. Taka żeńska wersja dr Jekyll i mr Hyde. Była częstym tematem rozmów Oswalda, Hendricksena, mnie i Kato. Każdy z nas snuł marzenia o tym, co by jej zrobił. Albo chciał aby to ona mu zrobiła.
- Tak jest pani sierżant, to się więcej nie powtórzy. - odpowiedziałem spokojnie. W głowie jeszcze mi telepało. Upaść nie upadłem, to plus bo reszta załogi poprawiłaby sobie humor na resztę dnia. A żebra napierdzielały cały czas. Nagle Hendricksen wydarł się na nas. Zapomniałem o bólu i wyprostowałem się, słuchając jego rozkazów.
- Tak jest - odpowiedziałem po czym zawołałem w stronę naszego syntetyka - Harvey, dawaj tutaj swoje dupsko, będziesz nam potrzebny. Postarajmy się sprężyć z tym szmelcem i dołączmy do nich. Nie chcę siedzieć na otwartej przestrzeni - dodałem biorąc się za sprawdzanie stanu pojazdów i tego co można z niego uzyskać. - Obczaj co mogło nas zestrzelić. Co to kurwa w ogóle było.
Odpowiedz
[Tak, przejęzyczenie, że tak powiem. Donovan jest sierżantem, Hendricksen kapralem ]

Z miejsca zabraliście się do roboty. Również z miejsca, Korniłow zaczął ględzić, choć z oględzinami nie miało to wiele wspólnego. Tym razem nie mogłeś mu się dziwić, sam nie wiedziałeś, jakim cudem udało się wam wyjść z tego w tak wielu jednych kawałkach. Oberwane lewe skrzydło, złamana końcówka prawego, trzy czwarte kadłuba z jednej strony zgniecione, wgniecione lub...
- Eee... Wypalone? Egzotermicznie? - zdziwił się android, patrząc na nieregularnie okrągłą wyrwę po miejscu, gdzie uderzył was pocisk. Rzecz w tym, że nie był to ślad po żadnym konwencjonalnym pocisku ani broni, jakie znałeś. Na obrzeżach leja metal wciąż żarzył się jeszcze od wysokiej temperatury.
- Szto eta... Łosz kurwa. - Korniłow sprawiał wrażenie równie zaskoczonego.
Odpowiedz
Razem z duetem Rosjanin-syntetyk zabrałem się do sprawdzania tego co pozostało z statku. A w sumie to nie wiele, połamane skrzydło, rozerwane kabelki, które wesoło zwisały z rozwalonych części pojazdu. W sumie ten widok był interesujący, zastanawiałem się jakim cudem nikt z nas nie zginął. Przecież ten 'prom' to jest obecnie jedną wielką kupą żelastwa, która nie nadaje się do lotu. Gwizdnąłem na widok tego złomu - No to do domu prędko nie wrócimy, stan taki, że nadaje się tylko na złom. Parę groszy się wyciągnie za niego - powiedziałem i zacząłem sprawdzać uszkodzenia, gdzie było można. - Kondensator rozruchowy.....chyba się przyda do jakiegoś ekspresu do kawy - rzuciłem wyrzucając część za siebie - Na spalony nie wyglądał.... Jak Wam idzie chłopaki? - rzuciłem z powodu podejrzanej ciszy. Spojrzałem na nich - Na co się tak patrzycie pano... -przerwałem patrząc na zniszczenia, które tak przykuły ich uwagę - O kurwa - powiedziałem spokojnie patrząc z lekko rozdziawioną gębą - po takim czymś to cud, że żyjemy. Czym w nas trafili? Przecież my takich rzeczy nie posiadamy....Korniłow, co to oznacza? Ktoś jeszcze przebywa na tej planecie? Najemnicy czy co? - zapytałem zdziwiony
Odpowiedz
Od nachmurzonej miny Korniłowa jeszcze więcej mówiło jego milczenie. Najwidoczniej była to jedna z tych nielicznych sytuacji, w których wszystkowiedzący, naburmuszony Rosjanin nie wiedział lepiej i bardzo mu się to nie podobało.
- Sierżancie Donovan! - mechanik przywołał waszego dowódcę.
- No co tam, panowie? Macie jakąś diagno... - nie dokończyła, podchodząc do was i widząc wyrwę w kadłubie.
- ... Niech mnie szlag. Oddział! Wymarsz! Odstępy między grupami nie mniejsze niż dwadzieścia metrów, trzymać się w zasięgu wzroku! Utrzymywać łączność przez comlink, idziemy szybko, w ciszy, z oczami w dupie i palcami na spustach! Jazda! - zakomenderowała krzykliwie i natychmiast odwróciła się od was, wracając ku reszcie oddziału. Lekko zaskoczeni spojrzeliście po sobie, lecz ani Rosjanin, ani android nie wyglądali, jakby zrozumieli z tego coś więcej od ciebie. Ciebie natomiast dodatkowo zaskoczyła i zaniepokoiła scenka, w której sierżant Donovan podeszła do stojącego nieco dalej Matrejo i powiedziała do niego kilka szybkich słów. Widziałeś, jak oczy monstrualnego Meksykanina rozszerzają się, choć poznaczona bruzdami twarz pozostała niewzruszona. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po której Materjo ścisnął mocniej swój nóż i lekko skinął Donovan głową, a ta z zatroskaną miną klepnęła go w ramię i poszła dalej.
Odpowiedz
Scena, gdzie sierżant Donovan i Matrejo byli głównymi bohaterami, nie podobała mi się ani trochę. Zwłaszcza widok Meksykańca, który wygląda i zachowuje się jakby samym wzrokiem potrafił rozpierdzielić każdą, napotkaną osobę. Jego 'wytrzeszcz' wzbudził we mnie niepokój. Sierżant wyglądała jakby zapomniała o nas, mechanikach i ruszyła za oddziałem. Szybko wziąłem swoje rzeczy, zarzuciłem na ramię plecak i ściskając w dłoni karabin ruszyłem szybkim krokiem za resztą oddziału.
- Panowie - szepnąłem idąc szybkim krokiem - co tu się dzieje? Jeszcze nigdy chyba Donovan nie była w takim stanie. Kto jest jeszcze na tej planecie? Xenomorphy i kto, oprócz nas? Najemnicy? Jakaś kurwa inna rasa? - obserwowałem las po mojej lewej stronie.
Odpowiedz
Harvey wzruszył ramionami.
- Nie mam dostępu do takich danych. Jak zwykle dowództwo mówi nam tyle, ile potrzeba do kolejnej misji z cyklu znajdź i zniszcz.
- Albo tyle, ile trzeba żebyśmy nie posrali się w gacie. - mruknął Korniłow, odpalając zapałkę od buta i przystawiając ją do trzymanego w ustach papierosa.
- Korniłow! Zgaś to gówno! - krzyknął czujny jak ważka Hendricksen.
- Job twoju mać...
- Mechanicy, po jednym do oddziału. Byłoby marnie, gdyby coś zeżarło wszystkich trzech na raz. Harvey, idziesz ze mną. Korniłow z sierżant Donovan. Gutierez, idziesz z Jonsonem.
Rad nie rad, ruszyłeś w stronę czarnoskórego olbrzyma. Jonson kilkoma gestami przekazał na migi proste komendy. Żadnych rozmów, idziemy w jednym kierunku, w odstępach po dwa metry, idący na skraju, czyli ty z jednej i Reyes z drugiej, obracacie się co dziesięć metrów i ubezpieczacie tyły.
Pozostałe oddziały podzieliły się w podobny sposób. Donovan dała znak, że można się rozproszyć, a stojący na przedzie Matrejo ruszył przed siebie w gęstwinę.
Odpowiedz
Nie mam dostępu do takich danych....jak zwykle. Jak zwykle wiemy tylko tyle ile to potrzeba. Albo tak się wydaje dowództwu. Korniłow miał racje, jeżeli jest tu coś 'innego', to pewnie byśmy zesrali się na sam jego widok. Szybko postawiono nas do pionu i rozkazano nam udać się do swoich grup. Pokiwałem głową gdy Korniłow poszedł razem z sierżant Donovan, zazdrościłem mu, że w razie śmierci będzie w pobliżu pani sierżant. Chociaż on popatrzy na atrakcyjne, kobiece ciało zanim zginie w jakiś tragiczny sposób. A mi co zostało? Jonson. Dwumetrowy, napakowany murzyn, ważący prawie 120 kilo, stereotyp czarnoskórego więźnia, który lubi gwałcić współwięźniów pod prysznicem. Ale na szczęście tego nie robił, podobno miał jakąś laskę. Jonson, chodząca góra mięsa, która rywalizowała z Matrejo o tytuł najsilniejszego w oddziale. Różne konkurencje, różne wyzwania i nadal ciężko było wytypować zwycięzcę. Skurwysyny potrafiły przerzucać sztangami o wadze 150 kilo jakby to były małe zabawki. I teraz zastanawiałem się czy to coś nam pomoże. Matrejo ruszył przed siebie a ja trzymałem się blisko Jonsona. Nie wiem czemu. Wydawało mi się, że jego obecność jakoś odstraszy potencjalnego napastnika. Nie mogliśmy nic mówić, nawet palić nam nie wolno było. Szedłem w milczeniu przez tą cholerną dzunglę, mając nadzieję, że nic mnie nie wciągnie w te cholerne gąszcza. Szzliśmy w ciszy, nasłuchując podejrzanych odgłosów.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Krok za krokiem, minuta za minutą, przesuwaliście się przez gęstwinę. Panująca wokół roślinność przypominała ci bardziej jakąś tropikalną puszczę, aniżeli regularną, egzotyczną dżunglę o gęstości porównywalnej z zawartością talerza na waszej stołówce, a i tak szło ci się dużo gorzej, niż w kilku innych gęstwinach, przez które przeprawy teraz wspominałeś. Poruszaliście się cholernie ostrożnie, bez ani jednego słowa czy choćby pierdnięcia, a i tak zdawało ci się, że lądująca Conestoga nie zrobiłaby więcej hałasu.
Co umówione dziesięć metrów odwracałeś się i wypatrywałeś czegokolwiek, co mogłoby chcieć zaskoczyć was od tyłu. W większości wypadków jedynie wiatr szarpiący krzakami i trawami szargał twoje nerwy, choć parę razy zdawało ci się, że dostrzegłeś jakiś większy kształt przemykający w oddali. Jednak twe nerwowe, niewypowiedziane pytania kierowane w stronę idącej na przeciwległym skraju Reyes nie znajdowały twierdzącej odpowiedzi, więc co najwyżej przez jeszcze kilka metrów szliście oboje tyłem do przodu, bacznie wypatrując nie wiadomo czego.
Wszyscy staraliście się zachować spokój. Byliście w końcu Marines, do ciężkiej cholery. Mimo to atmosfera stawała się tym bardziej napięta, im mniej racjonalnych przesłanek mogliście po temu znaleźć. Od dłuższego czasu, to jest od jakichś dziesięciu, może piętnastu minut marszu, nie opuszczało cię też absurdalne poczucie bycia obserwowanym. Widziałeś, że inni również ukradkowo zerkali na różne poziomy leśnej roślinności, najwyraźniej dostrzegając tyle samo, co ty. Nie wiedziałeś, czy owa sensacja wywołana była przez zwyczajną w takich okolicznościach paranoję, czy też jakieś miejscowe, świetnie kryjące się wiewiórki odprowadzały was nieprzychylnym wzrokiem, gdy przemykały ukradkiem wśród drzew, czy też wreszcie faktycznie, magicznym sposobem, twoja intuicja podpowiadała ci, że nie jesteście tu sami.
Odpowiedz
Idąc przez tą cholerną dzunglę myślałem, że powoli wariuje. Wydawało mi się, że coś jest przy nas, patrzy na nas i nas obserwuje. Jak drapieżnik, który czeka na to aby zaatakować swoją ofiarę w najmniej dla niej odpowiednim momencie. Czułem jak moje palce są coraz bardziej spocone, miałem tylko nadzieję, że karabin nagle nie wystrzeli, raniąc kogoś. Albo, że taka sytuacja przytrafi się komuś z oddziału a tego za wszelką cenę nie chciałem. Rozglądałem się uważnie po dżungli popadając w paranoję.
-Czy to ON?! - pomyślałem zatrzymując się na chwilę, wydawało mi się, że jakiś krzak się poruszył. A może to wiatr? Tak, to wiatr, na pewno. Uspokoiłem oddech ale nie na długo. Szaleństwo powoli wygrywało, nie chodziło o to, że coś się tam czai, chodziło o to, że nie wiedziałem kto i nie widziałem go jak dotąd.
- Ciekawe czy Matrejo też jest przerażony? - pomyślałęm, chcąc się uspokoić, że nawet taka wielka góra mięśni może się czegoś bać.
- Jonson, chce być jak najszybciej w punkcie zbiórki, gdzie będziemy bezpieczni - szepnąłem do czarnoskórego olbrzyma. Po chwili zauważyłem jednak Reyes, kompletnie o niej zapomniałem. No, to teraz zazdrość dla Korniłowa, który 'przebywał' w towarzystwie Donovan jakoś szybko minął. Równie dobrze mogła to być Stone ale co tam, ważne, że też mam w 'zespole' kogoś na kim można zawiesić oko. O ile obserwujący nas skurwiel nie wypatroszy, zaczynając właśnie od gałek ocznych.
Odpowiedz
← Sesja AvP 3

Sesja manfreta - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...