Silnik ognistego ptaka ożył, gdy tylko wsiedliście do kabiny. Krótka przejażdżka niemal pustymi ulicami miasta, którego schludna, nieco podobna do niemieckiej, gęsta i wąska zabudowa nawet przypadła ci do gustu, i już byliście na miejscu. Zobaczyłeś to od razu, po ilości zaparkowanych samochodów, z których przynajmniej kilka było znacznie droższych i nieporównanie chujowszych od tego, czym właśnie zajeżdżaliście pod lokal o wdzięcznej nazwie "Karuzela", jak głosił jebitnie kolorowy neon okalający wejście do piwnicy. Widziałeś sporo ludzi stojących na zewnątrz, wchodzących i wychodzących z klubu, przed którym rolę drzwi pełnili dzielnie dwaj trzydrzwiowi bramkarze.
[
Ilustracja ]
Już na parkingu dopadła was nuta wynurzająca się z podziemnej jaskini rozpusty. Przedostanie się do wejścia nie należało do najłatwiejszych, ale Arek szedł przed siebie szybkim krokiem, zupełnie nie zważając na potrącane laski w ujemnym stadium ubioru, trzepakowych koksów przy ich żenujących furach oraz bezimiennych frajerów, stylizowanych na twardzieli, fashion-cweli i Bóg wie jeszcze kogo. Roztrącał ich ramieniem, nie racząc nawet odepchnąć, pruł przed siebie jak do siebie, aż dobrnęliście do miejsca, w którym przestawić już nikogo się nie dało.
Jeden z dwóch dziedziców Arnolda, cierpiących na jednakowy zespół przewlekłego braku szyi, potrójną fałdę karkową i chroniczny brak owłosienia w okolicach głowy zastąpił mu drogę i wprawnym ruchem zaczął przeszukiwać od góry do dołu. Jego bliźniaczy kolega zajął się tobą, w identyczny sposób aplikując rewizyjny masaż muskularnych dłoni. W tym momencie poczułeś pewien niepokój, wbrew pozorom niezwiązany z wielkim łapskiem obcego faceta w okolicy twojego krocza, a z faktem, że Arek oprócz zostawionych w wozie broni i starego płaszcza zamienionego na drugi, identycznie wyglądający, lecz wolny od tony hunterskich zabawek, miał ze sobą jeszcze...
-
Miecz? - zdziwił się na głos bramkarz, zdejmując spod płaszcza zapiętą na plecach łowcy pochwę z wąskim półtorakiem w środku. -
Pojebało cię, kurwa? Filmów żeś się naoglądał?
- Zwróć się do mnie tak raz jeszcze, anarchistyczny szmatławcu, a zapewniam, że nie zostanie z ciebie nawet kupka popiołu do rozpamiętywania.
Bramkarze spojrzeli po sobie.
-
Schowaj lepiej język, kurwa, albo wsadzę ci go w dupę jak stąd wylecisz. A rekwizyt zostaje, jeśli zamierzasz wchodzić.
Arek postąpił krok w stronę mówiącej góry mięśni i spojrzał na nią z dołu, choć tak jakby z góry.
-
Wszystko, co moje, wchodzi ze mną, włączając w to moją trzodę, świtę i twoje zęby, jeśli zaraz stracę cierpliwość. - powiedział bardzo cicho i spokojnie, choć stojąc tuż obok usłyszałeś bez problemu. -
Włączając w to czterechsetletni miecz moich praojców, którego wiek powinien być w stanie uszanować nawet tak bezmózgi brujahowy śmieć. Z drogi. - nakazał i jedną ręką wyrwał bramkarzowi oręż, drugą zaś przestawił go, uderzając w mostek, i skierował się prosto w dół schodów. Podążyłeś w ślad za nim, by po niecałym oddechu znaleźć się w oślepiającej kanonadzie stroboskopów i reflektorów punktowych.
Arek, najwyraźniej nie interesując się potencjalną reakcją bramkarzy, stanął po pańsku po środku wejścia i toczył spojrzeniem po całym klubie. Od razu rzuciły ci się w oczy wybiegi, rury, kręcące się wokół nich tancerki, masa pojedynczych, okrągłych stolików z krzesłami lub sofami oraz bardzo długi, podświetlany pomarańczowymi ledami bar, ciągnący się wzdłuż całej lewej, ukośnej ściany.
W klubie było ciemno, głośno i pełno. W powietrzu unosił się papierosowy dym, opary alkoholu, strzępki rozmów wykrzykiwanych przez ścianę muzycznego hałasu oraz brzęk używanych na barze szklanek i kieliszków.