- Nosferat. Najbrzydsze ścierwo tego i tamtego świata. - odparł lakonicznie, nie spuszczając z tonu i cały czas z pełną prędkością uciekając z miejsca zdarzenia. - Nie mam pojęcia co robił w takim wozie, pewnie komuś go podjebał. Nosferatu to specyficzny rodzaj pijaw. Wszystkie, bez wyjątku, są tak koszmarnie brzydkie, że nie pomylisz ich z niczym innym, kiedy tylko zobaczysz. To wiele ułatwia. Gorzej, że większość z nich żyje na uboczu. W kanałach, w slumsach, na przedmieściach, ogólnie odludziach. Trudno ich znaleźć, to takie szczury wampirzego świata. Gorzej, że potrafią doskonale się kryć, praktycznie znikają w powietrzu. Przyciśnięte do muru potrafią tak się dopakować, że stają się szybsze od jebanego Usaina Bolta. A to naprawdę wiele utrudnia. Mieliśmy fart.
Zrzucił bieg na niższy i wreszcie zwolnił.
- Ale nie przyzwyczajaj się. Zazwyczaj jest na odwrót. Nie masz pojęcia ile trzeba się namęczyć, nachodzić, naszukać, natorturować, nastrzelać, naspierdalać i nagrozić, żeby dowiedzieć się, gdzie znaleźć jednego z takich. A jak już wiesz, to lepiej się tam nie zapuszczaj. Z resztą, Nosferatu to akurat mniejsza bolączka. Nie siedzą w społeczeństwie, żywią się tylko wtedy, gdy muszą, generalnie mają w dupie całą swoją pierdolniętą nację. Gorzej z innymi, liczniejszymi, bardziej wpływowymi. A te są wszędzie. Dosłownie wszędzie.
- Nosferat powiadasz. A ten z hotelu to co to był za jaki? - Pytam z lekką zadumą w głosie - Koleś zaczął mącić mi w głowie. Pokazywał się a potem znikał. Gadał o jakiś zdolnościach, umiejętnościach czy czymś takim. o czymś co niby jest pożądane w jakiś tam kręgach. O chuj mu chodziło? Mam się czuć zagrożony? Jestem na jakimś trupim celowniku? Jak myślisz ekspercie od pijaw?
Wspomnienie tamtego zdarzenia napełnia mnie pewnym lękiem. To chyba wiedziało na mój temat więcej niżeli bym chciał.
Kolejne utwory z płyty Arka dawały ci coraz więcej informacji o... złożoności tej nietypowej osobowości. Łowca milczał przez chwilę, czy to szukając odpowiedzi, czy też rozważając argumenty za udzieleniem ci jej. Ukradkowe spojrzenie spod kapelusza raz i drugi skierowało się ku tobie.
- To był Malkavian. - odpowiedział w końcu - Jeszcze dziwniejsza nacja, totalne pojeby. W sensie dosłownym. Ich wspólna cecha, to to, że każdy jeden jest pierdolnięty jak paczka gwoździ bez łebków. Tak jak Nosferatu, potrafią stawać się niewidzialni, ale, co niekiedy znacznie gorsze, jak nikt mącą człowiekowi we łbie. Wszyscy się ich boją, nawet inne wampiry, nigdy nie możesz przewidzieć co zrobią ani o co im chodzi. A co do tego, czemu wpadłeś w oko temu chłoptasiowi...
Kolejna efektowna pauza towarzyszyła zwolnieniu tempa i zjechaniu w stronę pobliskiej stacji benzynowej. W międzyczasie kolejny papieros został odpalony i kolejny zaproponowany.
- Zdechnę kiedyś od tego. - mruknął, wyćwiczonym gestem odpalając fajkę zapalniczką. - Ale najpierw coś zjem, padam na ryj. Nie ważyłem się tknąć cholernego wurst mit kartoffeln, od wczoraj zjadłem paczkę Mentosów.
Zjechaliście na stację, mijając dwa zaparkowane na poboczu tiry, których kierowcy widocznie ucięli sobie drzemkę w dłuższej trasie.
- To, co mogło interesować w kimś takim, jak ty, kogoś takiego, jak Malkavian... - ciągnął urwany wątek po zgaszeniu silnika - , to to samo, o co pytałeś wcześniej. Świecące krzyże i te sprawy. Nazywa się to Prawdziwą Wiarą. Mówiąc w skrócie, to zdolność używania krzyży, biblii i innych dupereli tak, jakby bajdy o ich mocy przeciw złu faktycznie miały w sobie coś z sensu. Kiedy to działa, oznacza, że ktoś ma w sobie prawdziwą wiarę w Boga, dobro i takie tam bzdety. Albo, że jest nieprzeciętnie pierdolnięty. Ot, masz i przynętę na Malkavianów. Hot-doga?
- Chętnie - odpowiadam - Czyli moja broń i tarcza przeciwko tym wykolejeńcom, działa zarówno jak wabik na lunatyków. Wielce niepokojące. Czyli chcesz mi powiedzieć że ten popapraniec chciał ze mnie zrobić swojego nieumarłego sługusa bo mam w sobie wiarę? Boję się pomyśleć co by się stało gdyby mu się to udało. Stał bym się wynaturzeniem. Myślałem że Wiara zadziałała by jak swoisty antybiotyk na te przekleństwo.
Po chwili odbieram hotdoga i wgryzam się w ten szajs.
- Czyli mówisz że takich ataków może być więcej?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Może tak, może nie. Przynajmniej jeśli pytasz o motywację. Jeśli siedzisz w tym biznesie, unikają cię równie usilnie, jak próbują zajebać. Każda pijawa poślini się na samą myśl, o zrobieniu z Łowcu swojego ghula, ale większość z nich ma na to za małe fiuty. W większości dzieje się tak, bo pijawy wiedzą, że ruszenie jednego z nas wiąże się z pokazaniem, gdzie się jest i zaczepieniem całej reszty. Tak się jednak składa, że w moim wypadku nie ma "całej reszty".
Do kolejnych dwóch hot-dogów Arek dorzucił dwa Sprity, Snickersa i paczkę kondomów.
- Nigdy nie wiadomo, stała czujność. - wyjaśnił z uśmiechem, chowając je do kieszeni płaszcza, pod połami którego mignęło ci kilka różnych bardzo dziwnych rzeczy. - Pracuję sam. Nie dlatego, że taki ze mnie Clint Eastwood, ale mam po prostu uczulenie na całą tę instytucjonalną zgraję, nawiedzonych katolickich pojebów od Leopolda i reszty wampiropodobnej hierarchii. Ma to i zady i walety. Nikt nie pierdoli mi co, gdzie, kiedy i jak mam robić. Nikogo nie całuję w dupę. Ale też nikogo nie obejdzie, kiedy jakiś nieumarły kutafon upierdoli mi łeb we śnie. - skwitował, wgryzając się w kolejną bułę. - Sam też będziesz musiał wybrać. Może i fundacja Leopolda bardziej by ci odpowiadała, niż towarzystwo ekscentrycznego Polaka? Sam zdecydujesz. Ja pokażę ci podstawy, a potem zrobisz co zechcesz. Jak dożyjesz.
- Zrobię jak mówisz. Podłapie co i jak a potem się zobaczy. - Odpowiadam wtranżalając potężny kęs. - Masz jakieś konkretne plany jak już dojedziemy tam gdzie masz dojechać? Masz jakąś bazę operacyjną? Czy operujesz tylko z tego wozu.
Wskazuję samochód wpychając sobie resztki buły w usta.
- Pewno masz sprzęt podsłuchowy i szpiegujesz lokalną policję czy inne służby.
Oblizał palce, skinął rondem kapelusza ku sprzedawczyni, która obserwowała was wzrokiem pełnym uprzejmego zdziwienia i wyszedł wraz z tobą.
- Nie tutaj. Zwariowałbym od tej świńskiej łaciny. Poza tym w Reichu jestem tylko przelotem. Niemcy to siedliszcze fundacji Leopolda i innych pojebanych odnóg fanatyzmu, z którym nie łączy mnie absolutnie nic, a dzieli czysta konkurencja. Mam parę mieszkań w Warszawie. Jedno w centrum kraju, jedno nad morzem. Operuję przede wszystkim w kraju, choć bywają zlecenia wyjazdowe. A w kraju owszem, informacje od policji zdarzają się. Mam tam paru znajomych. Ale trzeba uważać, bo policja w dużych miastach to pierwsze źródło machinacji pijaw.
Wsiedliście do wozu, silnik znów zaryczał drapieżnie.
- Dokąd więc najpierw? - zapytał sam siebie. - Wracać do domu zawsze najprzyjemniej. I najmniej bezpiecznie. Wrzucać cię na głęboką wodę, żebyś nauczył się wszystkiego w akcji, to dobre dla filmów, ale nie dla mnie. Nie zamierzam kolejny miesiąc leczyć wódką wyrzutów sumienia po twoim nagrobku. Może wolisz długą pogawędkę przy odrobinie polskiego karate? Hm, ojczulku?
- Ehh, przy każdym twoim zdaniu mam wielką ochotę dać ci znowu w ryj do tego chętnie bym się schlał, zrestartował i poukładał to wszystko. Ale obawiam się że bardziej by mi to zaszkodziło. Do tego myślę że od teraz trzeba mieć się na baczności. Zresztą, rób jak uważasz, ja się podporządkuje. Tarnation...
- Poza tym. Swojego gnata zostawiłem w NYC. Masz w swoim arsenale jakiś zapasowy? Ale coś normalnego, spluwy typu wyrzutnia rakiet nie wchodzą w rachubę. Pozwoliłem sobie pogmerać w cd
Na dźwięk wybranego utworu łowca uniósł lekko brwi i kiwnął głową z uznaniem.
- O bazooce możesz zapomnieć, byłem żołnierzem, nie terrorystą. Poza tym nie działamy w ten sposób. Wampiry ponad wszystko starają się respektować tzw. "maskaradę", czyli nieformalną regułę nakazującą im działanie w ukryciu. Ludzie nie mają wiedzieć o tym, że wśród nich kręcą się tacy jak oni. Albo jeszcze inni, jak wilkołaki, magowie, a także my. Nam też to na rękę.
Ruszyliście ze stacji, dalej ku - jak się domyślałeś - granicy.
- Gdy dojedziemy do mnie, na pewno znajdzie się coś odpowiedniego. Choć najpierw fajnie byłoby ustalić, co dla ciebie będzie odpowiednie. Masz jakieś przeszkolenie? Preferencje?
Przechylił się lekko na bok, szperając w okolicach biodra.
- Chwilowo możesz wziąć to. - podał ci znajomą z widzenia trzydziestkę ósemkę. - Małe, poręczne, niezawodne. Z resztą, znasz to lepiej niż ja, skoro taki z ciebie nowojorczyk. Za jakieś dwie godziny będziemy w Poznaniu. Masz czas się zdrzemnąć, jeśli chcesz odpocząć po początkowych atrakcjach.
- Na początek wystarczy, dzięki. Na początku brałem lekcje strzelectwa, ale później dokształcałem się sam. m16 rozłożyć i złożyć nie umiem, ale takie zwykłe pukawki to ogarniam. Moje powołanie tego wymagało, jak i martial arts. Ale o tym nie będziemy rozmawiać. - Urywam chłodno rozmowę wpatrując się w okno - Chciałbym jeszcze coś wiedzieć. Jak ty dowiedziałeś się o tym bajzlu? jak zareagowałeś, jakie były twoje... hmmm... początki.
Twój towarzysz milczał długo, wyraźnie pogrążony we wspomnieniach tamtych chwil.
- Trudne. - odezwał się wreszcie po dobrym kilometrze. - Początki zawsze są trudne... Jedne trudniejsze od drugich. Ktoś dowiaduje się w hotelowym kiblu w środku Berlina, ktoś w swoim apartamencie, nieomal zeżarty przez własną córkę. Nie ma dobrego miejsca ani czasu. Ja dowiedziałem się w nocnym klubie, na swojej osiemnastce. Niezapomniana impreza.
Arek zdjął wreszcie kapelusz, odrzucił go na tył i przeczesał dłonią w skórzanej rękawiczce ciemne, zmierzwione włosy. Łowca milczał, silnik warczał miarowo, a samochód sunął przed siebie miarowo po równym jak stół asfalcie.
- Uświadamiał mnie mój starszy brat. Choć "uświadamiał" to w tym kontekście bardzo nietrafione określenie. Z jakiegoś powodu mnie nie zabił. Widać sam był wtedy w tym wszystkim nowy. Nigdy więcej go nie widziałem.
Przyjąłem jego słowa milczeniem i lekkim kiwnięciem głowy.
- Dobra, spróbuję się kimnąć. Ostatnie wydarzenia były heavy i dobrze by mi zrobiło kilka godzin snu. - Mówiąc to ustawiam się jak to tylko możliwe na przednim siedzeniu, po czym zamykam oczy. Mam nadzieje że nie nawiedzi mnie żaden sen. Nie che tego, nie teraz, nie po tym co się dowiedziałem.
Chce spać, spać snem sprawiedliwego.
Sen przyszedł dość szybko, przyspieszony miarowym buczeniem silnika i wibracjami samochodu. Sny miałeś, jakieś, zapewne w większości dziwne i schizoidalne, ale nie zapamiętałeś z nich nic konkretnego.
Obudziłeś się z bólem szyi pośród pomarańczowawego półmroku parkingu. Kompletna cisza i ledwie trzy zaparkowane dookoła auta wpędziły cię w lekką dezorientację, jednak nieopodal dostrzegłeś znajomą sylwetkę w płaszczu i kapeluszu. Łowca rozmawiał z jakimś innym, zwaliście zbudowanym mężczyzną, którego kontur sylwetki niknął w ciemności parkingu, i co jakiś czas wypuszczał w stronę samotnej latarni srebrzyste obłoki dymu.
Rozciągając obolałą szyję postanawiam wyjść z samochodu.
Robię kilka okręgów głową, po czym powolnym krokiem udaję się w stronę Arka i jego tajemniczego rozmówcę.
Podchodząc usłyszałeś strzępki rozmowy, z której bez problemu wyłowiłeś pobrzmiewający z rosyjska akcent zwalistego faceta. Zamilkł, gdy cię zauważył, Arek natomiast od razu cię przedstawił.
- Andrew, to Andriej. Nie, nie wygłupiam się. - jego towarzysz uśmiechnął się słysząc zbieżność imion i milcząco uścisnął ci dłoń. - Mój stary znajomy z gorszych czasów. Będzie w stanie załatwić nam parę przydatnych informacji, a tobie w razie potrzeby potrzebne dokumenty, jakieś pieniądze lub broń, zależnie od tego, czego potrzebujesz. Pytanie tylko jakie masz plany na najbliższą przyszłość. Czy masz jakichś bliskich, przełożonych, którzy będą cię szukać po tym, jak zniknąłeś z Berlina? Czy masz jakichś wrogów, przed którymi się chowasz, przyjaciół, których unikasz itd? Andriej może załatwić ci nową tożsamość, ale musi mieć wpierw maks informacji.
Andriej, widać będąc człowiekiem czynu, ponownie w milczeniu uśmiechnął się i skinął nieznacznie głową niemal zupełnie pozbawioną szyi.
- Już dawno nie mam nikogo kogo mógłbym nazwać "bliskim" Czy "znajomym". Przełożeni już dawno temu przestali mi "przełażać" a co do wrogów... Jestem pewien że jak dobrze poszukasz, to może znajdziesz mój rysopis tu i ówdzie. Tak więc jeśli nie liczyć gliniarzy, prywatnych detektywów i innych psów gończych można powiedzieć że jestem odcięty od przeszłości. Tak więc co chcesz wiedzieć Andrieju. Pytaj, czytaj ze mnie jak z otwartej księgi.
Nie zamierzam niczego ukrywać jednak wolałbym nie zdradzać pewnych szczegółów mojego życia. Dopóki nie będzie to jakiś specjalne ważne, nie będę o tym wspominał.
Andriej, zgodnie z wcześniejszym wrażeniem, zaciągając mocno po rosyjsku wypytał cię o dokładną wagę, wzrost, znaki szczególne, szczególne osiągnięcia, które ktoś mógł uznać za stosowne odnotowania w jakiejś kartotece, konflikty z prawem, wcześniejsze wizyty w Europie, Niemczech i Polsce oraz parę innych drobiazgów. Wszystkie odpowiedzi skrupulatnie zapisywał w pożółkłym, staromodnym notesie kieszonkowym zszywanym na metalowe kółka. Trwało to parę minut, dopóki Andriej stwierdził, że to już wszystko. Oznajmił, że najdalej pojutrze dostarczy wszelkie potrzebne dokumenty i informacje.
- Jeśli będziesz chciał czegoś specjalnego, dopasowanego tylko dla tiebia, toże załatwimy. - dodał na koniec, mrugając porozumiewawczo. - Ale to będzie niespodzianka i lepiej przemyśleć, bo odbiór tylko do rąk własnych, a może nie być to proste.
- Spoko Andriej, damy znać, jeśli kolega się zdecyduje. - Arek klepnął Rosjanina w ramię. - W takim razie widzimy się tu pojutrze, o tej samej porze. Trzym się. I dzięki.
Podaliście sobie ręce, rozeszliście bez zbędnych pożegnań. Andriej zniknął wam z oczu w pierwszej ciemniejszej alei.
- To co? Mały tutorial po nocnej degeneracji dużego miasta, czy wolisz wersję soft-akademicką, żebyś wiedział do kogo i z czego strzelać?
- Myślę że lepiej będzie jak dowiem się co w trawie piszczy w akcji. Mniej więcej główne prawa już zakumałem. Bić ścierwo aż się spopieli. Ich kasty, grupy i inne poboczne informacje myślę że przyswoję w swoim czasie.
Zaczął goreć we nie ogień. Im więcej dowiadywałem się o tych plugastwach, tym bardziej rósł mój zapał.
- Masz jakieś namiary? Trop? Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- W chwili obecnej w Poznaniu. - Arek omiótł gestem okolicę, tak jakby zapyziały parking na przedmieściu miał stanowić świadectwo tego, co oznacza miasto Poznań. - Ale w większości wygląda dużo lepiej. - poprawił się, najwyraźniej samemu wpadając na to samo spostrzeżenie. - Zwłaszcza w niektórych miejscach, przeznaczonych dla bardzo nietypowej klienteli. Miejscach bardzo ekskluzywnych, gdzie bardzo chętnie pałętają się określone rodzaje tych, do których żywimy zawodową niechęć.
Podszedł do stojącego obok smętnego Golfa, wyglądającego jakby jego właściciel zapomniał o nim jakieś pół wieku temu i bez żenady usiadł na pordzewiałej masce.
- Wampiry i inne mendy, co oczywiste, gromadzą się w rozmaitych miejscach. Klubach, pubach, dyskotekach, restauracjach, wszędzie tam, gdzie normalny człowiek i nienormalny wampir mógłby chcieć spędzić wieczór. Są jednak miejsce bardziej specjalne, niekiedy przeznaczone wyłącznie do użytku tych, którzy wiedzą o co biega, kiedy indziej używane przez nich bez wiedzy i zgodny szaraczków. Nazywa się to Elizjum, czyli ogólnie rzecz biorąc, strefą zdemilitaryzowaną. Każdy może wejść, każdy może wyjść, bez obawy o przykre konsekwencje, jakie normalnie czekałyby go przy spotkaniu z tym czy tamtym. Wszyscy muszą respektować zasady Elizjum i zwykle to robią. Przynajmniej w teorii. - tłumaczył cierpliwie, bawiąc się zapalniczką jakby była motylkiem. - Do jednego z takich miejsc zamierzam cię zabrać.
- Czyli wpakujemy im się pod sam nos? Nie żeby mnie nie interesowała mała potyczka z wampirami, ale czy nie wystawimy się wtedy za bardzo? Takie Elizjum musi chyba być jakoś strzeżone. - Opierając nogę o jedno z kół golfa poprawiam łańcuszek.