Ostatnimi czasy, wraz ze wzrostem twych wysiłków w niesieniu odkupienia spaczonym duszom, wzrosło też niezrozumienie twej misji ze strony nowojorskiej policji. Jak to zwykle bywa w wypadku religii, filozofii czy idei, bardzo podobne cele okazują się konfliktowymi wobec siebie, kiedy do ich osiągnięcia używa się odmiennych środków.
Mniej więcej tak było właśnie z tobą i NYPD. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłeś. Bo z jakiego innego powodu stróże prawa i porządku, słudzy sprawiedliwości, tak jak ty ścigający zwyrodnialców, morderców i grzeszników, mieliby ścigać kogoś takiego jak ty?
A może stały za tym inne siły...? Inne cele, filozofie, idee...?
Jakikolwiek motyw nie przyświecałby tym, którzy tak szpetnie pokaleczyli twoją fizjonomię portretami pamięciowymi, na których prędzej niż człowieka, można było rozpoznać Erniego z Sesame St., fakt stał się faktem - twój dom, twoja świątynia, przestała być dla ciebie schronieniem.
Jednakże każda posługa, zwłaszcza tak trudna i nietypowa, jak twoja, ma ten przywilej, że nie ogranicza jej miejsce. Dlatego też, łącząc pożyteczne (uniknięcie aresztowania i, nie daj Boże, długoletniego więzienia) z pożytecznym (niesienie światła odkupienia wszystkim, którzy na całym świecie trwają w rozkazach Szatana), wsiadłeś, póki jeszcze mogłeś, w pierwszy samolot wiodący cię tam, gdzie nie będziesz miał powodów ani do obaw, ani do nudy.
Europa Wschodnia
Wiedziałeś o niej niewiele. Wybierając Berlin na miejsce przylotu i zdając się na Opatrzność, kierowałeś się kilkoma praktycznymi względami. Po pierwsze, nie było to jeszcze na tyle daleko na wschód, byś miał ryzykować pożarcie przez białe niedźwiedzie lub pijanych Rosjan. Po drugie, Berlin, w którym zakończył się twój lot, był miastem, o którym słyszałeś i wiedziałeś co nieco, bardzo różniącym się od nowojorskiej dżungli z całym jej dwudziestoczterogodzinnym zgiełkiem, lecz wciąż cywilizowanym, ciekawym i całkiem przyjemnym dla oka. Po trzecie, zachodnia część Europy oznaczałaby wakacje we Francji, gdzie wszyscy mieszkańcy mają konstytucyjny wręcz zakaz mówienia po angielsku.
Tak oto wszedłeś właśnie do wynajętego pokoju w niewielkim motelu. Cicho, przytulnie, pomimo zachodzącego już na niebo wieczoru. Żadnych syren policyjnych, strażackich, żadnych karetek jeżdżących na sygnale non stop w poprzek skrzyżowania Washington St. i Siódmej.
Rzuciłeś torbę podróżną na łóżko, obok łóżka postawiłeś walizkę. Włączyłeś stojący na kredensie telewizor, z którego od razu powitało cię niemieckie szwargolenie, równie przyjemne dla ucha, co mowa rdzennej ludności Bronksu. Bezwiednie zmieniałeś kanały, w poszukiwaniu czegoś bardziej normalnego od serwisów informacyjnych ZDFu i Deutche Welle, myśląc przy tym, czy stary adres twego niemieckiego kolegi z seminarium, Nisse Lindemana, jest wciąż aktualny.
Wreszcie telewizor przemówił do ciebie w rodzimym języku.
No, tak jakby.
[ Ilustracja z telewizorni ]