Napastnik wrzasnął ponownie i zaczął odpełzać jeszcze szybciej, by następnie wstać koślawo i odbiec w popłochu, po trzech krokach zatrzymawszy się na latarni. Szedłeś w jego stronę, kierowany jakimś potężnym, choć niewytłumaczalnym impulsem wiary oraz własnej ciekawości, gdy z alejki do kulącego się przed tobą podziurawionego motocyklisty wyskoczył mężczyzna w płaszczu i szybkim ruchem zdjął mu głowę z ramion za pomocą jebitnej maczety.
Siedząca pod latarnią reszta wielkiego ciała zmieniła się w proch. Pozostały jedynie spodnie, buty i nędzne resztki postrzępionej kurtki.
Mężczyzna z maczetą, dysząc ciężko, spojrzał na ciebie spod kurtyny długich, poskręcanych włosów i powiedział coś, czego nie zrozumiałeś, w dziwnym, szeleszczącym języku, który po charakterystycznym słowie "kurwa" rozpoznałeś jako polski. Widząc, że chyba nie dotarło do ciebie, przerzucił się na angielski.
- Kim ty, da fuck, jesteś?
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, Indiana Jonesie - Odpowiadam z nie ukrywanym zaskoczeniem. Co to się tutaj powyprawiało? To MUSI być sen! Bo co innego?! - Co to na koronę cierniową miało znaczyć? Muszę się obudzić. To wszystko przez te orzeszki. Niestrawność i potem człowiek ma koszmary...
Na ziemi nie może istnieć taka siła. To było by zaprzeczenie wszystkiego w co wierzymy. Jeśli człowiek potrafiłby przeżyć z TAKĄ dziurą w bebechach, jeśli człowiek zamienił by się w kupkę popiołów po zetknięciu się z świętym symbolem, to jaka siła by mu to umożliwiała? Z pewnością nie boska...
- Jestem po prostu przygodnym, nieznaczącym madafaka, na którego mieli pecha wpaść ci trzej frajerzy. - odpowiedział szybko, cofając się do alejki po swój kapelusz. Poza nim i wywróconym śmietnikiem oraz rozrzuconymi bezładnie fragmentami ubrań nie było w niej nic.
- A teraz chodź, bo tacy jak oni zwykle chodzą w większych grupach. Wyjaśnię to wszystko przy piwie czy herbacie, księżulku, ale nie tu i teraz. - mówił nerwowo, wyraźnie spiesząc się, by stąd odejść. Podszedł jednak do ciebie i wyciągnął rękę.
- Arek.
- Nie wiem kim ty jesteś kolego, ale przed chwilą zarąbałeś kilku klocków. Skąd mam wiedzieć czy nie mieli jakiegoś powodu by cię zaatakować? - Odpowiadam z lekkim wkurwieniem w głosie. To co tu się stało lekko wytrąciło mnie z równowagi - FUCK! Panie wybacz...
Niestrawność, to z pewnością przez niestrawność.
- Tak, kurwa (rzucone po polsku), mieli zajebiście dobry powód. Chcieli mnie zeżreć. How ci się to podoba, ha? - odwarknął w biegu Arek, prowadząc cię przez jakieś ciemne alejki, pełne złowrogich grubasów i turasów. Po kilku szybkich i nerwowych minutach znaleźliście się na większej ulicy, opatrzonej tabliczką "Werder Strasse", prowadzącej w stronę rozległego, oświetlonego latarniami parku. Wokół was było jednak sporo ludzi, ciepła, wieczorna pora sprzyjała romantycznym spacerom i joggingowi. Twój towarzysz zwolnił kroku.
- Dobra, tu jesteśmy w miarę bezpieczni. Za dużo tu ludzi jak dla nich, więc można spokojnie porozmawiać. Kim jesteś i skąd?
- Chyba należą mi się wpierw jakieś fickin' wyjaśnienia? Człowiek nie widuje codziennie takiego cyrku?! - Co jak co ale nie powiem mu a damn word nim nie wyjaśni mi tej sytuacji.
- Co, to, była, za, akcja? Jak z niskobudżetowego horroru. I co to ma znaczyć "zeżreć"? Odmówiłeś im homoseksualnym wdziękom czy jak?
- Nie, to znaczy, że chcieli wyssać moją krew. Wiesz, jak teściowa... A nie, nie wiesz. - spojrzał na twoją koloratkę. - No w każdym razie, po prostu tyle i aż tyle. To wampiry, księżulku. Takie prawdziwe. A ja jestem ich łowcą. Takim badass. Natomiast to, co ty wykonałeś ze swoim krzyżem, to jakiś bardzo rzadki odjazd. Co to miało być? Gdzie żeś się tego nauczył?
Wyśmiałem kolesia. Po prostu nie wytrzymałem z taką ilością bullshitu i wybuchnąłem.
- Stary czego się nawąchałeś? Powiedz mi jeszcze że walczą potajemnie z magami i wilkołakami.
- Oooo, a więc jednak orientujesz się w tym wszystkim? - teatralnie udał zdziwienie. - To świetnie, nie muszę ci niczego tłumaczyć. Tym lepiej dla mnie. - wstał ciężko, wspierając dłonie na kolanach. - Nie będę miał na sumieniu kolejnego żółtodzioba, któremu niepotrzebnie powiedziałem o tym, jak świat wygląda. Jeden na rok wystarczy mi zupełnie.
- Co?! - Zrobiłem minę typu "wtf". - O czym ty do mnie rozmawiasz człowieku? Jakiego żółtodzioba? Jedno wiem na pewno, coś tu jest nieźle popierdolone. Może ty, może oni, może to i to. A może to ze mną jest coś nie tak. Jak to jest możliwe, by ktoś żył z dziurą w brzuchu, a potem zmienił się w popiół? Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, ale to jest raczej za szybkie.
Spojrzał na ciebie z ukosa.
- To tak samo możliwe, jak płonące krzyże, księżulu. Są drobne różnice, jak czosnek i lustra, a nawet zazwyczaj niedziałające krucyfiksy, ale ogólnie rzecz biorąc, jest właśnie tak, jak myślisz, że nie może być. Te mendy są wszędzie - tutaj, w Stanach, w Polsce (tam właśnie jadę). Potwory są wszędzie, księżulu, taki jest ten świat. Niedawno tłumaczyłem to jednemu takiemu, co też dziwił się, że jak to. - urwał na moment, patrząc na jedną ze spacerujących nieopodal par.
- Zawsze znajdują się tacy, którzy nie zdążą stać się obiadem. I zawsze znajdą się tacy, którzy tłumaczą im, o co tu chodzi. Ty, jesteś zwierzyną, choć, jak widzę, dosyć nietypową. Oni - drapieżnikami. A ja jestem łowcą.
- Czyżbym wyczuwał bul? Żal? Frustracje? Czy ten ktoś był ci bliski? - Pytam słysząc jak kolejny raz mężczyzna wspomina jakiegoś swojego znajomego. W swoim życiu nauczyłem wychwytywać się takie niewypowiedziane zdania. Jak wiele razy dochodziłem do uczuć które skrywane były pod pokrywą ignorancji, arogancji, gniewu i innych podobnych uczuć. Niektórzy ludzie po prostu nie chcą by dane części ich duszy wyszły na zewnątrz, bo uważają że staną się wtedy słabsi. Ale czy jest to prawda? Czasami sam się nad tym zastanawiam...
Nie odpowiedział od razu. Stał nieruchomo, wpatrzony gdzieś dalej w park i dopiero po chwili milczenia odrzekł:
- Jeden facet. Lubiłem go. Niepotrzebnie zginął, szkoda.
Krótko, sucho, lakonicznie. Trochę zbyt krótko i lakonicznie jak na tak wymowną chwilę milczenia.
- W każdym razie tutaj nie zamierzam zostawiać kolejnych trupów. Jedynie trochę szmat i prochu, niewiele roboty nawet dla policji. Ale chyba wystarczy mi już tych niemieckich dowcipów, spierdalam stąd. Zostań tu, to może nic ci nie będzie, bo może cię przeoczyli, albo ruszaj dupę i jedź ze mną. Wtedy nie przeoczą cię na pewno, ale dowiesz się przynajmniej, w jak popierdolonym świecie żyłeś. Powiedziałbym też, że po drodze zajebiesz kilku psychopatów, ale dla księdza to chyba marna promocja.
Nie komentowałem odpowiedzi człowieka na temat swojego towarzysza. Czasami po prostu trzeba to zostawić by rozwiązało się same.
Propozycja która padła tak nagle dosyć mnie zaskoczyła. Nie miałem ochoty zadawać się z tym podejrzanym typkiem. Jednak okoliczności w jakich się znalazłem, skłaniały mnie bym dobrze się nad tym zastanowił. Wygląda na to że świat jest bardziej popaprany niż ustawa przewiduje. Do tego jakieś nazistowskie świnie urządziły sobie "łowy" i być może ja sam stanę się ich częścią. Ale raczej jako cel.
- Co tutaj tak apropos robiłeś? Dlaczego wracasz do Polski? - Pytam człowieka nie odpowiadając od razu na propozycję.
Mężczyzna przedstawiający ci się jako Arek prychnął sarkastycznie.
- To, co zwykle robią łowcy wampirów. Zabijałem wampiry. Szukałem jednego konkretnego, ale raczej go już tu nie znajdę, za to szybko znajdą mnie jego kolejni podchujaszczy. A do Polski wracam, bo stamtąd pochodzę. I to tam obecnie dzieje się najwięcej i najciekawiej, jeśli chodzi o cały ten paranormalny burdel. I jak w "Leonie Zawodowcu" - ktoś będzie musiał to posprzątać. - strzelił dżołka i sięgnął pod płaszcz, wyjmując pomiętą paczkę Marlboro, a następnie zębami równie pomięty papieros. - Rozumie ksiądz: powołanie, fuckin' shit. - skrzywił się w półuśmiechu, odpalając fajkę.
Znam kolesia kilkanaście minut, a już zaczyna mnie irytować. Nie dość że Polak, to jeszcze próbuje udawać wielkiego madafaka z Bronxu. Żałosne.
- Ja do Polski się nie wybieram, tak więc życzę ci powodzenia w, czymkolwiek masz zamiar się zająć. - Mówię do niego poprawiając okulary na nosie - Masz moje błogosławieństwo i krzyżyk na drogę.
Przyjazd na stary kontynent chyba nie był najlepszym pomysłem. Może powinienem zaczaić się gdzieś na południu stanów? Albo w Kanadzie? Tutaj wszystko jest dziwne. Dziwni ludzie, dziwne miejsca, dziwna atmosfera.
Zresztą kto by pomyślał że przyjeżdżając tutaj odkryję takie coś.
- Europejczycy... - Mruczę do siebie po czym wyciągam rękę Arkowi - Było miło, ale czeka na mnie moje łóżko w hotelu. Mam sporo do przemyślenia. Poza tym muszę porozmawiać z tym u góry
Wskazuję palcem na niebo.
Uśmiechnął się krótko, ściskając ci dłoń.
- No tak, nie wypada kazać mu czekać, skoro już udało się umówić rozmowę. Powodzenia. - dotknął ronda kapelusza i odwrócił się, by odejść, ale zawrócił na pięcie.
- A, mój adres przez najbliższe... 24 godziny? Tak, na wszelki wypadek. Cya. - podał ci świstek, stanowiący chyba paragon ze sklepu, na którym skreślił długopisem jakiś adres na odwrocie, po czym sam odwrócił się ponownie i tym razem odszedł powolnym, spacerowym krokiem.
- Whatever - Powiedziałem do siebie po odebraniu świstka.
Wkładam go szybko do kieszeni po czym udaję się w stronę hotelu. Mam nadzieję nie spotkać tego człowieka po raz kolejny. Mam jakieś złe przeczucia wobec niego.
Gdy dotrę do swojego pokoju, rzucę się na łóżko zatracając się w kontemplacji. Mam wiele do przemyślenia.
Powrót do hotelu zajął ci trochę czasu, zważywszy, że nie orientowałeś się jeszcze w berlińskich ulicach, a o drogę zapytał nie było łatwo. Z resztą, jakoś nieszczególnie ci się do tego spieszyło. Mijani Turcy, Niemcy, nawet przeklęci Japończycy, wydawali ci się jeszcze bardziej podejrzani niż wcześniej. Samotna wędrówka przez nieznane miasto po zmroku, gdzie, jak dopiero się przekonałeś, grasują okazjonalni wariaci o fizjonomii przeczącej racjonalnemu rozumowaniu, nie mogła być już dla ciebie przyjemnym spacerem wieczorową porą.
Gdy wreszcie, po kilku błędnych skrętach i nerwowych, bezowocnych rozmowach z miejscowymi, dotarłeś na miejsce, czym prędzej wszedłeś na górę i zamknąłeś drzwi od pokoju. Na klucz. Zrzuciłeś ubranie, wskoczyłeś pod prysznic, by zmyć z siebie nieco nerwowości oraz potu. Dopiero teraz, pod ciepłym, przyjemnym strumieniem, który wypełniał łazienkę jednostajnym szumem lejącej się wody, poczułeś się nieco spokojniejszy i bardziej odprężony.
Stojąc ze spuszczoną głowa, pozwalając by woda ogarnęła mą twarz, rozmyślam.
Czy to wszystko zdarzył się na prawdę? Czy Zostałem zaatakowany przez człowieka, który powinien nie żyć? Czy w ogóle był to człowiek?
Czy nie zamienili się potem w kupkę prochu, pyłu?
Czy cały światopogląd, cała prawda tego świata, czy to wszystko nie jest kłamstwo w takim razie?
Co z robić z taką informacją? Powiadomić kogoś? Co by to dało. I tak by mi nie uwierzono.
Wychodzę w końcu spod prysznica, pomarszczony od wody. Owijam się w ręcznik, wycieram do sucha. Ubieram szorty i podkoszulek.
Czas modlitwy.