[ekhp1] Początek - Finkregh

Otwierasz kopertę. W srodku dostrzegasz coś dziwnego, misternie wykonany prostokącik (12x7cm) z lśniącego metalu z wybitym napisem:

[font="Times"]Hrabia Roderyk Ire'issit'rom, Pan na włościach Pałacu Kryształowego, Rządca ziem Rzewnych Pól itd. itd....[/font]
Poniżej dostrzegłeś jeszcze pięknie wykonany rysunek tańczącej pary. Najwyraźniej hrabia nie musiał na niczym oszczędzać...

Przeleciałeś wzrokiem po misternych literach i odrzuciłeś zaproszenie na stół. Usiadłeś zrezygnowany na krześle chcąc zebrać myśli. Po chwili wszedł chłopak i oznajmił ci, że kąpiel czeka. Odprawiłeś go i bezwiednie spojrzałeś na zaproszenie które wbiło się rogiem w blat stołu. Patrzyłeś na nie z drugiej strony tak, że widziałeś wytłoczone litery od drugiej strony. Twój wzrok przesuwał się po dziwnych wyrazach:










[font="Times"]aibarH




















kyredoR
























m o r ' t i s s ' i e r I[/font]


Zrobiło ci się nagle bardzo szybko na przemian gorąco i zimno...
"Mortissieri... Proszę, ja tutaj błagałem o znak, a mnie przenieśli ponad całym czasem poszukiwań. Bogowie... strasznie specyficzne poczucie humoru. Akcentując 'strasznie'... A więc jest tu jeden z Cieni, czyli musi być ich tutaj więcej. Kule-klucz wykradną... bym kurhan mógł otworzyć. Tylko nie wiem, czy znają cały wierszyk. Trzeba ostrożnie... Najpierw muszę się z nimi - lub nim - spotkać. Ale nie mogę tak tam iść!"
Poczułem zapach swojego ciała. Gdybym tak poszedł na bal... Wszedłem do góry, rozebrałem się, i wszedłem do miedzianej wanny. Usiłowałem zebrać myśli...
Balia gorącej wody była tym czego potzrebowałeś teraz najbardziej. Nie musiałeś się wiele zastanawiać co robic dalej. Przeszedłeś bosymi stopami po zimnych kamieniach posadzki i zanurzyłeś się w buchającej wodzie.

Pomyślmy. Mortissieri. Znaleźli mnie przypadkiem czy może to "boska" interwencja. Jeśli przypadkiem to znaczy, że miałem baaaardzo dużo szczęścia, za dużo go trochę jak na jeden tydzień. Jeżeli interwencja, to ci na górze (ciekawe dlaczego myśle, że są na górze) są dużo potężniejsi niż się moze wydawać. A jeśli nie to i nie to. Może oni kogoś szukają. Kogoś kto jest im potrzebny. Tylko po co? Czwarty tańcerz na balu? Mało prawdopodobne. Wspólnik do roboty? Bzdura. Kozioł ofiarny? To też nie w ich stylu. Po co im ktoś taki jak ja? Podejrzany 'urzędnik' uwolniony zza krat.... hmmm - myśli kolebały ci się po głowie.

Stukanie w drzwi.

- Panie, przyjechał taki karzeł i powiedział, ze jakiś flak panu przywiózł. - dobiegł do ciebie stłumiony głos chłopaka zza drzwi.
- Wpuść go, niech położy go na stole. Za chwilę zejdę.
No cóż, koniec wylegiwania. Wziąłem mydło i szczotkę, zacząłem się dokładnie szorować. Wziąłem ręcznik, wyszedłem z wanny i natychmiast przeszedł mnie dreszcz od lodowatej podłogi. Wytarłem się do sucha i włożyłem swoje rzeczy. Otworzyłem drzwi, i zszedłem na dół.
Z niewiadomych przyczyn zszedłeś zamyślony do piwnicy. Chłopak przyglądał ci się z nieukrywanym zdziwieniem. Kiedy znalazłes się w malej, ciasnej i wyjatkowo śmierdzącej wilgocią piwnicy dotarło do ciebie, że nie wiadomo po co tam zszedłeś. Wróciłeś do izby gdzie na stole leżało zapakowane dla ciebie ubranie. Po niziołku nie było już ani śladu, mogło to znaczyć, ze albo zapłacono mu z góry albo z frakiem było coś nie taki nie chciał ci się narażać.

Podobno to mistrzowie swojego fachu... zobaczmy więc. - pomyślałeś sobie
Rozpakowałem ubranie, i obejrzałem je dokładnie [proszę opis]. Następnie zdjąłem z siebie ubranie i włożyłem frak, oglądając się dokładnie.
- Jest tutaj może jakieś lustro, chłopcze?
- Coś się shyrnie. - powiedział chłopak i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili wrócił niosąc taflę lustra bez zadnej ramy. Oparł je o rzesło w taki sposób byś mógł się łatwo w nim obejrzeć.

Jak widać Wilbur i rodzinka to rzeczywiście porządna firma. Wyjąłes kruczoczarny frak wykonany z najlepszej wełny z niepozornego pudełka. Nie wiele zastanawiając się zdjąłeś swój dotychczasowy strój i zacząłeś się przebierać. Założyłeś koszulę ze sztywnym gorsem i porządnie wykrochmalonymi mankietami. Założyłeś pięknie błyszczące czarne lakierki i zapiąłeś białą muchę pod szyją. Spojrzałes krytycznie w lustro. Patrzył na ciebie zupełnie inny facet, już nie trup leżący w kałuży własnej krwi z rozwalonym gardłem, nie urzędniczyna w kradzionym płaszczu sterany podróżą ale prawdziwy arystokrata. Przesunąłeś ręką po czarnych rękawach, poprawiłeś muszkę. A na koniec cylinder i białe rękawiczki. Zawirowałeś przed lustrem.

To ja rozumiem. Zaczynam rozumieć tych wszystkich wyfoikowanych pajaców. Trzeba pamiętać by dać kiedy jakiś 'dodatek' Wilburowi. Ma talent - myślałes sobie - choć karzeł.
I co teraz? Niby pałac jest o rzut kamieniem stąd. Ale mówili, ze kareta przyjedzie... hmmm
- No no... Całkiem całkiem.
Wsunąłem do kieszeni zaproszenie. Całkiem nieźle wyglądam. Faktycznie, paniątka można zrozumieć...
- Chłopcze... jest tutaj jakiś pokój, gdzie mógłbym ułożyć moje rzeczy? Pokój na klucz?
Klucze do pokoi wiszą w sieni na kołku. Wszystkie pomieszczenia poza kuchnią (spiżarnia, piwnica, łazienka, 1 duży pokoj w którym jestes, 1 mniejszy - pracownia i sypialnia) maja zamki.
Nie czekając na odpowiedź wziąłem klucze z kołka i otworzyłem drzwi do mniejszego pokoju. Rozejrzałem się dokładnie, uwzględniając miejsca, w których możnaby dobrze ukryć sakiewkę... TĄ sakiewkę.
Dobrze rozejrzałeś się po pomieszczeniu. Pracownia - szumnie powiedziane. Spojrzałeś na biurko i na stojącą na nim małą komódkę z 12 szufladkami. Cztery górne były zamykane na zamek. Przyjrzałes mu się uważniej. Sądząc po kluczach które miałeś w ręku i stopniu wykonania zamka można by go pewnie otworzyć zakrzywionym gwoździem. Obok biurka stały wąski regał z zamykaną szafką na dole (zamek ten sam co w komódce). Twój wzrok padł na stół stojacy pod oknem i dwa krzesla przystawione do niego. Dalej spojrzałeś na skrzynie która staął w kącie. Była to ozdobna skrzynia którą zazwyczaj mozna było znaleźć w chłopskich chatach. O dziwu miała porządniejszy zamek. W środku znalazłeś kilka ułożonych starannie ubrań - najwyraźniej odświętnych...

Odgłos za oknem dał ci znać, że najwyraźniej przyjechała kareta.
Pośpiesznie rozwiązałem sznureczki sakiewki i wyciągnąłem garść monet, co stanowiło mniej więcej połowę zawartości, które włożyłem między dwie złożone koszule. Uśmiechnąłem się, wyjąłem swod koszuli w skrzyni 25 mirkorek, ułożyłem miniaturowy stosik obok i zamknąłem skrzynię, odpinając klucz i wkładając go do sakiewki. Zasznurowałem mieszek, włożyłem go pod koszulę i ścisnąłem paskiem. Wziąłem luźne monety do ręki i wyszedłem z pokoju, zamykając dokładnie drzwi. Wepchnąłem mirkorki w dłoń chłopakowi i otworzyłem drzwi wejściowe.
- Pamiętaj - nikt ma tam nie wchodzić. Choćby i sam hrabia Ire'issit'rom - wskazałem na drzwi do sypialni. Skierowałem się w stronę powozu.
Chłopak spojrzał na garść monet która była mniejwięcej równowartością jego rocznego zarobku. Rozdziawłił usta po czym upuścił monety na ziemie.

-Czyście ponie zgubić mnie chcecie?! Jak ja takie pieniądze wzionc mogę? - widzisz, że na twarzy chłopaka maluje się obraz przerażenia pomieszanego z niedowierzaniem.
- Możesz, ponieważ ci je daję. I są to pieniądze za to, o co cię poprosiłem. Mam nadzieję, że zrobisz z nich dobry użytek. I pozbieraj je, zanim się pogubią - uśmiechnąłem się. - Jak chcesz, daj je komuś. Podziel się z rodziną, choćby. Nikt ci nie zabronił przyjmować napiwków, co, chłopcze? Tak myślałem, w sumie, kto by tego zabraniał? A teraz muszę iść, kareta czeka. Pamiętaj - nikt ma tam nie wchodzić.
Przekroczyłem próg i skierowałem się w stronę drzwiczek karety. No cóż, może i dostał trochę za dużo, ale w końcu powinien coś otrzymać. Może kupi żywność, jakieś ubrania...
Chłopak mamrotał coś pod nosem, ze nikt mu nie uwierzy, że dostał tyle pieniędzy. Jednak wkrótce zdrowy rozsądek człowieka który zarabia za-mało-na-cokolwiek zatriumfował...


Zszedłeś na dół przeglądając sie w mijanym lustrze. Wszystko wyglądało prefekcyjnie. W sieni zastałeś wystrojonego woźnice który puszył się jakby conajmniej miał jakiegoś króla wozić. Z dystynkcją otworzył ci drzwi po czym wyszedł otworzyc drzwi do powozu. Z lekkim zdziwieniem spojrzałes na ściany pałacu które stały zaledwie jakieś pół kilometra od twojego domu...
"Widać, wymaga tego etykieta... Im więcej rozumiem arystokratów, tym mniej o nich wiem"
Podziękowałem woźnicy skinieniem głowy, po czym wszedłem do środka powozu.
"Aksamit?! Wyściełany aksamitem? Bogowie... W czym mi przyszło jeździć!"
Bo niespełna 100 uderzeniach serca skończyła się twoja najkrótsza w życiu jazda karetą. Po chwili służący otworzył drzwi i stanąłeś przed głównym wejściem do Pałacu Kryształowego. Nazwa była nieprzypadkowa. Ściany pokryte płatkami jakiegoś kamienia rzeczywiście skrzyły się jak kryształ tworząc niesamowite refleksy.

Wszedłeś powoli po schodach i stanąłeś przed drzwiami które momentalnie zostały otwarte przez kamerdynerów. W środku błysk sreber, kryształów, polichromii, marmurów zapierał dech w piersiach. Zwłaszcza schody wspinające się dwoma skrzydłami w góre do jakiejś sali na górze robiły wrażenie. Nagle zauważyłeś 2 postacie schodzące do ciebie. Byli to "bracia" Mortissieri (jak zacząłeś ich już nazywać). Wygalantowani podobnie jak ty, w delikatnych srebrnych maskach na twarzach (zasłaniajacych oczy i czoło) uśmiechali się wesoło.

- Witamy naszego gościa! Oto niezbędny element pańskiego stroju - ten który nazywał się Albrechtem podał ci maseczkę. - Przedstawimy pana naszym przednim gościom.

Już po chwili staliście przy dwóch damach, jednej w karmazynowej a drugiej w szmaragdowej sukni (również w maskach). Mortissieri udawali zwykłych gości (by nie demaskować się na balu maskowym) i rozmawiali o jakiś błachych bzdurach. Ciebie przedstawili jako tajemniczego nieznajomego (ach, ci zblazowani arystokraci). Wasze dwie towarzyszki wydały ci się być równie szurnięte co cała ta sytuacja. Raz po raz wybuchały chichotem ewidentnie przymilając się do "braci". Jak na twoje oko miały na sobie równowartość kilkunastu lat pracy zwykłego rzemieślinka. Suknie z najprzedniejszych materiałów, kolczyki, kolie, i inne cuda których nie potrafiłes nawet nazwać (np. misterne siateczkowe rękawiczki wykonane ze srebrnych nici i drobnych kamieni szlachetnych).

- A co pan sądzi o elfach protestujacych przeciwko zabijaniu śnieżnych lisów na futra? To skandal! Powinni pilnować sowich spraw. - jedna z kobiet zwróciła się do ciebie (najwyraźniej nie poznała, ze jesteś elfem)
- No cóż... Takie same futra można uzyskać z innych zwierząt, a samych lisów nie zostało więcej jak na dwa wspaniałe futra. Tutaj muszę zgodzić się z elfami, ponieważ jeśli ktokolwiek chciałby mieć więcej futer, to trzeba odnowić całą ich populację... Niemniej, owszem, powinny bardziej trzymać się na uboczu od ludzkich spraw, niestety to częściej ludzie wtrącają się do ich spraw. A tak poza dyskusją, wyglądasz, pani, przepięknie. Jeśli można, chciałbym, abyś podała mi położenie miejsca produkcji tej cudnej biżuterii...
Odwróciłem się lekko od niej, stojąc teraz bokiem. Szkoda, że otaczało mnie tylu arystokratów, gdyż miałem ochotę splunąć. Ta kobieta martwiła się tylko tym, że nie będzie miała kolejnego futra do kolekcji! Chyba ich jedynym problemem był nadmiar złota. Gdyby tak choć przez pół miesiąca przepracowała na jakiejś, choćby własnej, farmie... Cudowna wizja. Zwróciłem się do dwóch 'anonimowych' braci, stojących obok.
- Czarujące przyjęcie, moi panowie. Połączenie przepychu z wykwintnością, dające idealny wymiar balu. Pknadto to miejsce... Kryształy, marmury i złocenia idealnie się harmonizują. Ponadto interesujący zamek zaobserwowałem w drzwiach. Czyżby otwierały go klucze w kształcie kul?... - zerknąłem na nich, badając reakcję. - Widziałem podobny w miejscu, gdzie wspaniały ptak ma swe gniazdo, gdzie wieczorami składa skrzydła do snu. Wspaniała robota...
- Panie raczą wybaczyć. - wyśpiewał Albrecht przymilnym tonem po czym odeszliście na bok.

Obydwaj mężczyźni stanęli naprzeciwko ciebie.
- Gratuluje panie Mirro. Nie wiedziałem, że z pana taki poeta. Jednakże zamki naszego pałacu są całkiem zwyczajne. Owszem ozdobne, owszem wyglądają pięknie, mogą dziwić ale nie zatrzymałyby nawet dziecka. A zamki otwierane kulami? Nie słyszałem. A ty Marcus?
- Też nie. A już w niejednym pałacu byłem. Z resztą skąd panu tak nagle do głowy przyszły takie dziwne rzeczy, hmm?


Minęła was jakaś dama w wymyślnej masce zbudowanej z pawich piór. Roztaczając wokół siebie woń bzu przedefilowała do bocznej sali z której dobiegał dzwięk fortepianu. Kątem oka zauważyłeś piękny diademik, zapewne równowartość jakiejś niebotycznej sumy. Albrecht powiódł za damą wzrokiem.
- Panowie...- skinął wam głową po czym odszedł za damą
- Mości hrabio. Może nie wyraziłem się jak należy... Usłyszałem od kogoś pewnego o Cieniu kładącym się na gnieździe orła, o Cieniu kładącym się na trzech kulach... Niemniej trzy kule to klucz, klucz do miejsca innych cieni. Choc nawet Cienie kończą się przy pewnej postaci przy wielkich drzwiach. To ostatnio dość modna opowieść w pewnych kręgach. A patrząc na zamek i jego drzwi... Jakoś mi się skojarzyło, hrabio.
Powiedziałem, akcentując wielką literę przy 'Cieniach'. Uważnie obserwowałem zza maski reakcję drugiego. Cóż, zawsze można było się pomylić... Chociaż było to równie nieprawdopodobne, jak spotkanie Riedlera po raz drugi.
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...