[ekhp1] Początek - Finkregh

[a co ty robaczku wiesz o tym co post wnosi lub nie]

Pokaz ewidentnie zbliżał się do końca. Śpiewacy stopniowo śpiewali coraz ciszej a świetlne kule powoli przygasały tak by w końcu zagasnąć ostatecznie pod koniec spektaklu. Urzeczony muzyką juz chciałeś zacząć bić brawo gdy twoja partnerka złapała cię za ręke.

- To ich obrazi. Dla nich muzyka jest cudem, oni nie grali dla nas. - powiedziała cicho

O dziwo reszta towarzystwa również zachowała ciszę. Było w tym coś niezwykłego. Spektakl urwany i nienagrodzony brawami wydawał ci się jakiś taki... nieprawidłoy. Jednak śpiewacy najwyraźniej się tym nie przejmowali, złożyli instrumenty i po cichu wyszli. Dostrzegłeś w oczach jednego z elfów łzy...

Mortissieri i goście wstali. Wszyscy zaczęli powoli iść w stronę wyjścia gdzie stali ich słudzy z wierzchnimi ubraniami. Arystokraci cicho dyskutowali będąc ciągle pod wpływem śpiewu elfów. Mortsissieri prowadzili swoje partnerki które jako nieliczne zachowały swoją biżuterię...
[wiem tyle, że jeśli muszę lać wodę zeby nie napisać ledwo paru słów na krzyż, to post na którego odpisuję nic nie wnosi]

- Cóż, nigdy nie byłem na... takim... przedstawieniu. Ale jeśli to ich obraziłoby...

Zobaczyłem, że wszyscy odchodzą, dyskutując ze sobą lub w milczeniu, w kierunku wyjścia. Czyli bal się skończył.
- Niemniej, dziękuję ci za wspaniały wieczór, pani. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy - ukłoniłem się jej, a potem wycofałem o krok i dopiero się odwróciłem. Skierowałem się w stronę wyjścia.
Ceremonia pożegnania [pzreciągała się niemiłosiernie. Najpierw goście musieli się poubierać przywdziewając koeljne futra, szale i kapelusze. Potem zaczęli dziękować gospodarzom za gościnę i wręczać zaproszenia na rewizyte. Potem zaczęły podjeżdzać karety na których goście okrętowali się chyba specjalnie tak powoli pokazać innym jaki to piękny (i drogi) powóz mają. Po niemiłosiernie długim czasie hall w końcu opustoszał. Wyszedłeś by pożegnać się z partnerką. Zdjęła maskę, najpierw swoją a potem twoją. Spojrzała ci prosto w oczy. Po czym uśmiechnęła i wręczyła malutką srebrną różę. Po czym odwróciła się i zwinnym elfim krokiem wsiadła do powozu. Pomachała ci na pozegnanie i już jej nie było. Stałeś chwile jak wryty. Te oczy. Zapamiętasz je chyba do końca życia. Spojrzałes na podarek chcąc się upewnić, ze to wszystko nie było tylko majaką na jawie.

- Pan chyba nie wychodzi? Mamy o czym rozmawiać. - to Marcus stał w drzwiach dworku i cię wzywał.
Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na Marcusa, wspominając te ostatnie dwie chwile. Spojrzenie. I podarunek. Obrócił w palcach małą różę, poczuł ukłucia małych, srebrnych cierni. Niby tak niewielki przedmiot - nie dłuższy od palca wskazującego - a tak dużo znaczył. Chyba nie było to mniej cudowne od pocałunku. Odchylił lewą klapę fraku i w małej, wewnętrznej kieszonce umieścił pieczołowicie srebrny kwiat.
Nagle opamiętał się, i zobaczył, że Marcus jawnie - jak na arystokratę, rzecz jasna - niecierpliwi się. Jeszcze chwila, a zacząłby nogą przytupywać.
- Oczywiście, że nie. Ja chciałem się tylko... pożegnać. Tak, pożegnać - powiedziałem, wchodząc po schodach. - Gdzie będziemy rozmawiać?
- Chodźmy do sali zwierciadlanej. - Marcus poprowadził cię korytarzami dworku.

Sala zwierciadlana mimo, że uprzątnięta po balu i z przygaszonymi lekko swiatłąmi nadal robiła niesamowite wrażenie. W licznych zwierciadłach odbijały się wasze sylwetki sprawiając, że wydawało się, ze w sali jest pradziwy tłum a nie jedynie 4 osoby.

Kiedy weszliscie hrabia i Albrecht podchodzili właśnie do jednego ze stołów.
- Ach, a oto i nasz pan Mirro z jego nietypową propozycją. Zaraz się panem zajmiemy - hrabia dziwnie zaakcentował ostatni wyraz po czym sięgnął do swojej szyi. Chwilę coś przy niej gmerał (wyglądało tak jakby coś odpinał) i...






















.... po chwili nie był już starszego, grubawego mężczyzny tylko mężczyzna podobny wiekiem i wyglądem do Marcusa i Albrechta.

- Vistonzo Mortissieri - powiedział zmienionym głosem i ukłonił ci się uśmiechając się wesoło na widok twojej miny po czym zabrał się za odpinanie czegoś co wyglądało jak duża sakwa przymocowana do brzucha. Kiedy uporał się ze sprzączkami wysypał zawartość na stół. Już wiedziałeś gdzie bracia chowali klejnoty, 'pożyczone' od gości na balu. Na niewielkim stoliku aż mieniło się od pereł, kryształów, pięknych kamieni szlachetnych oraz najprzeróżniejszych metali.
Albrecht powoli oglądajac każdy przedmiot odkładał go na inną stertkę...
- No no... Nie dość, że idealny wręcz kamuflaż, to jeszcze łup, za który niejeden władca sprzedałby swój kraj. Nie dziwota, że w tym zamku taki przepych... Jeśli jest to standardowy łup z każdego balu... To po co jeszcze się tym zajmujecie? Przecież macie więcej niż jest w królewskim skarbcu, i to conajmniej 2 razy tyle. Można popaść w rutynę, a to prowadzi do nudy. I, ostatecznie, do końca kariery największych złodziei świata, o których jednak nie wszyscy usłyszą.
I dlatego mam dla was pewną propozycję. Dzięki tej kradzieży przejdziecie do nieśmiertelnej historii, umieszczą was na jej kartach jako największych złodziei wszech czasów. Chodzi mianowicie o zabranie insygniów królewskich - korony, jabłka i berła. Któż wczesniej się ośmielił? Nikt! I ten, kto je zdobędzie, na trwałe zdobędzie podziw. W każdym z tych przedmiotów - o ile nie w dwóch czy w jednym - jest jeden klucz w postaci kuli, róznej wielkości, jak myślę. Ja potrzebuję jedynie te klucze. A wy? Cóż, macie prawo podyktować cenę. Ale jak sądzę, bardziej niż na złocie zależy wam na sławie. Cóż, ja podałem propozycję. Zgadzacie się?
Albrecht wydawał się ciebie nie słuchać. Powoli oglądał każdy przedmiot i chwilę się zastanawiając odkładał go na odpowiedni stosik. Później wsadził każdy z nich do osobnego woreczka który starannie zawiązal.

- Te 3 wyślemy tam gdzie zawsze, a czwarty w góry. Co wy na to? - spojrzał na swoich braci a ci mu skinęli. - A teraz. - zaczął spoglądać na ciebie - Vistonzo powiedz mi jak schwytać nieuchwytnych złodzieji.

Marcus podszedł do ściany na której wisiały piękne florety elfiej roboty z misternymi zdobieniami w kształcie liści. Wziął jeden i zaczął z nim chodzić wokół ciebie przyglądając się refleksom światła.

- Ja to bym drogi Albrechcie kazał im przyjść do mnie. Zagrałbym...
- ...im na ambicji - dopowiedział Marcus - zaproponował coś...
- ... niezwykłego by nie mogli odmówić - rzucił wchodząc w słowo Vistonzo, nie wiadomo skąd w jego dłoni znalazł się kord o dziwnym ostzru które wydawało się nie odbijać światła.

Zauważyłeś, że bracia zaczęli wokól ciebie krążyć w płynnych ruchach. Nagle Marcus zrobił krok i było już ich dwóch. Dwie identcyzne postacie zaczęły krążyć wokół ciebie w dwóch przeciwnych kierunkach. Kolejny krok i było już ich czterech. Nagle mignął ci Vistonzo i... drugi Vistonzo. Lekko spanikowany zauważyłeś, że nagle w sali zwierciadlanej zaroiło się od iluzji Mortsissierich dodatkowo spotęgowanych odbiciami luster. Postacie płynnie jak w tańcu wirowały wokół ciebie. Stanąłeś w miejscu by nie dostać oczopląsu.

- A potem jak wejdą w sidła można by ich łatwo zabić. - floret wystrzelił w twoim kierunku i chlasnął cię po gardle...



















Zrobiło ci się nagle zimno.


















Ale nie poczułeś ciepła spływającej krwi. Iluzoryczy floret przeszedł przez ciebie nie robiac ci krzywdy.


Tylko który z nich był prawdziwy, który floret mógł cię nagle ugodzić...? Taniec śmierci... a ty w środku niego...
- Naturalnie. Uśmiercić cień, który jest jedyną szansą na przeżycie. Uśmiercić szansę szczęśliwego życia. Uśmiercić jedyną szansę odkupienia. A potem samemu umrzeć. Osunąć się w lodowaty ogień, w ogniste zimno, a potem cierpieć wiecznie. Przegrać drugie starcie ze smiercią. Otóż to byłoby mądre. Chwytać cień w promieniach słońca. Oto, jaka byłaby sznasa na zwycięstwo.
Zamknąłem oczy. Jedynie prawdziwy wydawał odgłosy, iluzja jest iluzją.
- Jeśli cień żyje. Wtedy, czy to cień chowa się za mną, by uniknąć słońca? Czy po prostu słońce nie widzi cienia? A może nie może sięgnąć. Może szuka kogoś, by cień ochronił, by cień odkryć i unicestwić. I wtedy wynik starcia jest jednoznaczny - przegrana. Czy może cień zabije tego, który go ochrania, by ukryć się wtedy pod nim, a zupełnie uniknąć słońca? Czy też cień może pokonać słońce, ale potrzeba go więcej niż jest światła?...
Cholerni złodzieje i ich cholerne podejrzenia. Pięknie. Ginąć drugi raz?
- Czy cień, jesli żyje, jest bezszelestny? Bezszelestna jest śmierć, ale ona nie jest tworem żywym, skoro zycia zabiera. Czyżby więc cień był śmiercią? Nie. Cień nie zabija, wykorzystuje tylko, by uchronić się przed światłem, aby nie zostać unicestwionym. Czyli cień nie jest śmiercią, więc nie jest też bezszelestny. Dziwne myśli można w sobie odkryć. Jesli się zbyt głeboko zajdzie.
O nie. Nie chcę tego przeżywać po raz drugi!
- Czy cień ma głębię? A może jest po prostu płaskim rzutem? Może cień jako twór nawet nie istnieje?...
Tuzin Albrechtów nachylił się do tuzina Marcusów. Głosy otaczały cię ze wszystkich stron.
- Marcus braciszku, powiedz mi czy znowu, ześ "wstąpił" do jakiejś świątyni? Bo nasz gość gada jak ci fanatycy którzy ostatnio chcieli odzyskać ten cebrzyk-jakiś-tam.
- To nie był cebrzyk tylko misa Albrechcie to raz. I dwa to to, ze trzymam się już z daleka od świątyń. Nie lubię tych wariatów.
- Dobra, dobra. Co z nim robimy? Nie lubię słuchać takich bredni, nawet jeśli traktują o naszym pseudonimie artystycznym - Vistonzo zaśmiał się a ty zostałeś otoczony przez tłum wesołych ludzi, co z tego, że mieli broń.

Ciągle stałeś sparaliżowany i patrzyłeś na taniec pięknych postaci. Ostrza połyskiwały w magicznym świetle kandelabrów i odbijały się w lustrach. Poczułes pulsowanie w skorniach, takie same jak wtedy kiedy groziła ci śmierć...
- R o z e tn i j d ł o ń - głos przetoczył ci się po głowie...
"Niby czym? I czyją?"
No cóż. Nic do stracenia. Ponownie zamknąłem oczy, złączyłem swoje drżące dłonie. Paznokciami prawej dłoni rozciąłem wnętrze lewej i poczułem ciepłą krew.
- Umarliście kiedyś? - zapytałem.
W lewej ręce zbierała się ciepła posoka. Ciągle kurczowo zaciskałem powieki.
"Cholera, czy to chodziło o moją? Ja nie chcę umierać. Nie po raz drugi!"
Po chwili w zagłębieniu dłoni zebrała się trochę krwi. Przechyliłes dłoń i obserwowaleś spadającą strużkę. Jednak krew w momencie kiedy dotknęła ziemi zniknęła. Wyglądało tak jakby wsiąkała w jakąś gąbkę albo parowała. Zauważyłeś, że Mortissieri zatrzymali się w swym zwodniczym tańcu i zaczęli ci się przyglądać.

- Oho. - rzucił Vistonzo
- Ahaaaa. - Albrecht
- No tak... - i Marcus - Znikająca krew... Czyli pan panie Mirro skrywa chyba więcej tajemnic niż by się mogło wydawać. Jesteś powrotnikiem? Jak?



* powrotnik - upiór lub istota która wraca po śmierci do świata żywych
- Jak zwał, tak zwał... Częściowo. Tylko czemu padło pytanie JAK?... Cóż. Gdybym wiedział sam... I może teraz zrozumieliście. Nie jestem żadnym przydupasem króla. Mam do wykonania konkretną misję, ale bez waszej pomocy nic nie mogę zrobić. Czy teraz jesteście bardziej przychylni? - w miarę mówienia mój głos przestawał się trząść. Ja skrywam tajemnice nawet dla Cieni. Bogowie. Ja mam tajemnice nawet nie odkryte przez siebie.
- No tak... - Vistonzo powiódł wzrokiem po braciach - i co teraz? Wierzymy w legendy?
- Wierzymy Vistonzo, wierzymy. Dzięki nim żyjemy, sami nimi jesteśmy. - rzucił Albrecht
- Czyli skarbiec królewski? Tak? Dla nas sława a dla ciebie jakieś klucze? Jak są i klucze to są i zamki. A tam gdzie zamki jest też coś przed czym bronią dostępu. Co i gdzie jest skryte? - Marcus spojrzał na ciebie przytomniej po czym odłożył broń na ścianę.

- Zacznij wyjaśniać. Przekonałeś nas ale tylko w połowie. - Vistonzo wrócił do stołu, chwycił worki z kosztownościami i wręczył je jednemu ze służących coś mu szepcąc na ucho.
- No to już połowa sukcesu... - przywołałem na twarz krzywy uśmiech. Ta, co mam jeszcze zrobić? Przejść przez ścianę?
- Klucze ukryte są w insygniach królewskich, mają prawdopodobnie formę kul. W każdym razie, otwierają one drzwi do królewskiego grobowca. Na tym właśnie polega wasza rola... Zdobyć owe klucze i przekazać je mnie, a ja - i wychodzi na to, iż mogę to być tylko ja - muszę otworzyć grób i wziąc stamtąd jedną rzecz... Reszta będzie wasza. I uprzedzę pytanie - nie powiem, co to za rzecz. W każdym razie gra warta jest świeczki... Uwiecznienie w legendzie i skarby z grobowca są odpowiednią zapłatą. Dla kogoś, kto ma już PRAWIE wszystko.
- Ahhh grobowce królewskie, no tak. - Albrecht spojrzał lekko rozbawiony na resztę.
- Rzekłbym, że nic ciekawego tam nie ma... - rzucił Marcus jakby od niechcenia
-...już nie ma chciałeś powiedzieć braciszku - wtrącił się Vistonzo
- Nie interesuje nas twoja rzecz. Grobowce mimo, że to ciekawe obiekty do treningu nie obchodzą nas. Dużo pyłu, pułapek i umarłych ludzi. Co to za radość okradać takich? Pójść pozwiedzać - owszem. Ładne lustra tam mają.
- Tylko po jaką cholerę, czy ktoś zapamięta króla dlatego, że zbudował sobie zwierciadlaną salę w grobowcu? - tym razem odezwał się Albrecht.
- Ale różne są tam drzwi, zamkniętych na zamki kulowe sobie nie przypominam ale dużo tego tam jest... No dobrze bracia. Więc co? Idziemy obejrzeć sobie Gniazdo? Chyba nie ma pan panie Mirro lęku wysokości?

Marcus pstryknął palcami i weszli lokaje niosący czarne płaszcze. Bracia owinęli się nimi i wtedy rzeczywiście wydali ci się podobni do cieni. Płaszcze wydawały wręcz kontrastować z otoczeniem, były idealnie czarne.

- Dla gościa też przynieście.
- Nie wiem czy sobie zdajesz sprawę co się stanie kiedy zdobędziemy te klucze dla ciebie. W mieście wszyscy oszaleją, straż nie przepuści nikogo. Dla nas to żaden problem ale ty się nie dostaniesz to grobowców.
- Na pewno nie sam. Będziesz potrzebował odpowiednich 'sprzymierzeńców'...
- No no... Powinienem się spodziewać, że nie ma miejsca, gdzie was jeszcze nie było. Chociaż nie, znam takie miejsce, ale nie radzę tam trafić. Lustrzana sala?... I nie ma zamka... A sprawdzaliście truchło?...
W milczeniu czekałem na swój płaszcz. Ładne są.
- No cóż... Możemy rozszerzyć zobowiązanie i na ten aspekt sprawy... Przejście do legendy jest tyle warte.
- Zajmiemy się panem 'kompleksowo'. Znajdziemy odpowiednich ludzi. - Vistonzo wymienił się spojrzeniami z braćmi.
- Może Silverheartówny? - rzucił Albrecht
- Nie żartuj. Co jak co ale dwie elfki i to jeszcze ubierające się tak jak to one mają w zwyczaju to nie to co panu Mirro potrzebne. Chodzi o to by nie zwracano na niego uwagi a nie na odwrót. Z resztą to głupie nimfomanki, jeszcze by się skończyło, że by sam się oddał straży byle mieć od nich spokój.- Też racja. - powiedział Marcus i zamyślił się. - Więc?
- Ktoś mało znany i... niewykrywalny. Pana panie Mirro magowie nie wykryją a to daje szansę. Ja ruszam po nowych przyjaciół. Pozwoli pan, że będę płacił z pańskiej sakiewki. To nie ze skąpstwa... Mirkorki to cos w sam raz do nawiązywania nowych znajomości. Zostawię panu trochę. - uśmiechnął się i wyszedł na dwór. Zauważyłeś, że płaszcz na ciemnym tle nocy sprawił, że postać złodzieja momentalnie znikła.

- A my zaczynamy to co najciekawsze panie Mirro. Idziemy się rozejrzeć. Proponowałbym na [I]początek wieże maga Myrdany. Stamtąd powinien być dobry widok. - Albrecht oparł się o drzwi.
- Trzeba będzie zacząć robić szum...
- Dużo szumu.
- Rozumiem więc, że idę z wami... Możecie mnie wtajemniczyć w wasz nowy plan? Wolałbym wiedzieć co i jak, abym czegoś nie zepsuł...
No tak, czemu się nie domyśliłem, że znowu stracę większość pieniędzy?... No, ale jak mogę wycenić życie na pieniądze?
Idziecie spokojnie przez park w kierunku wyjścia z posiadłości. Mimo, że słyszysz głosy braci po obu stronach to ich nie widzisz. Po naciągnięciu kapturów po prostu ich nie widać. A do tego ten ich sposób chodzenia. Mimo, że idziecie po żwirowej alejce to słyszysz tylko własne szuranie. Ciekawe... magia czy po prostu trening?

- Spokooojnie panie Mirro. Nie należy być tak pochopnym. Najpierw pójdziemy się rozejrzeć a potem zaczniemy obmyślać plan działania.
- Zamki, pułapki i skrytki to nasza specjalność. Ale na strażników trzeba znaleźć metodę. Wybadać zmiany, ścieżki, zwyczaje, rozkład pomieszczeń. Nie można Ich w końcu narażać.
- Nie wejdziemy tam jak jakaś banda szubrawców by kogoś pozabijać przecież. - jednak to prawda. Mortissieri jakby na przekór własnemu nazwisku najwyraźniej unikali zabijania.
- Orle Gniazdo to prywatna siedziba króla umiejscowiona w ogrodzie na dachu królewskiego pałacu. Roi się tam od strażników... Trzeba będzie o nich pomyśleć. Ale w szóstkę damy radę.
- No chyba, ze ma pan jeszcze jakieś talenty o których nie wiemy. Albo ukryte pomysły - zapadła cisza tak głęboka, że zacząłeś się zastanawiać czy jeszcze koło ciebie idą. Wysunąłeś lekko dłonie na boki by musnąć ich płaszcze.
- Jesteśmy, spokojnie.
Starałem się iść cicho. Niestety, w porównaniu z nimi to mogłem się starać... I tylko to.
- Cóż... Moi "zleceniodawcy" dali mi wcześniej pewną wskazówkę, ale sami oceńcie, czy jest cokolwiek warta w tym wypadku. Prawie jestem pewien, że chodziło im o gildię telenetyków (coś przekręciłem?), tylko co z nimi zrobić, nie powiedzieli. A o ukrytych talentach nic w sumie nie wiem. Czyli najpierw obserwujecie, a potem układacie plan. I działacie. No cóż, to prawie jak polowanie na zwierzynę. Prawie.
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...