[ekhp1] Początek - Finkregh

- Albrecht! Marcus! - na dzwięk tego słowa przeszły ci ciarki po plecach - chodźcie tu.
Po chwili dwóch młodych mężczyzn wyszło z wozowni. Ubrani równie elegancko co hrabia reprezentowali sobą najnowsze trendy mody. Podeszli zaciekawieni do
krat.
- Porywamy tego młodzieńca. Będziemy mieli panowie komplet do wejścia na bal.
- Pewien jesteś ojcze? - pyta ten wyższy kładąc nacisk na słowo "pewien".
- Absolutnie! Musimy mieć czwartego tańcerza inaczej obejdziemy się smakiem. A zawsze to lepiej kogoś od nas mieć niż jakiegoś stolicznego. A teraz pójdzcie uwolnić tego pana z tej kłopotliwej sytuacji.
- NIECH ci będzie... ojcze. Jak rozumiem mamy pójść i powiedzieć, ze z rozkazu hrabiego Ire'issit'rom - wymawia zlepek słów których za nic byś nie dał rady powtórzyć (czyżby zamorska mowa?) - mają uwolnić tego pana z niefortunnego więzienia i dać mu przepstkę, tak?
[Ekh, przypominam - ja JESTEM elfem ]

- Dziękuję bardzo, hrabio. I czemu od razu porywamy - chętnie pójdę, byle nie zostawać sam na sam z tymi papierami. -
podkreślam swoje słowa głębokim skinieniem głowy. - Chociaż... Moi zwierzchnicy na pewno będą czynić problemy, niestety. Łatwiej będzie wyłamać te kraty i wydostać mnie tędy, niźli rozmawiać z nimi - głową wskazuję drzwi.
- Ah tak? - Marcus uśmiechnął się tajemniczo - a jak my to mamy zrobić? Nie mamy strojów nadających się do takiej pracy. Sam się uwolnisz. O proszę masz nawet wszelkie potrzebne ku temu rzeczy.
- No racja - wtrącił Albrecht - ja bym coś pokombinował z tą liną i z tymi metalowymi prętami - mówi wskazując dłonią pręty od balustrady albo żyrandola leżace na regale.

Co ciekawe wszyscy trzej patrzą na ciebie z jakimś dziwnym politowaniem albo wręcz kpiarstwem. Choć moze ci się tylko wydaje...
[A ja myślałem, że tego regału nie widać, póki się nie popatrzy w PIWNICZNE okienko. Ale ja tam nic nie mówię... :] ]

- Wybaczcie, faktycznie. Aż strach niszczyć takie piękne stroje...

Wziąłem dwa pręty z żyrandola. jeden obwiązałem mocno na środku, drugi zaś otoczyłem podwójnym węzłem [też na środku]. Pierwszy przełożyłem przez kraty na zewnątrz, a drugi złapałem za dwa końce i pociągnąłem z całej siły. Lekko poluzowałem i znów... I znów...

[Ekh, pierwotnie chciałem wyrwać środkowy a potem pozostałe dwa naraz. Na pewno przecisnę się przez ten otwór razem z jednym prętem obok?...]
- Aj, aj, aj. Chłopcy pokażcie mu jak to się robi bo się jeszcze zmęczy. - hrabia przyjrzał się twoim wysiłkom z rozbawieniem. Marcus zdjął rękawiczki, łypnął okiem na ojca, po czym wprawnymi ruchami obwiązał podwójnie liną pierwszy i drugi pręt krat a następnie wsunął między linę żelazny pręt z którym jeszcze przed chwilą się siłowałeś. Upewnił się czy węzeł mocno trzyma i przejechał palcem po linie. Następnie zaczął powoli kręcić prętem tak, że lina zaczęła się skręcać, coraz ciaśniej i ciaśniej. Wyraźnie słyszałeś jak trzeszczały w niej włókna jednak już po chwili ku twojemu zdziwieniu usłyszałeś również jęk giętych krat. Okazało się, że młodzieniec nie tylko elegancko wygląda ale ma również sporo krzepy. Każdy kolejny obrót stawiał coraz większy opór, jednak już po chwili pręty były wyraźnie wygięte.
- Widzisz? Tak to się robi. - uśmiechnąl się życzliwie. - Teraz ty. - powiedział po czym wziął się za wycieranie chusetczką rdzawego pyłu z dłoni.

(Fink, załóżmy, że pręty są 4, byś nei miał problemów z odgięciem 2 pozostałych )
[No nie powiem, z lekka fizycznie niemożliwe... Ale wskrzeszanie tez jest fizycznie nie możliwe, więc się nie kłócę ;p]

- No cóż... Ten pomysł wydawał mi się raczej niemożliwy do wykonania, ale widać, że mamy tutaj prawdziwego siłacza... - mówiłem, naśladując jego poczynania na kolejnych dwóch prętach. Powoli zacząłem skręcać linę...
- Prędzej byś chyba przegryzł te kraty niż je wyrwał tym twoim sposobem. To czysta fizyka! Wszystko nam wykładali na najlepszych uniwersytetach i nawet to działa prawda Albrecht.- Ta - mruknął Albrecht dziwnie zbity z tropu.
-Dobrze, panowie fizyka czy inna szarlataneria mnie nie interesuje, ważne, że nasz tancerz jest już wolny.

Karete wyprowadzono. Konie zaprzężono. I ruszyliście, nie niepokojeni przez nikogo. Zastawiając za sobą mieścinę której nie znałeś nawet nazwy i jej problemy do których się przyczyniłeś. Kareta powożona przez Albrechta mknęła ciągniona przez 4 piękne konie w stronę stolicy.

Marcus siedział pochmurny na ławce raz po raz spoglądając to na ojca to na ciebie. Widziałeś, że nie był najwyraźniej zadowolony twoją obecnością. Hrabia natomiast wydawał się w niebowzięty. Wyjął karafkę ze schowka i poczęstował wszystkich mocną nalewka.

-W sumie to nawet nie wiemy jak się panei nazywasz? Nie wypada iść z kimś na bal jak się nie zna jego nazwiska - pyta się ciebie po czym wznosi kieliszek do toastu.
- Mirro, mój panie - odpowiedziałem, wznosząc swój kieliszek. - Wędruję od miasta do miasta i chwytam się różnych zajęć. Tam akurat zabawiłem nieco dłużej, gdyż akta zajmowały całą piwnicę. A skoro mówimy o balu - co też będziemy tańczyć? No, i co ważniejsze - z jakiej okazji?

[Ekh - wiesz, to imię to zmyślone jest. Prawdziwego bym mu nie podał ]
- Hmmm, najemny urzędnik to ciekawe zajęcie... - hrabia uśmiecha się
- ...Zawsze są jakieś akta do zarchiwizowania... - dopowiada syn
- ...w pustej piwnicy
- ...z kratami.
- Marcus spogląda na ciebie przekornie
- Bale w stolicy są wydawane bez większej okazji. A raczej każda okazja jest dobra by wydać bal. Jedziemy do naszej nowej siedziby - Kryształowego Pałacu Ire'issit'rom. A co będziemy tańczyć? Wszystko! Elfie dintareny, esseany, woleereny a i pewnie jakieś mniej oficjalne tańce też się wydarzą. Te zamorskie strojki i kaazaaty są niczego sobie. Owszem barbarzyńskie ale miło na nie popatrzeć, zwłaszcza jak tańcerz ma dość sił by ustać na nogach. Ale zanim na bal pojedziemy do krawca. W końcu musi pan jakoś wyglądać. Nie można się pokazać wśród tak znamienitych dam i panów w 'urzędniczym' stroju. - nie za bardzo wiesz jak ale wydaje ci się, że hrabiemu udało się wymówić w jakis sposób cudzysłów...
- Cóż... Widać, że moje małe przedstawienie zostało zdemaskowane. Więc, nie jestem najemnym urzędnikiem, jakkolwiek śmiesznie to brzmi. Niemniej, z aktami miałem mieć do czynienia jeszcze długo, gdyż to była - nie wiem czy az tak zasłużona - kara. W jednej z karczm wdałem się w bójkę z pewnym człowiekiem, i gdy przybyła Straż, okazało się, iż mój przeciwnik się 'ulotnił', przez co na mnie wzięto całą odpowiedzialność. A że nie miałem pieniędzy - musiałem odpracować straty... Jednego, czego żałuję to tego, iż nie odebrałem z kuźni pewnego bardzo ważnego zamówienia. Oddałem za to wszystkie moje oszczędności, i po odpracowaniu chciałem się po to zgłosić. A tutaj... Niemniej postaram się tam wrócić. Kiedyś.

[Ekh - jak daleko jest do stolicy? I w razie czego - zatrzymaj akcję kiedy będziemy przejeżdżać przez jakiś las. Pomysł mam ]
- Ciekawe. Nie wiedzialem, że zaczęli zaganiac ludzi do papierkowej roboty za wybrykiw karczmie. Dobrze, że tego dawniej nie robili, prawda Marcus? - hrabia puszcza oko do syna
- Tato, nawet nie zaczynaj. Nie będziemy tu pana zanudzać takimi historyjkami. - Marcus jest wyraźnie zmieszany.
- Czemu nie? Przecież to taka wesoła historia.

Nagle kareta zatrzymała się. Resory skrzypnęły delikatnie ostatni raz i po chwili otworzyły się drzwi w których stał Albrecht.

- Przystanek Krotfestin, Wilbur i synowie. Zapraszam szanownych panów. - powiedział naśladując kamerdynerski żargon.

- O i pięknie. Już jesteśmy. A teraz pójdzie pan pod nożyczki i pod centymetr krawiecki. "Wilbur i synowie" to najlepsi i najszybsi krawcy. Zdejmął z pana miarę i na wieczór frak będzie gotów.
- I to z dostawą do domu!
- dorzucił Marcus najwyraźniej cytując slogan reklamowy

[Z Krotfestin do stolicy jest około 15km]

Parę minut później stałeś z rozłożonymi na boki rękoma po srodku warsztatu krawieckiego. Wilbur okazał się bardzo obrotnym niziołkiem (podobnie jak jego synowie). Raz, dwa zdjął potrzebne wymiary i zaczął przeglądać bele materiału.

- Paniczu Marcus rozumiem, że cena jak zwykle nie gra roli. - otworzył szafę w której leżały najdroższe materiały.
- Jakieś specjalne życzenia panie Mirro?
- Jedynym moim zastrzeżeniem - jeśli tak to można nazwać - wobec stroju jest to, by nie był on zbyt napuszony, z mankietami do kolan lub koronkami na trzy wielkie obrusy. Niech będzie skrojony nieco skromniej, bardziej 'funkcjonalnie'.
Rozejrzałem się po warsztacie. Spojrzałem na Wilbura, i nachyliłem się do niego.
- Przepraszam... Czy możesz mi wskazać drogę do wygódki?
Warsztat to pomieszczenie mniewiecej 5 na 5. Co ciekawe poza korytarzem łaczącym z sienią jest to jedyne pomieszczenei przystosowane dla ludzi (tzn. jest odpowiednio wysokie). W pokoju znajdują się okna (jednak juz an poziomie niziołków). Stoja tu liczne manekiny na których leżą niepodokańczane ubrania. Wszędzie jest pełno koronek, bel materiału, nożyc, nożyczek, igieł i szpilek. Z pomieszczenia prowadzi krótki korytarzyk do sieni skąd przyszliście. Poza tym znajdują się tu jedne niskie drzwi - najwyraźniej do części mieszkalnej, oraz drugie prowadzące na tyły domu.

Niziołek wskazał ci drugie drzwi.
- Na lewo wygódka, na prawo nasza graciarnia. Niech się pan nie pomyli bo jak pan otworzy niewłaściwe to się wszystko wysypie na podłoge... - powiedział szeptem a ty wyobraziłes siebie ginącego pod wywalajacym się na ciebei stosem nożyczek i igieł krawieckich.
[To rozpiszę, ale zostanie to uzależnione od wyjaśnienia mi, czy ta wygódka jest na lewo w sieni, czy też na dworze? {trudno mi wyobrazić sobie toaletę w domu (jak na tamte czasy)}]
To jest porządny salon krawiecki gdzie klienci muszą nieraz spedzać parę godzin więc wychodek jest wewnątrz (jakkolwiek wydaje ci się to nieprawdopodobne)
[Dobra, w nowym poście, bo przeoczysz ]

Pokręciłem głową, słysząc GDZIE znajduje się wychodek, ale skierowałem się tam pod pretekstem potrzeby i zamknąłem za sobą drzwi. Obejrzałem dokładnie całe pomieszczenie - bardzo dokładnie. Zwracałem uwagę szczególnie na drogi wyjścia... I to niekoniecznie drzwi, którymi wszedłem.
Zdeterminowany i gotowy na wszystko wkorczyłeś do wychodka. Szybko zlustrowałeś wszystkie okna (sztuk zero), drzwi (również zero) i przeszukałes pomieszczenie w poszukiwaniu ukrytych przejść (...również zero). Szybko doszedłeś do wniosku, że nie jesteś na tyle zdeterminowany by uciekać TĄ drogą która raczej służy do innych rzeczy... Z braku lepszego pomysłu wykorzystałeś wychodek w wiadomym celu i wróciłeś do pomieszczenia gdzue zebrali się twoi nietypowi toawarzysze.

- Panie Mirro ruszamy. Frak przybędzie wieczorem do pańskich komnat prosto spod igły tych oto mistrzów. A teraz ruszamy. Na pewno będzie chciał pan odpocząć przed balem.
Wszystkie twoje plany ucieczki zostały pogrzebane żywcem a ty znowu znalazłeś się w karecie.

- Damy panu do dyspozycji dom na terenie naszych włości, na tyle na ile pan będzie sobie życzył. Służba przygotuje panu odświeżającą kąpiel i będzie na pana wszelkie zachcianki.

Kareta kołysała się leniwie...
- Dziękuję bardzo za gościnę i wszelkie wygody, hrabio. Nie wiem jeszcze, czym sobie na to zasłużyłem, niemniej dziękuję...
Popatrzyłem przez okienko karety, obserwując leniwie przesuwające się widoki. Westchnąłem, i czekałem, aż znajdę się sam... W domku, skąd będzie można się wydostać. Może.
W końcu dojechaliście do podmiejskiej siedziby hrabiego. Okazało się, że dostał ci się w 'posiadanie' jeden z pięciu niewielkich domków ulokowanych na zboczu pagórka nad małym stawem. Kareta zatrzymała się na podjedździe.

- Powinien się panu spodobać. Mały bo mały ale do odpoczynku w sam raz. Sąsiadów ma pan tylko w dwoch domach na prawo, o tam - hrabia wskazał dwa domki ulokowane jakieś 30m od twojej siedziby.
- Kareta przyjedzie do pana po zmroku. - zastanowiło cię po co, bo w końcu rozświetlony pałac było widać nie dalej niż jakieś pół kilometra od stawu, ale jak widać tak być powinno.
- Służba przygotowała dla pana wszystko co niezbędne. Ciepła woda, napalone w piecu. Chłopak służący powienien krzątać się gdzieś w kuchni.
- Aha, zapomniałbym.
- powiedział wyciągając zza pazuchy kopertę - oto zaproszenie na bal. Niech go pan nie zgubi bo wtedy pan nie wejdzie. ...Chyab, ze oknem. - hrabia uśmiechnąl się wesoło po czym wsiadł do karety. Albrecht smagnąl konie batem i odjechali w stronę skrzących się w zachodzącym słońcu ścian pałacu. Koperta wydaje ci się podejrzanie ciężka. W okolicy nei widzisz nikogo. Jedynie z domów unosi się dym świadczący, ze w pobliżu ktoś mieszka. Nagle otworzyły się drzwi twojego domku i stanąl w nich młody chłopak. Zerknąl na ciebei spod bujnej czupryny i powiedział:

- Wejdźcie... eee panie do środka. Mróz chycił a w domu hatko. - sądząc po mowie chłopak najwyraźniej pochodzi ze wsi.

(powiedzmy, ze do zmroku zostało jaieś 40 min).
Wszedłem do domku, wymijając chłopaka, i rozejrzałem się dookoła. Upewniłem się, że nie patrzy, i zajrzałem do koperty.

[wybacz - brak pomysłów. Totalna przepierka... A jesli chodzi o NNSO - pisałem to trzy dni, więc wiesz... xD]
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...