Sithowie szli dalej, jakby cię zignorowali albo nie dosłyszeli.
- Khem... - zaczął niezręcznie Kyle - Mamy się ukryć. Chyba najlepiej będzie wrócić na Królową. - powiedział, pomagając wstać Kaileen, ruchem głowy pokazując ci, byś zajął się Makankosem. - Rozumiem, to Harlan był tym Sithem, który przyleciał do z Huminro. Za zdradę Republiki grozi z tego co wiem kara śmierci.
Nie słuchałeś. Wpatrywałeś się tylko w granicę smolistej ciemności, za którą jak za kurtyną zniknęli właśnie dwaj Sithowie. Nie zamierzałeś im na to pozwolić, zrobiłeś więc krok w stronę ciemności, a nie w stronę Makankosa, mocno zaciskając palce na broni.
-To musi być zakończone. Sprowadził nas tu z jakiejś przyczyny. Może by go powstrzymać, może byśmy stali się jego ofiarami. Ale jesteśmy Jedi. Musimy stać na straży.- Niklo dalej kroczył w stronę ciemności. Odganiał wszelkie myśli iż to samobójstwo. Czuł, że jego koniec się zbliża. Ale chciał odejść jak przystało na prawdziwego Jedi. Jednak nawet te pragnienia i myśli odganiał. Starał się zachować czysty umysł. Bez skazy żalu, strachu czy gniewu. Bez oskarżeń w stronę Harlana. Chciał tylko go powstrzymać, dla jego własnego dobra. Stawiał kolejne kroki.
Skoczyłeś w mrok, gotów chwycić któregoś z odchodzących choćby za kołnierz, lecz natrafiłeś jedynie na ślepą, niemal gęstą przestrzeń bez jakichkolwiek kształtów czy obiektów. Pobiegłeś dalej, usiłując zobaczyć cokolwiek w świetle swoich mieczy, jednak na próżno wypatrywałeś swoich przeciwników. Po kilkunastu metrach zdałeś sobie sprawę, że nie słyszysz również swoich towarzyszy. Mało tego, nie widzisz miejsca, w którym ich zostawiłeś.
Przed tobą - ciemność.
Za tobą - ciemność.
Bardziej wyczułeś niż zobaczyłeś lecący w twoją stronę pocisk z ręcznego blastera. Odbiłeś go instynktownie, posyłając z powrotem po trajektorii lotu, efektem czego po paru metrach pocisk odbił się ponownie, tym razem od świetlnego ostrza stojącej przed tobą postaci.
Postaci niepokojąco podobnej do pewnego zbrojnego w blastery i dwa miecze Nautolanina...
Niklo tylko chwilę się niepokoił zjawą przed nim. Słyszał od mistrza o tym co miejsca pełne ciemnej strony Mocy ukazują. Pamiętał też jak niebezpieczne takie wizje mogą być. Nie zamierzał lekceważyć samego siebie. Ruszył szybkim krokiem i uderzył z góry następnie drugim mieczem pchną. Wadą stylu na dwa miecze jest ciężka obrona wszelkich pchnięć gdyż oba miecze są rozstawione dość szeroko. Doskonale to wiedział i zawsze starał się nie dopuścić do takiej sytuacji. Teraz musiał tylko wykorzystać wszystkie znane mu wady jego stylu i być lepszym od siebie. Drobnostka robił to każdego poranka udoskonalając swój styl. Niklo zamierzał władować kopniaka w sobowtóra jak ten przesunie się by ominąć pchnięcie. Wiedział, że to zrobi. On by tak zrobił.
Sobowtór zrobił tak, jak zrobiłbyś i ty. Po odskoku przed cięciem nadział się na twoje kopnięcie, które posłało go w tył, lecz jeszcze w powietrzu obrócił się saltem i niemal bez lądowania odbił się lekko od podłogi, skacząc wprost na ciebie, podczas gdy oba jego ostrza nadleciały przed nim na dwóch różnych płaszczyznach - jedno obracało się już by rozciąć cię w pół na wysokości barków, drugie za pół oddechu pozbawi cię nóg na wysokości kolan.
Nautolianin skoczył do przodu. Prosto w objęcia przeciwnika. Czego normalnie by się nie podjął. Zamierzał wykonać bardzo niebezpieczny ruch. Który kiedyś spowodował stratę jednej z macek na głowie. Jeszcze przy odbiciu obrócił stopę nadając sobie rotację. Rozchylając nogi nadał pęd do obrotu w płaszczyźnie w osi ciała. Wyglądało to jak śruba w powietrzu w poziomie. Prosto w otwartą przestrzeń między mieczami. Macki na jego głowie rozpostarły się od siły odśrodkowej. Ręce ułożył wzdłuż tułowia by szybciej się obracać. Ostrza zaś rozstawił szeroko od korpusu, jedno skierowane od pasa ku górze drugie w dół. Szerokie rozstawienie powinno go ochronić przed zmianami w trajektorii ostrzy przeciwnika. Niklo wpadnie na niego wirując i tnąc. Wpadnie na swojego sobowtóra, tego był pewien. Nie wiedział tylko jaki będzie tego efekt. W całym zamieszaniu mogli sobie poobcinać wszystkie kończyny. Przy odrobinie szczęścia Niklo wyjdzie z większą ilością. Liczył jednak na Moc i na to, że kopia jest równie nie doskonała co on i nie zdąży zareagować.
Obracając się poczułeś smugę gorąca rozlewającą się po powierzchni twojej skóry gdzieś w okolicy falujących bezwładnie macek, lecz nie miałeś już nad tym kontroli. Wirując wokół własnej osi czekałeś na uderzenie ciała sobowtóra, jego cios lub cokolwiek innego, podczas gdy nic takiego nie nastąpiło. Opadłeś na nogi, wciąż lekko przekręcony siłą odśrodkową, stojąc w pozycji wyjściowej z szeroko rozstawionymi ostrzami, lecz obok ciebie nie było nikogo ani niczego, poza opadającym z wolna na ziemię płaszczem.
Wówczas poczułeś również pierwszy wstrząs. Ściany i podłoga statku zadrżały, jakby ktoś potrząsnął nimi od zewnątrz. Nim opadający płaszcz spoczął wreszcie na podłodze, nastąpił kolejny wstrząs, tym razem mający swoje epicentrum gdzieś daleko wgłębi statku. Miałeś wrażenie, że kąt nachylenia wraku zmienił się nieznacznie.
Niklo starał się utrzymać równowagę równocześnie szukając w świetle mieczy ścian, podłogi, jakiegoś punktu odniesienia. Jeśli znajdywał się w statku sithów mógł równie dobrze być na ścianie jak i na suficie. Dobrze było by szybko znaleźć dół. Przelotnie w poszukiwaniu ścian sięgnął do głowy sprawdzić czy ma znów mniej macek.
Co do poszukiwania różnych "punktów zaczepienia", to było ich całkiem sporo, zarówno dla nerwowych rąk jak i śpiesznego spojrzenia. Wszystko to, co mogło znajdywać się w korytarzu Gwiezdnego Niszczyciela tam właśnie się znajdowało - panele kontrolne drzwi i oświetlenia, monitory pokładowe, instalacja przeciwpożarowa. Przy kolejnym wstrząsie chwyciłeś się przechylonej niebezpiecznie pod skosem framugi drzwi do jakiejś sali.
Co do poszukiwania dołu, wszystko wskazywało na to, że to dół zamierza szybko znaleźć ciebie.
Co do macek, zdawało się, że ich ilość nie uległa zmianie. Ale to chyba najmniejsze z twoich obecnych zmartwień, bo wrak wyraźnie zamierzał zapaść się pionowo pod piaski pustyni.
Niklo zdecydowanie uznał, że czas znikać z tego miejsca. Zdecydowanie do góry. Wyszukał wzrokiem drogi wyżej. Czy to otwartych drzwi do sal czy windy, czy najlepiej wyrwy, która sięgałaby do poszycia a za tym do światła i wolności. W trakcie poszukiwań, próbuje znów powrócić do nurtu Mocy, by skorzystać z jej pomocy. Znów znajduje się na swojej osamotnionej wyspie i schodzi z niej by zanurzyć się w odmętach żywej Mocy.
Moc otoczała cię zewsząd, ale była jak gęsta, bezkresna plama rozlanej ropy, która dławiła, krępowała i topiła cię, gdy usiłowałeś zaczerpnąć tchu i płynąc wraz z jej nurtem.
Pokład przechylił się z rdzawym, metalowym jęknięciem, ostatnim tchnieinem niszczycielskiego kolosa, który postanowił na dobre pogrzebać się na dnie Morza Wydm. Zrobiło się zbyt pochyło na normalną, pionową pozycję, dodatkowo wszystko, co tylko mogło jeszcze odpaść, wysunąć się ze schowków, kajut i korytarzy spadało wgłąb statku niczym ciężki deszcz metalu i elementów wyposażenia okrętu. Wpatrzony w szarpaną ranę światła, wyrwaną w boku nieprzeniknionej ciemności jakieś dwadzieścia metrów po prawo przed (a teraz też nad) tobą, usiłowałeś utrzymać równowagę na coraz bardziej pochyłej równi, obserwując przy tym posuwisty, bezwładny lot zepsutego droida sanitarnego wprost na twoją głowę.
Niklo dławiąc się Mocą spróbował przeciąć droida nim go trafi. Gdy z tym się upora zamierzał jak najszybciej ruszyć do szczeliny. Nawet jeśli miałby sobie torować drogę mieczami. Musi się wydostać. Musi to zrobić by dokończyć powzięte zadanie. Jest rycerzem Jedi. Strażnikiem Galaktyki.
Kolejne sekundy upłynęły ci jak we mgle. Dzwoniło ci w uszach, ciemniało w oczach, ciało rzeźbione było z ciekłego ołowiu, zbyt ciężkiego, by iść dalej i zbyt lepkiego, by robić to szybko. Któryś z twych wyćwiczonych instynktów lub odruchów zajął się sunącym z góry złomem, kolejny nakazał chwycić się jakiegoś punktu zaczepienia. Tym sposobem, nie do końca wiedząc jak, doczołgałeś się do światła i bez namysłu rzuciłeś się resztką sił w jego gorącą, złocistą, oślepiającą toń.
Upadek nastąpił z wysokości na tyle dużej, byś po drodze zdążył jeszcze zaczerpnąć oddechu. Gorące, suche, piekące powietrze natychmiast wgryzło się w twoje gardło i płuca, by momentalnie opuścić je ponownie, gdy twe plecy i głowa spotkały się z ziemią, na dobre opuszczając zapadający się wrak.
Kaszlnąłeś w bezdechu, z oczami wytrzeszczonymi potężnie tępą siłą bezwładności. A ktoś mógłby pomyśleć, że piasek jest miękki...
-Muszę udać się na wakacje. Sama woda. Bez plaży.-Niklo mamrotał przez ból, zaciskającą go Moc i opuszczające go siły. Od uderzenia w plecy wyszło całe powietrze z płuc. Teraz między słowami rzęził ciężko nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Jego ledwie kojarzący rzeczywistość umysł przypomniał mu jednak jego drugie lądowanie... w kapsule. Wtedy też tonął w piasku. Ta myśl otrzeźwiła go trochę. Nie mógł się skoncentrować. Gęsta Moc go dusiła a ból otępił. Nie mógł nawet się od niego odseparować jak w przeszłości. Obrócił się ociężale na brzuch i począł się półprzytomnie czołgać w kierunku w którym uważał, że jest góra. Liczył w duchu, że tonący w piasku statek nie wciągnie go za sobą.
Czołgałeś się pod górę, zupełnie tak, jakbyś pełzł przez hałdę rozżarzonego żwiru, palącego twą skórę i zsypującego się w dół, ku dnu krateru. Do głowy przyszedł ci obraz jednej z pustynnych kreatur, która zakopując się w piasku czeka na nieświadome ofiary spadające do wykopanego przez nią leja...
A jednak po boleśnie długim czasie udało ci się podnieść i odejść na względnie bezpieczną odległość. Wyskoczyłeś po prawej burcie wraku, który zatopił się w Morzu Wydm już do połowy, nie widziałeś więc, czy twoi towarzysze wyskoczyli frontową wyrwą, tak jak przy wejściu.
Tym, co zobaczyłeś, była imperialna "Furia", podnosząca się z krateru i odlatująca na północ w stronę wąwozu, z którego wyszliście.
Niklo usiadł ciężko na rozgrzanym piasku. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu comlinka. Obejrzał mały cylindryczny przedmiot jakby widział go po raz pierwszy. W duchu cieszył się, że mu się w nic nie wbił przy upadku. Spróbował uruchomić, tak samo jak on, obite urządzenie.
-Haaalo? Ktoś mnie słyszy? Królowa jeśli mnie słyszycie musicie uciekać. Możliwe, że imperialni lecą do was. Oła... Boli. Królowa jeśli to odbieracie musicie uciekać. Odnajdziemy was jakoś... Iziz rusz tą kupę złomu i udajcie się jak najdalej stąd. Przegraliśmy.
W pierwszej kolejności odpowiedział ci szum, szmery i trzaski. W drugiej, dobrze znany głos Fensena.
- ...kto przegraliście?! Graliście tam w hutballa?! Macie jakichś rannych?
- Entuzjastyczne stwierdzenie:Kapitanie, jeśli w naszą stronę zbliża się grupa przeciwników o negatywnych zamiarach, nadarza się doskonała okazja do dokonania masowej eksterminacji organizmów żywych!
- On mówi, że mamy uciekać! - wtrąciła się Iziz. - Tylko niby dokąd?
Nautolianin położył się ciężko na piasku i podsunął sobie urządzenie. Najchętniej by zasnął, ale czuł jak jego skóra się wysusza. Przydałby się deszcz. Choć trochę... -Fensen. Tam coś zaszło. Coś dżedajowatego i sitowatego. Cholernie niebezpieczne. To coś chce nas zatrzymać na planecie. Wybierzcie pierwsze lepsze współrzędne po przeciwnej stronie galaktyki i zwiewajcie, albo chociaż nie wiem... któryś z biegunów. Damy radę się skontaktować później. Jeśli ta przerośnięta kuweta dla gizka będzie jeszcze istnieć. Na razie zmieńcie miejsce. Nie wiem czy lecą po was. Wiem, że w tamtym kierunku. Imperialny statek. Możliwe, że na pokładzie jest Coś co potrafi zatopić przeogromny wrak w piasku siłą woli.
- Kurwa-jego-mać! Czy wy Jedi nie potraficie zrobić niczego bez totalnego rozpierdolu i zagłady w skali globalnej?! Iziz, to złomowisko ma jakieś księżyce?
- Bardziej kilka sporych asteroid, powiedziałabym...
- Dobra, odpalaj. Poczekam na was ile mogę, Nautolaninie. Ale nie każcie mi czekać za długo. I niech się wam nawet nie śni, że będę walczył z flotą Imperium albo coś takiego, bo znowu wymyślcie sobie wydymać Imperatora. Bez odbioru.
Comlink piknął w tym samym momencie, w którym przez wyrwę w burcie wraku wypadło dwoje Jedi i jeden Trandoshanin.
Niklo spojrzał ociężale w stronę wraku. Znów spróbował usiąść na gorącym piasku. -Nawet chwili spokoju żeby spłonąć od tego upału.- Mętlik w głowie od bólu i gorąca nie pozwalał racjonalnie myśleć. Nie był pewien jak daleko jest od towarzyszy wiec zapalił niebieski miecz i machał.