Sesja CSki

Mimo wszystko zimno miało swój udział w drgawkach, które wstrząsały twoim ciałem, gdyż noc nie ustąpiła jeszcze w pełni miejsca dniowi na niebie i w ulicach miasta, którymi hulał wciąż nieprzyjemny i zdecydowanie niezdrowy wiatr.
Twoja sytuacyjna bezsenność sprawiła, że na miejsce zbiórki dotarłaś jako pierwsza, mogąc podziwiać w całej "krasie" zarówno katedrę, trzymającą się w jednym kawałku chyba tylko siłą gromadzących się w niej wiernych i dobrych chęci Archivalda, jak i okolicę, która nie trzymała się nawet w kawałku, a co najwyżej w kupie śmieci i gówna. Butelki, plastikowe opakowania i cała masa innych, niezliczonych odpadków wypełniała najbliższy krajobraz tak, jakby stanowiła jego naturalny element.
Z obserwacji i rozmyślań związanych z ich obiektem wyrwał cię niski, drapieżny pomruk, rozchodzący się gdzieś z oddali, który zbliżał się niebezpiecznie szybko. Rozejrzałaś się nerwowo wokół siebie, szukając źródła hałasu, gdy dwa skrzyżowania dalej pojawiło się jasne, żółte światło nadjeżdżającego w twoją stronę pojazdu. Nieliczni przechodnie i menele znajdujący się na równoległych ulicach oglądali się za zjawiskiem, które po dziesięciu sekundach zatrzymało się przed tobą w całej swej okazałości, rycząc niczym armata czystym, basowym dźwiękiem silnika, który za moment zgasł. Oto stał przed tobą nie motor, jakie widywałaś sporadycznie w mieście i jego okolicach, lecz najprawdziwszy Harley Davidson z osławionej serii Roadking, którą kojarzył chyba każdy, nawet jeśli całe życie ubiegłoby mu w zabitej dechami wiosce w Teksasie, gdzie najbardziej zaawansowanym technicznie przedmiotem byłaby podkowa. Gdy silnik zgasł, a światło przedniego reflektora przestało cię oślepiać, z maszyny zsiadł wysoki człowiek w skórzanym, brunatnym płaszczu sięgającym kostek i takim też kowbojskim kapeluszu. Twarz przesłaniała mu czarna chusta, przewiązana przy szyi, a przez plecy przewieszona była długa, lśniąca katana.
Odpowiedz
Drobny dreszczyk, targający ciałem Zoe, ustąpił miejsca gwałtownemu wzdrygnięciu, kiedy senną atmosferę budzącego się dopiero miasta przerwało dziwne pomrukiwanie. Dziewczyna odruchowo chwyciła za broń, wysłużony, parciany pas podtrzymujący karabin naprężył się. W okamgnieniu wyjaśniło się, czym jest — a właściwie kim — porykująca bestia, kiedy oczom Zoyki ukazał się obrazek nie do uświadczenia w spokojnym, znanym Salt Lake.
Miejscowi zazwyczaj nie mieli żadnych automobili" tak jak do dzisiaj Zoe, żyli bowiem z myślą, że tu już życia dokonają. Jeśli ktokolwiek zmotoryzowany pojawiał się w mieście mormonów, to najpewniej był albo kurierem, albo ochroniarzem kupieckim, albo też wreszcie zawadiaką, którego przybycie nie wróżyło niczego dobrego. O ile zaś ów ostatni był zdecydowanie niewierzący, większość drzwi i okien zamykała się przed nim, a matki, nagle wielce zainteresowane losem pociech, wyłapywały dzieciaki, biegające wszędzie jak szczury i przemocą zamykały je w piwnicach, służących za prowizoryczne schrony. Dzieci bowiem nic odstraszyć nie mogło i Zoe była pewna, że, choć tego nie widzi, niejedna ciekawska główka małego urwisa, nawet o tak nieludzkiej porze, podpatruje teraz z zapartym tchem na niecodzienne zjawisko.
Zoe zadygotała i mocniej ścisnęła swoją nieszczęsną broń, ale jednocześnie mocno zacisnęła zęby. Spokojnie, bez paniki... Tylko... Cholera, co to za patafian? Porządny chrześcijanin nie ma takiego sprzętu i nie zakrywa twarzy. I jeszcze katana stercząca zza pleców.
"Jeśli to Frankie robi mi taki numer, to go zastrzelę", poprzysięgła sobie na pół żartem. "Jak to kolejny "test" Callahana, to podrapię skurczybyka. Do krwi."
Poprawiła arafatkę tak, by jak najmocniej zachodziła na szczękę, z powrotem ujęła broń, robiąc jednocześnie krok w tył, po czym zatrzymała się, wyprostowując. Zaparła się mocno na nogach i patrzyła na mężczyznę, starając się wyrównać oddech i stłumić niepokój. Z daleka rzeczywiście mogła wyglądać na osobę nie budzącą strachu, chociaż przeczyła temu jej postura. Po prostu wmówiła sobie, że wcale nie jest zdziwiona przybyciem nieznajomego i to też starała się przekazać ewentualnemu przeciwnikowi. Napastnikowi, jak o nim myślała. Czujne, zielone oczy mogły się wydawać mało przelękłe pod grubymi szkłami, zasłaniającemu komuś takiemu jak Zoyka — o drobnej buźce — prawie połowę twarzy.
Qui? I w jakiej sprawie? Vite!!! — krzyknęła w stronę obcego.
Kto znał Zoykę, ten wiedział, jakiego dziewczyna jest pochodzenia bądź po prostu kojarzył: "Aaa, ta żółta od humanitarnych to śmiesznie gada". Obcy winien być skonsternowany. Noo, i to przybysz się przedstawia, tak jest przyjęte. A dziś przybyszów nie witało się "WELCOME", wypisanym na wycieraczce, jeśli wyglądali na gangerów.
Gdzieś tam głębiej pod czaszką zaświtało Zoe, że to przecież mógł być ten jakiś tam Sędzia... Ale...! Lepiej dmuchać na zimne i się wygłupić nawet, niż przed samą wyprawą zarobić jakieś nieszczęście. Za późno, już mu pokazała, że nikt tu obcych przyjaźnie nie wita, choć było to wierutnym kłamstwem, gdyż humanitarianie mieli sporo cierpliwości. Ale wczorajsza rozmowa i nieprzespana noc jakby odmieniły dziewczynę: teraz wcale nie chciała mieć miłosierdzia wypisanego na gębie, od nowa musiała też nauczyć się czytać słowo: "Zaufanie" Wizja Franka-mordercy będzie ją ścigać już chyba do grobu...
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Dziwak, jakby faktycznie skonsternowany twoją reakcją, zatrzymał się stojąc bokiem do ciebie, z rękami na kierownicy Harleya, którego przytrzymywał w pionie po tym, jak z niego zsiadł. Odwrócił jednak głowę, przenosząc spojrzenie znów na swą maszynę, zdecydowanym kopnięciem wystawił stopkę i dopiero po upewnieniu się, że Roadking nie wywróci się, stanął wyprostowany przed tobą. Gdy zdjął z twarzy chustę, zobaczyłaś pociągłą, ogorzałą od wiatru twarz o dość ostrych rysach i szorstkim zaroście, tak beznamiętną i pozbawioną wyrazu, że bardziej niż twarz przypominała maskę.
- Sędzia Vincent Vhailor, do usług. - przedstawił się tonem równie pozbawionym emocji, jak jego oblicze. - Jak mniemam stąd ma wyruszać pielgrzymka organizowana przez przedstawicieli miejscowego zgromadzenia Kościoła Humanitarnego, której mam towarzyszyć. - uzupełnił swą wypowiedź tak, jakby odczytywał ci twoje prawa. Spojrzałaś jeszcze raz po całej sylwetce, szukając jakiejkolwiek oznaki związku tego osobnika z prawem, choć już on sam, pomimo pozornego odczłowieczenia, emanował przedziwnym autorytetem. Skórzany, zakurzony płaszcz, skórzany, zakurzony kapelusz, skórzane rękawice i skórzane buty na niskim obcasie (również zakurzone i zużyte). Nawet maszyna nosiła na sobie znamiona pokonanych kilometrów, choć nie przeszkadzało mu to w prezentowaniu się dumnie i wspaniale, zaś na baku widniały nie do końca zatarte litery, układające się w napis N.Y.P.D
Odpowiedz
A jednak!!!
No lepszy konserwatywny, surowy Nowojorczyk niż bandzior, pomyślała Zoe, zgadując pochodzenie Sędziego Vhailora. Powoli, spokojnie odetchnęła, opuszczając karabin i skinęła głową, jednocześnie podchodząc do Vincenta.
— Zoe Wild, młodszy specjalista wielobranżowy Kościoła Humanitarnego — powiedziała to tonem śmiertelnie poważnym, chociaż taki Archivald pewnie skręciłby się ze śmiechu. Nikt takich wydumanych tytułów nie używał. No ale, skoro tamten mianował się Sędzią, to Zoyka postanowiła nie być gorsza, a co! Bez mrugnięcia okiem skroiła sobie własne miano. Bo jak niby się miała przedstawić? "Kolor żółty"?
— Jak pan zapewne wie, kapłanem jest Archivald Granite. Wygląda jednak na to, że jesteśmy przed czasem i musi wystarczyć panu moje nieformalne zastępstwo.
No pięknie to wyszło. Zoe, gdy tylko już raz nabrała śmiałości, potrafiła robić wrażenie osoby zgoła pewniejszej siebie i nieco innej niż jest. A ten tu facet przecież nie wiedział, że dziewczyna nie raz, nie dwa, nie trzy, miała, przetarłszy oczy po niewsypanej nocy — zawrócić, powiedzieć: "Żartowałam, nigdzie nie jadę", uspokoić kochaną wdówkę i Rufusa okularnika: "Skąd, nie wybieram się nigdzie". Kości wszak zostały rzucone.
Wygłosiwszy przykrótką tyradę i obrzuciwszy wzrokiem Sędziego, Zoe przestała zadzierać wiecznie rozczochraną głowę i rozejrzała się, szukając następnych pielgrzymów. Oby ktoś napatoczył się szybko, bo z tym urzędniczo poprawnym mrukiem nie wytrzyma długo.

E: Styl.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
- Rozumiem. Wystarczy w zupełności. - zapewnił automatycznie. - Zanim wyruszymy chciałbym mieć wgląd w plan trasy. Chciałbym też poznać planowane zużycie paliwa oraz stan zaopatrzenia. Ilu dokładnie ludzi wyrusza z całą grupą? I ilu uzbrojonych mężczyzn oddelegowano do zapewnienia bezpieczeństwa grupie?
Odpowiedz
Zoe poczuła, jak na policzkach wykwitają jej wypieki, zaś na całym ciele robi się gorąco.
Cholera, tego nie wiedziała przecież, ten tutaj gotów ją potraktować jak imbecyla!!!
— O tym będzie pan mógł porozmawiać z naszym Pasterzem. Ja jestem tutaj dokładnie tą osobą, co na stałe: w miarę możliwości mogę pomóc swoją wiedzą, lecz nie zarządzam logistyką.
No bo jak miała mu odpowiedzieć? I teraz, teraz właśnie, Zoyka przestraszyła się mocniej niż zazwyczaj. Cholera jasna, bądź co bądź, Archiego nie widziała. Rozmawiała tylko z Frankiem, który przekazał jej tyle, co nic. Enklawa Strzelców była na pół legendą, oprócz Sierżanta i jego zaufanych ludzi... Kto tu był w stanie służyć za ochronę? Dzieci, starcy? Zapewne tylko młodzież z HC zechce robić za misjonarzy. Czy fundusze Kościoła wystarczały na wynajęcie "karawaniarzy"?
"Cholera, o niczym nie pomyślałam... A jeśli to jakaś pułapka?"
— Może też pan porozmawiać z Ojcem Callahanem... — dodała, już jakby mniej pewnie, ale wciąż jeszcze utratę rezonu zachowując dla siebie.
"Frank, chyba nas nie wystawisz?", zapytywała siebie w duchu, przypominając sobie, że przecież jego ostatnie słowa i gesty sprawiały wrażenie szczerych.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
- Rozumiem. - odpowiedział tak sztywno, jakby szyję miał włożoną w kryzę. - Kiedy któraś z tych osób się zjawi? - padło pytanie, na które odpowiedź zjawiła się sama pod postacią Callahana, wychodzącego z pobliskiej alei w towarzystwie dwóch staruszek, które - jak oceniałaś z daleka - były siostrami Watson, przebywającymi w waszym kościele niemal 24 godziny na dobę. Z dalszych części ulic w kierunku katedry także zmierzali już pojedynczy pielgrzymi, a przynajmniej tak ci się zdawało.
Odpowiedz
— Właśnie idą! — ucieszyła się Zoe, z ulgą przyjmując pojawienie się Callahana. — To właśnie Ojciec Frank — podbródkiem wskazała Franka Sędziemu, sama zaś pomachała mu ręką, ciesząc się z obecności znajomej twarzy. Ale także dziwiąc na widok innych znajomych twarzy. Siostry Watson?
"W sumie, patrząc na gorliwość, można by się było ich spodziewać tutaj...", pomyślała z przekąsem. Tylko czy starsze panie nadają się do takiej podróży?
"No, Zoe, nie sądź innych, sama się nieźle nadajesz", zmiarkowała się w końcu.
— Już się zbierają — zauważyła przybywających z bocznych uliczek. Miała nadzieję, że i Granite zjawi się wkrótce.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Sędzia powiódł wzrokiem w stronę zbliżającego się kaznodziei, który z uprzejmym uśmiechem wysłuchiwał standardowego gderania starowinek, przerywających sobie wzajemnie i poprawiających jedna drugą przy relacjonowaniu, jak sądziłaś, najnowszych plotek o karygodnych zachowaniach ich sąsiadek, znajomych i innych członków nie tylko parafialnej społeczności. Gdy Frank spostrzegł ciebie i towarzyszącego ci Vhailora, uniósł oczy ku niebu w geście wyrażającym ulgę, uprzejmie przerwał podwójny monolog i podszedł do was.
- Oto jest dzień, oto jest dzień, który dał nam Pan. Weselmy się... - zaintonował pół-żartem i dał ci buziaka na powitanie. - Dobrze widzieć uśmiechnięte twarze o słonecznym poranku. A pan to zapewne...
- Sędzia Vincent Vhailor, do usług.
- przedstawił się sztywno harleyowiec i uścisnął dłoń Frankowi.
- Zaiste. Z Nowego Jorku?
- Z Federacji Apallachów, jeśli pyta ksiądz o pochodzenie. W N.Y nie byłem dawno, choć bywam tam względnie często.
- Rozumiem. Frank Callahan, miło mi. Ojciec Granite zaraz się zjawi. Zapewne chciałby pan poznać trasę przejazdu.
- Chciałbym.
- Z tego, co powtórzył mi ojciec Granite i co ustalił wspólnie z ojcem Mendozą, który również dużo podróżuje i zgodził się wesprzeć nas swoim doświadczeniem w tej wyprawie, ruszymy dawną 80-tą międzystanową na wschód aż do Lincoln, kierując się na St. Louis, Indianapolis i dalej aż do Harrisburga wzdłuż dawnej 70-tki.
- Hmm... To oznacza wizytę w Kansas. To miasto nie zna ani prawa, ani Boga, nie powiem, żeby mi się to podobało. To także niebezpiecznie blisko Missouri...
Odpowiedz
Zoe poczuła, że robi się jej niebezpiecznie ciepło w uszy, kiedy Frank powitał ją buziakiem pod odstrzałem spojrzeń sióstr-dewotek. Spuściła też w pierwszej chwili wzrok jak "bogobojna panienka", o których mówił Frank, jednak zaraz go podniosła. Do cholery, też jest się czym przejmować... Chociaż jak przyjdzie Archie i zacznie tu swoją Petite wyściskiwać... Ałć.
"Federacja Appalachów... To dlatego taki sztywniak, pewnie nawet nowojorczyk nie połykałby tak kija", przemknęło Zoyce przez myśl, kiedy przysłuchiwała się spokojnie słowom dwóch postawnych mężczyzn obok, mających pewnie więcej do powiedzenia w sprawie trasy niż młoda Wild. Ale coraz mocniej przygryzała wargę, słysząc o kolejnych szczegółach. Missouri? Wielką Rzeką spływa tam pewnie większość świństwa współczesnych "Stanów". Harrisburg? O tym mieście Zoe słyszała po raz pierwszy, pozostałe nazwy kojarzyła zaś.. No cóż, zgodnie z ich lokacją na mapie, która już się przydać nie mogła. Kansas, miasto bez Boga... A jaki sens jest pielgrzymować do miasta, które już Boga ma?
Tym bardziej jednak zaniepokoił Zoe rozgardiasz. Siostry Watson na tak wyczerpującą podróż? Tak niebezpieczną? Może i obie nie miały wiele do stracenia, za rok, dwa, trzy — zje je choroba, ta czy inna. Ale czy, nie daj Bóg, kulka w tył głowy to dobra śmierć dla takiej starowinki?
Frank by pewnie zapytał, co w takim razie jest dobrą śmiercią. Ha, też dobre pytanie. Młodej dziewczynie przydarzyć się mogą gorsze rzeczy, staruszkę co najwyżej dobiją — nie nada się ani do burdelu, ani do niewolniczej pracy, ani też na mięso. W pewnej chwili własny cynizm przeraził Zoykę. Kurde, ale... Archie wie, co robi?
D'accord, brzmi paskudnie, panie Sędzio, zważywszy, że nadal nie widzę naszej... hm, obstawy. Witaj, Frank. Czy mamy przewodnika, czy też ktoś z Was zna drogę? — tu Zoe pomyślała o "ojcu Mendozie". — Trzymanie się głównych tras nie oznacza przypadkiem... Kontroli granicznej panów na motorach? — uśmiechnęła się. Ale prawdziwie odetchnie, gdy zobaczy samego Pasterza, nie wcześniej.
Nie wyobrażała sobie Zoe, by banda niedorostków, starszych pań i nie znających niczego innego poza SLC osób, miała tak sobie pielgrzymować pod ostrzałem wszędobylskich band.
— Dzień dobry, pani Doris, dzień dobry, pani Gracie! — przywitała się z siostrami Watson i kopnęła kamyk leżący na drodze. Wszystko zaczynało się jej nie podobać, uśmiechem i pytaniami chciała sobie dodać animuszu, choć nie miała pewności, jak to wypadnie. Zoe zdjęła gogle, wsadziła je na czoło i zamyślona popatrzyła na horyzont za sobą, mimo woli wystawiając na wzrok obcego swoje zmutowane tęczówki.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
- Panowie na motorach jadą też z nami. - zauważył Callahan, nie tracąc humoru.
- To prawda. I już ich w tym głowa, by wszystko było pod kontrolą. - odpowiedział Vhailor.
Dwie starowinki dopadły cię jak porcję świeżego mięsa.
- AAaaaa, witaj złociutka!
- Dzień dobry skarbeńku, dzień dobry!
- Jak tam się czujesz kochanienka? Też jedziesz razem z nami? To świetnie!
- Bo już żeśmy myślały, że nie będzie się do kogo odezwać, tym bardziej, że ta wredna Caroline też się zabiera, nie wiadomo po co...
- Pewnie po to, żeby obgadywać porządnych ludzi, a po co?
- No, no! Ot co! Ych, niektórzy ludzie to za grosz wstydu nie mają...

Z minuty na minutę pielgrzymów przybywało. W dużej mierze były to kobiety w wieku sióstr Watson, z których większość znałaś przynajmniej z widzenia, także kilku starców, lecz również paru mężczyzn w sile wieku. W ciągu kwadransa na placu przed świątynią znajdowało się już około 30 osób, objuczonych rozmaitymi bagażami. Od strony plebanii nadszedł też pastor, lecz nie był to Archivald, a nieznany ci mężczyzna o latynoskich rysach, zaopatrzony w wysłużony podróżny plecak oraz równie wysłużone Pismo Święte pod ręką. Słuchając jednym uchem rozmowy Franka z sędzią, drugim uchem gderania bliźniaczych staruszek, rozglądałaś się za Granitem.
Drzwi kościoła jęknęły i powoli otworzyły się. Tak jak wszyscy zgromadzeni powędrowałaś wzrokiem w tamtym kierunku, by zobaczyć Archivalda, w towarzystwie siedmiu mężczyzn, z których każdy uzbrojony był w długą strzelbę lub karabin.
Odpowiedz
— Tak, zabieram się z wami, siostrzyczki — z humorem odparła Zoe. Teraz mogła przejść na "ty". O ile powitania były dość formalne, o tyle już bezpośrednie zwracanie się do siebie członków HC — zupełnie luźne. Mówiono tutaj do siebie: "bracie", "siostro", czasami tak, jak mówiono by do kogoś z rodziny: "Córeczko", "babciu Debbie".
— Jak zdrówko, moje gołąbki? Wzięłyście lekarstwa? Wyglądacie kwitnąco — konferowała ze staruszkami Zoe, podpatrując niecierpliwie na wszystkie strony, szukając wzrokiem Archiego. Wreszcie!!!
Już się miała Zoe zastanawiać, czy chodzi o "Pigułę", gburowatą medyczkę Caroline Kovacs, czy może starszą Caroline Bedingfield, przyszywaną ciotkę Jimmy'ego ("Wciąż się jej wydaje, że ja i jej pseudo-bratanek byliśmy dla siebie stworzeni, taa..."), kiedy z Katedry wyszedł Sierżant z obstawą.
Zoyka ujrzała Granite'a i poczuła, jak ulga spływa po niej niczym oczyszczający jakiś fluid. Upłynęło tak niewiele czasu, a ona się tak o niego martwiła!
Serce zabiło jej także z innego powodu. Strzelcy...
"To pewnie są... Oni", pomyślała, mimochodem zaciskając dłonie na własnej broni. Jak na więcej niż dwa tuziny osób w podeszłym wieku, ochroniarzy było mniej, niż potrzeba.
"Powinien jeszcze wygłosić im jakąś mowę dla otuchy" przyszło dziewczynie na myśl. "Niech idą ci naprawdę zdrowi i pewni swego... A reszcie by się przydało charyzmatyczne wsparcie...".
Występował teraz zupełnie inaczej, choć wciąż oficjalnie, miejsce skromnej opończy zajął sweter, pod którym Ojciec pewnie miał swoją kamizelkę, pomyślała z uśmiechem. Do tego stara kurtka... motocyklowa? "Wyglądasz jak ganger, Archie", zaśmiała się w myślach. Spodnie moro pasowały jak ulał do ksywki i postawy Sierżanta. Także miał chustę pod szyją, nie czarną, jak Sędzia, lecz jakąś nieokreślenie-burą, oraz drugą, cętkowaną chustę na głowie, na niej szerokie, oliwkowe gogle. Wszystko sprawiało wrażenie steranego, ale wciąż użytecznego, jak sam Granite. Czyżby miał też z sobą nieśmiertelnego Winchestera? Zoe nie widziała dobrze broni, mężczyznę zasłaniali jego podkomendni.*

*Opisałam Granite'a sama, bo chciałam się jakoś odnieść do wyglądu, a wg karty chyba tak mógłby wyglądać, ale jeśli napisałam za dużo, to ostatni akapit z tej części się nie liczy.

Zoe tak wiele pytań przemknęło przez myśl... Pewnie zaraz ruszą i nie będzie czasu pogadać... Ciekawiło dziewczynę, skąd taki wybór trasy, czy jedzie z nimi któreś z "krzyżyków", choćby zarozumiała, ruda Kovacs, jaki mają środek transportu... Ale ci nieznajomi, uzbrojeni mężczyźni peszyli dziewczynę. Mimo woli przysunęła się więc dziewczyna do Franka, jakby to u niego szukając wsparcia. Ci Strzelcy... Jeżeli to oni... Imponowali Petite, ale ich służbowa twardość i surowość bijąca z całej sylwetki każdego z siedmiu chłopa, onieśmielała.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
[Opis jak najbardziej ok ]

Archie zaczął przebijać się przez zgromadzonych, uprzejmie rozmawiając chociaż przez chwilę z każdym pielgrzymem, który chciał uścisnąć mu dłoń. W międzyczasie sporadycznie wydawał jakieś polecenia członkom obstawy, którzy rozchodzili się po placu. Pokonanie trzydziestu metrów dzielącego was dystansu zabrało mu dobre dziesięć minut, a na miejsce zbiórki wciąż przybywali ludzie. Wreszcie stanął przed tobą, Frankiem i Sędzią, odetchnął krótko i ciężko i uśmiechnął się.
- Witajcie. Witaj Frank... Sędzia Vhailor, jak sądzę? - podał rękę każdemu z mężczyzn.
- Witam, miło mi poznać. - Vhailor skłonił lekko głowę, chwytając palcami za rondo kapelusza. - Słyszałem od ojca Callahana o wyborze trasy...
- Tak tak, zaraz jeszcze to omówimy razem z ojcem Mendozą, to w dużej mierze jego koncepcja... Zoe, świetnie cię widzieć. Jak się czujesz?
- zwrócił się do ciebie pogodnie.
Odpowiedz
— Teraz już o wiele lepiej — Zoe nie kryła radości z widoku przyjaciela. — Czy to wystarczy? — podbródkiem wskazała na krzątających się w pobliżu ochroniarzy. — Winieneś nam chyba małe kazanie... — dorzuciła jeszcze z humorem, ciszej zaś dodała:
— Archie, chcę znać szczegóły. Może będę mogła się przydać.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
- Kazanie może poczekać, zostawię to na moment, gdy już wszyscy będą w autokarach, żebym nie musiał zdzierać sobie gardła na placu. - odparł z uśmiechem. - Nie wiem, czy wystarczy nam taka ochrona, jaką mamy. Jak na tak dużą grupę to faktycznie niewielu, ale nie możemy pozwolić sobie na więcej, liczę więc na jakość, a nie ilość. A przede wszystkim na Opatrzność. - dodał zaskakująco poważnie. - Nikt tak naprawdę nie wie czego i kiedy spodziewać się w trasie, więc nawet armia i wozy pancerne mogłyby nie wystarczyć, jeśli trafilibyśmy naprawdę źle... Szczegóły? - zmienił temat, jakby chcąc otrząsnąć się z ponurych wizji - Zależy o jakie pytasz. Jeśli chodzi o trasę, to mówiłem już co nie co Frankowi, chyba podzielił się z wami ogólnym planem podróży... - spojrzał na Vhailora, Franka i ciebie.
- Podzielił. - potwierdził Callahan, kiwając głową.
- Dobrze. Jeśli chodzi o resztę... Na przykład kwestie techniczne, które mogą cię interesować - nie jedziemy wozami prosto z salonu. To, co zdołałem zorganizować, to stary szkolny autokar, pojemny i prosty w konstrukcji, ale obawiam się, że może nie wystarczyć nam wiary i szczęścia, jeśli chodzi o potencjalne usterki. Ale jest też pozytyw, związany z zaopatrzeniem. Kościół Nieśmiertelnego Króla dosłownie parę godzin temu zaoferował nam swoje wsparcie, praktycznie zupełnie bezinteresownie. Na czas pielgrzymki wypożyczą nam drugi, własny autobus, w który możemy załadować zapasy, sprzęt, zapasowe beczki z paliwem i co tam jeszcze chcemy. Przy okazji dorzucą nam małe oktanowe co nieco. Wiesz coś o tym? - zapytał z dziwnym uśmiechem, unosząc jedną brew.
Odpowiedz
— Eee... Ja?
Bąknęła, ale zaraz oprzytomniała. "Billy! Ale przecież co takiego dla niego zrobiłam?!"
— To medykowi powinien dziękować McCoy, jeśli to za jego sprawą — odparła, nie kryjąc zaskoczenia. Pomyślała zaś o czymś innym...
"Jimmy się nie wybiera, czyli to na mnie spocznie ciężar "uleczenia" tych starych trupów, jeśli nawalą. Powinnam była się bardziej przykładać do napraw..."
— W takim razie po prostu się zbierajmy. Obgadaj, co chcesz, a ja się rozglądnę po zaopatrzeniu.
"Oby kierowca był jednocześnie mechanikiem... Ciekawe, co z medykaliami i środkami czystości..."
Skinęła głową i udała się w drugą stronę placu, która w takich wyjątkowych okolicznościach służył za podjazd. Do większych spraw Zoe, nie będąca żadną ważną osobą, skromna i dążąca do samodzielności — wydawała się, obok Archiego i Franka. już zbyteczna. Interesowało ją za to, czym dysponują w zakresie niezbędnego wyposażenia tak licznej wyprawy.
— Bóg z wami, Bóg z nami — rzuciła na odchodnym.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Nie trzeba było czekać długo, by na placu zebrała się cała grupa pielgrzymkowa pod wezwaniem. Około pięćdziesięciu postaci, objuczonych torbami, plecakami, workami, masą najróżniejszego żelastwa, sprzętu i złomu o nieocenionej przydatności. Podzwaniające patelnie, rondle, chrobot drewnianych, paciorkowych różańców i chrzęst ich metalowych, zrecyklingowanych odpowiedników (wszak recykling według niektórych był współczesną formą rezurekcji), zlewające się z ogólnym gwarem rozmów i głosów pełnych starczego, nabożnego podniecenia, które gdzieniegdzie przybierało postać pierwszych, nieśmiałych pieśni.
Przez to wszystko przedarł się pomruk tak złowieszczy i plugawy, że hałas Vhailorowego Roadkinga był przy nim prawdziwą muzyką. Nie potrzebowałaś lat doświadczeń w roli mechanika, by bezbłędnie zidentyfikować zbliżający się spomiędzy budynków jęk błagającej o eutanazję skrzyni biegów, złorzeczącej światu przy akompaniamencie wystrzałów z wydechowej rury. Gdy ów Behemot pojawił się wreszcie, robiąc koło wokół placu, mogłaś dobrze przyjrzeć mu się ze wszystkich stron, pojmując prawdziwy wymiar niesionej przezeń grozy.

Ilustracja 1
Ilustracja 2

Czy to za sprawą wszechogarniającego hałasu, powstałego podczas parkowania "pojazdu", czy to poprzez współdzieloną przez wszystkich zgromadzonych konsternację, śpiewy, rozmowy i modlitwy jakby ucichły...
Odpowiedz
Ma mère... — jęknęła Zoe, dojrzawszy sapiącego potwora na czterech kołach.
I tak nieźle, że szyby w całości, pomyślała, nieufnie patrząc jednak na prowizoryczny bagażnik na dachu pojazdu. Potem popatrzyła na pielgrzymów, obładowanych niczym wielbłądy lub juczne konie. Autobus był dosyć wysoki, co zwiększało ryzyko wywrócenia się rzęcha, za to dawało plus do uniknięcia dachowania. Przestronne szyby stanowiły łatwe wyjście w wypadku pożaru, ale też równie łatwo można było przez nie wylecieć przy poślizgu lub oberwać kulką. Trudno było wybrać, w takim wypadku, lepsze lub gorsze miejsce; pośrodku istniało największe ryzyko złamania się całej konstrukcji, z przodu najgroźniej podczas zderzenia, podobnie z tyłu, gdzie i też można się upiec w pierwszej kolejności, jak co pierdyknie... Niektórzy mówili, że najlepiej zajmować miejsce zaraz za kierowcą, inni wskazywali na 4-5ty rząd.
"Nie ma tu w zasadzie komu dawać forów", krytycznie oceniła Zoyka. "Same staruszeczki, kilku panów z brzuszkiem, mało młodych, może lepiej się troszczyć o tych, co trzymają wszystko w kupie?"
Strup posiadał koło zapasowe. Tyle dobrego.
"Czy nikt nie poinstruował tych ludzi, jak się pakować?" — z przerażeniem zerknęła "pani spec" na rondelki i garnki. "Połowa tego jest zbędna, a może zabić, jak to wszystko pospada im na głowy..."
Teraz było za późno na poprawki. Zoe mieszkała z całkiem znośną starowinką, panią Rooney, ale wiedziała, jacy są starsi ludzie. Kazać im się teraz pozbywać połowy manatków oznaczałoby bunt na pokładzie.
"Cóż, módlmy się o powodzenie", westchnęła w duszy, poprawiając karabin na plecach. Cholera, ciężkie ustrojstwo. Bagaż Zoe był o połowę mniejszy niż rozmodlonych babć, ale nieporęczny gnat całkiem nieźle wyrównywał tę "stratę". Ale Zoyka była uparta — mierzyła się z ograniczeniami własnej wygody, bo tak już ten świat wyglądał. Ze swoją posturą mogła być albo bardzo w czymś dobra, albo polegać na opiece osób trzecich. Zoe wiedziała, że są i lepsi od niej specjaliści, i silniejsze kobiety, i lepsi strzelcy. Miała jednak ambicje.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Ledwie "Złomobus" zatrzymał się i zgasił silnik, pozwalając wszystkim zgromadzonym zatonąć w rozlewającej się wokół, pełnej konsternacji ciszy, gdy radioaktywny wiatr przyniósł echo kolejnych niewyraźnych odgłosów, które tak jak poprzednio zbliżały się, stopniowo przybierając na sile. Kierując swą uwagę i wzrok w tamtym kierunku stwierdziłaś, że ów dźwięk to coś na kształt śpiewu, głośnego i czystego, jednak wciąż niewiadomej treści. Ta stała się jasna w kilka chwil później, gdy oto drugi autokar zjawił się tak jak poprzedni na końcu najbliższej ulicy, rosnąc w waszych oczach i jeszcze bardziej poszerzając goszczący już w nich wytrzeszcz.



Patrzyłaś, jak ze wszech miar obrzydliwy i na pierwszy rzut oka znajdujący się w nadspodziewanie dobrym stanie pojazd zatacza krąg i parkuje tuż obok "Złomobusu". Dojmująca cisza zniknęła równie nagle, jak się pojawiła, jednak obłok konsternacji pozostał, dodatkowo wzmocniony przez dźwięki sączącej się na cały głos muzyki:

Link
Odpowiedz
Zoe osłupiała, po czym najzwyczajniej w świecie... zachciało się jej śmiać.
Kontrast wszędobylskiej radości wyznawców Króla, różu pojazdu i swawolnych śpiewów ("I to jeszcze dotyczących Vegas!!!") z poważnym, nerwowym bądź tonącym w oparach kadzidła nastrojem pielgrzymów na placu, pojawienie się zaraz za Złomobusem odpicowanego autokaru... To wszystko zdało się Zoyce tak uroczo surrealistyczne, nieziemskie, wyjęte z sennych rojeń — że, aż się sobie dziwiąc, po chwili konsternacji wybuchła radosnym śmiechem.
"A ja się tak zamartwiam", pomyślała i pomachała w stronę parkującego autobusu, chichocząc jeszcze i starając się ów chichot ukryć w ciepłych zwojach arafatki.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
← Sesja Neuroshimy

Sesja CSki - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...