Sesja CSki

Przynajmniej część zgromadzonych na placu pielgrzymów podzielała twoje nastawienie, sporadycznym śmiechem i radosnym gwarem zagłuszając ponure pomrukiwania bardziej niezadowolonych i wzburzonych takim rozwojem i charakterem sytuacji. Spora grupa ruszyła ochoczym krokiem w stronę bardziej kolorowego z pojazdów, jednak przez ogólny zgiełk, śpiew z głośników i dźwięk silników przebił się podniesiony głos Archivalda:
- Nie nie, bardzo proszę do pierwszego autokaru! Bracia z Kościoła Nieśmiertelnego Króla użyczyli nam swój wraz z zaopatrzeniem, a nie byłoby rozsądnie, by ktokolwiek z was jechał obok beczek z paliwem i części zamiennych! - przekrzykiwał się przez tłum, który wyraził zgeneralizowane rozczarowanie przymusem stłoczenia się w zdecydowanie mniej atrakcyjnym samochodzie. Na twój bark opadła ciężka ręka, pokryta łuskowym tatuażem.
- Niezbadane są ścieżki Pana. - oznajmił Frank, spoglądając na krzątających się pielgrzymów, rozśpiewany wóz Elvisa i z wyraźnym trudem tłumiąc śmiech.
Odpowiedz
Zoe zawahała się. Chętnie by sprawdziła to i owo w obydwu autokarach, ale z drugiej strony... To tak jakby nie ufała lepszym do siebie w logistyce. A kiedy ruszy teraz w stronę różowego pojazdu, po tym, jak mają się odeń oddalić... No cóż, chyba wszystko będzie albo dobrze, albo źle, a to i tak nie przez to, czy Zoe Wild zdoła policzyć beczki z paliwem i sztuki strzykawek. Na pustkowiach albo się szczęście ma, albo nie... Zanim ten rozfalowany tłumek osiągnie apogeum rozmodlenia i rozbiegania na wsze strony, jak stadko kurcząt, lepiej już się usadowić w tamtym autokarze... Najwyższy czas ruszać, bo inaczej, w takim tempie, nigdzie nie dotrą, myślała Zoyka, idąc w stronę autobusu "pasażerskiego".


[Przepraszam za obsuwę, ale nie było mnie przy necie czas jakiś. ]
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Dostanie się do pojazdu i zajęcie miejsca zdecydowanie nie należało do najprostszych wyzwań, jakie mogłaś napotkać jeszcze przed początkiem wyprawy. Począwszy od przepchania się przez tłum, poprzez uniknięcie stratowania i zmiażdżenia atakującymi cię ze wszystkich stron garnkami, torbami i toną innego żelastwa, po przeciśnięcie się przez drzwi zatłoczone jak górski przesmyk podczas tarła. Gdy dopchałaś się wreszcie do wnętrza, niewiele myśląc rzuciłaś się na najbliższe potrójne fotele, które - o dziwo - znajdując się najbliżej wejścia uniknęły przeobrażenia w pole walki między rozszalałymi przekupami. Z niemałą trudnością ściągnęłaś z siebie bagaż, mimochodem obserwując rozgrywające się sceny.
A że przodem. A że bokiem. A że przy oknie. A że w środku. A że z tyłu.
Zapadłaś się w fotel, z radością przyjmując miękkość mocno wysłużonego siedziska. Miałaś już zamknąć oczy i odetchnąć głęboko, gdy na siedzenie obok ciebie, wyprzedzając cię w obu tych czynnościach, opadł ciężko Archivald. Autokar zakaszlał i zatrząsł pasażerami, drzwi syknęły i zamknęły się i mozolnie, niemal niezauważalnie, ruszyliście przed siebie.
Odpowiedz
— Archie? — Ocknęła się z odrętwienia, z zaskoczeniem, ale zarazem ulgą i radością zauważywszy, że Pasterz wybrał miejsce koło niej.
— Wszystko w porządku?
Archivald wydawał się zdenerwowany i czymś zgryziony... No, może po prostu zmęczony. Sama Zoe miała ochotę się zdrzemnąć; kiedy klapnęła na krzesło, dotarła do niej nieprzespana noc — piaskiem pod powiekami, chęcią ziewania i zdrętwieniem kręgosłupa.
"Daj Bóg chociaż chwilkę przykimać, plait beaucop..."
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Granite westchnął ponownie i zaśmiał się krótko.
- Tak, w porządku. Może nie wszystko, ale w końcu jedziemy i żyjemy. - mówił z uśmiechem, szybko odzyskując rezon. - Długa podróż przed nami, ale dzięki nieoczekiwanym łaskom Pana, pod postaciami równie nieoczekiwanych przyjaciół, powinniśmy pożyć trochę dłużej. - zażartował w stylu Callahana. - Choć oczywiście znacznie większą łaską jest mieć przy tej okazji kilku sprawdzonych przyjaciół. - dodał, mrugając porozumiewawczo.
Odpowiedz
— O ile nie największą — zupełnie poważnie odparła Zoe. — Takie czasy...
Zmieszała się jednocześnie trochę, bo o ile traktowali siebie nawzajem rzeczywiście jak przyjaciół, o tyle słowa "przyjaciel" bezpośrednio nie nadużywali. Z Granite'em przy sobie, Zoyka czuła się bezpieczna i "u siebie". Tam, na placu, tłum pielgrzymów, choć wielu z nich znała osobiście przynajmniej z widzenia czy słyszenia, trochę ją przerażał. "Bez osoby Pasterza owce się rozpierzchną", napisał ktoś kiedyś w jakiejś zachowanej książce, którą kiedyś tam i gdzieś Zoe czytała. Uczucie spokoju wzmacniała nie tylko ufność, ale i zmęczenie; głowa dziewczyny zaczęła się kiwać, choć Petite usiłowała temu zapobiec, co jakiś czas mrugając oczami i wiercąc się w fotelu. W końcu skapitulowała, mimo cichych i głośnych modlitw dookoła, mimo warkotu silnika "złomobusu", mimo wreszcie kolebania się pojazdu na wybojach i nieciekawego smrodku spalin. Opadła na ramię Archivalda, kapitulując po zużyciu "Cocoffee", rozluźniła dłonie, dotąd kurczowo zaciśnięte na karabinie, jakby dziewczyna nie schodziła z pozycji bojowej. Były odrętwiałe i spierzchnięte — ostatnie stanowiło wyraźny efekt używania chemikaliów i marznięcia nawet pod rękawiczkami. Usta kobiety rozchyliły się bezwiednie, powieki zamknęły, bandanka zsunęła na twarz. Zoe usnęła w tej podróże w nieznane, jak ukołysana — chrapliwym mormorando autobusu i śpiewem własnych, zmęczonych nerwów.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Zaczęłaś zapadać się w sen, jeszcze bardziej miękki niż materiałowe obicie fotela, nim jednak zanurzyłaś się w nim zupełnie głos Archivalda wyrwał cię z niego ponownie.
- Bracia i siostry! Chwalmy ten dzień, w którym w imię Pana ruszyliśmy w podróż przez mękę, trudy i zwątpienie na naszej drodze do zbawienia! Chwalmy Pana!!!
- Chwalmy Pana!!! - odpowiedziało chórem 50 głosów, ostatecznie przywracając cię podskakującej na wybojach rzeczywistości.
- Moi drodzy... Czeka nas wiele prób podczas tej pielgrzymki. Wiele niebezpieczeństw, wiele zła pod postacią złych, nikczemnych, czasem zaś biednych, chorych i zdesperowanych ludzi, którzy utracili wiarę i nadzieję. - kontynuował kazanie Archie, mówiąc wciąż głośno, lecz znacznie spokojniej, jeszcze mocniej skupiając na sobie uwagę grupy. - To właśnie wiara i nadzieja są powodami, dla których wielu z nas po raz pierwszy opuszcza granice naszego miasta, by wyruszyć na tę pielgrzymkę. To właśnie wiara i nadzieja poniosły największe straty w wojnie, która zniszczyła cywilizację, z gruzów której usiłujemy podnieść się od tylu lat. Dziś pozostały po nich tylko popioły, które wiatr rozrzuca po pustkowiach zatrutego świata, zatrutego pustką, rozpaczą i zwątpieniem. Jednak nasz Pan ma moc, która pozwala człowiekowi podźwignąć się z tych popiołów, by za ich sprawą ponownie odnaleźć nadzieję i wiarę. Bracia moi, powiadam wam! - znów uniósł głos, powiększając napięcie, które narosło pośród słuchających go wiernych - W tej podróży, tak jak każdego zwykłego dnia naszego zwykłego, trudnego życia, możemy stracić wiele. Majątek, zdrowie, życie. Ale powiadam wam także, co znacznie ważniejsze, nie wolno nam tracić wiary i nadziei!!!
- AMEN! - wybuchło w autokarze, zagłuszając nawet wycie prehistorycznego silnika. Granite stał na przedzie wozu z uniesionymi rękami, zaś przez tylną szybę widziałaś malejące z wolna budynki i przedmieścia Detroit.
Odpowiedz
Chwalmy Pana!!! — żarliwy wrzask wiernych obudził dopiero co zapadłą w sen Zoykę. Strącona z ramienia Pasterza, wzdrygnęła się, zadygotała, nieprzytomnym wzrokiem spojrzała po wnętrzu rzężącego ledwo zabytku motoryzacji i zaraz odruchowo chwyciła za karabin. Ale też szybko uspokoiła się; to nic, to tylko Archie uspokaja tłum... Dobrze, że nic, bo przy takim tempie reakcji już byłaby trupem.
Nie "załapała się" nawet na końcowe "AMEN!!!", ale chyba nikt nie zwrócił uwagi na skuloną, samotną poza rozentuzjazmowaną falą ludzką dziewczynę, która teraz przywarła twarzą do szyby, patrząc na szeroką, niezłą nawet drogę i takie same, jak wszędzie, budynki przy niej.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytała, jak to się mawia, "w świat", w świat szeroki, a przecież bardziej do siebie niż kogoś innego. Rozejrzała się następnie, usiłując zaczepić wzrokiem Callahana.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
- Jeszcze niedaleko od domu. - odpowiedział poprzez gwar wiernych i charkot złomobusu, wyłaniając się zza sąsiedniego siedzenia w swym szerokim czarnym kapeluszu. - Pierwszy przystanek mamy w Rock Springs, ponad godzina jazdy spokojnie. Samo miasteczko też powinno być spokojne, ale kto to tam wie... - tłumaczył z przekąsem, ale przerwał mu kończący przemowę Archivald, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Ponieważ w tę duchową podróż Pan wysłał z wami aż trzech pasterzy, pozwolę ojcu Callahanowi i ojcu Mendozie również przemówić do was, bracia i siostry. - oznajmiał podróżnym uroczyście, następnie zwracając się do Callahana. - Frank, zechcesz?
- Oczywiście. - odparł zapytany, wstając z miejsca i zajmując miejsce Archiego. Stanął tak, patrząc po obecnych z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Robił to, nie odzywając się, na tyle długo, że kilka babć i murzynek z kościelnego chóru zaczęło oglądać się na siebie, szepcąc coś nerwowo, lecz wtedy Callahan przemówił głośno i dobitnie.
- Bracia! Siostry! Ojcowie! Wszystko to tylko tytuły, które nadajemy sobie szukając oparcia pośród wszechobecnego chaosu. Bo przecież nie jesteśmy prawdziwą rodziną, bo przecież nic nas nie łączy, bo przecież te imiona, to życie i świat, nie są prawdziwe. - mówił stalowym głosem, patrząc kolejno po każdym pielgrzymie, jakby rzucał mu wyzwanie. - To wszystko namiastki, ochłapy prawdziwego życia, świata i więzi, których chwytamy się, by zupełnie nie utonąć w obłędzie i złu, zalewającym nas na każdym kroku. Na pewno wielu z was tak sądzi! Na pewno wielu z tych, którzy topią nas w tym obłędzie i złu, również tak sądzą. Nie ma dla nich więzi, nie ma dla nich świata ani imion, które wobec Pana musieliby nosić z godnością, odpowiedzialni za swe uczynki. Czy mylę się mówiąc, że dla wielu z was wszystko to jest ułudą? Iluzją, która zastąpić ma rozpacz, będącą chlebem powszednim każdego z was? - pytał, przeszywając wzrokiem kolejne osoby. Wszyscy słuchali go w oszołomionej ciszy, nawet autokar zdawał się wyć mniej, niż dotąd. Jedynie Archivald uśmiechał się nieznacznie, wpatrzony w Callahana z głową wspartą na pięści. - Czy mylę się, bracia i siostry?
Odpowiedz
Oprzytomniała już Zoe pokiwała tylko ze zrozumieniem głową, kiedy Callahan objaśnił jej, gdzie się znajdują.
I może nawet zapadłaby w ponowną drzemkę, gdyby nie przemowa Franka.
Wilderówna osłupiała.
Przed chwilą Archie mówił o wierze i nadziei... Nieco pompatycznie, nieco nadużywając owych słów: "nadzieja", "wiara". Ale głos i przemowa tchnęły faktyczną otuchą.
Tymczasem Callahan wyjechał nagle z antytezą... Zoe miała mętlik w głowie. Spojrzała po zgromadzonych. Pasażerowie wydawali się skonsrernowani. Przed chwilą Pasterz HC wlał w nich rzeczoną nadzieję, obudził zapał w sercach wątpiących, podsycił w sercach tych, którzy zaczęli wątpić. A teraz Frank podcina tym ludziom skrzydła...?
Ha, być może tak myśleli niektórzy pielgrzymi i Frank miał na celu trochę ich zawstydzić; tych wątpiących, podejrzliwych, którym rzeczywiście zdało się, że wspólnota, wiara, Bóg — to mrzonki i puste hasła. Gorzej, jeśli ci prości ludzie obiorą inny sposób interpretacji... Zoe westchnęła cicho, sama się nagle wstydząc własnych myśli.
Bo pomyślała właśnie, że, uczciwie mówiąc, większość z tych osób była głupia i bezradna. Zoe nie świeciła może przykładem, jeżeli chodzi o zaradność, ale wciąż należała do mniejszości, a nie większości, jeśli chodzi o idealnych wiernych Archivalda. Granite'owi marzył się kościół ludzi oświeconych. Jednak na odczyty zostawali nieliczni, miażdżąca większość "zadowalała się" kazaniem i naprędce sformowanymi we wspólnocie Willisa rytuałami. Takie osoby, jak Strzelcy, Zoe, Caroline Kovacs, Jimmy, Rufus, w pewnym stopniu też Jacob z Marshą i babcia Debbie — wierzyli świadomie, mądrze. Reszta rzeczywiście chwytała się wiary, jak tamy, jak tonący brzytwy...
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Kolejne ołowiane spojrzenie Południowca przetoczyło się ciężko po twarzach pielgrzymów, wciskając ich wszystkich głęboko w fotele.
- Milczycie, bracia i siostry. Nie wiem więc, czy się mylę. A bardzo chciałbym się mylić... - cedził lodowato, tonem przywodzącym na myśl frazę "ręce do góry, albo...". - Więcej: z całego serca wierzę, że się mylę. Wierzę, ponieważ nasz dobry Pan nie posłałby tylu owiec we wspólną podróż, gdyby każda z nich błądziła, goniąc za mrzonką i ułudą. A nawet gdyby! Nawet gdyby każda z nich osobno dała się zwieść złu i ciemności...! To owce błądzące w tym samym kierunku nie są już błądzącym stadem. Nie mylę się mówiąc, że są wśród nas tacy, którzy nie wierzą w sens i moc wspólnych trudów, więzi i krwi? Zatem tym większą mam pewność, że zebrani razem pośród trudów i krwi uwierzą jak nigdy dotąd!!! - wykrzyknął wściekle, wyrzucając słowa tak, jakby posyłał w powietrze serię z karabinu.

[ Ilustracja ] (polecam podkręcić głośniki na maks )

I oto wreszcie jego słowa, niczym pociski w cel, zaczęły trafiać do słuchaczy, którzy unosząc ręce, podskakując na siedzeniach i krzycząc gniewne głoski, zmieniające się gdzieniegdzie w wystrzelający głośno "Amen!", zaczęli rozumieć sens jego przemowy.
- Choćbyśmy tu i teraz byli jak nigdy dotąd słabi i obcy, to właśnie tu i teraz zwiążemy się jak prawdziwa, wielka rodzina! Uwierzyć lub zginąć! Alleluja!!!
- ALLELUJA!!!
- Prawda lub ciemność!!!
- ALLELUJA!!!
- trzasnęło ponownie, gdy ku twemu częściowemu przerażeniu komiczna mieszanka starców, młodziaków, ludzi wszelkiej, kostropatej, sprzecznej proweniencji, zmieniła się w rozszalały oddział gangerów Pana.
- I niech szlag trafi sukinsynów, którzy podniosą rękę na naszych braci i siostry!
- ALLELUJA!!!!
Odpowiedz
[Zarąbista ilustracja i wpis ]

Zoyka nie wierzyła oczom i uszom. Pojąwszy sens słów Callahana, jednocześnie się przeraziła. W jego oczach, twarzy, całej postawie znów pojawiło się to zimno, co podczas ostatniej rozmowy w kanciapie dziewczyny. Żałośnie słabe, z trudem wykrztuszone, własne "Alleluja!" dziewczyny — znikło w szumie i krzyku jak nie z kilkudziesięciu, ale kilkuset gardeł. Wiara była dla Zoe czymś jasnym, dobrym, ciepłym, choć i twardym, jak pancerz. U Callahana był pancerz, ale i pociski, miotane wściekłymi seriami w dusze. W całym wystąpieniu Franka przyczaiło się coś niebezpiecznego, mrocznego, szalonego.
Niemniej, w tym szaleństwie była metoda. Jeśli nawet siostry Wharton nie poczuwały się wcześniej do jakiejkolwiek odpowiedzialności wobec Kovacs, ona zaś tylko z obowiązku, bez miłosierdzia leczyła te starowinki — to właśnie miały zacząć uważać się za bliskie sobie, prawdziwe siostry. Tylko czy tak obudzony fanatyzm nie rozpala się równie szybko, co gaśnie?
"Muszą być gotowi się bronić i zabijać, ochronę mamy skąpą", tłumaczyła sobie dziewczyna, z mieszaniną lęku, fascynacji i nadziei oglądając wydarzenia w autokarze. Sama odruchowo pogładziła kolbę karabinu.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Gdy ucichły okrzyki, rozpoczęły się śpiewy, rozmowy, śmiechy. Ogólny gwar, w połączeniu z jednostajnym pomrukiem autokaru, przybrał przedziwną, hipnotyzującą postać, która w równie dziwny sposób usypiała cię i uspokajała. Ponownie zapadając się w miękkość fotela przymrużyłaś niedospane oczy, by po chwili usłyszeć głos dziwnie przypominający jednego z waszych dobrze znanych ci mechaników.
- No to co maleńka? Robimy zakłady po ilu milach ten szrot się rozpadnie? Może o to tak naprawdę chodziło, piesza pielgrzymka to w końcu klasyka. - słyszałaś ironiczny, rozbawiony ton rozmówcy, który dobiegał do ciebie spod kojącej ciemności przymkniętych powiek.
Odpowiedz
Przebudzona kolejny raz Zoe zamamrotała coś marudnie, jeszcze w półśnie, po czym roztargnionym wzrokiem powiodła dookoła. Przeciążony troskami i brakiem snu umysł reagował z opóźnieniem.
— Nie wiem... Nie... Aaa — ziewnęła nagle, ledwo przysłoniwszy usta dłonią. — Dlaczego miałby się... Aaa, rozlecieć?
Jej ton głosu zdradzał zdenerwowanie. Miała wrażenie, że nabijanie się z pielgrzymi, jak i "zapeszanie", to nietakt i zła wróżba.
Nawet nie zadała sobie trudu, by wyciągnąć głowę i zlokalizować źródło kpiącego głosu. "Więc jednak ktoś z naszych się wybrał... Dzięki Bogu nie Jimmy, tyle dobrego..."
Zatuliła się z powrotem w arafatkę, odwracając do szyby i zwijając, na tyle, na ile było to możliwe, na siedzisku jak kociak. W tej pozycji wydawała się dużo drobniejsza, bagaż zdawał się ciążyć dziewczynie bardziej niż zwykle, a kontrast pomiędzy jej młodością, a wiekiem starszych pielgrzymów mógłby komuś sugerować, że Zoyka jest jeszcze smarkulą.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Nie dostrzegłszy nigdzie "złośliwego głosu" stwierdziłaś, że usłyszane słowa musiały zostać wypowiedziane przez Jimmy'ego... lub inną osobę, która ci się przyśniła. Odzyskując ostatecznie świadomość i orientację w rzeczywistości zobaczyłaś, że autokar stoi, jest już prawie pusty, a pielgrzymi, rozproszeni pojedynczo i w kilkunastu małych grupkach, leniwie zbierają się w okół niego. Za oknem, tuż na wysokości twojego siedzenia, dyndała smętna tablica z zatartym przez pordzewiałą gumkę czasu napisem "Welcome to Rock Springs". Przywieszona do drewnianego stelażu na poboczu drogi, skrzypiała na wietrze, za oknem zaś rozciągał się beznadziejnie jałowy, monotonny krajobraz, świadczący niezawodnie o tym, że zatrzymaliście się jeszcze przed miastem.
Odpowiedz
— Mhm... Aa-aaa... Coo się...
Zoe chwilę mrugała oczami, walcząc z sennością (o dziwo, najsilniejszą właśnie wtedy, kiedy ktoś cię budzi, gdy ty nie chcesz; jak gdyby w zmęczonym organizmie odzywała się przekora, a ten wołał: "Jeeeszczeee nieee!"), po czym ostatecznie już rozbudziła się, konotując, że autokar stanął, a ona jest jedną z ostatnich osób, które jeszcze nie wysiadły.
— Co to za dziura? — mruknęła cicho, sama do siebie, patrząc na dyndającą tabliczkę, zapraszającą ("Akurat", pomyślała z drwiną. "Chyba że do klatki albo na rożen, kto tu dzisiaj gdziekolwiek "zaprasza"? — Zoe, chociaż wychowany w spokojnym SLC domowy piecuch, nie łudziła się co do zasad grzeczności, panujących w innych regionach) do Rock Springs. Z niemałym trudem oporządziła się znowu, prawie z jękiem przyjmując do wiadomości, że będzie znów musiała włożyć plecak i broń na obite ramiona i tyłek. W końcu wysiadła z "wozu" i rozejrzała się. Tak jak sądziła po krajobrazie, samo Rock Springs zaczynało się nieco dalej. Pielgrzymi byli albo rozespani, jak ona, i senni, albo rozdrażnieni koniecznością wysiadki, zwłaszcza jeśli ta oznaczała koniec drzemki. Jedni rozglądali się z zaciekawieniem, inni z obawą, słyszała Zoe szepty pełne niezadowolenia, dziwiące się pewnie temu, na jakim zadupiu to wyskoczyć im przyszło na "popas".
"Chyba to nie dlatego, że ten trup nawalił?", zaniepokoiła się Zoyka, przypominając sobie, jak to mechanik chciał się z nią zakładać. Na otwartym terenie słońce raziło w oczy, drobiny szarego piasku i pyłu unosiły się, leniwie smagane najlżejszymi podmuchami powietrza. Pustota totalna. Zoyka włożyła gogle i, poprawiwszy rynsztunek, czekała na rozwój wypadków, starając się wzrokiem jak najprzytomniejszym jak na jej senny stan, rejestrować to, co działo się wokół.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
Gdy spojrzałaś w stronę miasta, twoim oczom ukazały się rzędy niskich, najwyżej dwupiętrowych bungalowów, mocno nadszarpniętych przez wichury ostatnich dekad, wąskie uliczki z resztkami sygnalizacji, widocznymi z daleka i wiele im podobnych. Część zabudowań zastąpiły byle jak sklecane, wiejskie chaty, stawiane zapewne w miejsce tych, które z różnych powodów rozwaliły się na przestrzeni lat lub popadły w ruinę. Takich zapewne było sporo, choć stąd trudno było ci ocenić. Nad tym krajobrazem z daleka górowała wieża miejscowego kościoła, o dziwo wyglądająca na nietkniętą.
- Uwaga, proszę wszystkich o uwagę! - rozbrzmiał głos Archiego, który przywoływał wszystkich do siebie. - Bardzo proszę, nie rozpraszajmy się. Zorganizowana grupa, zostańcie przy samochodach. Za chwilę wydelegujemy parę osób, by zobaczyć jak wygląda miejscowa gościnność. - na w pół krzyczał, organizując pielgrzymkę. Obok ciebie rozbrzmiał dźwięk ostróg, dźwięczących przy akompaniamencie obcasów stukających o asfalt.
- Idzie pani? - zapytał Vhailor, wpatrując się w mieścinę z kamienną twarzą i rękami skrzyżowanymi na piersiach. - Za przejazd tak dużej grupy trzeba będzie zapłacić. Renomowany spec jest wart wiele gambli.
Odpowiedz
— Idę — bez wahania odparła Zoe. Chociaż nie było zimno, to jednak wstrząsał nią dreszcz, spowodowany gwałtowną pobudką. I ów dreszczyk z kolei wrócił dziewczynie przytomność umysłu. Dla niej było naturalne, że pójdzie. W końcu po to wyruszyła. Mocniej ścisnęła broń, poprawiła plecak na ramionach, niekoniecznie w tej kolejności, i jeszcze dla pewności skinęła Vhailorowi na znak potwierdzenia.
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
On również krótko kiwnął głową w skórzanym kapeluszu, ruszając w kierunku Archivalda, przy którym zaczęli zbierać się pozostali duchowni oraz jego "ministranci". Odpędziwszy się na moment od grupy pielgrzymów zaprosił was gestem na stronę.
- Okej panowie, nie ma co zwlekać. Jeżeli mamy przejechać przez to miasto, nie ma wyjścia, trzeba do niego wejść. Jeśli ktoś z was wie cokolwiek o tutejszych prawach i społeczności... - mówił, patrząc na każdego z osobna, a gdy jego wzrok zatrzymał się na tobie, wyraźnie się zdziwił. - Zoe? Też idziesz z nami? - zmarszczył brwi. - Nie wiem czy to najlepszy pomysł... Nie chciałbym, żebyś się narażała, zwłaszcza ze względu na twoje umiejętności...
- Jej umiejętności mogą być wiele warte. - wpadł mu w słowo Vhailor. - Każdy spec jest wart sporo gambli, a w razie potrzeby można wynegocjować za jej usługi sprawiedliwą cenę.
Odpowiedz
— O ile mi wiadomo, drodzy panowie, nie przyjechałam na biwak... — Zoyka ucięła dyskusje. Chciała, by ją potraktowano poważnie i była wdzięczna temu całemu Vhailorowi, który, co ją samą nawet zaskoczyło, sprawiał teraz znacznie lepsze wrażenie; kogoś, na kim można polegać, sensownego i lojalnego... Oby to wrażenie prędko się nie rozwiało... — Idę z wami i koniec. Chyba, że mnie siłą usadzicie w naszym wspaniałym automobilu... — dodała zaraz wesoło, usiłując nieco rozładować tę nerwową, jak jej się zdawało, pełną niepokoju, atmosferę. Nie to, żeby była chojrakiem; sama miała duszę na ramieniu.

//Przepraszam za to spóźnianie się ostatnio... Trochę rzeczy mi wypadło do zrobienia, by parę innych rzeczy mogło funkcjonować. //
[font="Courier New"](...)Zanim zawirują ostatnie przed oczami
Psychodeliczne koła przedsennych majaczeń
Oddam za biel czystą jej dzisiejsze barwy
Tak bardzo wyzbyte dawnych swoich znaczeń


Febrę śmiertelną, różowe więc wypieki
Na liniejących ścianach brunatne zacieki
Żółć promieniotwórczą
I szpitalną zieleń
Brudną przezroczystość stłuczonych butelek
Krew rdzawą, czerwień krwawą
Błękit sinej skóry
Niezdrowo matowych tęczówek lazury


Wypłucz proszę, kolory, jak kiedyś na kanwę
Losu mojego prządko, naniosłaś te barwy
Rozszczepione w pryzmacie twojego kaprysu
Złącz je razem teraz w supeł życiorysu
[/font][font="Courier New"]
Białą flagę wywieszam i prawdą bieleję:
Że wtedy przed oczami wcale nie ciemnieje
Płonąc w blasku z nadzieją jedną pozostanę
W nim wyprażone – barwy zostaną wyprane
[/font] [font="Courier New"]

(Z wiersza: \"Biel\", listopad 2011. Nie kradnij. Wkurzony autor jest gorszy niż radiacja.)




[/font]
Odpowiedz
← Sesja Neuroshimy

Sesja CSki - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...