Sesja taanzena

[ Ilustracja muzyczna ]

Z kabiną i bagażnikiem zastawionymi kratami z piwem, muzyką w głośnikach i szerokim uśmiechem na twarzy jechałeś swoim Buickiem Riverą po tym, co niegdyś stanowiło autostradę numer 75 do Pontiac. Piwo pobrzękiwało radośnie za twoimi plecami, gdy korzystałeś z podejrzanie rzadkiej przyjemności, jaką była jazda pustą jezdnią w samo południe po ulicach Detroit. Mimo to nie grzałeś na maksa, bo wizja wujasa odstrzeliwujące ci jaja po tym, jak potłukłeś "przypadkiem" całą dostawę browca do knajpy, była o wiele lepszą motywacją do "spokojnej" jazdy niż przewijająca się w żartach wszystkich miejscowych "Drogówka".
Twoja fura zdawała się czuć równie dobrze po ostatnich przeglądach, których dokonałeś. Co prawda po Detroit jeździły nie takie cudeńka, ale twoja Rivera była zdecydowanie jednym z lepszych, a już na pewno jednym z będących w najlepszym stanie.
Pasma, wzgórki, pagórki, góry i szeregi skorodowanych, powyginanych wraków niezliczonych samochodów zostawały za tobą po obu stronach jezdni, jak w niemal wszystkich częściach miasta i jego obrzeży. Taka ilość złomu nagromadzonego w jednym miejscu przekraczała nie tylko twoje pojmowanie, więc tak jak wszyscy mieszkańcy z czasem po prostu przestałeś ją zauważać, uznając podświadomie kilometrowe rzędy wraków za naturalny element krajobrazu.

Niebo było czyste, podobnie jak droga przed tobą, a słońce prześwitywało jasno przez dziurawe i poobłupywane przez czas szkielety wieżowców. Butelki brzęczały w takt muzyki, a świętej pamięci święty Lenny Kravitz śpiewał o tym, co grało w duszy twojej i twojego Buicka.
Odpowiedz
Godzinę po opuszczeniu Detroit, poczułem znajome, nie przyjemne ściskanie w dołku. - Oho – mruknąłem sam do siebie, przypomniało mi się wypite przed wyjazdem piwo. Spojrzałem na zegarek i z zadowoleniem przyjąłem do wiadomości fakt, iż mam dziś świetny czas. Po drodze nie zauważyłem żywego ducha, więc uznałem, że w takim razie nie ma powodu działać wbrew swej naturze. Po chwili zjechałem na pobocze i nie gasząc silnika, odszedłem kilka metrów od samochodu. Wyciągnąłem z pomiętej paczki, przed ostatniego papierosa i zapaliłem jednocześnie załatwiając swą potrzebę...
- Kurwa! – nagły huk spowodowany wystrzałem, wyrwał mnie z zadumy, aż oblałem sobie spodnie. O mało nie przycinając sobie męskości zamkiem, wciągnąłem spodnie i wskoczyłem z powrotem do samochodu.
Pojedynczym strzałą z pistoletu, odpowiedziały serie z broni maszynowej. Wydawało się jakby dźwięk dochodził z odległości kilometra. Postanowiłem postąpić jak każdy, kto pragnie zachować integralność swego ciała i nie dociekając, kto z kim się strzela ruszyłem przed siebie, zostawiając chmurę pyłu za sobą.
Odpowiedz
Silnik zawył, auto wypruło, pociągając za sobą energię kinetyczną, która pozrzucała z siedzenia skrzynki z piwem. Zakląłeś szpetnie, zastanawiając się co zrobi z tobą wujek, jeśli jego przepłacony browar stał się właśnie płynem do mycia tapicerek. Kolejny bluzg, jeszcze szpetniejszy, dotyczył tego, co widziałeś przed sobą.
Słysząc strzały przytomnie oddaliłeś się w nieznanym kierunku, czyli - mówiąc to samo, tylko że w skrócie - spierdoliłeś jak najdalej od miejsca, w którym usłyszałeś strzały. Problem w tym, że tym samym nie miałeś okazji ani czasu ocenić skąd dokładnie one dochodzą, jak wiele ich jest, ani nawet czy i w którym kierunku się zbliżają. Uciekanie przed nie wiadomo czym na pustkowie nie miało sensu, tym bardziej, że pijalka twego wujasa znajdowała się z w zupełnie innej części miasta.
Depnięta do deski Riviera w kilka sekund rozbujała się do setki, w sam raz by zostawić za sobą spory kawałek drogi i szybko zbliżyć się do jednego z zakrętów i skrzyżowań do centrum.
Centrum, z którego wypadł właśnie rozpędzony jak na wyścig czerwony Dodge Challanger, ścigany przez trzy czarne Ramy, plujące do niego seriami z obsługiwanych przez kilku ludzi karabinów.
Odpowiedz
Widzę, że nie mam szans pomóc biedakowi z czerwonego challengera, walę po hamulcach i odbijam w prawo na najbliższym skrzyżowaniu. Wolę być jak najdalej od tej szarańczy, nie mieszanie się w interesy innych, było regułą, która pozwoliła mi dożyć dorosłego wieku.
Odpowiedz
Skręciłeś gwałtownie, a kule z karabinów przeorały asfalt tuż za tobą. Ścigani i ścigający zniknęli równie gwałtownie, jak się pojawili, szybciej niż naszła cię refleksja, że goryle z karabinami prujący za Challengerem mogli być ludźmi pieprzonego Teda Schultza, który trzymał za jaja i ręczne hamulce niemal wszystkich i wszystko w tym mieście. W tym przypuszczeniu utwierdził cię widok dwóch mijających cię na pełnym gazie fur oznaczonych symbolami "Czarnych Gwiazd", jednej z lepszych i nowszych ekip, która chyba nieźle coś sobie przesrała u Schultza.
Patrząc w lusterko odprowadziłeś ich wzrokiem, ciesząc się, że ich problemy nie są twoimi. A dopóki kule nie były adresowane do ciebie i piwo było w jednym kawałku, mogłeś zaryzykować stwierdzenie, że miałeś szczęście.
W mieście panował już spory ruch, na zwałach złomu wyznaczających granice centrum pałętało się kilkunastu Szczurów, a także gnojków mażących o karierach w miejscowych gangach. Przechodnie przebiegali trwożnie przez ulice, które jak na komendę przecinały rozpędzone bryki, fury i rzęchy rozmaitych przygłupów, którzy na widok pieszego zamieniali hamulec na wycieraczki. Wszystko to - złomowisko, gruzowisko, wspomnienie wielkiego miasta zamienionego w dziki tor wyścigowy, było od lat twoim domem.
Zwolniłeś i wjechałeś na parking przed barem.
Odpowiedz
Nareszcie w domu, powiedziałem sam do siebie z ulgą. Wysiadłem z samochodu i powoli obszedłem go, sprawdzając czy nie ma żadnych uszkodzeń. Postanowiłem nie wchodzić od razu do baru, papieros i chwila na przemyślenie minionych wydarzeń, tego potrzebowałem właśnie teraz.
Detroit nigdy nie było ostoją spokoju, ale panowanie Teda Schulza wprowadziło umiarkowany porządek w mieście, czasem był to porządek opłacony krwią, ale to i tak lepsza sytuacja dla interesów niż ciągłe walki gangów. Nowi, „Czarne Gwiazdy” burzyli ten ustalony porządek rzeczy, ale póki co chyba nie mieli wystarczających sił by obalić Schulza. W każdym razie trzeba ostrożnie badać sytuację by w odpowiedniej chwili zmienić stronę...
- Bob nicponiu! Potrzebujesz kurwa zaproszenia ? – Jak zwykle uprzejmy głos wyrwał mnie z rozmyślań.
– Już lecę wujaszku! -
– Nazwij mnie jeszcze raz wujaszkiem...
Odpowiedz
- ... to wsadzę ci łeb w dupę i nakopię aż spuchnie. Dawaj ten browar, bo jeszcze chwila i padnie parę trupów. Będą dzisiaj przynajmniej ze trzy wyścigi i chłopaki nie będą przecież jeździć na trzeźwo.
Tom Barkins był wysokim, postawnym mężczyzną z zapasowym kołem w okolicy pasa. Pamiętałeś go jeszcze jako jednego z większych zabijaków w mieście i całkiem niezłego kierowcę, który jednak odrobinę zdziadział na przestrzeni czasu. Z zewnątrz pozostawał tym samym twardym, nieco rubasznym gangerem, którego lubili a przynajmniej szanowali niemal wszyscy starsi i młodsi. Wiedziałeś jednak, że ta namiastka stabilizacji, jaką miał, a także i ty, choć może nie okazywał tego wprost, była dla niego niezwykle ważna.
A w każdym razie taką miałeś nadzieję.

[ [url="Trochę za często wałkowane, przez co pytania się już mogą... powtarzać."]Ilustracja[/url] ]

Wszedłeś na zaplecze, ledwie co widząc sponad ciężkich skrzynek, które na raty chwiejnym krokiem przenosiłeś od samochodu do magazynku. Ruch był już duży, zdecydowanie spory jak na południe w zwykły dzień tygodnia. Muza napierdalała już solidnie, a w powietrzu wisiała siekiera siwego dymu podłych papierosów. Gwarne rozmowy i zakazane ryje wypełniające wnętrze świadczyły o tym, że będzie to dzień zapierdalania i rozpierdalania, a także o tym, że utarg będzie solidny.
Odpowiedz
Po zakończeniu rozładunku postanowiłem trochę odsapnąć. Wpadłem do kuchni przywitać się z Carlosem naszym meksykańskim kucharzem. O ile można było go tak nazwać, facet umiał zrobić niejadalny gulasz i jakąś papkę z fasoli, którą szumnie nazywał Chilli con carne, podobno przepis jego meksykańskich przodków. Bynajmniej nikt nie próbował wytknąć mu jakichś kulinarnych błędów, po prostu nie robisz tego człowiekowi, który posługuje się nożem tak jakby się z nim urodził.
Zapachy w niewielkiej kuchni przywodziły mieszane uczucia, ale jeść trzeba.
- Hej, Carlos, zostało Ci trochę pyszności dla mnie ? – spytałem grzecznie.
- Jasne młody, obsłuż się sam i leć do starego, od rana chodzi wkurwiony, chyba szykuje się jakaś afera –
- Dzięki, pogadamy później
Z miską zupy i wysuszoną pajdą chleba ruszyłem do kanciapy Toma. W małym zadymionym pokoiku był tylko dwa krzesła, stare biurko z lampką i pełno papierosowego dymu. Miało się wrażenie, że połowę przestrzeni wypełnia tłuste brzuszysko wuja.
- Siadaj darmozjadzie i słuchaj mamy jeszcze sporo pracy dzisiaj do zrobienia...
Odpowiedz
Zupa smakowała starą ścierą, co przy odrobinie dobrej woli i wyobraźni można było przyrównać do gulaszu.
- Po pierwsze, trzeba będzie uprzątnąć syf, który cała menelia zostawiła po wczoraj i zostawi dzisiaj. - zaczął wyliczanie Tom, również zabierając się do zupy. Przełknął łyżkę i skrzywił się.
- Bardziej parszywych szczurów nie było?
- Były, ale tak napromieniowane, że garnek mi się spalił i woda wyparowała zanim je ugotowałem. Żryj
. - odpowiedział pogodnie Carlos.
- Kurwa, za co ja ci płacę... Po drugie. - ciągnął, przełykając drugą łyżkę. - Trzeba wywiedzieć się kto dzisiaj ściga się za kraty albo za beczki, umówić się, że to od nas wezmą, a jak ktoś nie chce ścigać za piwo, tylko za gamble, to trzeba mu wytłumaczyć, że jednak chce wziąć od nas. I trzeba zrobić to teraz, zanim się rozlezą. Po trzecie trzeba naprawić radio, bo coś się zjebawszy i przestało odbierać tę naszą wszawą rozgłośnie, a chłopaki lubią sobie posłuchać czegoś z pierdolnięciem przy piwku. A, i jakiś koleś w garniturze mówi, że szuka dobrego mechanika. Siedzi w kącie za stołem do bilarda, chcesz to z nim pogadaj.
Odpowiedz
Chyba cię pojebało westchnąłem w myślach. Jak zwykle lista zadań była dosyć okazała.
-dobra, to biorę się do roboty- powiedziałem kończąc gulasz.
-raz dwa, bo nie mamy całego dnia – wybełkotał z pełnymi ustami Tom

W zadymionej sali było kilkanaście osób, większości twarze znałem, byli to stali bywalcy, kierowcy ścigający się o piwo lub gamble. Postanowiłem najpierw zająć się organizacją zakładów, brud może poczekać i tak większość z gości była w gorszym stanie niż podłoga.
Przy pierwszym stoliku siedzieli Seth i Gear, moi dobrzy kumple. Zacząłem od nich.
- Hej chłopaki, jak tam żyjecie? Jakieś wyścigi dziś?-
- Jasne wpisuj nas, trzeba wygrać trochę browara
- Seth znalazł nową turbosprężarkę, do swojego Chevy, będzie rozpierdol dzisiaj
- Uuh to liczę na jakąś darmową kolejkę, wieczorem. Dobra lecę chłopaki, zanim mi się towarzystwo rozlezie, pogadamy wieczorem.
Formalności zajęły mi dobre 20 minut, na koniec postanowiłem pogadać z facetem w ciemnym garniturze. Nie pasował do tego miejsca, jego garnitur był zbyt czysty, fryzura zbyt ułożona, na pewno nie powiedziałbym że jest kierowcą, który potrzebuje jakiejś naprawy. Z drugiej strony, nie śmierdziałem aktualnie groszem, a przyjemności kosztują. Podszedłem do niego i zagaiłem grzecznie.
- Witam, słyszałem że potrzebujesz mechanika ?
Odpowiedz
Facet nie odpowiedział od razu. Spojrzał na ciebie przeciągle, wziął z popielniczki tlącego się papierosa i zaciągnął się, mrużąc przy tym oczy.
- Ja nie. - odezwał się wreszcie, wydmuchując dym. - Ale pan Schultz owszem. Poprzedni mechanik nie sprawował się najlepiej, w wyniku czego kierowcy pana Schultza przegrali kilka wyścigów. - zaciągnął się ponownie, zdecydowanie bez pośpiechu. - Ktoś mógłby na tej podstawie wyciągnąć błędne wnioski na temat tego, kto dyktuje warunki w Detroit. A tego byśmy nie chcieli, prawda? - zapytał, unosząc brew i odgaszając dokładnie papieros w popielniczce.
Odpowiedz
Oblałem się zimnym potem, o kurwa ktoś od Schultza, mogłem odrazu się domyśleć. Kto inny nosi takie garnitury? Ale mnie wujaszek w chuja zrobił. Potrzebowałem grosza, jednak nie aż tak dramatycznie, daję głowę że poprzedni mechanik nie odszedł na bezpieczną emeryturę. Co zrobić, zgodzić się czy nie ? A pal to licho, raz się żyje
- Przekaż proszę panu Schultzowi że chętnie się z nim zobacze i porozmawiam o jego ofercie.
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

Krawaciarz uśmiechnął się półgębkiem.
- Bardzo dobrze. Pan Schultz wezwie cię w odpowiednim czasie. Miłego dnia. - zakończył krótko, wstał i opuścił lokal, odprowadzany rozmaitymi spojrzeniami zwykłych bywalców.
"Cylinder" wypełniony był gośćmi, dymem i muzyką. Kłęby srebrnych i czarnych oparów z wypalanych petów i cygar unosiły się na wysokości lamperii, nadając wpadającemu przez okna światłu mętnego odcienia. Dźwięki rozmów mieszały się z okrzykami chłopaków z "Camino Real", którzy przerzucali się uprzejmościami z "Czarnymi Gwiazdami" i chłopakami z paru innych gangów. Flugi latały w powietrzu jak bile po stołach, których stukot mieszał się z ogólnym zgiełkiem i dźwiękami ostrej muzy z wielkiego, zdezelowanego boom-boxa, który - jak właśnie słyszałeś - przycinał i zapętlał niektóre dźwięki nadawanej przez miejscową rozgłośnię audycji. "Rozgłośnia", dobre sobie. Paru pojebów - zapaleńców wlazło na szczyt tego, co zostało z dawnej wieży telewizyjnej i jakimś cudem, w sobie tylko znanych celach, ożywili nadajnik na tyle, by z większymi lub mniejszymi trudnościami dało się odbierać ich radosne muzyczne pasmo. I tak potrzeba było do tego monstrualnej anteny, jak ta, która zajmowała połowę narożnika między komodą, na której stał boom-box, a kiblem, bo powojenne ścieżki fal radiowych były nieznane nawet najstarszym idniańcom, ale koniec końców dawało radę, choć obecnie coraz mniej.
Odpowiedz
-Miłego dnia...- wymamrotałem pod nosem, stałem jeszcze przez chwile wpatrując się w drzwi, przez które przed chwilą wyszedł tajemniczy gość. Z zamyślenia wyrwał mnie tubalny głos Toma – BOB DO KURWY NĘDZY, BĘDZIESZ TAK MEDYTOWAŁ TAM, CZY NAPRAWISZ TO ZACINAJĄCE SIĘ RADIO ?-
- idę, idę – wykrzyknąłem i pobiegłem na zaplecze po swoją skrzynkę z narzędziami. Cholerne radio i tak ledwo co odbiera, znów trzeba będzie je rozebrać i polutować styki, robota na 2 godziny jak nic. Mimo fatalnej jakości radia, jego wyłączenie spowodowało kilka wulgarnych uwag niezadowolenia wśród gości. No cóż, będziecie musieli jakoś wytrzymać, wymruczałem do siebie i zabrałem się do roboty.
Odpowiedz
Wnętrze boom - boxa stanowiło niemal żywą ilustrację terminu "prowizorka". Choć znałeś je dobrze, bo nie po raz pierwszy zażywałeś rozkoszy z lutownicą, zestawem śrubokrętów i amperomierzem, nadal potrafiło zaskoczyć cię czymś nowym. Kable plątały się tam, gdzie wcześniej nie miały ze sobą nic wspólnego, jakby ożyły podczas którejś audycji i powzięły zamiar uformować się w splot. Inne wybierały wolność, zrywając się i buntując przeciw obowiązkowi zasilania całości, co wprawiało pozostałe podzespoły w zdecydowanie zły humor, skutkujący zorganizowaną rewoltą wymierzoną przeciwko twojej osobie.
Największą anomalią i dziełem sztuki zarazem była jedna antena, nadająca esencjonalny sens całej konstrukcji i jej przeznaczeniu. Stworzona z resztek suszarki na ubrania, grillowej kratki, grzałki od bojlera i resztek czegoś, co niegdyś mogło stanowić część anteny satelitarnej, niczym potwór Frankensteina przerażała samym swym wyglądem do tego stopnia, że aż strach było ci na nią patrzeć, nie mówiąc już o ruszaniu. Coś musiało w tym być, bo ilekroć spoglądałeś na nią z myślą o jej wymianie lub chociażby przeanalizowaniu zasady działania, ta jakby wyczuwała zmianę pola elektromagnetycznego we wnętrzu twjej czaszki i odpowiadała reakcją obronną, jaką był wściekłe trzeszczenie i zrywanie wszelkich audycji, nawet w zwykły, bezchmurny dzień.
W dzisiejszym świecie przedmioty były czymś więcej, niż przedmiotami. Wy, monterzy, wiedzieliście o tym najlepiej.
Odpowiedz
Tak jak się spodziewałem odnalezienie problemu w tej kupie złomu, którą ktoś z poczuciem humoru nazwał radiem nie było wcale łatwe. Po 2 godzinach sprawdzania wszystkich lutów, kondensatorów, napięcia i innych rzeczy które można było sprawdzić, a radio dalej nie grało miałem ochotę wywalić całe pudło przez okno. Siedziałem wpatrując się beznadziejnie w dziwaczną antenę, ćmiąc śmierdzącą petę, gdy mój wzrok przykuł dziwnie odstający kabel antenowy. Nooo... – niech mnie tysiąc mutantów wyjebie w dupę – powiedziałem do siebie, gdy okazało się że kabel został wyrwany z radia, jakiś pijany idiota musiał zahaczyć przechodząc obok. Po chwili boom box działał jak dawniej, co bynajmniej nie oznaczało idealnej jakości dźwięku, ale goście w Cylindrze nie byli też melomanami.
Przed wieczornym zejściem się gości musiałem jeszcze trochę sprzątnąć salę, zrobić przynajmniej pozory porządku, żeby Tom się nie dojebał. Po godzinie sprzątania stanąłem za barem, wiedziałem że będzie to kolejna noc piwa, bijatyk i papierosowego dymu.
Odpowiedz
Istotnie, na taki się zapowiadało. Podawałeś piwo za piwem, sporadycznie wymieniając parę słów ze stałymi klientami i znajomymi z miasta. Knajpa aż huczała od rozmów o wyścigach, na które składały się plotki, bzdury, przechwałki i trochę konkretnych informacji o miejscach, ludziach i sprzęcie. Po mniej więcej pół godzinie radio znów zaczęło się buntować, zrywając, trzeszcząc i zmieniając głośność, jakby zmutowana antena przekazywała na raz z miejscową audycją jakieś inne pasmo.
- Bob, weź, kurwa, załatw to porządnie no. - jojczył Vin, wielki łysy skurwysyn, prawdziwy "white nigga" wśród miejscowych.
Klnąc na czym świat stoi wyszedłeś zza lady i podszedłeś do piekielnego ustrojstwa, majstrując najpierw przy antenie, a potem przy skali. Gdy sygnał wyklarował się, muzyka zniknęła zupełnie, a na przyciszonej głośności zacząłeś odbierać coś innego...

[ Ilustracja ]

Odskoczyłeś jak oparzony, ściszając jeszcze bardziej, by przypadkiem któryś z bardziej nerwowych klientów nie usłyszał tego czegoś. Co im odjebało w tej wieży?! Od kiedy puszczają takie rzeczy?!
Zaraz jednak hymn urwał się, zastąpiony przez potok niezrozumiałych dla ciebie słów, zapewne przekleństw, przeplatających się z innym, amerykańskim głosem.
- ...pierdalaj Stiepan, nie będziesz mi tu tego gówna nadawał! Sam jesteś kurwa imperialista, czerwona małpo! Kto to nadaje stalinowskie symfonie z satelity?! - słyszałeś nieczyste, rozmazywane przez pogłos słowa mówiącego, które przerwał trzask, kojarzący ci się z zamkniętymi gwałtownie ciężkimi drzwiami. - Aaa, jeb się komuchu. - zamruczał już ciszej. - No dobra wy tam w dole, Jimmy po tej stronie niebytu. Weźcie do łap kufle tych radioaktywnych szczyn, które pewnie zostały wam zamiast piwa i rozsiądźcie się wygodnie w swoich jaskiniach, zaczynamy audycję.
Odpowiedz
Chwilę konsternacji jaka zapanowała po dziwnej audycji w radiu przerwał tubalny głos Vina – Ale te pojeby w radiostacji mają nasrane we łbach, Bob przynieś mnie i chłopakom po browarku - Idę, idę... Po kilku godzinach stania za barem, zaczęła mnie boleć głowa, odnosiłem wrażenie, że gęsta zawiesina z papierosów podejrzanego pochodzenia, miała gorszy wpływ na samopoczucie niż opad radioaktywny. Poszedłem do kuchni zawołać Carlosa, żeby mnie na chwile zastąpił. Jak zwykle o tej porze smacznie chrapał na małym zydelku, z głową na stole wśród brudnych naczyń i resztek jakiegoś jedzenia.
- Carlos, wstawaj! – szarpnąłem grubasa za ramie.
- Ehrm... Co jest kurwa? – powiedział przecierając oczy
- Stań za ladą, ja idę się przewietrzyć i sprawdzić czy nic się nie dzieje, za niedługo wyścigi.
- Niech Cię piekło pochłonie.

Po tej krótkiej wymianie zdań wyszedłem z kuchni, wziąłem kij baseballowy, który miałem schowany pod ladą i skierowałem się do tylnich drzwi. Na dworze panowała w miarę cicha i spokojna noc, nie licząc dźwięków wydawanych przez jeden z samochodów, w którym zabawiała się jakaś para. Ruszyłem powolnym krokiem przed siebie.
Odpowiedz

Cytat

Na dworze panowała w miarę cicha i spokojna noc


[Dopiero co było południe, spokojnie, nie rozpędzaj się tak ]

Na zewnątrz dzień miał się w najlepsze, niosąc twym uszom wszechobecne echa miejskiego życia. Odgłosy kraks, tłuczonego szkła, wgniatanej blachy, palonych gum i ryczących silników dobiegały z różnych miejsc, kierunków i odległości, w rozmaitych mieszankach i natężeniu. Choć spacerowałeś po ogrodzonym koślawą siatką, niewielkim parkingu, czułeś się tak, jakby za moment dosłownie znikąd miał wyskoczyć na ciebie rozpędzony wóz.
Mówiąc inaczej - czułeś się jak w Detroit.
Twój lokalny patriotyzm i charakter miejsca uwydatniły się po kolejnych paru metrach obchodu. Dwie śmierdzące, ledwie humanoidalne kupy szmat, kręciły się niebezpiecznie blisko twojej Rivery, najwyraźniej zamierzając coś zmajstrować, zepsuć, czy mówiąc oględnie - podjebać w starym, powszechnie znanym zwyczaju wszystkich Szczurów.
Odpowiedz
[haha faktycznie, masz rację, przepraszam trochę mnie poniosło ]


Widząc dwóch łachmaniarzy przy mojej ślicznej Rivierze, poczułem jak zaczyna buzować we mnie adrenalina. Zwykle jestem spokojnym człowiekiem, do momentu w którym ktoś robi coś przy moim samochodzie. Potrafiłem opierdolić człowieka z góry na dół za zwykłe trzaśnięcie drzwiami. Przyśpieszyłem kroku.
- Hej skurwywsyny, spierdalać od mojego samochodu!
Odpowiedz
← Sesja Neuroshimy

Sesja taanzena - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...