Podgląd ostatnich postów
Kiwnąłem głową na znak aprobaty. - W porządku Mike, w takim razie do zobaczenia. Wkrótce. - Zaczekałem aż moi nowi znajomi wsiądą do samochodów i odjadą, po czym wziąłem głęboki oddech i powolnym krokiem ruszyłem w stronę baru. W tej krótkiej chwili czułem jak schodzi ze mnie całe ciśnienie spowodowane przeżyciami tego dnia, kompletnie straciłem poczucie czasu, być może było jeszcze wcześnie, ale ja chciałem się już tylko położyć do łóżka. Niestety, czekało mnie jeszcze jedno wyzwanie. Musiałem wszystko opowiedzieć Tomowi i przekonać go o dobrych intencjach moich niedoszłych oprawców, wiedziałem, że nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne.
Po krótkim streszczeniu tego co wydarzyło się przed barem, zapadła cisza, a jego miny nie można było określić inaczej niż "kwaśna".
- Muszę wiedzieć z kim i kiedy się spotyka. Zwłaszcza, czy zamierza sprzedać lub kupić coś... Nietypowego. - określił niepewnie, jakby nie zdołał znaleźć zamiennika dla tego, co faktycznie miał na myśli. - Dowiedz się, czy kręcą z nim cwaniaczki z Vegas, albo dziwniejsi. Coś więcej niż fury i standardowy gambling w stylu broni czy Tornado. Co jakiś czas zjawię się, żeby sprawdzić czego się dowiedziałeś.
Dałem sobie małą chwilę by podjąć decyzję, niestety żadna błyskotliwa myśl nie przyszła mi do głowy, pieprzyć to, jeżeli dzisiaj nie zginąłem to może jest jakiś znak. Zaciągnąłem się ostatni raz dopalającym się papierosem i spojrzałem na Mike'a - Ok, zróbmy to. Powiedz mi jakich informacji potrzebujesz, kiedy i w jaki sposób mam Ci je przekazać.
Mike roześmiał się krótko.
- Możesz być pewny, że gdy zrobi się naprawdę gorąco, ten bar będzie ostatnim, czym mógłby zaprzątać sobie głowę Schultz czy nawet ty. Ale tak, będą w stanie. A jeśli nawet z jakiś względów im się to nie uda, otrzymasz odpowiednią rekompensatę, choć wątpię, by do tego doszło... o ile ty wywiążesz się ze swojej części umowy.
Koleś wydawał się być szczery, póki co musiało mi to wystarczyć. Uśmiechnąłem się szeroko - w porządku Mike, myślę że się dogadamy. W zasadzie mam tylko jeden warunek, właściwie pytanie. Czy ludzie twojego szefa będą w stanie osłonić moją dupę i ten bar, gdy zrobi się gorąco ?
Zdziwieniu pobrzmiewającemu w twoim głosie dorównało to, które zawarło się w spojrzeniu stojącego naprzeciwko mężczyzny. Patrzył chwilę na wyciągniętą dłoń, jakby dzierżyła niewidzialny pistolet, ostatecznie jednak uścisnął ją i uśmiechnął się.
- Ja jestem Mike. Bezpośrednio reprezentuję jeden z miejscowych gangów, Schulzt jest naszym konkurentem. Pośrednio natomiast reprezentuję kogoś, kto nie jest związany ani z nami, ani z Schulztem, ani Detroit w ogóle. - spojrzał na ciebie i uśmiechnął się szerzej. - To ci pewnie nie wystarczy? Powiedzmy zatem, że ten ktoś jest pośrednio związany z Posterunkiem. Czy to wystarczy na ten moment?
Ratowanie świata ? - spytałem zdziwionym głosem - Skąd mam wiedzieć, że to wy jesteście tymi dobrymi ? Jeżeli mnie pamięć nie myli to jeszcze godzinę temu próbowaliście mnie rozstrzelać w ciasnym zaułku. - powiedziałem lekko poddenerwowanym głosem, po chwili przerwy dodałem - Zanim podam swoją cenę, chciałbym wiedzieć jak się nazywasz i kogo reprezentujesz - skończyłem i wyciągnąłem przed siebie rękę - Ja jestem Bob.
- Poza świadomością, że przyczyniłeś się do uratowania świata? - zapytał niezrozumiale i zaśmiał się pod nosem. - Sam powiedz. Co w tym układzie musiałoby być dla ciebie, byś uznał go za wart ryzyka? Jeśli ci się powiedzie, zyski będą proporcjonalne wzgledem niego.
Wiedziałem, że musi chodzić o Schultza, tylko czemu chcieli mnie najpierw zabić ? - Hmm, to dosyć duża przysługa - powiedziałem powoli - Jeżeli Schultz się dowie, to skończę przywiązany do dwóch ciężarówek, a taka wizja mojej przyszłości w ogóle mi nie odpowiada. Co w tym układzie będzie dla mnie ?
Nieznajomy zaciął usta i spojrzał nerwowo raz w prawo, raz w lewo. Zastanawiał się parę sekund nad twoimi słowami.
- Myślę, że nie ufamy sobie jeszcze na tyle, by gościć się wzajemnie bez wsparcia ze strony swych przyjaciół. Rozmowa tutaj jest w równej mierze niebezpieczna dla nas obu, więc w jednakowej mierze jesteśmy bezpieczni. A ryzyko podsłuchania chwilowo nie istnieje... - wtrącił między zdania wymuszony uśmiech i ciągnął dalej - W każdym razie, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o zakładach Schultza, kiedy tam bywa, jak wygląda tam praca, czy i kiedy przyjmuje tam klientów... O wszystkim, o czym tylko mógłbyś się dowiedzieć.
Aha... - poczułem, że być może nie jest to ostatni dzień mojego życia. Pozwoliłem sobie przeciągnąć chwilę ciszy i w między czasie zapaliłem papierosa. - W takim razie zapraszam do środka, nie będziemy przecież rozmawiać o takich sprawach na dworze.
Ostrzyżony na jeża blondyn we wściekle żółtej kurtce, przypominającej starty kombinezon kierowcy Nascar, spojrzał po swoich skrytych we wnętrzach pojazdów towarzyszach i podszedł do ciebie, rozglądając się na boki.
- Chyba nie najlepiej rozpoczęliśmy znajomość... Tamta akcja... To było zbyt pochopne i niepotrzebne. - rozpoczął wymijająco-zawstydzonym tonem. - Chcieliśmy jedynie porozmawiać o Schultzu. I o ewentualnej współpracy.
- Dobra wychodzę! Tylko żadnej broni! - krzyknąłem przez okno. Odwróciłem się do moich towarzyszy - osłaniajcie mnie w razie czego - Tom tylko kiwnął głową. Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem przed budynek. - O co chodzi panowie ?
- Na razie... czekamy... - mruknął przeciągając sylaby, nie ruchomo wpatrzony w podwórze. - Nie zaczną przecież... walić z dystansu w budynek...
Faktycznie, założenie okazało się niepozbawione podstaw. Z wozu, który poznałeś jako jeden z tych, które ścigały cię niedawno, wysiadł jakiś facet w żółtej, chyba skórzanej kurtce, który kryjąc się za otwartymi drzwiami samochodu krzyknął:
- Chcemy tylko porozmawiać! Nie mamy wiele czasu! Możesz wyjść! - rozniósł echem pomiędzy częściowo zawalonymi budynkami otaczającymi bar.
Na ten widok serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Zawołałem do wuja - Tom, już tu są. Cztery samochody, na moje oko 10 ludzi w środku, są uzbrojeni i raczej na pewno nie są to ludzie Schultza. - Nic, nie odpowiedział, tylko szybkim krokiem podszedł do zasłoniętego żaluzją okna i z marsowym obliczem przyglądał się przybyszom. Nie mogłem odgadnąć co dzieje się w jego głowie, więc spytałem - Napierdalamy ich gdy zbliżą się do nas, czy zaprosimy ich do środka ?
Jechało i zatrzymało się, ale chwilę potem okazało się, że było jedynie jakimś żałosnym gruchotem, który zgasł na środku skrzyżowania. Wkurwiony kierowca wysiadł, trzaskając piszczącymi drzwiami, podniósł maskę, parę razy kopnął w zderzak i po paru długich minutach waszego nerwowego wyczekiwania odpalił rzęcha i pojechał w swoją stronę, skręcając w pobliską aleję. Czekaliście dalej, dziesięć, piętnaście minut, w czasie których bezczynność męczyła serce i oczy nadmiarem niepotrzebnej adrenaliny. Nie odzywaliście się, nie widząc w tym sensu, było bowiem oczywiste, że nie ruszycie się stąd dopóki coś nie przyjedzie, prędzej czy później.
A przyjechało. Cztery samochody, zapewne jeden Ford KME i trzy produkty garażowego pimpu pancernego, podjechały przed bramę, zatrzymując się przy niej kolejno. Bez wątpienia nie byli to ludzie Schultza.
Po tych słowach zapadła nerwowa cisza, całe pomieszczenie wypełniał dźwięk głębokich oddechów i stukanie palcami o blat baru. Stanąłem przy oknie i obserwowałem teren przed knajpą, miałem wrażenie że cały ruch zamarł. Minuty ciągnęły się jak godziny. Kolejny raz sprawdziłem czy załadowałem shotguna, gdy nagle usłyszałem pierwsze pomruki nadchodzącej burzy. Dźwięk silnika nadjeżdżającego samochodu, spowodował wystąpienie kropel potu na moim czole. Wydusiłem z siebie tylko - Coś jedzie! - odbezpieczyłem broń i wyczekiwałem w napięciu na pojawienie się pojazdu na drodze przed barem.
Tom przeglądał niemal z pogardą zawartość szuflady pod barem, w której przechowywał bardziej nietypowe gamble oddawane pod zastaw lub w ramach spłaty pokaźniejszych długów stałych bywalców. W mieście takim, jak Detroit, nietrudno było o broń, nic więc dziwnego, że ruchem kolekcjonera twój wuj przeglądał i odkładał kolejne Deserty, czterdziestki czwórki, obrzyny i nieco przedwojennego, chińskiego gówna.
- Czekamy. - buchnął odpowiedzią w postaci gryzącego, papierosowego dymu. - Wszystko zależy od tego, kto przyjedzie pierwszy. A to zależy od tego, komu bardziej zależy na tobie. - ciągnął, wkładając naboje do trzydziestki ósemki, zamykając i obracając bębenek z charakterystycznym zgrzytem. - Jeśli twojemu nowemu pracodawcy zależy na tej inwestycji, powinien wiedzieć, że ktoś przypierdalał się do jego pracownika. Jeśli tego nie wie, albo ścigającym cię cynglom bardziej zależy na twoim trupie, niż Schultzowi na twoim życiu, to ich będziemy witać pierwszych.
- Byle szybko. - burknął Carlos. - Miałem dziś odbierać dostawę do kuchni. Bez niej przez najbliższy tydzień będziemy mogli żreć co najwyżej szczury.
- Albo piach. - skwitował Tom, przeładowując swojego Winchestera.
Wszedłem do kanciapy i z metalowej szafki stojącej w rogu pomieszczenia wyciągnąłem klasycznego shotguna i mały rewolwer kaliber 38. Udało mi się również znaleźć pudełko amunicji do strzelb, i jakieś 15 naboi do rewolweru. Miałem nadzieję, że nie będę musiał strzelać, do dnia dzisiejszego nie miałem wielkich doświadczeń związanych z bronią. Gdy zdarzały się problemy w barze wolałem "tradycyjnie" przygmocić z pałki, butelki lub po prostu znokautować przeciwnika prawym sierpowym. Zabrałem znaleziony arsenał i stojący w rogu kij bilardowy, po czym zaniosłem to wszystko do głównej sali baru. Po chwili szarpania się z zamkiem naładowałem strzelbę i rewolwer, w tym czasie ostatni goście poganiani przez Toma opuszczali bar. Na koniec przypomniałem sobie o tym, żeby zamknąć drzwi na tyłach baru. Zastanawiałem się czy nie zabarykadować ich czymś ciężkim, ale po chwili rozważania uznałem, że jeżeli sprawy potoczą się bardzo źle to głupio blokować sobie jedyną drogę ucieczki. Po zrobieniu wszystkiego wróciłem za bar, gdzie czekali na mnie Carlos i Tom.
- I co teraz ? - spytałem.
Tom znieruchomiał, z głową zwróconą w twoją stronę i dłońmi zaciśniętymi na odkładanej skrzynce. Stał tak przez chwilę, patrząc na ciebie bez mrugnięcia. Butelki zabrzęczały ogłuszająco, gdy przycisnął skrzynkę do pozostałych i odwrócił się gwałtownie, wychodząc z zaplecza.
- Bierz broń i pozamykaj wszystko. - rzucił jeszcze przez ramię, nim wyszedł przez drzwi zaplecza do kuchni, gdzie usłyszałeś jak polecił Carlosowi wyrzucić wszystkich gości.