Sesja taanzena

- Aha, właśnie widziałem, jak to nie ma nic wspólnego z barem. - burknął niezadowolony. - Niektórzy uważają, że wszystko na świecie ma coś wspólnego z ich interesami, a przy okazji też, że wszystko na świecie jest ich interesem. Schultz to jeden z nich, jak chyba zauważyłeś.
Odpowiedz
- Nie martw się na zapas, pojadę do tego Schultza zobaczę czego ode mnie chce, może spróbuję go wybadać w sprawie baru i uświadomić go że próba przejęcia nas mogłaby się skończyć konfliktem z lokalnymi gangami - po minie wnioskowałem, że nie specjalnie ta argumentacja przekonała Toma. Znów przez własną głupotę wpakowałem się w niezłe gówno. Wyjście z tego z twarzą w sensie dosłownym jak i przenośnym może okazać się dosyć trudne...
Odpowiedz
- Zrobisz jak uważasz. - odpowiedział, zarówno tym zdaniem jak i mimiką potwierdzając twoje wrażenie. - Nie chciałbym tylko zbierać twoich szczątków po jakimś złomowisku, młody. Twój ojciec, choć był skończonym idiotą, jako mój brat był mi jednak dosyć bliski, a nie chciałbym spędzić starości na tym szrocie opłakując starych przyjaciół... - spojrzał na ciebie zaskakująco poważnie - i ich syna.
Odpowiedz
Ależ się stary rozkleił, czułem się zmieszany i zacząłem wpatrywać się w brudną podłogę. - Ja też wolę pozostać w całości, ehm, no nic to pozamiatam lokal, do wieczora mam jeszcze trochę czasu - musiałem jakoś przerwać tą kłopotliwą konwersację i pomyśleć o tym jak odkręcić tą kabałę z Schultzem. Po zrobieniu porządku, przypomniała mi się sprawa ze szczurami i radiem, wiec udałem się do starej szopy poszukać jakichś zapasowych części. Grzebanie w tym małym zakurzonym i zagraconym pomieszczeniu zajmie mi pewnie dłuższa chwilę.
Odpowiedz
Istotnie zajęło, gdyż jak zwykle odwiedzenie tego niewielkiego schowka stanowiła sentymentalną podróż w przeszłość lub wyobrażenia o niej. Gdzieś walały się części starych magnetowidów, kawałki blachy i metalu stanowiącego zapewne obudowy dla maszyn dawnych dni, telewizor lampowy, a raczej jego goły kineskop i wiele, wiele więcej.
Odpowiedz
Po dłuższym czasie spędzonym na przeglądaniu znalezionych "skarbów" i kichaniu z powodu wszechobecnego kurzu, udało mi się odnaleźć części, które powinny pasować. Zebrałem to całe graciarstwo i udałem się do samochodu by przywrócić swe radio do życia. Jakie było moje zadowolenie, gdy po zamontowaniu usłyszałem pierwsze dźwięki płynące z głośników. Piosenka stara jak świat, dobrze nastroiła mnie do tego co miało nastąpić niebawem. Usiadłem za kółkiem, odpaliłem papierosa i... o niebiosa wraz z gitarową solówką wytoczyło się spod fotela piwo. Ten dzień nie może się źle skończyć.

Ilustracja muzyczna http://www.youtube.co...?v=kE3FAY-NOiU
Odpowiedz
Jimmy wyczyniał cuda, wołając pewną panienkę i nastrajając cię pozytywnie do życia, przynajmniej w perspektywie najbliższych kilku godzin. Chłonąc muzykę i nikotynę na przemian z etylem w butelkowej postaci, widziałeś jak sąsiednie ulice przecinają coraz częściej i gęściej rozmaite fury, czy to pojedynczo, czy w większej liczbie, świadcząc niezawodnie o kolejnym dniu rywalizacji w najrozmaitszych odsłonach, nieustannie modyfikowanych przez organizatorów danego wyścigu. Świat zdechł, jego trup pokrywał się rdzą, to, co pozostało, stawało się obiadem dla Molocha, ale...
- W Detroit najważniejsze jest jedno - trzeba zapierdalać!!! - oznajmił dj z głośnika twego radia, gdy Jimmy zakończył swój popis, ustępując miejsca kolejnym dźwiękom.

[ Ilustracja ]
Odpowiedz
Wiatr wdzierał się przez okno pozbawione szyby, alkohol buzował mi w żyłach czułem, że w tej chwili nic nie jest mi straszne. Wciskałem gaz do dechy prując po dziurawych drogach Detroit, co mi tam Schultz rozpierdolę gnoja jak mi podskoczy! Jednak z każdym metrem, który przybliżał mnie do miejsca spotkania narastało we mnie napięcie. Gdy zajechałem pod wielki pordzewiały moloch, który kiedyś był jakąś fabryką, w żołądku miałem już sporej wielkości kulę złożoną ze stresu i niepewności. Zatrzymałem się niedaleko drzwi, wygasiłem silnik i ruszyłem w kierunku budynku. Co ma być to będzie...
Odpowiedz
Fabryka istotnie była molochem, choć z pewnych oczywistych względów określanie jej tym mianem uznano by za co najmniej niestosowne. Był to ogromny, kryty blachą klocek, otoczony niezwykłą siecią kolczastych drutów, zasieków, brony i rozmaitych kolczatek. Pomiędzy nimi, a także na dachu oraz pożarowych schodach fabryki, przechadzali się patrolujący okolicę uzbrojeni strażnicy. Gdy tylko zajechałeś przed bramę wjazdową z głębi posesji w twoją stronę podjechały dwa czarne Dodge, takie same jak te, które widziałeś już wcześniej. Nim pokonały kolejne szlabany i zabezpieczenia, usuwane przez strażników, minęło dobre pięć minut, po upływie których stanąłeś twarzą w twarz z kolejnymi dwoma wykidajłami, jako żywo przypominających tych z baru. Produkują ich w tej fabryce taśmowo, czy co?
- Czego? - zapytał jeden z nich, wzbijając się na wyżyny uprzejmości i elokwencji, a uzyskawszy równie krótką i treściwą odpowiedź, poinformował tonem stwierdzenia:
- Jedziesz z nami. Oddaj broń, ostre przedmioty i kluczyki do wozu.
Odpowiedz
Nie miałem przy sobie broni, ani żadnych innych ostrych narzędzi, więc kontrola trwała dosłownie chwilę. Następnie wsiadłem do jednego z dodgów i rozpocząłem swą podróż do królestwa Schultza. - Mogę zapalić ? - spytałem swojego kierowcę.
Odpowiedz
- Nie. - oznajmił basowo manekin obronny, patrząc tępo przed siebie. Zastanawiałeś się, czy ta ustawowa nieuprzejmość ma jakieś uzasadnienie, lecz to znalazło się od razu po tym, jak samochód wjechał na właściwy teren fabryki. Duże, pordzewiałe beczki i kanistry z benzyną stały wzdłuż ścian i siatek, tworząc piramidki o różnej zawartości. Część z nich ładowana była na paki samochodów dostawczych lub dziwnych w konstrukcji pojazdów, które zapewne zaadaptowano z samochodowych wraków do ułatwienia pracy w fabryce, część rozładowywano i zostawiano obok innych, zapewne pustych.
RAM zatrzymał się, wysiadłeś na chrzęszczące kawałki żwiru i kamieni. Nie zdążyłeś zastanowić się którędy do wejścia, gdy bezbłędnie czytelna mowa ciała osiłków wskazała ci właściwy kierunek. Okazało się, że fabryka wciąż działa. Intensywny zgiełk pracujących maszyn, podzwanianie metalu wbijającego w coś metal, zgrzyt pił tarczowych, rozbłyski iskier obsypujących gorącymi strumieniami ściany i podłogę, wreszcie kilka czynnych taśmociągów, po których sunęły części zamienne i zmodyfikowana karoseria - wszystko to składało się na tętniącą pośpiechem i zapracowaniem fabrykę Teda Schulzta.
Jego samego szukać ci przyszło w niewielkiej kanciapie, z jakiej niegdysiejsi brygadziści mogli nadzorować pracowników, ulokowanej w prawym rogu ogromnej fabrycznej hali. Nie tyle docierając tam samodzielnie, co będąc zdecydowanie doprowadzonym, zobaczyłeś małe, brzydkie pomieszczenie, zagracone rozmaitymi narzędziami i papierami, nad którymi nachylało się trzech ludzi, otoczonych przez pięciu kolejnych bezpostaciowych wykidajłów, z których każdy samodzielnie mógłby wypełnić pomieszczenie swymi barkami stając w nim w poprzek. Jeden z mężczyzn, najbardziej elegancki i zadbany, o ostrzyżonych równo i krótko kruczoczarnych włosach i takim garniturze, podniósł na ciebie wzrok i strzepując popiół z cygara do popielniczki, powiedział:
- Ach, jesteś wreszcie. Miło mi cię widzieć osobiście, jak widzisz mamy sporo pracy. - wykonał nieprecyzyjny gest, ręką z cygarem określając harmider szalejący po całej hali. - Chciałbym wiedzieć od kiedy byłbyś gotów zacząć pracę, jaki jej charakter odpowiadałby ci najbardziej, a także ile jesteś w stanie dla niej poświęcić i jakie są twe ewentualne pytania oraz potrzeby. - zakończył Ted Schultz dyrektywnym tonem, zaciągając się głęboko cygarem, którego spalony odcinek zamienił następnie na srebrzysty, aromatyczny i gryzący dym, osiadający obłokiem w zatłoczonym pomieszczeniu.
Odpowiedz
- Najpierw chciałbym wiedzieć do czego dokładnie mnie potrzebujesz, nie wiele wiem poza tym że mam pracować przy twoich samochodach - wziąłem głęboki oddech, po czym kontynuowałem już spokojniejszym głosem - Pracę mogę zacząć nawet teraz, myślę że nie będziesz miał zastrzeżeń do moich umiejętności, jeśli chodzi o moje oczekiwania, nie oczekuję gór złota, uczciwa zapłata za uczciwą pracę i chciałbym żeby bar Toma pozostał niezależny - żeby dodać sobie animuszu, wyciągnąłem papierosa i zapaliłem, twarz Teda Schultza nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć, nie wiedziałem czy ten buch nie jest moim ostatnim.
Odpowiedz
Schulz zaciągał się głęboko, mrużąc oczy przy słuchaniu twoich słów. Jego twarz ponownie skrył obłok dymu, gdy wypuścił go powoli do góry przez kącik ust. Poczułeś mocny, słodkawy aromat dobrego tytoniu, a w twej głowie pojawiła się irracjonalna myśl - "ile gambli może być warte takie cygaro?". W Detroit tytoniu było pod dostatkiem tak samo, jak benzyny, jednak znalezienie czegoś, co nie smakowało jak spalona skarpeta było równie łatwe, jak natrafienie na czyste, pełnowartościowe złoże ropy. Parokrotnie widziałeś nawet, jak więksi zapaleńcy i idioci ścigali się o paczkę cygar, które pewnie nawet w połowie nie dorównywały temu, co palił stojący przed tobą mężczyzna. Z resztą - jeśli w Detroit coś było warte tego, by się o to ścigać, ryzykując życie, zdrowie, a przede wszystkim dobrą maszynę, to musiało być tego wystarczająco wiele lub też musiało to być wystarczająco dobre...
- Powód, dla którego zamierzam skorzystać z twoich umiejętności jest banalnie prosty: stale potrzebuję dobrych, sprawnych mechaników do naprawy i modyfikacji wozów, którymi jeżdżą moi ludzie, zwłaszcza wyścigowych. - wyrwał cię z zamyślenia rzeczowy głos człowieka, który nie otwierał zupełnie ust podczas mówienia, wciąż trzymając w nich cygaro. - W większości będą cię zajmować oczywistości, jak zepsute chłodnice, niedziałające wtryski paliwa, naderwane zawieszenie, ale musisz być gotów również na rzeczy bardziej nietypowe. Natychmiastowa wymiana lub naprawa silnika, dziury i uszkodzenia po pociskach, instalacja uzbrojenia wraz z okablowaniem... - wymieniał gangster, gestykulując dłonią w której między dwoma palcami trzymał cygaro, zamieniające się powoli w brązowy ogryzek. - Oczywiście nie tylko na tobie będą spoczywały wszystkie te obowiązki. Będziesz miał zmienników, odpowiedni zespół, wiadomo - o kupionego konia trzeba dbać, nie można go zajeździć. Zainteresowany?
Odpowiedz
- Zainteresowany, tylko powiedz mi Co będzie z barem ? -
Odpowiedz
Kolejna przerwa, zasnuta srebrzystym obłokiem, przez który przebijał się czerwony błysk spalanego wdechem tytoniu. Cała ta scena wydawała ci się coraz bardziej surrealistyczna - pięciu ludzi stłoczonych w pokoju wielkości budki telefonicznej, trzech z nich o aparycji i inteligencji głazów, i jeden czarownik niknący w tytoniowej mgle, decydujący o życiu i śmierci król złomowiska...
- Bar to dobry interes. Lokalizacja, obrót, klientela. Można na tym nieźle zarobić. Myślałem, że mógłbyś mieć z tego swój procent, ale jeśli wolisz tak, to przeżyję bez tego. - zakończył, podkreślając lekki charakter owej deklaracji kręcąc młynka dłonią z cygarem.
Odpowiedz
- W takim razie kiedy mogę zaczynać Panie Schultz ? - spytałem wyciągając dłoń.
Odpowiedz
Ochroniarze drgnęli, gdy tylko wyciągnąłeś dłoń, zaś ich własne powędrowały pod klapy marynarek, gdzie zacisnęły się na spoczywających w kaburach pistoletach. Na twoje szczęście nie zostały stamtąd wyjęte, oczekując na reakcję Schultza. Ten spojrzał na ciebie spod obłoku dymu, unosząc lekko jedną brew w wyrazie zdziwienia. Trzy kolejne, szybkie pociągnięcia cygara stanowiły niemy rozkaz dla ochroniarzy, by zdjęli ręce z kabur i powrócili do trybu "stand by". Sam gangster uśmiechnął się ostatecznie.
- Choćby jutro, młody człowieku. Powiedzmy, o tej samej porze. Zapoznasz się z naszym warsztatem i innymi specami, zobaczysz w jakim trybie się tutaj pracuje. Jeśli chcesz, mogę polecić swoim ludziom odstawić cię do domu. - zakończył tonem dobrego wujka oferującego łaskawie czekoladowy cukierek.
Odpowiedz
-ehm, dziękuję...przyjechałem własnym wozem, myślę że wystarczy mi odprowadzenie do drzwi - powiedziałem wycierając mokrą od potu rękę o spodnie. Nie wiem jaki demon przed chwilą kazał mi ją wyciągnąć przed siebie, w każdym razie cieszyłem się że być może zaraz znajdę się na świeżym powietrzu. - Do zobaczenia panie Schultz, dziękuję jeszcze raz za pracę - po tych słowach odwróciłem się i skierowałem do drzwi. Miałem nadzieję, że mur zbudowany z szerokich barków ochroniarzy rozstąpi się i nie nastąpi kolejna chwila kłopotliwej ciszy.
Odpowiedz
Przeszkoda w postaci dwóch metrów mięśni odsunęła się z twej drogi po krótkiej chwili, zupełnie jak sterowane fotokomórką drzwi centrum handlowego. Ochoczo ruszyłeś przed siebie, kierując się mniej więcej w stronę wyjścia, zaś pięć kroków za tobą niestrudzenie odprowadzało cię dwóch manekinów, najwyraźniej troszczących się o to, byś nie pobłądził w przepastnej hali produkcyjnej. Po mniej więcej pięciu minutach mijałeś pierwszy szlaban wjazdowy, zostawiając za sobą zasieki, karabiny i przemiłe towarzystwo ochroniarzy.
Odpowiedz
Pędziłem ulicami Detroit, zadowolony z faktu, że niecodzienna "rozmowa kwalifikacyjna" dobiegła końca. Miałem nadzieję, że Tom nie będzie na mnie wkurwiony za przyjęcie tej roboty, załatwiłem w końcu niezależność baru od chłopców Schultza. Teraz czułem, że po takim dniu jak ten należy mi się zimny browar i spokojny wieczór wśród kumpli. Kto wie kiedy będę miał na to znów czas? Do domu było już nie daleko, ruch umiarkowany, strzałów brak, nic złego nie mogło mi się już dziś przytrafić. Wdepnąłem gaz i przy akompaniamencie silnika v8, rozpocząłem ostatni etap podróży do domu.
Odpowiedz
← Sesja Neuroshimy

Sesja taanzena - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...