Sesja taanzena
Wracałeś z obrzeży do centrum właściwego miasta, co jakiś czas skręcając w kolejne wąskie, zaśmiecone uliczki prowadzące do twojego domu. W jednej z nich, przy skrzyżowaniu z najbliższą aleją, zza rogu połowicznie zawalonego budynku wyjechał gwałtownie na dzwon duży, obdrapany van, który gwałtownie zahamował tuż przed tobą. Wykonałeś ten sam manewr w ostatniej chwili, cudem unikając zderzenia, dzięki czemu mogłeś z najbliższej odległości zobaczyć wzmocnione, okute kilkoma warstwami stali drzwi i przyciemniane szyby. Natychmiast kolejny pisk opon świadczący o gwałtownym hamowaniu rozległ się za tobą, a w lusterku zobaczyłeś stające w poprzek jezdni Scorpio lub coś podobnego.
Charakterystyczne ułożenie samochodów zasugerowało mi, że raczej nie mam do czynienia z wyjątkowym zbiegiem okoliczności. Nie wiele zastanawiając się, wrzuciłem wsteczny i położyłem się na siedzeniu, na wypadek gdyby ktoś zaczął do mnie strzelać. Następnie wdepnąłem gaz do deski i modliłem się o to, by mój dwu tonowy krążownik szos przepchnął mniejszego forda.
[ Ilustracja ]
Depnąłeś ile wlazło, wciskając się w fotel tak głęboko, jak tylko się dało. Drgania, w które wprawiał wóz ryczący jak oszalały silnik były niczym, przy pierdolnięciu i twisterze, jaki zafundowało ci uderzenie w znajdujące się za (i jednocześnie przed) tobą Scorpio. Chwyciłeś się kierownicy, by nie spaść z siedzenia, podczas gdy twoje auto wykonało gwałtowny obrót w prawo o jakieś 140 stopni. Jednocześnie twoich uszu doszedł dźwięk metalu wbijającego się w metal oraz pisk opon palonych gwałtownie na asfalcie.
Depnąłeś ile wlazło, wciskając się w fotel tak głęboko, jak tylko się dało. Drgania, w które wprawiał wóz ryczący jak oszalały silnik były niczym, przy pierdolnięciu i twisterze, jaki zafundowało ci uderzenie w znajdujące się za (i jednocześnie przed) tobą Scorpio. Chwyciłeś się kierownicy, by nie spaść z siedzenia, podczas gdy twoje auto wykonało gwałtowny obrót w prawo o jakieś 140 stopni. Jednocześnie twoich uszu doszedł dźwięk metalu wbijającego się w metal oraz pisk opon palonych gwałtownie na asfalcie.
Nie zastanawiając się nad niczym, wrzuciłem bieg i ruszyłem przed siebie byle dalej od feralnej uliczki. Nie spoglądałem nawet za siebie, miałem nadzieję że ktokolwiek mnie zablokował nie ruszy za mną w pościg. Swoją drogą, kto i z jakiego powodu chciał mnie dopaść, czyżby konkurencji Schultza, nie spodobało się to że mnie zatrudnił?
W tym momencie trudno było ci o odpowiedź, jednak ta mogła nadejść zdecydowanie za szybko. Ledwie wygramoliłeś się z powrotem na siedzenie, by chociaż przelotnie spojrzeć na drogę przed sobą, gdy ścigający cię van przydzwonił z całą mocą w twój zderzak. Auto szarpnęło w przód, twój łeb pospieszył na krótkie i pełne namiętności spotkanie z kierownicą, po którym niezwłocznie i bezwiednie pozwoliłeś swej potylicy spocząć na zagłówku fotela. Jednocześnie twych uszu dobiegł świst kul, tnących nie szyby czy tapicerkę, ale asfalt za i po bokach twojego wozu.
Adrenalina buzowała w moich żyłach jak szalona, nie czułem nawet bólu spowodowanego uderzeniem w kierownice. Wiedziałem tylko że muszę trzymać pedał gazu wciśnięty w podłogę, żeby uciec goniącym mnie samochodom. - Kurwa - zakląłem na głos i ostro skręciłem na najbliższym skrzyżowaniu w kierunku baru, w tej chwili nie przychodziło mi żadne inne miejsce do głowy w którym mógłbym znaleźć jakąś pomoc.
[ Ilustracja ]
Korzystając z kopa, jaki zafundowało ci zderzenie, odsadziłeś ścigający cię van na kilkadziesiąt metrów. Kolejne kule, przecinając błotniki podwozie, pozwoliły ci na wysnucie jednego, cholernie szybkiego wniosku - oni nie chcą cię zabić.
Dojeżdżając do skrętu i wchodząc w niego niemalże na driftcie stwierdziłeś, że tak czy inaczej nie będą musieli. Oto z naprzeciwka, jakieś sto - sto pięćdziesiąt metrów przed tobą, na pełnym gazie zbliżały się cztery wozy, z daleka zdradzające ślady garażowego tuningu.
Razem ze ścigającymi cię bandziorami wpakowaliście się w sam środek wyścigu.
Korzystając z kopa, jaki zafundowało ci zderzenie, odsadziłeś ścigający cię van na kilkadziesiąt metrów. Kolejne kule, przecinając błotniki podwozie, pozwoliły ci na wysnucie jednego, cholernie szybkiego wniosku - oni nie chcą cię zabić.
Dojeżdżając do skrętu i wchodząc w niego niemalże na driftcie stwierdziłeś, że tak czy inaczej nie będą musieli. Oto z naprzeciwka, jakieś sto - sto pięćdziesiąt metrów przed tobą, na pełnym gazie zbliżały się cztery wozy, z daleka zdradzające ślady garażowego tuningu.
Razem ze ścigającymi cię bandziorami wpakowaliście się w sam środek wyścigu.
AAAAAAAAAAA - krzyk mimowolnie wyrwał się z mojego gardła, wiedziałem że nie dam rady już się zatrzymać, więc wdepnąłem mocniej gaz i spróbowałem ustawić się tak by trafić w przerwę między ścigającymi. Później już tylko poprosiłem wszystkich bogów by udało mi się zmieścić między ścigającymi się wozami.
[ Ilustracja ]
Z pościgiem na karku pędziłeś w stronę nieuchronnego. Cztery wozy rosły ci w oczach, a na domiar złego jeden z nich, jadący z tyłu stawki, wybrał sobie ten właśnie moment na wyprzedzanie "na trzeciego". Nagle droga zrobiła się wąska, ciasna, a nadjeżdżające z naprzeciwka samochody dziwnie rozmazane i spowolnione.
Pierwszy z lewej mijał cię czarny Chevrolet, którego jadąc z tobą praktycznie na czołowe wymijało ciemnoczerwone Gran Torino. Ford minął cię dosłownie na lakier, odrywając lewe lusterko w niezwykle długim mgnieniu oka, przez które mogłeś wyraźnie przyjrzeć się obłąkanej, roześmianej twarzy pieprzniętego kierowcy. Zaraz za nim, bardziej po lewo, mijało cię coś, co przypominało Porsche o nieokreślonym kolorze, zaś idealnie na wprost ciebie pędziło zmutowane Scirocco z przerośniętym silnikiem. Przez dobre pół sekundy, w trakcie którego nie miałeś nawet cienia szansy, by skręcić, ty i kierowca jadącego naprzeciw samochodu bawiliście się w cykora.
Nie była to zabawa, w której czułeś się najmocniej. Jasne, urodziłeś się i mieszkałeś w Detroit, co w wielu kwestiach mówiło samo za siebie, ale nigdy nie byłeś tak głupi, by w pełnym zakresie zostać kierowcą wyścigowym. Jednak świr mijający cię z lewej, porszawka pędząca po prawej i ogólny szczękościsk towarzyszący paraliżowi mięśni uniemożliwiły ci jakikolwiek manewr.
Kierowca Scirocco musiał zrozumieć sytuację, dlatego też zamiast w twojej masce wolał zaparkować w pobliskiej kupie złomu, w którą wykręcił z głośnym piskiem. Usłyszałeś też, jak jedna z wymijających cię fur zderzyła się z którąś z jadących za tobą. Nie miałeś jednak czasu zerknąć w lusterko, bo oto zgromadzeni centralnie na środku drogi widzowie, organizatorzy i uczestnicy wyścigu sięgnęli po pistolety, rewolwery i karabiny, zamierzając dać upust swemu niezadowoleniu z faktu, że popsułeś im rzeczoną rozrywkę.
Z pościgiem na karku pędziłeś w stronę nieuchronnego. Cztery wozy rosły ci w oczach, a na domiar złego jeden z nich, jadący z tyłu stawki, wybrał sobie ten właśnie moment na wyprzedzanie "na trzeciego". Nagle droga zrobiła się wąska, ciasna, a nadjeżdżające z naprzeciwka samochody dziwnie rozmazane i spowolnione.
Pierwszy z lewej mijał cię czarny Chevrolet, którego jadąc z tobą praktycznie na czołowe wymijało ciemnoczerwone Gran Torino. Ford minął cię dosłownie na lakier, odrywając lewe lusterko w niezwykle długim mgnieniu oka, przez które mogłeś wyraźnie przyjrzeć się obłąkanej, roześmianej twarzy pieprzniętego kierowcy. Zaraz za nim, bardziej po lewo, mijało cię coś, co przypominało Porsche o nieokreślonym kolorze, zaś idealnie na wprost ciebie pędziło zmutowane Scirocco z przerośniętym silnikiem. Przez dobre pół sekundy, w trakcie którego nie miałeś nawet cienia szansy, by skręcić, ty i kierowca jadącego naprzeciw samochodu bawiliście się w cykora.
Nie była to zabawa, w której czułeś się najmocniej. Jasne, urodziłeś się i mieszkałeś w Detroit, co w wielu kwestiach mówiło samo za siebie, ale nigdy nie byłeś tak głupi, by w pełnym zakresie zostać kierowcą wyścigowym. Jednak świr mijający cię z lewej, porszawka pędząca po prawej i ogólny szczękościsk towarzyszący paraliżowi mięśni uniemożliwiły ci jakikolwiek manewr.
Kierowca Scirocco musiał zrozumieć sytuację, dlatego też zamiast w twojej masce wolał zaparkować w pobliskiej kupie złomu, w którą wykręcił z głośnym piskiem. Usłyszałeś też, jak jedna z wymijających cię fur zderzyła się z którąś z jadących za tobą. Nie miałeś jednak czasu zerknąć w lusterko, bo oto zgromadzeni centralnie na środku drogi widzowie, organizatorzy i uczestnicy wyścigu sięgnęli po pistolety, rewolwery i karabiny, zamierzając dać upust swemu niezadowoleniu z faktu, że popsułeś im rzeczoną rozrywkę.
Widok który ujrzałem przed sobą nie zachwycił mnie, przez głowę przeleciała mi tylko myśl, że nie jest to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Niestety nie mogłem zawrócić, skręcić, a zatrzymanie się nie wróżyło nic dobrego. Przeto z braku perspektyw pędziłem dalej przed siebie. Tylko od tej chwili na oślep, gdyż widok broni w rękach ludzi stojących przede mną kazał mi położyć się na siedzeniu. Trzymając nogę na gazie i starając się utrzymywać prosty kierunek jazdy, modliłem się o wydostanie się z tej strefy zagrożenia i przeżycie tego dnia.
W Detroit, gdy zdarzyło się już spotkać pieszego przechodzącego w poprzek ulicy (a zdarzało się rzadko), zwykło się deptać gaz do dechy i mawiać: "włącz wycieraczki". Być może podświadomie, zastosowałeś się do tej reguły i już po chwili poczułeś i usłyszałeś, jak ci, którzy nie zdążyli uskoczyć w porę, powpadali na maskę, przetaczając się po niej lub dachu. Kilka krótkich, urywanych serii i pojedynczych wystrzałów poleciało w nieznane, utwierdzając cię w przekonaniu, że rozjechanie grupy potencjalnych zamachowców było najlepszym z możliwych rozwiązań. Gdy podniosłeś głowę i zerknąłeś w lusterko, dojeżdżając do skrzyżowania, zobaczyłeś ogólny rozpierdol spowodowany przez wcześniejsze kraksy, a także vana, którego odsadziłeś na dobre trzysta metrów i którego dodatkowo ostrzeliwali ci z uczestników wyścigów, których nie zdołałeś rozsmarować po asfalcie.
Serce waliło mi jak młot. Do tej pory miałem szczęście, ale ile razy się to jeszcze może powtórzyć? Miałem nadzieję że moi prześladowcy na chwilę dadzą mi spokój. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciłem w kierunku baru. Wiedziałem, że nie mogę się tam zatrzymać na dłużej, ale musiałem ostrzec Toma, no i miałem nadzieję że po obrzuceniu mnie masą wyzwisk, powie mi co mam dalej zrobić... Ręce nadal drżały mi jak u kogoś z zaawansowanym parkinsonem, wyciągnięcie i zapalenie ostatniego papierosa zajęło mi dobre 10 minut, do baru miałem już bardzo niedaleko.
Wystarczająco niedaleko, by w trakcie jazdy nie dostrzec już nigdzie samochodu, mogącego oznaczać pościg. Mimo to i tak podskakiwałeś nerwowo na widok każdego z wielu wozów przecinających nieustannie ulice Detroit, choćby zmierzał w zupełnie innym niż ty kierunku. Wciąż lekko trzęsący się wysiadłeś z wozu i wszedłeś na zaplecze, gdzie brat twego ojca przestawiał skrzynki z pustymi butelkami po piwie.
- Co jest młody...? Wyglądasz jakby cię Citroen wyprzedził. - powiedział na twój widok, marszcząc krzaczaste brwi.
- Co jest młody...? Wyglądasz jakby cię Citroen wyprzedził. - powiedział na twój widok, marszcząc krzaczaste brwi.
- Mam kłopoty. Kurwa "kłopoty" to mało powiedziane, ktoś się naprawdę mocno na mnie wkurwił. Próbowali mnie skasować w wąskiej uliczce, na dodatek uciekając wpieprzyłem się w środek wyścigu. - wykrzyczałem jednym tchem. - Miałeś rację z tą robotą, trzeba było siedzieć cicho w barze. Kurwa nie wiem co mam teraz zrobić, musisz mi pomóc...- żałośnie wyjęczałem. Zapadła niezręczna cisza. Spojrzałem na Toma, jego mina w tej chwili wyrażała klasyczne "a nie mówiłem?".
[sorry, za te przerwy w odpisywaniu, na szczęście długa i wyczerpująca sesja została pokonana]
[sorry, za te przerwy w odpisywaniu, na szczęście długa i wyczerpująca sesja została pokonana]
Tom znieruchomiał, z głową zwróconą w twoją stronę i dłońmi zaciśniętymi na odkładanej skrzynce. Stał tak przez chwilę, patrząc na ciebie bez mrugnięcia. Butelki zabrzęczały ogłuszająco, gdy przycisnął skrzynkę do pozostałych i odwrócił się gwałtownie, wychodząc z zaplecza.
- Bierz broń i pozamykaj wszystko. - rzucił jeszcze przez ramię, nim wyszedł przez drzwi zaplecza do kuchni, gdzie usłyszałeś jak polecił Carlosowi wyrzucić wszystkich gości.
- Bierz broń i pozamykaj wszystko. - rzucił jeszcze przez ramię, nim wyszedł przez drzwi zaplecza do kuchni, gdzie usłyszałeś jak polecił Carlosowi wyrzucić wszystkich gości.
Wszedłem do kanciapy i z metalowej szafki stojącej w rogu pomieszczenia wyciągnąłem klasycznego shotguna i mały rewolwer kaliber 38. Udało mi się również znaleźć pudełko amunicji do strzelb, i jakieś 15 naboi do rewolweru. Miałem nadzieję, że nie będę musiał strzelać, do dnia dzisiejszego nie miałem wielkich doświadczeń związanych z bronią. Gdy zdarzały się problemy w barze wolałem "tradycyjnie" przygmocić z pałki, butelki lub po prostu znokautować przeciwnika prawym sierpowym. Zabrałem znaleziony arsenał i stojący w rogu kij bilardowy, po czym zaniosłem to wszystko do głównej sali baru. Po chwili szarpania się z zamkiem naładowałem strzelbę i rewolwer, w tym czasie ostatni goście poganiani przez Toma opuszczali bar. Na koniec przypomniałem sobie o tym, żeby zamknąć drzwi na tyłach baru. Zastanawiałem się czy nie zabarykadować ich czymś ciężkim, ale po chwili rozważania uznałem, że jeżeli sprawy potoczą się bardzo źle to głupio blokować sobie jedyną drogę ucieczki. Po zrobieniu wszystkiego wróciłem za bar, gdzie czekali na mnie Carlos i Tom.
- I co teraz ? - spytałem.
- I co teraz ? - spytałem.
Tom przeglądał niemal z pogardą zawartość szuflady pod barem, w której przechowywał bardziej nietypowe gamble oddawane pod zastaw lub w ramach spłaty pokaźniejszych długów stałych bywalców. W mieście takim, jak Detroit, nietrudno było o broń, nic więc dziwnego, że ruchem kolekcjonera twój wuj przeglądał i odkładał kolejne Deserty, czterdziestki czwórki, obrzyny i nieco przedwojennego, chińskiego gówna.
- Czekamy. - buchnął odpowiedzią w postaci gryzącego, papierosowego dymu. - Wszystko zależy od tego, kto przyjedzie pierwszy. A to zależy od tego, komu bardziej zależy na tobie. - ciągnął, wkładając naboje do trzydziestki ósemki, zamykając i obracając bębenek z charakterystycznym zgrzytem. - Jeśli twojemu nowemu pracodawcy zależy na tej inwestycji, powinien wiedzieć, że ktoś przypierdalał się do jego pracownika. Jeśli tego nie wie, albo ścigającym cię cynglom bardziej zależy na twoim trupie, niż Schultzowi na twoim życiu, to ich będziemy witać pierwszych.
- Byle szybko. - burknął Carlos. - Miałem dziś odbierać dostawę do kuchni. Bez niej przez najbliższy tydzień będziemy mogli żreć co najwyżej szczury.
- Albo piach. - skwitował Tom, przeładowując swojego Winchestera.
- Czekamy. - buchnął odpowiedzią w postaci gryzącego, papierosowego dymu. - Wszystko zależy od tego, kto przyjedzie pierwszy. A to zależy od tego, komu bardziej zależy na tobie. - ciągnął, wkładając naboje do trzydziestki ósemki, zamykając i obracając bębenek z charakterystycznym zgrzytem. - Jeśli twojemu nowemu pracodawcy zależy na tej inwestycji, powinien wiedzieć, że ktoś przypierdalał się do jego pracownika. Jeśli tego nie wie, albo ścigającym cię cynglom bardziej zależy na twoim trupie, niż Schultzowi na twoim życiu, to ich będziemy witać pierwszych.
- Byle szybko. - burknął Carlos. - Miałem dziś odbierać dostawę do kuchni. Bez niej przez najbliższy tydzień będziemy mogli żreć co najwyżej szczury.
- Albo piach. - skwitował Tom, przeładowując swojego Winchestera.
Po tych słowach zapadła nerwowa cisza, całe pomieszczenie wypełniał dźwięk głębokich oddechów i stukanie palcami o blat baru. Stanąłem przy oknie i obserwowałem teren przed knajpą, miałem wrażenie że cały ruch zamarł. Minuty ciągnęły się jak godziny. Kolejny raz sprawdziłem czy załadowałem shotguna, gdy nagle usłyszałem pierwsze pomruki nadchodzącej burzy. Dźwięk silnika nadjeżdżającego samochodu, spowodował wystąpienie kropel potu na moim czole. Wydusiłem z siebie tylko - Coś jedzie! - odbezpieczyłem broń i wyczekiwałem w napięciu na pojawienie się pojazdu na drodze przed barem.
Jechało i zatrzymało się, ale chwilę potem okazało się, że było jedynie jakimś żałosnym gruchotem, który zgasł na środku skrzyżowania. Wkurwiony kierowca wysiadł, trzaskając piszczącymi drzwiami, podniósł maskę, parę razy kopnął w zderzak i po paru długich minutach waszego nerwowego wyczekiwania odpalił rzęcha i pojechał w swoją stronę, skręcając w pobliską aleję. Czekaliście dalej, dziesięć, piętnaście minut, w czasie których bezczynność męczyła serce i oczy nadmiarem niepotrzebnej adrenaliny. Nie odzywaliście się, nie widząc w tym sensu, było bowiem oczywiste, że nie ruszycie się stąd dopóki coś nie przyjedzie, prędzej czy później.
A przyjechało. Cztery samochody, zapewne jeden Ford KME i trzy produkty garażowego pimpu pancernego, podjechały przed bramę, zatrzymując się przy niej kolejno. Bez wątpienia nie byli to ludzie Schultza.
A przyjechało. Cztery samochody, zapewne jeden Ford KME i trzy produkty garażowego pimpu pancernego, podjechały przed bramę, zatrzymując się przy niej kolejno. Bez wątpienia nie byli to ludzie Schultza.
Na ten widok serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Zawołałem do wuja - Tom, już tu są. Cztery samochody, na moje oko 10 ludzi w środku, są uzbrojeni i raczej na pewno nie są to ludzie Schultza. - Nic, nie odpowiedział, tylko szybkim krokiem podszedł do zasłoniętego żaluzją okna i z marsowym obliczem przyglądał się przybyszom. Nie mogłem odgadnąć co dzieje się w jego głowie, więc spytałem - Napierdalamy ich gdy zbliżą się do nas, czy zaprosimy ich do środka ?