- Może ty masz to w dupie, ale mnie interesuje jakie siły wspomagają Gethy. Zwłaszcza, jeśli to AI wokół którego leżą trupy żołnierzy. - żachnął się quarianin.
- Kombinezon ma rację. - Francis zawsze chciał sprawdzić, czy Nirvag w środku faktycznie jest żywy, ale nigdy nie miał szansy. Zaczepiał go o to przy różnych okazjach, nazywając "blaszakiem", "kombinezonem" albo "automatem" - Trzeba się dowiedzieć co to za sztuczny mózg i skąd nawiał. Pamiętacie te ploty, że Sojusz próbował zrobić sobie bojową AI? Dostaliśmy za to karę od Rady. Przydałoby się chociaż dowiedzieć skąd się to cholerstwo wzięło, jeśli nie możemy tego rozwalić. Co z ciebie za człowiek, Page? - gunner popatrzył na ciebie z obrzydzeniem.
[Wybacz, że długo nie odpisywałem, ale miałem wrażenie, że ci odpisałem]
- Normalny, McDouglas, normalny. Dobra, zostałem przegłosowany, rozumiem to.Ale na razie lecimy na Arvunę. Dopóki nie dolecimy, nasza lewoskrętna cholera obliczy mniej więcej tor lotu Eiryaku, a jak będziemy mieli paliwo, to polecimy tam. Zadowoleni?
[Jeśli ci się nie chce, możemy zakończyć to tutaj. Znaczy, ja mam pomysł na to, co się może dziać dalej, ale jak nie masz ochoty grać to powiedz.]
- Niech ci będzie. Dojem i pójdę przeliczyć... - zaczął Mac, ale Nirvag przerwał mu gestem.
- Ja pójdę. Przyjdź potem, przeliczymy szanse na dogonienie go razem.
[Ależ ja oczywiście mam ochotę grać dalej - tylko po prostu chyba mi posta nie dodało, bo jestem pewien, że odpisywałem.]
Efekt pełnego brzucha i walki: chęć na spanie. Mimo dwóch kubków kawy, ogarnia mnie ochota na kilka godzin snu.
- Dobra, wiecie co, idę się kimnąć kilka godzin, obudźcie mnie, jakby coś się działo. - mówię do Francisa i Maca, po czym kieruję się do swojej kajuty, rozbieram się, gaszę światło i kładę się spać.
Osiem godzin nieprzerwanego snu. ETA 50:02:37. Obudziłeś się sam, bez interwencji chłopaków. Najwyraźniej nie zdarzyło się nic, co wymagałoby budzenia ciebie.
Reszta podróży minęła całkowicie sennie. Zaraz następnego dnia Nirvag wyliczył trajektorię Eiryaku. Okazało się, że jeśli radykalnie nie zmieni swojej ścieżki to za 38 lat doleci do Zasłony Perseusza. Jednak zmiana kursu była bardzo mało prawdopodobna. Trajektoria była obliczona tak starannie, że w zasięgu drobnych korekt frachtowiec mógł złapać kilka potężnych proc grawitacyjnych, w tym jedna całkiem blisko. Dzień później, już na samym dolocie Mac przekazał wszystkim złą wiadomość. Obliczenia optymalnej trajektorii Hendrixa, która pozwoliłaby na celny strzał z rakiety pokazały, że cała podróż zajęłaby wam 7 miesięcy i 13 dni. Ze względu na kilkudniowy poślizg nie zdążylibyście wpaść w procę księżyca ostatniej planety układu Arvuny, tracąc sporo prędkości. Moglibyście to nadrobić sukcesywnym spalaniem paliwa... Ale wtedy na powrót zostałoby wam bardzo mało. Zmuszeni bylibyście spędzić następne 7 miesięcy dryfując tak jak teraz, w kierunku Arvuny. Siedzieliście w kantynie rozważając wasze opcje.
- Aleś kurwa dał dupy, Page. A już myślałem, że ci się upiecze wpierdol. - odezwał się niezawodny Francis.
- Spierdalaj. Nie chcę nikogo pokazywać swoim brudnym paluchem, ale mówiłem komuś, jak wróciliśmy, żeby rozpierdolił ten statek. Ale już huj z tym. Możemy polecieć skąd przyleciał, i myślę, że to będzie rozsądniejsze rozwiązanie. Proponowałbym też nie zapomnieć o pewnym Elkorze, dzięki któremu siedzi na na dupach cała jebana policja. Albo mu zwracamy 200 kafli, które wyciągniecie z jebanej próżni, albo musimy go zajebać. Chociaż i tak stanie na tym, że polecimy w pizdu, śladem lotu tego widmowca. - mówiąc, opieram się wygodnie na krześle, pijąc czwartą kawę z rzędu i chowając i wyjmując z futerału jeden z bojowych noży Francisa, zabrany mu z niemałym trudem, w wyniku braku lepszych zajęć.
- To też policzyliśmy. Mamy tylko 60% pewności... - gdy Mac rzucił ten komentarz, przeszedł cię dreszcz, a lecząca się jeszcze rana na piersi zabolała na wspomnienie LOKIch - ...że obliczona trajektoria będzie dobra, ale wygląda na to, że on nie leci wcale tak długo - tydzień, dwa maksymalnie, zależnie jak dobra byłaby proca. Startował z małego księżyca, na którym nic nie ma. Planeta też nie jest chyba oznaczona inaczej niż nazwą numeryczną. Z dala od wszystkiego, trzy dni lotu od najbliższej bojki...
- Dobra, kurwa, róbcie co chcecie, ja się podporządkuję. - mówię z rezygnacją, skupiony na jednej myśli: *Faktycznie zjebałem.*. Kładę nóż na stole, patrzę wyczekująco na każdego po kolei.
- Trzeba powiadomić Sojusz, niech oni go gonią. I przydałoby się przelecieć do miejsca, skąd to cholerstwo wyleciało. Mamy koordynaty toru lotu. Można spróbować.- odezwał się Francis.
- Mamy koordynaty toru lotu. Można spróbować. - poparł go Mac, Nirvag natomiast nie powiedział ani słowa, patrzył tylko na wasze miny.
Kiwam głową, wyrażając swoje poparcie dla ich pomysłu. Odwracam głowę, i patrzę w miejscę, gdzie każdy człowiek, turianin, asari i zdecydowana większość ras ma oczy, z wyrazem twarzy "Jakieś ale?"
- Człowiek Pizza. Dwieście kafli. Albo jedno albo drugie, nawet jeśli uda nam się spieprzyć z Arvuny, co zresztą nie powinno być takie trudne, drugi raz nie uda nam się uciec. - zauważył Mac
- Dobra, czyli co? Wpierdol Elkorowi i informacja do Sojuszu? Mi pasuję. - biorę nóż, i staram sie rzucić nim w tarczę do strzałek. Niestety, nie trafia, i zostawiając rysę na obiciu, ląduje bezpiecznie na kanapie pod nią. Zrezygnowany podnoszę się z krzesła, podchodzę do sofy, łapię nóż, i siadam, tym razem na niej.
- Ta. Jak dolecimy, będziemy jeszcze mieli tydzień spokoju. Wrócić z tej pipidówy, z której wyleciał Eiryaku nie zdążymy na czas. Co planujesz, Page? Chyba nie chcesz szturmować jego kanciapy? - rzucił Mac, przeżuwając coś niezidentyfikowanego.
- Proponuję polecieć, spotkać się z chujem, a'la jesteśmy, mamy kasę, ale w kryjówce, nie rób nam już problemów na przynajmniej tej planecie i w tym czasie rozeznać obronę tej jego ciemnej dziury. Później wracamy, zbroimy się i robimy im z basy jebaną Tuchankę, a jemu wsadzamy Claymore'a w dupę i wystrzelamy skrzynkę amunicji. - patrzę po członkach załogi, w oczekiwniu jakiegoś lepszego planu. Mój raczej zbyt idealny nie jest, ale cóż, mimo wad, jakieśtam szanse na udanie ma. Tylko Elkor i wszyscy jego podwładni musieliby być idiotami.
- O ile w ogóle nas wpuści do siebie. - odpowiedział Francis, patrząc na ciebie bawiącego się nożem tak jak lew może patrzeć na gazelę bawiącą się jego ogonem - Ten elcor nie jest głupi. Rozpieprzenie go ot tak na Arvunie może być problematyczne. Może lepiej spróbuj z nim pogadać przez transmiter jak dolecimy na parkingową? Ty zawsze byłeś od gadania. Ugadaj go! A rozpierduchę można zaplanować poważniej później. Kupić kogoś z jego ochrony, może nawet nająć jakiegoś cyngla, żeby go stuknął.
Kiwam głową.
- Sensownie. Czasem mnie dziwisz Francis, jak kurewsko dobrze planujesz. Ok, Mac, za ile dolecimy? Jak dolecimy to pierwsze co zrobić, to zatankować do pełna, kupić żarcie i fajki, ja z nim w tym czasie pogadam i spróbuję go urobić.
- Powinniśmy już wejść w zasięg bojki. Za dwadzieścia minut wyłączamy FTL i jeśli Nirvag nie spieprzył obliczeń wślizgujemy się od razu na parkingową. Potem damy znać jakiemuś holowniczkowi, żeby nas podciągnął do stacji paliw... I możemy lądować na Arvunie, jeśli macie takie życzenie i iść na zakupy. - Mac nadal coś przeżuwał, a co to było, nadal było dla ciebie zagadką.[/i]
- Może nie musimy lądować? Wasze stacje oferują zapasy żywności? - zapytał, cichy do tej pory quarianin - Tak czy inaczej, to któryś z was powinien zawiadomić Sojusz. W końcu byliście w waszym wojsku. - zwrócił się w stronę twoją i waszego gunnera, gotującego się, żeby wstać i zabrać ci zabawkę.
- Jak będę rozmawiał z grubasem, to powiadomię od razu Sojusz, ale myślę, że to nie będzie miła rozmowa. Za mniejsze rzeczy tam ścigają, niż dezercja i kradzież okrętu. - uśmiecham się do Quarianina, po czym sięgam po pasek do noża, który odczepiłem przed rozmową, przyczepiam go, i prowokująca przypinam sobie noż do łydki. Uśmiecham sie półgębkiem do Francisa, wiedząc, że gdyby mnie zaatakował, zdążyłbym sięgnąć po nóż. Ale prawdpodobnie, wyrwałby mi go, łamiąc co najmniej cztery palce, nogę i rękę. załmałby mi co najmniej dwa żebra i przecziął nożem gardło. Cóż, McDouglas zawsze był zabijaką. Po chwili odpinam nóż, i rzucam go na stół, koło miejsca, gdzie siedzi Francis.