Wpatrywałeś się w ściany z uporem maniaka. Przeszukałeś dokładnie zarówno kawałek korytarza, który wchodził do meteorytu jak i prowadzącą do niego zmarzlinę. Za każdym razem, kiedy znajdowałeś jakąś szczelinę pakowałeś w nią łapsko, jakby w środku była płodna samica, ale nigdy nie udało ci się sięgnąć dalej niż do pół przedramienia. Większość otworów była po prostu zbyt płytka, część szczelin faktycznie mogła gdzieś prowadzić - pod warunkiem, że stwór miałby jakieś pięć centymetrów wszerz. Miałeś nadzieję, że gdzieś jest nora, szczelina, jama, ale nie znalazłeś nic podobnego. Cofając się przeszukałeś każdy centymetr końca korytarza. Skonsternowany stanąłeś na zakręcie, widząc jednocześnie koniec korytarza i drogę, skąd przyszedłeś - obok bajzlu narzędziowego.
- Aaa jebać to! - warknąłem i machnąłem ręką w stronę ślepego zaułka. Przecież nie będę się z meteorytem kopał i walił łbem o ścianę. Swoje zrobiłem - miałem rzucić okiem, to rzuciłem. Z takim też przekonaniem ruszyłem w stronę posterunku ochrony. Na wszelki wypadek nie złożyłem broni, ale z tego całego wkurzenia trochę zluzowałem z czujnością.
Pieprząc wszystko, wracałeś do cieplejszych i lepiej oświetlonych części kopalni. Miałeś ochotę dać komuś w mordę. Byłeś całkiem pewien, że widziałeś, co widziałeś, ale z drugiej strony twarde dowody świadczyły przeciwko tobie. Może to złudzenie optyczne? Nie, raczej nie, było zbyt wyraźne i za długie. Może tu jest jakiś halucynogenny gaz? Nie ma szans, twój kombinezon jest zahermetyzowany, atmosfera niezdatna do oddychania. Może zjadłeś coś paskudnego? Nie, nie jadłeś nic na planecie, musieliby zatruć żarcie w całym układzie. Po głowie chodziły ci różne myśli, tym bardziej niepokojące, że doktorek wspominał coś o zarazie. A jeśli takie są pierwsze objawy?
- No i co? Zabiłeś to? - odezwał się przodowy, stojący przy wyjściu z tunelu, tuż przed zaimprowizowanym posterunkiem, z którego ruszyłeś. Za nim ludzcy górnicy ożywili się wyraźnie, a nad ich głowami zauważyłeś przywołującego cię batarianina, dowódcę oddziału.
Zignorowałem pytanie przodowego i bez ociągania ruszyłem ku batarianinowi. Jeszcze mi po łbie dadzą za gadanie z górnikami i sianie dodatkowego fermentu. Bajzel był już wystarczający.
Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałem o broni. Przypomniałem sobie o niej dopiero gdy stanąłem przed dowódcą oddziału, więc czym prędzej ją złożyłem i umocowałem na grzbiecie. Nic nie powiedziałem, bo w sumie to ani nie wiedziałem jak zacząć, ani co mówić. Trudna sprawa, jak nic wyjdę na idiotę. Tylko górnicy mi uwierzą, ale kto ich tu słucha?
- I co, żadnych potworów ani monstrów w korytarzach? Doskonale. - rzucił do ciebie dowódca - Weź tych górników i ich tam zaprowadź. Mamy trochę mało ludzi, żeby zabezpieczyć wszystkie korytarze przed niewidzialnymi upiorami, więc pokręć się tam trochę, a jak się uspokoją to wróć tutaj. Zobaczymy czy dzisiaj znowu im odbije.
Batarianin wyglądał na kompletnego sceptyka. I najwyraźniej miał w dupie jakie urojenia mieli górnicy - i nawiasem mówiąc ty również - dopóki robota zostaje zrobiona.
Główkowałem dalej. Mówić czy nie mówić? Cholera. W końcu jednak zwyciężyło poczucie obowiązku.
- W zasadzie to widziałem coś. Albo kogoś. Chuj wi - starałem się mówić na tyle cicho, by górnicy nie słyszeli, ale wystarczająco głośno, by dotarło do batarianina.
- Niby jakiś typ pałętający się na końcu korytarza, ale bez ochronnego kombinezonu. No więc narpiew... - tak, dokładnie tak powiedziałem. - ...żem pomyślał, że to jakiś świrnięty górnik, ale z ryja do człeka niepodobny. Problem w tym, że nawiał na koniec korytarza i zniknął. Tak, kurwa, zwyczajnie. Jakby wrósł w ścianę, czy coś.
Mówiąc, zacząłem nieświadomie gestykulować rękami. I to dość zauważalnie. Znając moje szczęście, górnicy gotowi coś sobie dopowiedzieć i wnet zesrać się w gacie ze strachu. Wtedy o tym nie pomyślałem. Czekałem za to na reakcję dowódcy wachty. I, nie ma co ukrywać, nie oczekiwałem, że uwierzy.
No, ale praca to praca.
Batarianin już patrzył w swój datapad, ale uniósł jedno ze swoich oczu na ciebie. Uniósł potem głowę, przekrzywioną w sposób oznaczający pogardę.
- Co powiedziałeś? Po czyjej ty jesteś stronie, kroganinie? Nie płacimy ci za wspieranie urojeń górników, czyż nie? - prychnął, wracając do swojego datapadu - Wykonać rozkaz.
"Tępy chuj" - cisnęło mi się na usta, ale postanowiłem odpuścić. W końcu powiedziałem co miałem, jak coś pójdzie nie tak, wina spadnie na batarianina. Nie pierwszy i nie ostatni raz. To kara za ich paskudne mordy.
- I sam mam z nimi iść? Ha! Przecież się nie rozdwoję i nie będę lazł przed nimi i za nimi jednocześnie. Przydałby się choć jeden do pomocy.
- Do pomocy? Co, może sam mam iść do korytarza i szukać urojeń po ścianach? - zaśmiał się gorzko - Jak się dzidzi boi to niech sobie kogoś znajdzie. Nie jesteś w moim oddziale. A jak zginiesz to niech się ludziki cieszą, będą mieli dowód na swoje upiory.
- Jak dla mnie bomba - warknąłem do niego.
Tak mnie nosiło, żeby mu przypieprzyć w ten koślawy ryj, że aż łapy zaczęły mi się trząść a w jajach poczułem przyjemne mrowienie. Żeby się nie wpieprzyć w jakąś kabałę i nie podpaść tym na górze postanowiłem czym prędzej zabrać się do roboty.
- Już zacznij się modlić o to bym nie wrócił - rzuciłem do batarianina przez ramię, odchodząc w kierunku górników. - A wy - jazda. Idziemy na wycieczkę - nie czekając na ich reakcję, ruszyłem raz jeszcze do tunelu. Odpowiednio wolno, by nie musieć na nich potem czekać.
Zdjąłem z pleców gnat. Tym razem strzelbę. Niech mają wrażenie, że coś nad nimi czuwa.
Górnicy przepuścili cię przodem i ruszyli za tobą, z pewnym ociąganiem. Przodowy, jak się domyśliłeś, jakiś ich zwierzchnik albo dowódca dogonił cię i szedł z tobą krok w krok. Był to starszy mężczyzna, o siwiejącym zaroście, dobrze widocznym pod przezroczystym hełmem ciasnego górniczego kombinezonu. Wyróżniał się dodatkowym, kolorowym paskiem paskiem na ramieniu, ale poza tym miał roboczy strój, jak wszyscy.
- Rozumiem, że go nie zabiłeś. - powiedział do ciebie cicho - Myślisz, że ci się uda nas ochronić?
Łypnąłem na niego, obracając łeb w jego stronę. Chwilę milczałem.
- Jakoś tak się nie udało. Czymkolwiek był, nawiał i nie pokazał się ponownie. A czy was ochronię... - przez moment szedłem zamyślony, raz po raz coś pomrukując i poburkując. - ...się zobaczy. Na razie nie wiem z czym mamy do czynienia i jak się do tego zabrać.
Patrzyłem się po ścianach tunelu w trakcie marszu, wpatrywałem się w najciemniejsze miejsca. Raz czy dwa obejrzałem się za siebie, by sprawdzić czy reszta idzie i czy przypadkiem jej nie zeżarło. W końcu zagaiłem człowieka.
- Wiecie o tym coś więcej? Na "górę" nie mam co liczyć w tej sprawie. Ni chuja nie powiedzą.
- Przynajmniej przyznajesz, że upiór istnieje. - zasępił się przodowy - Paru naszych pochlastał. Ale zawsze w taki sposób, że mógł to być wypadek, nie? Ja to widziałem, jak Vangsa atakował, aleśmy go przepłoszyli. Potem Vangs zmarł, ale góra powiedziała, że chodził bez kasku i w łeb się o coś walnął. Myślą, że chcemy wyłudzić odszkodowania i przełamać kontrakt. Nie traktują nas tu zbyt dobrze, ale jesteśmy zobowiązani dopełnić umów. Mnie jeszcze pół roku zostało zanim będę mógł odlecieć. Dawniej było lepiej, ale jak volusy wydzierżawiły planetę to wprowadziły ichnie prawo... no i chuj, panie krogan.
- Mhm, mhm. A w jaki sposób tamtego zaatakował? - na poważnie się zaciekawiłem. - Ze ściany wylazł i rzucił się? Wszedł w ten... no... w kontakt fizyczny wszedł? Tłukł go, znaczy? To coś mi zwiało, choć nie miało którędy. Jakby się pod ziemię zapadło.
Sapnąłem ciężko. Znowu zacząłem mieć wątpliwości. Może i górnicy też widzieli to coś, ale skąd mam wiedzieć, że wszystkim na łeb nie padło?
- A kiedy pierwszy raz na to trafiliście? I gdzie? Tylko w tym korytarzu?
- No jak go zobaczyliśmy, to akurat gryzł Vangsa. Ja załapałem rurę jakąś, jeden z górników taki świder do strzałów i zaczęliśmy biec. Wtedy nas upiór zauważył i pobiegł wgłąb tunelu, a myśmy Vangsa wyciągnęli. nieprzytomny był, a potem nic nie pamiętał. - powoli dochodziliście na miejsce - Zmarł tydzień później. A tak, tylko tutaj go widzieliśmy. I jeszcze chłopaki z Piątej, też ludzie, w tunelu tam jakbyś skręcał na prawo. Ale oni mniej, u nas częściej się pojawia.
- No dobra, ale kiedy to coś pojawiło się po raz pierwszy? Bo chyba nie było tego od samego początku jak postawili tu tę kopalnię? - obejrzałem się raz jeszcze za siebie. Gdyby ten batariański buc dał mi kogoś do pomocy, nie musiałbym dzielić uwagi na to co przede mną i to co z tyłu. Niech tylko tam wrócę, to tak mu przypier...
- Może i było, tylko teraz wylazło, żeby nas zeżreć. To będzie... - liczył coś w umyśle chwilę - Z miesiąc jak pierwsze pogłoski się pojawiły? Na początku to czasem komuś coś zachrobotało w murze, parę osób narzekało, że im się wydaje, że je ktoś ogląda. Wiesz, takie rzeczy się w kopalniach zdarzają. Zwłaszcza wa takiej kurewskiej zimnicy jak tu.
Tymczasem doszliście do składziku i górnicy z ociąganiem zaczęli podejmować spod ściany poukładany dzień wcześniej sprzęt. Przodowy podziękował ci skinieniem głowy, i zaczął im pomagać, koordynując pracę górników - zazwyczaj tych nowszych, którzy nie mieli jeszcze opanowanej do końca rutyny pracy.
- Dopiero miesiąc temu? A coś jeszcze stało się w tym czasie albo niedługo wcześniej? Jak na przykład ta cała zaraza, o której na górze mówili. Skądś się ta kreatura przecież musiała tak nagle wziąć - rzuciłem mu w plecy, gdy poszedł z pomocą pozostałym.
Sam stanąłem gdzieś pośrodku składziku, wodząc wzrokiem od lewa do prawa. Uniosłem ramię i oparłem strzelbę o bark. Like a boss.
- Miesiąc temu zaczęły się skargi. Na początku parę, potem ucichło. Ale upiora zaczęliśmy widywać dopiero tydzień z kawałkiem temu. A Vangsa użarło zaraz potem. Ej! Uważaj z tym młotem! Joego byś zabił, a ma się żenić! - opierdalał znienacka jakiegoś górnika przodowy - Teraz to przepraszam, a jak mu zęby upierdolisz to będzie za późno.
- Szefie! Tu jest jakaś dziura! - zawołał młody górnik, który ze swoim kolegą usunął spod ściany metalową folię izolacyjną, którą były przykryte skrzynki z materiałem wybuchowym do strzelań.
Obróciłem łeb, jakby to mnie wołali. Spojrzałem w stronę, skąd krzyknął jeden z górników. Zsunąłem broń z barku i złapałem ją oburącz, podchodząc do miejsca znaleziska.