Sesja Dany'ego

Zacząłeś rejestrować różne dźwięki, rozmaite echa ulicy i okolicznej nocy. Przez szum wiatru, terkot plastikowej butelki toczącej się po bruku i wściekłe miauki walczących w bramie kotów, przebiły się nieco przytłumione głosy, z których jeden miał w sobie coś przedziwnie drapieżnego i niepokojącego.
- Czy mam tu czego szukać, czy nie, o tym już sam zadecyduję, panowie. To miasto nie należy już do was. Nigdy nie należało. A wasze... eksperymenta, jak pozwolę sobie określić te ekstraordynaryjne praktyki, nie leżą w interesach, sercach i wierze mieszkańców tego miasta, które pozwolę sobie reprezentować.
- Czymkolwiek obdarzył cię ten po trzykroć przeklęty Kainita - odpowiedział mu głos nacechowany akademickim manieryzmem - , błędem byłoby sądzić, że odziedziczyłeś po nim jakiekolwiek prawa do stanowienia o dobru ogółu. Jesteś błędnym równaniem, albo raczej równaniem szaleńca, zgodnym wewnętrznie wyłącznie z zasadami jego chorej logiki. Na taki błąd nie może być przyzwolenia. Jeśli zamierzasz wystąpić otwarcie przeciw wszystkim, to znać w tym skazę twojego twórcy. On popełnił ten sam błąd, który był jego ostatnim.
- MIaaaaAAAaauuuUuuu...!!!!
- ...za kwiecista przemowa, panie Grohman. Jednak nie przyszedłem tu toczyć pojedynek elokwencji, tylko złożyć prostą propozycję. Nazwijmy ją biznesowo-naukową. Propozycję nie do odrzucenia, jak się panowie zapewne domyślają.
- Sehon składał nam nie takie "propozycje", panie... jakkolwiek cię zwać, duchu. Odpowiedź pozostaje taka, jak wtedy.
- Ach... No tak... Nie powiem, że na to nie liczyłem.

Rozmowa się urwała. Zamiast niej cztery latarnie oświetlające fabrykę zaczęły raptownie gasnąć i znów się zapalać.
Czekam jeszcze chwilę, po czym wracam do zmysłami do siebie. Teraz patrzę z wnętrza samochodu na drogę przede mną. Jeżeli mogę, to podjeżdżam do przodu.
*Znowu imię Sehon. Nie wmówią mi, że jego sprawa została załatwiona. Najwyraźniej ma następcę. Trzeba dowiedzieć się od tych gości więcej.* - myślę sobie, nie ukrywając podekscytowania z całej sytuacji.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

Samochód ani drgnął. Zobaczyłeś też, że teraz cała ulica aż po skrzyżowanie z Piłsudskiego, 500 metrów wstecz, jest pogrążona w absolutnej ciemności. Tymczasem latarnie mrygające przy Białej Fabryce zgasły, a zaraz potem z każdej z nich wystrzeliła elektryczna błyskawica. Cztery strumienie prądu, który rozświetlał oślepiającym, bladobłękitnym blaskiem najbliższą mu okolicę, skoncentrowały się na jednej postaci - człowieka w meloniku. Ten jednak stał nieruchomo, wspierając się na lasce. Nie widziałeś szczegółów, dostrzegłeś za to dwie postacie przebiegające chodnikiem obok ciebie, które przystanęły nieopodal, również obserwując tę scenę. Byli to dwaj mężczyźni, obaj uzbrojeni.
Siedzę dalej w samochodzie i obserwuję rozwój wypadków. Skoro on nadal nie odszedł, to trzeba zobaczyć wynik starcia. Martwi mnie tylko, że ci obok mogą być z Technokracji.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Przyjrzałeś się im dokładniej. Ciemność była wciąż niemal nieprzenikniona, ale z dużym prawdopodobieństwem mogłeś stwierdzić, że jeden z mężczyzn jest dość młody, w ręku dzierży krótki karabin maszynowy, podczas gdy drugi trzyma jakiś pistolet. Ten również cię zauważył, odwracając na moment wzrok od przedziwnej sceny rozgrywającej się przed wami. W żaden sposób nie zdradził wrogich zamiarów, najwyraźniej równie zaskoczony twoją tu obecnością.

I wtedy w ciemności rozległo się echo drewnianej laski uderzającej o bruk.

[ Ilustracja ]

Asfalt wokół i przed mężczyzną, na którym trzech pozostałych najwyraźniej koncentrowało magyczny efekt, rozpadł się na pół, idąc zygzakiem w stronę ścian fabryki. Te również natychmiast zatrzeszczały, popękały, a pęknięcia następnie pojawiły się na głównym, wysokim kominie, z którego wciąż unosił się dym. Usłyszałeś mechaniczny szczęk, jakby psującego się nagle dużo mechanizmu, a potem całym budynkiem fabryki oraz całą ulicą wstrząsnęła potężna eksplozja. Wielki komin zawalił się wraz z główną ścianą, wypluwając z siebie jęzory ognia, które na moment oślepiły cię i pokryły sobą wszystkie cztery postacie.
*Robi się niebezpiecznie*
Potrafię rozpoznać skąd są ci goście idący obok mnie? Prawdopodobnie jacyś magowie.
Wysiadam z samochodu i zamykam go, następnie schodzę z ulicy na chodnik i idę powoli w stronę centrum wydarzeń.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

[ Ilustracja ]

"Prawdopodobnie" zmieniło się w "na pewno", gdy zobaczyłeś, że facet, który ci się przyglądał, podbiegł nagle do szyby najbliższego sklepu i zaczął robić na niej rysy zupełnie bez powodu, zaś jego kompan zaczął wpatrywać się w swój karabin, jakby szepcąc coś do niego.
Tymczasem kolejne wybuchy rozświetliły ciemność, która jednak zdawała się natychmiast pochłaniać, dosłownie pożerać światło. Ogień tańczył na ulicy, ale nie dawał wiele blasku. Właśnie z tego, wysokiego na dobre 2-3 metry ognia, wyszedł spokojnym krokiem mężczyzna w meloniku. Szedł spokojnym, spacerowym krokiem, beztrosko wywijając laską, a płomienie nie imały się go wcale. Parę sekund po nim z płomieni wytoczył się inny człowiek, w garniturze, z siwą brodą, zgięty lekko wpół. "Melonik" odwrócił się powoli w jego stronę, a w tym momencie starzec wyciągnął rękę w stronę stojącej na chodniku Hondy, bodaj Civic, choć nie widziałeś dokładnie.
Samochód zatrząsł się, zatrzeszczał... i zaczął się przekształcać...
*Oj, grubo sobie poczynają nie zwracając uwagi na Paradoks.*
Mówię na tyle głośno, by tych dwóch gości obok mnie usłyszało moje słowa:
- Co się tutaj dzieje? Wiecie coś?
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Żaden z dwóch kolesi nie odpowiedział, bo prawdopodobnie nie usłyszał twoich słów. Facet z pistoletem wystrzelił w stronę Melonika, a niemal równolegle wystrzelił ktoś, kto musiał kryć się za winklem budynku przy najbliższym skrzyżowaniu. Nie przyniosło to jednak dobrych efektów, bo nawet ty słyszałeś, jak wystrzelone pociski wracają w stronę wystrzeliwujących je osób, jakimś cudem nie trafiając żadnego ze strzelców (a przynajmniej nie tego, który stał obok ciebie). Jednak wokół laski, w którą najwyraźniej trafił mag stojący obok, zabłysło coś na kształt bariery, a Melonik syknął wściekle i chwycił ją oburącz, jakby chcąc osłonić przed kolejnym atakiem. Następnie wyciągnął ją w jego kierunku, jakby celując strzelbą, lecz zanim zdołał zrobić cokolwiek Honda Civic przekształciła się w najprawdziwszego Transformera z ostatniej produkcji w 3D. Transformera, który o mało co nie zmiażdżył go mechaniczną piąchą.
Widząc, że rozmowa nic nie da, kucam szybko i przykładam dłoń do jezdni. Drugą ręką chwytam mój wisiorek z symbolem sił, który mam na łańcuszku na szyi, mój komponent. Skupiam się na nim, zamykając oczy. Przywołuję w sobie energię. Następnie otwieram oczy i zwiększam pole grawitacyjne pod "melonikiem". Jak bezpośrednie działania nie przynoszą rezultatu to pośrednie może coś zdziałają.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Mogły coś zdziałać i najwyraźniej coś zdziałały. Samochodowy transformer zbliżył się ponownie do Melonika, który zamiast odskoczyć stał nieruchomo, jakby wrósł w glebę. Jednak Melonik, zamiast stać się plamą na jezdni, przy tej okazji ujawnił kolejną, niepokojącą właściwość - pojawiał się w jednym miejscu, a za chwilę w zupełnie innym, wyprostowany jakby połknął kij. Mag obok ciebie usiłował go trafić i chyba nawet zdołał raz lub dwa, ale generalnie "Hondozord", poruszając się za Melonikiem z zaskakującą szybkością i zręcznością, cały czas zasłaniał mu cel.
Ty natomiast, z rękami przytkniętymi do ziemi, poczułeś jak cały asfalt drży i nagrzewa się, nie tylko za sprawą kroków chodzącej maszyny. Wokół was narastał zakurwiście wielki Paradoks.
Przestaję rzucać zaklęcie i odsuwam się do tyłu. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

W jednej chwili wydarzyło się kilka różnych rzeczy. Przy kolejnym ataku "Hondozorda" Melonik wyciągnął w jego stronę rękę, zaś gigantyczna mechaniczna piącha zwolniła drastycznie, jakby na spowolnionym filmie. Cały konstrukt zaczął piszczeć, pękać, w piorunującym tempie porastając rdzą, zaś uwolniony w tej akcji Paradoks zrobił swoje. Transformer eksplodował, wystrzeliwując we wszystkie strony lusterka, śruby, tłoki i wszystkie elementy samochodu, z których się składał. Eteryk który go kontrolował upadł gwałtownie na jezdnię, jakby ścięty z nóg niewidzialnym ciosem, zaś sam Melonik zachwiał się i wsparł niepewnie na lasce. Na ten moment najwyraźniej czekali dwaj pozostali magowie. Jeden z nich strzelił, a jego pocisk przebił barierę, która poprzednio osłoniła laskę przed strzałem, odstrzeliwując dłoń od nadgarstka Melonika.
Laska upadła na ziemię z drewnianym łoskotem, a wszystkie latarnie i światła na całej ulicy momentalnie zajaśniały jasnym, oślepiającym blaskiem. Mrużąc oczy zobaczyłeś, jak w miejsce odstrzelonej dłoni ducha formuje się coś na kształt cienistej protezy, której z zaskoczeniem przyglądał się Melonik. Usłyszałeś też z całą mocą syreny alarmowe nadjeżdżających służb porządkowych. Melonik schylił się, podniósł laskę i znikł.
Nadal nie wierząc własnym oczom, lecz zawierzając swoim uszom wsiadam do samochodu. Jeżeli działają światła, to pewnie i silnik zapali. Podjeżdżam do przewróconego gościa i mówię przez uchylone okno:
- Pomóc? Policja jedzie. - jeżeli nie trzeba, to odjeżdżam czym dalej od syren, potem robię koło i kieruję się w stronę Fundacji Eteryków. Jeżeli potrzebuje pomocy, to zabieram gościa ze sobą do samochodu.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Podjechałeś do Eteryka, akurat gdy podbiegali do niego też dwaj magowie stojący wcześniej obok ciebie. Zobaczyłeś, że Eteryk jest przytomny, choć to może niezbyt precyzyjne określenie. Leżał z otwartymi oczami na ziemi, tocząc nieprzytomnie wokół, ale żył, oddychał. Gdy tamci dwaj podbiegli, najwyraźniej również zamierzając pomóc Eterykowi, starszy z nich powiedział:
- Bierz go i jedź za nami, albo wsiadaj z nami do Nissana. - wskazał ci duży samochód stojący kilkadziesiąt metrów dalej. Wtedy go rozpoznałeś. Artur Mackiewicz, Euthanatos, przy okazji warszawski prywatny detektyw. Jego młodszy kompan nie był ci znany.
- To jadę za wami. Tylko się pospieszcie. - czekam, aż go zapakują, bo czym robię, jak powiedziałem.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

Skręciliście w jakąś boczną uliczkę i pojechaliście prosto, ulicą Zachodnią. Jechało się szybko, bo ruch miejski dopiero niemrawo budził się do normalnej aktywności, choć jeszcze świt nie nastał na dobre. Tylko raz zatrzymaliście się na czerwonym i po pięciu minutach skręcaliście już obok pałacu i fabryki Poznańskich, jadąc dalej ulicą Ogrodową. Nissan zatrzymał się przy sporej nekropolii, przez bramę której przeszli następnie dwaj magowie, niosący na prowizorycznych noszach z pokrowca na tylne siedzenie nieprzytomnego Eteryka.
Sam cmentarz był dość ładny. Stary, spokojny, poważny, pełen najróżniejszych nagrobków i mauzoleów, choć zdarzały się też smaczki takie, jak wielka płaskorzeźba młodego cygana na tle jego nowiutkiej BMWicy, w której zapewne postradał życie. Przechodziłeś kolejnymi alejkami, by wreszcie dojść do schodów, prowadzących w dół krypty. No tak, czego innego spodziewać się po Euthanatosach?

Zszedłeś niżej, do niskiej, wilgotnej, pełnej pajęczyn krypty, zaadaptowanej na wzór użytkowej piwnicy. Tu i ówdzie widziałeś stare, otwarte sarkofagi, zamknięte trumny, całkiem sporo rzeźb w różnym stanie rozkładu, zaś za oświetlenie służyły - a jakże - ścienne pochodnie oraz okazjonalne świeczniki. Na spotkanie wyszedł wam wysoki, szczupły mężczyzna, na oko miał koło siedemdziesiątki, choć w dość niezłej formie. Długie, siwe loki opadały z łysiejącej głowy na barki, a twarz, choć poznaczona brązowymi plamami i labiryntem zmarszczek, zdradzała inteligencję i czujność. Nieco za krótkie rękawy marynarki w połączeniu z biała koszulą nadawały mu nieco karawianiarski wygląd, ale dało się przeżyć.
- Co się... Grohman??? - zdziwił się na widok niesionego Eteryka. - Lachesis! Choć tu natychmiast! - zawołał gdzieś za siebie, a jedna ze ścian otworzyła się powoli, ukazując ukryty korytarz, z którego wyszła najpaskudniejsza stara raszpla jaką kiedykolwiek miały nieszczęście oglądać twoje oczy. Niska, przysadzista, o splecionych jak drut kolczasty włosach na ohydnym łbie... Aż żal opisywać. Na całe szczęście mężczyzna odwrócił twoją uwagę od tej purchawy, przedstawiając ci się krótko. - Nikodem Kruk, przewodzę tej Fundacji, witam pana. - uścisnął ci dłoń. - Rozumiem, że poszło bardzo źle. - nie tyle spytał, co stwierdził, patrząc to na ciebie, to na Mackiewicza.
- W większej części tak. - zgodził się detektyw - Spóźniliśmy się, nie mam pojęcia co się stało z Fundacją Eteryków, ale fabryka to teraz kupa gruzu. Spotkaliśmy się z Melonikiem, tym samym, o którym śniłem, wyglądał na materializację jakiegoś większego Ducha. Ten starzec walczył z nim dłuższy czas, nasze przybycie tylko go wypłoszyło, ale i tak wygląda na to, że zdążył zrobić wszystko, co planował. - odpowiedział w miarę prędko - Szczegóły później. Dodasz coś jeszcze, Tarnowski?
- W tej kwestii to za wiele nie mogę. Próbowałem oddziaływać na niego pośrednio i to przyniosło jakieś rezultaty, ale sukcesu nie zapewniło. Bardzo pilnował swojej laski. Przepraszam w ogóle, że tak nagle się zjawiłem. Przyjechałem do Łodzi szukając informacji o moim zaginionym mistrzu Mateuszu Pokorskim. Zniknął już jakiś czas temu. Wiem, że prowadził jakieś dziwne badania. Ostatnio usłyszałem imię Sehona i powiedziano mi, że może się to wiązać z tą sprawą.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

- Przyznam, że to co się dzieje przerasta moje wyobrażenie. Nigdy nie pomyślałbym, że ktoś może poważyć się na tak otwarty atak na fabrykę Geyera... Nie wiem, czy ja sam jestem jeszcze w stanie jakoś bardziej pomóc, co najwyżej nasze Wieszczki. Może Wirtualni Adepci, albo Niebiański Chór będą służyć lepszą radą w tej sprawie, niż ja. A może ktoś spoza naszego środowiska, może Mateusz Geyer i miejscowi Garou... Albo ten ksiądz, który ponoć był przy śmierci Sehona. Tymczasem służę obu panom takimi środkami, jakie mam. - wskazał gestem na kryptę i dalszą część Fundacji, a następnie przeczesał palcami włosy.
Wtedy włączył się Mackiewicz
- Generalnie dowiedliśmy paru rzeczy. Jego inkarnacja nie jest na krótką metę niezniszczalna. Można go trafić zwykłym strzałem z pistoletu, a kula nasycona Kwintesencją urąbała mu dłoń. Po drugie, wygląda na to, że jego laseczka ma możliwość wysysania energii z jakiegoś obszaru. W naszym przypadku była to energia elektryczna. - zamyślił się przez chwilę - Podczas następnej walki proponowałbym odłączyć całą okolicę ze wszystkich oczywistych źródeł zasilania. I walczyć Nasyconymi brońmi, względnie można spróbować używać Fetyszy. Nie jestem do końca pewien czy dlatego oberwał, że moja broń ma swój duchowy odpowiednik, ale jest to prawdopodobne. Na koniec, wyjątkowo nie spodobały mu się próby pogrubienia rękawicy w obszarze, w którym się znajdował.
Ziewnął ukradkiem, garbiąc się.
- Możecie mi jeszcze wytłumaczyć, dlaczego akurat zaatakował fabrykę jakiegoś geja. Homofob, czy jak? Jeśli to możliwe, to zaraz potem pójdę spać. I nie miałbym nic przeciwko gdyby któraś ze star... - ugryzł się w język - ...ze starszyzny Fundacji osoba rzuciła osłonę na sny moje, a najlepiej wszystkich. Nie mam ochoty spotkać tego zadufanego w sobie bubka po raz trzeci w ciągu doby.
- Fabrykę Ge-ye-ra. - przeliterował Nikodem, patrząc na niego z politowaniem. - Dziadek teurga łódzkiego caernu, Mateusza Geyera, był jej założycielem, potem przeszła w ręce pana Grohmana i fundacji Synów Eteru. Nie wiem dlaczego to coś zaatakowało właśnie tam. Na pewno miało swój powód, o którym coś więcej powie nam pan Grohman, gdy wydobrzeje. Tymczasem oczywiście poproszę Atropos, by zadbała o nasze bezpieczeństwo tutaj. Miejmy nadzieję, że mimo wszystko kolejnych takich starć nie będzie. Wystarczy jedna spalona fundacja... - dodał nieco ciszej.
- Marzysz, Nikodemie. Wróg zniszczył największą, jak mi się wydaje, i najbardziej eksponowaną placówkę Tradycji w mieście. Mam wrażenie, że gryzie to miasto jak kanapkę, zaczynając od najlepszych kawałków. Gdybym miał jego możliwości, zaatakowałbym Chór tak prędko jak to możliwe. Mówicie, że to spora katedra, więc zniszczenie będzie ogromne, a Chórzyści, jak pokazały dzisiaj strzały moje i wspólny wysiłek wszystkich, stanowiliby dla niego spore zagrożenie. - ziewnąłem potężnie. - Wystarczy na dziś. Muszę odespać walkę.
Po czym wyszedł korytarzem w stronę swojego pokoju.
- A jakie macie plany na jutro? Niedawno przybyłem, z chęcią bym odpoczął. Potem mogę wam pomóc w tej sprawie. W końcu wiąże się ona z moją. - mówię krótko, zdejmując płaszcz.
Ash nazg durbatulűk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulűk agh burzum-ishi krimpatul.

← Sesja WoD
Wczytywanie...