Sesja Vena

Arek namyślił się nad odpowiedzią.
- Bardzo możliwe, bardzo możliwe. Brujah to po prostu ciężkie skurwiele. Jak naklepiesz grupie takich, to potem będą cię ścigać na ośce. Cholera wie czy tutejsi, czy nie. Nie ma u nich vendetty, tak jak u Ventrów, ale o swoich dbają.

[ Ilustracja ]

Wjeżdżaliście na pierwsze duże osiedle. Ludzi i ruchu nie było praktycznie wcale. Trasa była dobrze oświetlona, jezdnia względnie szeroka i równa, niemniej sylwetki bloków wydały ci się odpychające, przygnębiające na swój dziwny, dojmujący sposób, którego nie umiałeś wytłumaczyć. Zupełnie inne wrażenie robiły pojedyncze domki, stare kamienice, jakieś muzeum stylizowane na antyk... Jednak to wszystko ginęło w ogólnym, wszechogarniającym mroku, który jakby wisiał między drzewami osiedlowego skweru.
- Ale to nawet lepiej. - ciągnął wątek łowca. - Jeżeli będą chcieli się na nas zebrać, to sami do nas przyjdą. Mniej wysiłku dla nas z szukaniem i tropieniem.
Mieliście do dyspozycji cztery pasy całkiem równej, pustej jezdni, a światła sygnalizacji zmieniły się już dawno na ostrzegawcze, bo było dobrze po północy. Jednak jechaliście dość wolno, z niemal przepisową prędkością, jakby kierowcy odeszła ochota na zapierdalanie. Parę razy dostrzegłeś wychylające się z bramy czy parku sylwetki w kapturze, które zaraz kryły się przed światłami trupio bladych, pomarańczowawych latarni. Wiedziałeś już po 10 minutach pobytu, że Łódź nocą nie jest twoim miastem, przynajmniej na... Radogoszczu? Chyba taką nazwę zobaczyłeś na jednej z mijanych tabliczek z nazwami ulic i dzielnicy.
- Creepy location - mówię do siebie - Ty, gdzie my dokładnie jedziemy?
Pytam się, bo dopiero teraz do mnie to trafiło.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
- Na Bałuty, mam tam znajomego, też łowcę. Dawno go nie widziałem, ale na pewno łatwiej będzie się u niego zatrzymać i wywiedzieć jak się tutaj sprawy mają.
Zajechaliście na skrzyżowanie z wciąż włączonymi światłami. Po drodze widziałeś zarysy kominów pracujących fabryk, wypuszczających w nocne niebo kłęby smolistego dymu. Z czasem widziałeś ich coraz więcej. Jednak teraz staliście na światłach, mając po swojej lewej wielki, ceglany mur z wyrzeźbionymi na całej długości dłońmi, których sylwetki przeplatały się, rozmazywały w jakimś spazmatycznym, pełnym cierpienia geście. Na placu przed tym, co odgradzał mur, a co wyglądało z daleka jak jakaś stacja kolejowa, piętrzył się równie ponury obelisk, u podstawy którego wypisano czytelny manifest "Nigdy więcej". Choć sam monument był bardzo sugestywny, to jednak skóra ścierpła ci z innego powodu, jakbyś chciał oddalić się stąd jak najprędzej. Widać Arek miał podobne odczucia, bo depnął gaz jakby ścigał się na 1/4 mili.

[ Ilustracja ]

Wyjechaliście z Radogoszcza i po jakichś piętnastu minutach znaleźliście się na rzeczonych Bałutach. Tutaj blokowisko było jeszcze bardziej rozległe, niż poprzednio, bloki bardziej socrealistyczne, zaś sportowcy stali grupkami po trzech, pięciu pod klatkami, na rogach ulic i w ciemny alejkach. Dziwny klimat poprzedniego osiedla ustąpił czysto żulerskiemu nastrojowi okolicy, w której zatęskniłeś za własnym bejsbolem.
- To gdzie mieszka ten twój koleszka - pytam się rozglądając się wokoło prze okno.
odruchowo sprawdzam czy nóż jest na swoim miejscu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
- Niedaleko, tu zaraz na końcu tej ulicy.
Słowa "ulica" użyto trochę na wyrost. Była to raczej uliczka wewnątrzosiedlowa, wzdłuż której stały stare, pojedyncze domki, jedno lub dwurodzinne. W większości kamienice, niektóre może nawet przedwojenne, trafiały się też drewniane domki na wzór tych z początku XX wieku, jakie można było jeszcze zastać na wsiach lub w małych miejscowościach.
Wjechaliście powoli w wąską, dziurawą uliczkę, wzdłuż której ciągnął się osiedlowy park. W świetle reflektorów dostrzegłeś zakapturzone sylwetki czających się gdzieś w mroku orków, skupionych wokół leżącego nieopodal boiska do gały i ping ponga. Arek zatrzymał Firebirda na końcu alejki, zgasił silnik i podszedł do piętrowej chaty, prezentującej sobą stan tak opłakany, jak tylko polskie zabytki miejskiej architektury klasy zero mogły mieć. Do wejścia prowadziły niewielkie schodki, podmurowany dom składał się z ciemnych, częściowo zbutwiałych desek, zaś okna zdawały się trzymać jedynie na słowie honoru ślusarza z ubiegłego wieku. Nie mogłeś się nadziwić jakim cudem lokalnym prawem natury nie został zamieniony w melinę, ale domyślałeś się, że mogło być to związane z osobą lokatora.
Arek podszedł pod drzwi i zapukał. Odczekał dziesięć sekund, zapukał znowu, następnie ponownie, nieco głośniej i mocniej. Nic.
- Cholera jasna, przecież nie wyszedł na nocną imprezę. Gdzie ja mam ten numer... - warknął do siebie i pogrzebał w wewnętrznej kieszeni swego przepastnego płaszcza, z której wyjął komórkę. Blask wyświetlacza rozlał się po jego twarzy, nieprzyjemnie oślepiając, ty też musiałeś odwrócić oczy, przyzwyczajone już do gęstego, niemal namacalnego mroku. Całe szczęście, bo dzięki temu zauważyłeś, jak boiskowi rycerze ortalionu charakterystycznym, niby - od - niechcenia krokiem idą w waszym kierunku przez park, najwyraźniej zwabieni światłem telefonu i samochodu - tymi oznakami cywilizacji, szczególnie fascynującej dla tego rodzaju organizmów.
Widząc na co się zanosi, gwiżdże podobnie do ptaka. Obojętnie jakiego, to niema teraz znaczenia.
Jednocześnie dobywam noża, trzymając go w lewej ręce. Prawą chwytam pistolet. Staram się nie pokazywać zbirom.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Arek natychmiast schował komórkę i oparł się plecami o drzwi. Dresy podeszły do was w liczbie trzech osobników. Stojący w środku, o twarzy - podobnie jak kompani - skrytej pod kapturem, wyartykułował z trudem:
- Eeee... koledzyy... Macie może szlugiem poczenstować? - zapytał z rękami w kieszeniach szelestów, odchylając lekko głowę, a jego kumple zaczęli rozglądać się po chodniku, jakby było w nim coś nad wyraz fascynującego.
Spoglądając niepewnie na Arka, chowam broń tak żeby tamci nie zobaczyli.
Cały czas gotowy na atak zbirów, podrzucam paczkę leżącą na kokpicie.
- Bierzcie - dodaje sucho.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Dresiarze obdzielili się fajkami po dwie, trzy, następnie wrócili do poprzednich pozycji.
- A..yyy... no. A tak wogle to za kim jesteście? - zapytał środkowy, ostatnie słowo wymówił niemal równocześnie z charchnięciem.
- Pytanie pułapka - pomyślałem w głowie. Za kim mogą być te cepy? O jaki sport w ogóle chodzi? Pełno piłka nożna.
Eh, ze sportem to ja za pan brat nie jestem.
Patrzę na Arka w oczekiwaniu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
- A kurwa za Widzewem, a co? - odpowiedział zadziornie. Dresiarze wymienili szybkie spojrzenia, chyba niezbyt zadowoleni.
- Aaa, no to zajebiście, no... Jebać ŁKS!... A ten... To chodźcie może tu z nami co? - wskazał łbem w nieokreślonym kierunku, gdzieś w głębi ciemnego parku. - Pogadamy coś, napijemy się, nie? Co, no z kolegami nie pójdziecie?
- Kurde szkoda,z chęcią byśmy się napili, ale przyjechaliśmy do znajomych. Kupę lat się nie widzieliśmy. Razem w wojsku i tak dalej - Blefuję.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Stojący po twojej lewej dres wystrzelił o krok jak z procy.
- Co jest kurwa?! Z kumplami się nie napijesz?! Co?! Coś nie pasuje kurwa?! Przyjeżdżacie na cudzą ośkę i co? Kurwa? Z nami się nie napijesz?!
Sprawy zaczynają przybierać obrót, jaki się spodziewałem.
Widząc że 'wystrzelony' z procy przybliżył się nadto, wyciągam ukryty pistolet, łapie gościa drugą ręką z bluzę po czym przyciągam do okna.
- Z kumplem to bym się napił, ale nie z takim ścierwem
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
[ Ilustracja ]

- HHoohohohohHEHEhehehheejj!!! - rozległa się kakofonia nieartykułowanych dźwięków z trzech różnych gardeł. Przyciśnięty do okna od razu wyrwał do góry łapy w poddańczym geście, usiłując wcisnąć się w szybę jak najdalej od broni, a wytrzeszczone ze strachu gały nadały jego gębie jeszcze bardziej bezmózgi wyraz. Jego dwaj kolesie najpierw przemieścili się najpierw o pół kroku wprzód, gdy ściągałeś kolesia za szmaty, a zaraz potem o dwa kroki w tył, wyciągając ręce w uspokajających gestach.
- Dobra, dobra! Spokojnie, kolego! Nie to nie, już nas nie ma, kurwa... Bez krzyku, kolego! - gorączkowo zapewniał ten od szlugów, wycofując się powolnie, jakby przypadkiem spotkał w trawie kobrę, a jego ziomek brał z niego przykład. Tylko trzymany przez ciebie na muszce dres spozierał nerwowo to na nich, to na ciebie, to na wycelowaną w niego broń.
- Spierdalaj cwelu, jak cie tu zobaczę jeszcze raz, to inaczej zatańczysz. - Wykrzyczałem dresowi w twarz, po czym odpycham go z wielką siłą od siebie.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Obaj trzej rycerze ortalionu spieprzyli w podskokach między drzewa, a dalej za najbliższy blok. Obaj odprowadziliście ich wzrokiem.
- Wrócą. - stwierdził krótko Arek. - Skrzykną ziomków z ośki, albo zadzwonią po gliny. - odwrócił się do drzwi i zapukał raz jeszcze. - Ernest, otwieraj! Nie mamy czasu!
Nic.
Ernest! - tym razem krzyknął, a drzwi otworzyły się same, jednak nie przez zwolnienie zamka, lecz dlatego, że najwyraźniej cały czas były otwarte i przepchnęła je pięść Arka. Z wnętrza domu nadal nikt nie odpowiadał. Arek spojrzał na ciebie zaskoczony i lekko niepewny.
- Twój kolega zawsze zostawia otwarte drzwi? - Pytam nie domagając się odpowiedzi. - Łowcy nie ma w domu, otwarte drzwi. Śmierdzi mi tu wampirami.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
[ Ilustracja ]

Pociągnął nosem. - A mnie trupem... Choć na jedno wychodzi...
Bardzo ostrożnie przestąpił przez próg. Podłoga zaskrzypiała, Arek zniknął w środku. Po chwili dał ci sygnał, że można wchodzić.
Znaleźliście się w czymś na kształt salonu - przedpokoju, pełnego kurzu, stęchlizny, pajęczyn w zatrważającej ilości i rozmiarach, śmierdziało też jakimś stęchłym capem. W świetle latarki leniwie szybowały drobinki kurzu. Po prawo były schody na piętro, przed tobą drzwi dwie pary drzwi do prostopadłych pokojów. Arek, stąpając jak po polu minowym, zbliżył się do kanapy i telewizora.
Trzymając w lewej ręce skierowany w dół nóż, w prawej pistolet, powoli idę śladem Arka.
Stąpając, jakby od moich kroków zależało życie lub śmierć. Zaglądam w górę, w stronę schodów.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
← Sesja WoD
Wczytywanie...