- Z kamer też nic nie zostanie. - powiedział krótko.
Sesja Vena
Na widok broni zrobiło ci się przyjemniej. Przynajmniej ona była tak realna i pewna, jak wcześniej. Zgodnie z planem poczekaliście, aż wampiry wsiądą na Harleye i ruszyliście za nimi. Trzeba było od razu porządnie depnąć, bo Brujah najwyraźniej lubili zapierdalać. Jechali jeden za drugim, jakieś 60 metrów przed wami, ze średnią prędkością 120 na godzinę.
- Mów jak mam podjechać. - polecił Arek, skoncentrowany na utrzymaniu prędkości w niemal zupełnych ciemnościach.
- Mów jak mam podjechać. - polecił Arek, skoncentrowany na utrzymaniu prędkości w niemal zupełnych ciemnościach.
- Zjedz na lewą stronę. Miej ich wszystkich z jednej strony - Odpowiadam szykując broń.
Wyciągam i odbezpieczam pistolet. Naciągam kusze i umieszczam bełt.
- Kiedy będziemy na wysokości ich motocykli, otworze okno i puszcze im serie z pistola. Powinni pospadywać, wtedy zatrzymamy się i dokończymy sprawę.
Kończąc zdanie poklepuję naładowaną kuszę. Wkładam do ust kolejny bełt, resztę przyczepiam do paska.
Wyciągam i odbezpieczam pistolet. Naciągam kusze i umieszczam bełt.
- Kiedy będziemy na wysokości ich motocykli, otworze okno i puszcze im serie z pistola. Powinni pospadywać, wtedy zatrzymamy się i dokończymy sprawę.
Kończąc zdanie poklepuję naładowaną kuszę. Wkładam do ust kolejny bełt, resztę przyczepiam do paska.
Arek przyspieszył i zjechał na lewy pas. Wyprzedził dwóch najbliższych i zrównał się z trzecim, także miałeś teraz dobry cel na wszystkich. Pamiętałeś zbyt dobrze, jak należy strzelać do kolumny pojazdów, wymierzyłeś więc dokładnie w pierwszego z harleyowców i strzeliłeś.
Pocisk zmiótł go z motocykla, ciskając gdzieś na barierkę, przez którą przeleciał i zniknął nie wiadomo gdzie. Jego Road King wywrócił się, podcinając jadącego za nim, który wsmarował się w asfalt. W ich ślady poszedł także trzeci, który nie zdążywszy wymanewrować, zrobił wykładkę w pełnym pędzie tak, że koziołkująca maszyna przeskoczyła mu po plecach w przód. Dwa jadący z tyłu zdążyli jednak wyhamować nadludzką zręcznością, zwalniając i zostając dobry kawałek za wami.
Pocisk zmiótł go z motocykla, ciskając gdzieś na barierkę, przez którą przeleciał i zniknął nie wiadomo gdzie. Jego Road King wywrócił się, podcinając jadącego za nim, który wsmarował się w asfalt. W ich ślady poszedł także trzeci, który nie zdążywszy wymanewrować, zrobił wykładkę w pełnym pędzie tak, że koziołkująca maszyna przeskoczyła mu po plecach w przód. Dwa jadący z tyłu zdążyli jednak wyhamować nadludzką zręcznością, zwalniając i zostając dobry kawałek za wami.
Widząc iż dwaj pozostali zdążyli należycie zareagować, sięgam po snajperkę i mówię do arka.
- Ja wyskoczę, i spróbuję ich ściągnąć, Ty zawróć i goń, gdyby któryś mi się wymknął.
Następnie, czekam aż prędkość samochodu spadnie odpowiednio i wyskakuję robiąc przewrót. Natychmiast wstaję, przykładam oko do lunety i staram się namierzyć pierwszego.
- Ja wyskoczę, i spróbuję ich ściągnąć, Ty zawróć i goń, gdyby któryś mi się wymknął.
Następnie, czekam aż prędkość samochodu spadnie odpowiednio i wyskakuję robiąc przewrót. Natychmiast wstaję, przykładam oko do lunety i staram się namierzyć pierwszego.
[ Ilustracja ]
Nadjeżdżali w twoim kierunku obaj, ze znaczną prędkością, inteligentnie jadąc zygzakiem tak, że co chwila zmieniali się pasami. Wiedziałeś, że masz nie więcej, niż 2-3 sekundy.
Nadjeżdżali w twoim kierunku obaj, ze znaczną prędkością, inteligentnie jadąc zygzakiem tak, że co chwila zmieniali się pasami. Wiedziałeś, że masz nie więcej, niż 2-3 sekundy.
Harley jechał prosto na ciebie, reflektor świecił po oczach, jak światło na końcu tunelu, do którego za moment miałeś trafić. Zamiast tego jednak trafiłeś w kierowcę. Strzeliłeś w sam środek korpusu, Brujah spadł z motoru i przetoczył się bezwładnie kilka metrów po jezdni, zaś jego maszyna przejechała centymetr obok ciebie. Ryk silnika uderzył cię po bębenkach, pęd powietrza owiał twarz. Jednak wampir wstał i z szybkością nieporównanie większą, niż ludzka, zaczął uciekać w mrok przez siatkę oddzielającą drogę od pobliskiego pola. Za tobą słyszałeś nadjeżdżającego Firebirda.
Trafienie po ciemku faceta w czarnych spodniach i kurtce, który z prędkością dwóch Usainów Boltów spieprzał przez siatkę, którą rozerwał gołymi rękami przez nieoświetlone pole, było raczej niemożliwe. Pobiegłeś za nim, lecz gdy wybiegłeś przez wyrwę, którą zrobił w ogrodzeniu, zauważyłeś tylko zarys jego sylwetki jakieś 300 metrów przed tobą, na niewielkim wzniesieniu pola.
Po pozostałych wampirach nie było śladu, po czym można było przypuszczać, że faktycznie nic z nich nie zostało. Powywracane maszyny leżały w poprzek drogi, a w oddali dostrzegałeś zbliżające się światła nadjeżdżających samochodów.
Firebird zatrzymał się obok ciebie.
- Wsiadaj i spieprzamy, albo zabieraj któreś z tych cudeniek i jazda! Za 10 minut góra będzie tu drogówka.
Firebird zatrzymał się obok ciebie.
- Wsiadaj i spieprzamy, albo zabieraj któreś z tych cudeniek i jazda! Za 10 minut góra będzie tu drogówka.
Gumy zapiszczały i zadymiły, gdy Arek ruszył a ty wkleiłeś się w fotel.
- HAAAAAAAAahahaahahahhaahahaaaa!!!!!! - darł się jak popieprzony twój kompan i naszła cię myśl, że w sumie sam nadawałby się na Brujaha. - Dooobrze, dobrze! Zajebiście! To była akcja jak ja pierdolę, hehehehe! - klepnął cię z całej siły w ramię. - Zaraz będziemy w Łodzi. W Łodzi w Łodzi, gdzie nawet bieganie psom szkodzi! - depnął tak, że Pontiac aż się zatrząsł, ale ponieważ Arek picował go i chuchał na niego jak na osobisty święty Graal, maszyna była w doskonałym stanie.
Nie minęło 20 minut, a zobaczyliście obrzeża miasta, wraz z jego nocną, przytłumioną poświatą. Ciężkie, mroczne sylwetki osiedli i dalszych zabudowań majaczyły na horyzoncie i już od samego wjazdu do miasta zrobiło się wam jakby ciężej na sercach i umysłach, zupełnie jakby to was rozjebała tamta grupa Brujahów. Nawet z Arka wyparowała szaleńcza euforia.
- HAAAAAAAAahahaahahahhaahahaaaa!!!!!! - darł się jak popieprzony twój kompan i naszła cię myśl, że w sumie sam nadawałby się na Brujaha. - Dooobrze, dobrze! Zajebiście! To była akcja jak ja pierdolę, hehehehe! - klepnął cię z całej siły w ramię. - Zaraz będziemy w Łodzi. W Łodzi w Łodzi, gdzie nawet bieganie psom szkodzi! - depnął tak, że Pontiac aż się zatrząsł, ale ponieważ Arek picował go i chuchał na niego jak na osobisty święty Graal, maszyna była w doskonałym stanie.
Nie minęło 20 minut, a zobaczyliście obrzeża miasta, wraz z jego nocną, przytłumioną poświatą. Ciężkie, mroczne sylwetki osiedli i dalszych zabudowań majaczyły na horyzoncie i już od samego wjazdu do miasta zrobiło się wam jakby ciężej na sercach i umysłach, zupełnie jakby to was rozjebała tamta grupa Brujahów. Nawet z Arka wyparowała szaleńcza euforia.