Spałeś niespokojnie. Nie "lekko", jak zazwyczaj, lecz nerwowo, jak to ostatnimi czasy (+ - pół roku) zdarzało się po kłótniach z Natalią. Nie można było jeszcze powiedzieć, że totalnie nie sprawdzasz się w roli ojca, jednak ona - zdecydowanie bardziej, niż sam byś się spodziewał - nie nadawała się do roli córki. Sprzeczki i słowne strzelaniny o pierdoły nie pozwalały określić waszej sytuacji "rodzinnej" patologią, ale pieprzu było w nich znacznie więcej, niż cukru. Po raz któryś przed zaśnięciem stwierdziłeś, że od warszawskiej tandeciarni dla karierowiczów wolałbyś plujące żarem w gębę piaski pustyni, z migającymi tu i ówdzie białymi turbanami.
Sen, jakkolwiek niespokojny, pozostawał jednak snem żołnierza.
Zbudziło cię lekkie skrzypnięcie podłogi, piętro niżej. Trzaśnięcie drzwiami, czy klekot rozrzuconych przypadkiem garnków, pewnie nie przerwałby twego snu, lecz te kroki były zdecydowanie zbyt ostrożne. Natalia nie fatygowała się cichymi powrotami o - jak wskazywał elektroniczny budzik - 2:53, zwłaszcza, gdy wracała z imprezy "na mieście".
Rozbudziłeś się natychmiast, zanim jeszcze zdałeś sobie sprawę dlaczego. Leżałeś na łóżku w swoim pokoju, w praktycznie absolutnej ciemności, jeśli nie liczyć mętnych świateł uśpionego miasta, zaglądających do waszego loftu.
Wczesne, nagłe stawanie nie było dla niego niczym niezwykłym.
W przeciągu kilku sekund mózg przełączył się na 'stand-by'. Ręka automatycznie powędrowała pod łóżko. Znajomy drewniany kształt.
Goliath, jego ulubiony kij baseballowy.
Trzymając kij w mocnym uścisku, ubrany w bokserki i biały T-shirt, robię ostrożne kroki w kierunku schodów. Staram się najpierw sprawdzić kto jest na dole, potem dopiero doprowadzić do konfrontacji.
Znałeś swój dom lepiej, niż ktokolwiek inny, wiedziałeś więc jak stąpać po nim bezszelestnie. Schodząc na dół zobaczyłeś jeszcze na schodach lekki blask księżyca, przepływający przez uchylone drzwi wejściowe, a niewyraźny kształt zniknął ci właśnie w drzwiach do pokoju gościnnego.
Wykorzystując ściany, staram się przekraść do tegoż pokoju.
Krok po kroku. Powili, dokładnie, jak na musztrze. Gdy zbliżam się do wejścia do pokoju, chwytam kij oburącz.
- Pokaż się skurwysynu - myślę intensywnie.
Czekałeś przez moment, bardzo krótki, bo intruz nie marnował czasu na przeszukiwanie szafek i szuflad. Zupełnie jakby szukał konkretnej osoby.
Sylwetka, która pojawiła się w drzwiach, bez wątpienia należała do kobiety, choć nie byłeś w stanie rozpoznać żadnych szczegółów ani twarzy w pozbawionym światła pokoju. Nie przypominała ci jednak nikogo, na złodzieja nie wyglądała także, z rozpuszczonymi, długimi włosami. Krok miała lekki, bardzo ostrożny, prawie niedosłyszalny.
- Co do... - pomyślałem gdy zobaczyłem intruza, a raczej jego zarys. Nie dając zwieść się pozorom, pozostaję czujny.
Przyglądam się zza ściany kobiecie. Ma jakąś broń? Coś czym mogła by się bronić? Jeśli nic takiego nie znajduję, czekam na odpowiedni moment (gdy będzie odwrócona plecami do mnie) i postaram się unieruchomić intruza. Wyskoczę wtedy z ukrycia i spróbuję moją wagą przygwoździć ją do ziemi.
Włamywaczka zdawała się nieuzbrojona, wobec czego postanowiłeś zrealizować swój plan, rzuciłeś się na nią, lecz musiała jednak cię usłyszeć, bo odwróciła się na moment przed tym, jak przygwoździłeś ją do ziemi. Zobaczyłeś jeszcze jej twarz i oczy, gdy pospiesznie nakazała ci "Stój!"... A ty z żołnierską dyscypliną, jakby kierowany najwyższym rozkazem, zatrzymałeś się w pół skoku. Jednak nie wystarczyło to, by twój atak został przerwany, więc siłą bezwładności upadłeś na nią i dalej na podłogę, która załomotała głucho. W swym kuriozalnym niezdecydowaniu wypuściłeś ją, a gdy odtoczyła się w bok poczułeś ulgę, jakby zdjęto z ciebie ciężar jakiegoś wielkiego, niechcianego obowiązku.
Tak jak ty na intruza, tak i intruz rzucił się na ciebie. Widząc wyciągnięte w twą stronę ręce bez namysłu walnąłeś na odlew w twarz. Głowa napastniczki odskoczyła, lecz ona sama nie upadła, jedynie jęknąwszy wściekle i orząc ci twarz paznokciami.
Ignorując piekący bul na twarzy, próbuję wyprowadzić cios. Zasłaniając się lewą ręką, uderzam kijem trzymanym w prawej. Płasko, na wysokości brzucha oponenta.
Cios ma za zadanie wywołanie dotkliwego bólu w wybranej części ciała.
Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, kobieta ugnie się w pół, a ja będę mógł ją unieruchomić.
Uderzenie weszło soczyście, zatrzymując na miękkich partiach trzewi. Nie posłyszałeś jednak spodziewanego wydmuchu powietrza z płuc ani jęku bólu. Zamiast tego kobieta przechyliła się w twoją stronę i... ugryzła cię w bark.
Zdarzyło ci się już kiedyś coś podobnego. Podczas akcji w jednej z wiosek zza rogu wypadł talib z bagnetem na kałachu. Praktycznie wpadliście jeden na drugiego, nie spodziewając się siebie na wzajem, ale zdążyłeś wytrącić mu broń z ręki kolbą. Wówczas w wściekłości i desperacji, brodaty sukinsyn ugryzł cię w udo i to tak, że w bazie musieli założyć ci trzy szwy.
Jednak zęby, które zatopiły się teraz w twym barku, z całą pewnością nie należały do człowieka. Poza tym ludzie, nawet gryząc w walce, nie zwykli wysysać krwi z przeciwnika.
- Agrrrr suko - Wysyczałem przez zęby. Potem, działając impulsem, jakby ukryta sprężyna w lewym ramieniu nie wytrzymała i puściła. Zgięta w pieść lewa dłoń posunęła niczym atakująca kobra, na spotkanie skroni dziwnego przeciwnika.
Uderzenie oderwało głowę przeciwniczki od twego barku, a wraz wyrwaniem z niego zębów, wypłynęła krew z rozciętej żyły. Uderzona, cofnęła się chwiejnymi kroczkami pod ścianę, ale zaraz wyprostowała się ponownie. Patrząc na ciebie oblizała się w obrzydliwy i seksowny zarazem sposób.
Nie przejmując się raną (nie takie obrażenia się lekceważyło) ściskam mocniej kij.
Co to za pojeb?!
- Czego tu chcesz - pytam próbując jakoś zająć kobietę.
- Wpadłam tylko na kolację. - odpowiedziała drapieżnie i skoczyła do ciebie, ze zdecydowanie większą niż dotąd i zbyt zaskakują szybkością. Mocny podbródkowy przydzwonił ci w zęby, że aż zatrzeszczało, a wściekła panienka znów próbowała chwycić cię rękami.
Dostając w mordę to coś normalnego na wojnie. Lecz dostanie w mordę od kobiety, i do tego takich 'rozmiarów' to coś co nie spotyka żołnierza za często.
W chwili ciosu 'gwiazdki' pokazały mi się nad głową. lekkie oszołomienie. Jak to możliwe, taka siła, szybkość?!
Stan zaskoczenia trwał krótko. Bardzo krótko.
Jego miejsce momentalnie zajął bitewny szał. Ten szał, który zaczyna się po tym jak widzisz twoich kompanów padających martwych na ulicy. Skoszeni niczym dojrzałe zborze przez ckm, czy rozerwani przez samochód-pułapkę.
Nad racjonalnym myśleniem górę bierze instynkt i wola przeżycia.
Kopiąc automatycznie prawą nogą, staram się zwiększyć odległość od napastnika. Następnie pomagając sobie obiema rękami staram się dosłownie zmiażdżyć twarz kobiety. Wyprowadzając krótkie, brutalnie silne ciosy.
Proste kopnięcie na korpus odrzuciło ją w pół kroku, lecz bynajmniej nie zniechęciło. Podobnie kolejne uderzenie w twarz, a po nim kolejne. Wywijałeś bejsbolem jak pieprzony jaskiniowiec pieprzoną maczugą, żaden człowiek nie może bez zipnięcia przyjąć trzech sklej pałą na maskę, a jednak...
Czwarte z rzędu uderzenie złamało wyciągniętą rękę, następne w twarz zgruchotało kości, obalając napastniczkę na dywan i prawdopodobnie rozłupując czaszkę. Zdyszany, wciąż słysząc w uszach szum krwi, napompowany adrenaliną, zamierzałeś sprawdzić, czy przypadkiem nie zobaczysz wypływającego mózgu. Wówczas dostrzegłeś kolejną sylwetkę, stojącą w drzwiach frontowych. Zapewne też kobieta, choć wnosiłeś bardziej po zwierzęcym wrzasku gniewu i sprzeciwu, bo nie zdążyłeś się przyjrzeć pędzącej na ciebie z nożem wariatce.
Ile razy przyszło to walczył wręcz z religijnymi wojownikami. Ile to razy musiał czuć pot swojego przeciwnika, nim posłał go na tamten świat.
Teraz było podobnie. Prawie tak samo, brakowało tylko krzyku "allah akbar" czy innego gówna.
Widząc szarżująca sylwetkę,przyjmuję najdogodniejszą pozycję i czekam, dwie sekundy.
Przewiduje iż przeciwnik będzie chciał wbić mi nóż w oko, czy inny organ. Tak więc kiedy szarża nabierze kulminacyjnego monmentu, postaram się odskoczyć w bok, chwycić uniesiony nóż oburącz i podciąć przeciwnika z tyłu nogą.
Akcja potoczyła się tak, jak przewidziałeś. Szybkim, pewnym ruchem przechwyciłeś pchnięcie, schodząc lekko w bok i do podcinki dokładając prostą dźwignię. Napastniczka nr 2 musiała być dość lekka, na co wskazywały jej nienajwiększe rozmiary, bo ciśnięta siłą własnego rozpędu poleciała na stolik z wazonem, który strąciła lądując na ścianie. Razem z trzaskiem łamanego drewna i brzdękiem trzaskającego wazonu usłyszałeś rozwścieczone warknięcie, gdy rozbrojony przeciwnik podniósł się i z równie wielką determinacją i bezmyślnością zaszarżował ponownie.
Nie czekając tym razem aż przeciwnik dobiegnie do mnie, sam skoczyłem mu na przeciw. Trzymając ręce nisko, czekam na odpowiedni moment. Kiedy będę jakieś pół metra od niej, chwytam lewą ręką jej twarz. Skoro przeciwniczka nie jest dużych rozmiarów, nie powinno to sprawić jakiś problemów.
Kiedy już moja dłoń wyląduje na twarzy, używając pędu mojego i kobiety, pcham rękę tak, by ta odskoczyła w tył lądując na ziemi.
Jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli, postaram się wykręcić jej ręce.