Sesja eimyra

- Bardzo dobrze, już spieszę z wyjaśnieniami. Przepraszam na wstępie, że zajmą one trochę czasu, ale jest rzeczą kluczową, by miał pan odpowiednią wiedzę o łódzkiej sytuacji... politycznej. Zatem... - wskazał ci krzesło, usiedliście. - Przez ostatnie lata nasze miasto stanowiło przedziwną mieszankę różnych, niekiedy sprzecznych interesów, które w jeszcze dziwniejszy sposób realizowano na zasadzie względnej koegzystencji. Przyczynił się do niego tzw. Pakt z Wodnej, w którym przedstawiciele wszystkich łódzkich Tradycji, Alfa i Teurg miejscowego Caernu oraz Książę Poznański zobowiązali się do szeregu ustępstw i porozumień, mających gwarantować pokój, a przynajmniej spokój. Bardzo długi czas istotnie tak było. Dla nas miało to ogromne znaczenie, gdyż rozlokowane w mieście, Zgierzu oraz Konstantynowie węzły były z dawna zapieczętowane rozmaitymi efektami i rytuałami, ze względu na jeszcze dawniejsze sprawy z Maruderami. Co prawda musieliśmy zobowiązać się do pozostawienia Lupinom ich własnych spraw, ale w zamian za to nie napotykaliśmy z ich strony trudności w poruszaniu się po Umbrze. Również Kainici poruszali się w obrębie własnych sporów i interesów, nie konfliktując się z nami ani z Lupinami. To wszystko zaczęło zmieniać się mniej więcej dwa lata temu, za sprawą niejakiego Sehona, bliskiego przyjaciela Księcia Poznańskiego. Była to postać niezwykle tajemnicza, do dzisiaj niewiele o nim wiem, a cała ma wiedza na jego temat pochodzi z przekazów jednego z naszych braci.
Zauważyłeś, że trzy purchawy poruszyły się nerwowo w tym momencie i spojrzały po sobie oraz Nikodemie z wyraźną dezaprobatą.
- Sehon był to, jak się potem dowiedzieliśmy, thaumaturg, bardzo stary, o bardzo znacznej mocy, który dodatkowo skupiał wokół siebie różnych Przebudzonych wątpliwiej proweniencji, jak wspomniani Maruderzy, Nephandi, a nawet - co szczególnie odrażające - Chakravandi pochłonięci przez Jhor. W efekcie jego działań, o których inne strony tego konfliktu mogłyby powiedzieć więcej, niż ja, Książę Poznański zginął, zaś wszyscy sygnatariusze Paktu z Wodnej zmuszeni byli wydać wojnę Sehonowi i jego prywatnej armii, zarówno w Rzeczywistości, Umbrze jak i jego osobistym Bąblu. Pominę szczegóły owego starcia, jeśli pana nie interesują, dość powiedzieć, że Sehon spotkał się ze swym przeznaczeniem, niemniej za cenę ogromnych strat naszych. My sami straciliśmy połowę Fundacji, ogromne straty ponieśli też Opustoszali. Także Niebiański Chór, Eterycy i Wirtualni, których pomoc okazała się nieoceniona, zostali srodze osłabieni, a o stratach Kainitów i Lupinów nie mogę powiedzieć nic konkretnego ponad to, że były jeszcze dotkliwsze. Jednak powodem, dla którego zwracamy się do pana o pomoc, jest nie powstały chaos, ale to, co stworzył Sehon w tajemnicy przed wszystkimi. Otóż znalazł on sposoby, zapewne za sprawą służących mu Przebudzonych, a także nieznanych mi rytuałów wampirzych, by wykorzystać zarówno moc węzłów, jak i rezonans tych miejsc w mieście, które odznaczały się szczególnie silną duchową aktywnością, zwykle negatywną. W wyniku tych działań powstało coś pomiędzy Ideą a potężnym Duchem, który stopniowo przejmuje kontrolę nad tym miastem i to po obu stronach Zasłony, która w dodatku zaczyna się rozrywać w niektórych miejscach. Nie muszę chyba tłumaczyć, co to oznacza.... - westchnął ciężko po tej przemowie. - Czy jak dotąd wszystko jasne?
- Tak i nie. Dziwi mnie, że Garou dogadali się z Kainitami i Chakravanti. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale to chyba teraz nieważne - no chyba, że zaoferowaliście im coś o czym nie wiem. - spojrzałem czujnie na wiedźmy - Po drugie, co na to Technokracja? Ich głównym zajęciem, prócz wysyłania za nami HIT-Marków, wydaje się być pogrubianie Pany. Taka nagła aktywność eteryczna na pewno przykuła ich uwagę, mają świadomość, że przerwanie Rękawicy w środku miasta jest równoznaczne z ich porażką. Gdyby nie to, że powoduje ją rzeczony Sehon, powrót Ery Mitycznej nie byłby dla nas taki wcale zły. Jasne, Paradoks lokalnie zostawiłby pewnie spory krater, ale globalnie Unia mogłaby na tym tylko stracić. - milczę chwilę, dając jednak znać, że jeszcze przemówię.

- Wreszcie... jestem żółtodziobem, ale muszę wyrazić swoje zbulwersowanie faktem, że dopuściliście do istnienia Naraki. Sami przyznajecie, że to Jhor ich wypaczył. Nie oczekuję odpowiedzi, lecz pytanie musi zostać postawione - gdzie byliście, gdy oni spadali w ciemność? - tym razem pozwoliłem sobie na emocję w głosie, być może nawet gniewny błysk. Co za chujowa fundacja. Wiem, czasem nie da się temu zapobiec, ale kurwa mać! Naboje pistoletowe nie są aż tak drogie! Damnú air! Ní mórán thú, tú cailleach! - zwracam się w myślach w kierunku niezidentyfikowanej, nadętej raszpli i poprawiam również rozmówcy.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Nikodem uniósł lekko głowę i powiedział znacznie chłodniejszym tonem.
- A czy powiedziałem, że byli to Naraki z naszej Fundacji...? Rozumiem, że może nie cenić nas pan zbyt wysoko, ale taka pochopność sądów chyba nie przystoi detektywowi... - odchrząknął i powiedział dalej, nieco spokojniej. - Co do tego, że dziwi pana stan rzeczy po podpisaniu Paktu, to owszem, dziwił mnie i wówczas, choć nie ja byłem wtedy liderem tej Fundacji. Niemniej może pan sobie chyba wyobrazić jak wyglądała sytuacja przed jego podpisaniem, skoro nawet Lupini i Kainici zgodzili się nie mordować wzajemnie. Bardzo duża w tym zasługa dwóch ludzi - Księcia Poznańskiego i Mateusza Gajera, Teurga Caernu łagiewnickiego oraz ich zdrowego rozsądku. Co zaś się tyczy Technokracji, to owszem, próbowali coś z tym zrobić, z resztą nie tylko z tym. Niecały miesiąc temu przysłali tu swoje oddziały, mieliśmy mały stan wojenny. O mało co nie porwali Egzarchę Niebiańskich. Jednak wszyscy oni zostali zmieceni właśnie przez to, co stworzył Sehon. To coś nie wybiera, panie Mackiewicz, nie dzieli nas na technokratów i hermetyków. Gdy Sehon dokonywał rewolty, za jego sprawą wszystkie nasze Tradycje padały celem ataków i może być pan pewny, że korzystanie z tej sytuacji i ogólnego rezonansu miasta nie jest tak proste, jak to pan nakreśla. Czymkolwiek jest ów... entropiczny konstrukt, nazwijmy to w ten sposób, jego kontrola magyi Sfer wykracza poza możliwości moje, a także naszych Wyroczni. Robimy co możemy, ale to za mało. Potrzeba będzie do tego pomocy z zewnątrz, a w obecnej sytuacji nader trudno będzie do niej przekonać kogokolwiek. Niebawem powinien dołączyć do nas ktoś, kto bezpośrednio przyczynił się do zabicia Sehona, kto ma w tej kwestii nieco szersze pojęcie, a także zdecydowanie szersze znajomości w mieście, niż ja. Powinien okazać się panu pomocny.
- Czy kiedykolwiek sugerowałem, że to Naraka z tego Marabutu? Tak czy inaczej to nasz obowiązek, moje osobiste poglądy nie mają tu znaczenia. - odchylam się na krześle, słuchając dalej.

- Ja nie jestem wyrocznią. Czego ode mnie tak naprawdę oczekujecie? Bo gdyby to ode mnie zależało, to wysyłałbym listy do Omegi Złotego Pucharu. I do Deme, które wydaje być wam bliskie. Jak na razie to brzmi, jakbyscie pokładali we mnie większe nadzieje niż potrzeba, co z jednej strony mi schlebia, z drugiej strony jest irracjonalne i na dłuższą metę zgubne. - powiedziałem z poważnym wyrazem twarzy zaraz po tym, jak skończył.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Oczekujemy, że zdoła pan znaleźć osoby i miejsca, od których zależy ta sytuacja i to, z czym usiłujemy walczyć. Wiemy, że takie osoby i miejsca istnieją, nie wiemy tylko gdzie dokładnie. Ktoś na pewno ma interes w tym, by utrzymać ten stan rzeczy i sabotować wysiłki nasze i innych Tradycji, mające na celu pozbycie się tego Ducha z miasta. Gdzieś na pewno znajdują się też ukryte pracownie Sehona, jak ta, za sprawą której zdołaliśmy dotrzeć poprzednio do jego sanktuarium, a które służą kumulacji mocy tego czegoś. Cenną wiedzę o sprawie będą mieli nie tylko inni Przebudzeni, z którymi będzie panu rozmawiać łatwiej, niż nam, ponieważ jest pan mimo wszystko z zewnątrz, ale również wspomniany pan Geyer, a także pewien ksiądz, którego osobiście nie poznałem, ale doszły mnie słuchy o tym, że jest więcej niż dobrze zorientowany we wszystkich sprawach tego typu. Reznor, o którym już mówiłem, z pewnością okaże się panu pomocny w tym dochodzeniu i kontaktach. Jest dość znany w mieście, a konflikt z Sehonem zapewnił mu pewną... reputację. - powiedział o owym Euthanatosie jak ktoś, kto usiłuje nie mówić źle o kimś, o kim nie bardzo może mówić dobrze. - Złoty Puchar na nic się tu nie zda. Nie mamy do czynienia z czymś, co można po prostu usunąć za pomocą siły. Technokraci i Kainici też mieli swoje komórki podobnego typu, a wiemy co się z nimi stało, choć osobiście nie byłem tego świadkiem.
- W takim razie chyba rozumiem. Jako osoba z zewnątrz mam korzystać z większej swobody i świeżego spojrzenia. Domyślam się, że telefony, kontakty i adresy zostaną mi przekazane zbiorczo. Prosiłbym również o konktakt z innymi Fundacjami. Są tu może w okolicy jacyś Mówcy, Kultyści, Verbena? - spojrzałem na zegarek i wstałem - Jeśli to wszystko, nie miałbym nic przeciwko wycieczce po Fundacji. Chciałbym się nieco odświeżyć po podróży, a jeśi to też możliwe, uzyskać dostęp do Węzła. Za wypytywanie wezmę się gdy ów Reznor przybędzie, bądź jutro, którekolwiek nastanie wcześniej. Ach, zapomniałbym. Jaki jest mój tymczasowy status? Zapewne domyślacie się Państwo, że przedstawianie się wszystkim "Cześć, przyjechałem ze stolicy na przeszpiegi." nie budzi sympatii wsród rozmówców. Obawiam się też, że ze względu na pewne... manieryzmy, historyjka z tymczasowym dołączeniem do Fundacji ma stanowczo zbyt krótkie nogi. Mają Państwo jakąś gotową przykrywkę? - podniosłem swoją torbę podróżną.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Oczywiście, wszystkie kontakty otrzyma pan wraz z przewodnikiem w postaci Reznora, powinien jeszcze dziś zjawić się tutaj. Co do innych Tradycji, to w mieście są tylko te, które wymieniłem, a przynajmniej tylko o tych mi wiadomo. - klasnął w dłonie, kolejne skrzydło ściany otworzyło się do wewnątrz, ukazując kolejny korytarz. - Zapraszam.
Poprowadził cię przez korytarz, od którego odchodziły kolejne sale, czy może raczej krypty. Wszystko stanowiło przedziwne połączenie wykopaliska archeologicznego z muzeum starożytności i zakładem kamieniarskim. Popękane, zatarte tablice nagrobne, bardziej lub mniej tandetne gargulce, anioły, rzeźby, użytkowane w różnych celach sarkofagi - wszystko to widziałeś wokół, mijając kolejne pomieszczenia, w których dostrzegłeś między innymi grupę akolitów podczas medytacji, jakiegoś ponurego starca ślepiącego się przy wielkiej świecy w opasłe tomiszcze, jakiegoś maga majstrującego nad efektem przy jakimś posążku. Szczęściem w tym wszystkim było to, że wbrew twym oczekiwaniom nikt tutaj nie stylizował się na gotyk ani zjadacza kotów. Marna bo marna, ale zawsze jakaś rekompensata...
- Co do pańskich pytań o "przykrywkę" - ciągnął Nikodem idąc obok ciebie. - to nie sądzę, by było to konieczne. Jeżeli przedstawi się pan po prostu jako... powiedzmy... niezależny ekspert usiłujący zebrać informacje, które pomogą przywrócić status quo, to nie powinien mieć pan problemów. A na pewno nie większe, niż gdyby występował pan jako "nasz" Acarya, który w "naszym" imieniu przeprowadza dochodzenie. A poza tym... reputacja i charakter Reznora, powinny otwierać panu większość drzwi bez zbędnych pytań. - słowo "reputacja" Kruk wymówił z wyraźnym przekąsem, akurat gdy doszliście do twojej komnaty. Spodziewałeś się wyłożonej perkalem trumny otoczonej czarnymi gromnicami, ale ku twej uldze był to po prostu surowy w wystroju pokój z dużym, prostym łóżkiem, kredensem i stolikiem, któremu nieco ciepła dodawały jasne świece w ściennych świecznikach.
Kładę ostrożnie torbę obok kredensu. Rozpakowuję się, do jednej szuflady mieszcząc ubrania, drugą przeznaczając na pozostałe przedmioty. Pomiędzy koszule kładę księgę Fomóraig. Potem pozostałe rzeczy. Dwie talie kart, jedna rozfoliowana. Zapalniczka Zippo. Magazynki do broni w płóciennym, potrójnym bandolierze. Plastikowe pudełeczko z oświetleniem i drugie, dyskretniejsze, z tłumikiem. Latarkę, notesik, cały ten syf na miejsce. Podobnie czynię z ciemnoszarą fedorą, do tej pory upchniętą w torbie - po nadaniu jej właściwego kształtu, kładę na miejsce. Wreszcie widzę najważniejsze elementy. Zdejmuję marynarkę i wieszam ją tak, żeby się nie pomięła na kredensie. Rozpinam pas, zdejmuję z niego sztylet w plastikowej pochwie, dokładając go do szpejów. Przez moment uśmiecham się do pistoletu, po czym kładę go, w kaburze, na kredensie. Jej też się należy odrobina odpoczynku od pasa. Z torby wyjmuję dwa spore pudła, które służyły za sztywne dno. Jedno, zawierające rozkawałkowany Blaser, ląduje w trzeciej szufladzie. Z drugiego wyjmuję skrzypce i smyczek. To stare, niezbyt klasycznie wykonane mocno używane skrzypki, takie, z którymi nie warto iść do opery, ale na irlandzkiej potańcówce są obowiązkowe. Z nimi w ręku podążam do pokoju wypoczynkowego.

<<<PODKŁAD>>>

Siadam na znalezionym tam stole, możliwie na środku pokoju. Drzwi pozostawiam otwarte. Niech się niesie po połowie Fundacji, a co!

Chuaigh mé isteach i dteach aréir
is d'iarr mé cairde ar mhnaoi an leanna.


Śpiewam głośno, może nawet głośniej niż trzeba. Trzeba trochę życia w tej nekropolii. Hierochthonoi czy nie, teraz mają w Fundacji mnie.

Is é dúirt sí liom "Ní bhfaighidh tú deor.
Buail an bóthar is gabh abhaile."


Teraz skrzypki. Po całym dniu w podróży jestem może zmęczony, ale prędko odnajduję prosty rytm. W końc to nie takie trudne.

Níl sé ina lá, níl a ghrá,
níl sé ina lá is ní bheidh go maidin,
níl sé ina lá is ní bheidh go fóill,
solas ard atá sa ghealaigh.


Ciekaw jestem jak długo minie zanim się zainteresują. Mam nadzieję, że się zainteresują. W końcu to dopiero pierwsza piosenka.Następna będzie nawet lokalna.

<<<PODKŁAD DO ODPISYWANIA>>>
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Gdy wszedłeś do pokoju, w którym zastałeś tylko dwóch młodych akolitów, z których jeden czytał książkę a drugi robił kawę, nie zaszczycono cię nawet spojrzeniem. Gdy wyjąłeś instrument i zacząłeś koncert, czytający wytrzeszczył na ciebie oczy, a ten przy ekspresie najpierw wypuścił szklankę, a następnie wylał wrzątek na blat kuchenki. Przez moment stali tak w bezruchu, jak zaczarowani, a z przyległych sal zaczęły wychylać się kolejne twarze o równie oszołomionym czy wręcz oburzonym wyrazie twarzy. Jednak wraz z kolejnymi nutami wypływającymi spod smyczka oraz słowami dobiegającymi z twego gardła, grupka słuchaczy robiła się coraz większa, aż urosła do jakichś dziesięciu osób. Zwłaszcza ci z sali medytacyjnej zdawali się żywo zainteresowani i zobaczyłeś kontem oka, że jeden z nich chodzi między pozostałymi, przestawiając ich i najwyraźniej zamierzając wykonać jakąś akcję.
PODKŁAD

Kiedy mija czas drugiej piosenki, zmieniam nieco pozycję, kładę smyczek obok siebie i biorąc skrzypki niczym gitarę, zaczynam plumkać z uśmiechem spokojniejszą, cichszą melodię.
- Chciałem się przywitać ze wszystkimi. - uśmiecham się szeroko, ładnie i szczerze - Jestem Ciarán, ale możecie mówić mi Artur. Oczywiście z domu Euthanatos, ale należę do grupy określającej się jako Aided. Przyjechałem przed chwilą z Warszawy, znajdzie się ktoś, kto postawi mi kufel zimnego piwa, względnie cydru? Jeśli nie macie nic przeciwko wychyleniu jednego mogę poprzygrywać, zanim się lepiej poznamy. - wycofuję się na kant stołu, tak, jakbym zapraszał do niego kompanów. Zakładam nogę na nogę, spojrzeniem wskazując miejsca siedzące. - Nie gryzę, ani też nie jestem Mistrzem. Oj... chyba dawno nikt tu nie grał na żadnym instrumencie, hm? Coś nie w porządku? - ostatnim zdaniem zwracam się w bliżej nieokreśloną stronę na zewnątrz pomieszczenia, chociaż wiadomo, kto jest adresatem wypowiedzi - lokalni porządkowi, sztywni acarya, wyniosła starszyzna czy ogółem ktokolwiek zbyt poważny.
- Miejsca nie są numerowane. - śmieję się wesoło.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Twoje powitanie zostało przyjęte dość ciepło, sądząc po minach i ogólnych reakcjach zebranych, zaś na wzmiankę o instrumencie aktywniejszy z akolitów nakazał ci gestem zaczekać, pobiegł gdzieś na moment w kierunku tym samym, co twój pokój i niemal natychmiast wrócił, niosąc ze sobą cztery bębny, ktoś inny skoczył do innej sali i przyniósł coś, co wyglądało na ceremonialny tamburyn. Jeden zapodał rytm, reszta podchwyciła, a animator całej grupy zachęcił cię gestem do przyłączenia się, by następnie wydać z siebie zadziwiające wręcz dźwięki.

[ Ilustracja ]

Gardłowy śpiew wibrował niemalże jak mantra, podchwycony przez pozostałych członków audytorium, którzy wyglądali teraz równie muzycznie, co komicznie i sekciarsko. Widać tego wszystkiego było już za dużo, bo dwie Wieszczki wpadły do pokoju, skrzecząc coś niezrozumiale, lecz natychmiast zostały zagłuszone i wygonione przez bębny i zgodny, chóralny zaśpiew akolitów, do którego ktoś musiał dorzucić chyba jakiś efekt, bo im bardziej trzepały się Wieszczki, tym ciszej słychać było i skrzeczenie i tym głośniejszy stawał się zaśpiew i bębny.
Stoję pośrodku tego harmidru z trochę skonsternowaną miną i bardzo skonsternowaną duszą. Chwilę zajęło mi, żeby pozbierać myśli w mózgu przerobionym na papkę przez wygibasy i kakofonie. Podrapałem się końcówką smyczka w ucho. Nie pomogło. Cóż, na piwo chyba nie mam raczej co liczyć.

Nie dołączając do komedii cofam się w stronę kącika spożywczego i zaglądam do lodówki. Jakieś cztery piwa dzielą mnie od zrozumienia tego co się dzieje. Jakieś sześć od dołączenia. Co za, kurwa, dzień.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
W lodówce znalazłeś trochę konserw, pasztetów, wędliny, jakieś jajka, słowem - standardowe wyposażenie. Piwa jednak nie było. Było za to coś innego, czym poczęstował cię jeden z akolitów, gdy szaleńczy koncert dobiegł końca i wszyscy zaczęli powoli wracać do swoich spraw. Miód. Nie jakieś gówno za dychę, ale prawdziwy, naturalny, pioruńsko mocny miód, o rozkosznym aromacie.
- Wy tak zawsze jak wujek Boguś na weselu chrześnicy? - wskazałem niepewnie na rozchodzącą się grupę - Tak zgodnego udziału w tak... ekscentrycznym wydarzeniu jeszcze nie widziałem. - Dobry był ten miód. Jakby tak garnczek wypłukać to kto wie, może i sam bym zatańczył.

- Słyszałem, że wpakowaliście się w niezłe gówno. Duch jednak nie ginie, mam nadzieję? - rzekłem gdzieś po drugiej kolejce. - Co to w ogóle za Fundacja? Nie wydajecie się zwyczajnymi, malowanymi na hindusko Euthanatoi. Słyszałem, że idziecie drogą tą samą co Pomegranate Deme, Persefoniści. Mam rację, czy to tylko głupie plotki?

Na zakończenie podziękowałem za poczęstunek, starając się zabrzmieć jak najbardziej przyjacielsko. Tak, bym wydał im się kimś bliższym Shravakom i Adeptom niż Mistrzom i Tajemniczym Typom Ze Stolycy.
- To na zakończenie... może mi wyjdzie, choć po takim poczęstunku, hehe. - zaczynam grać ostatni dziś utwór, dośpiewując do niego i szykując się do powrotu do pokoju. Tam jednak zostawiam tylko skrzypki. Zanim pójdę spać muszę odwiedzić węzeł. Pogadać z Badb. Jestem jej - sobie - to winien.

ZAKOŃCZENIE
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Heh, nie, zdecydowanie nie zawsze. - odpowiedział młodzik z lekkim zakłopotaniem. - W sumie nigdy się to dotąd nie zdarzyło, mistrzowie, a zwłaszcza Wyrocznie, mocno dbają o tradycję i powagę Fundacji...
Sam też nie omieszkał nalać sobie kubka, który z przyjemnością wychylił.
- Tak, faktycznie paru naszych acarya zaginęło w mieście... Widać takie było ich Fatum. - przełknął kolejny łyk, jakby na pocieszenie. - Jeśli pyta pan o charakter, to ponoć było tak ściśle radykalnie za poprzedniego mistrza, Eugeniusza, ale on ponoć ostatecznie zwariował i siedzi teraz w Kochanówce. Teraz Wyrocznie usiłują podtrzymać wszystko w starym porządku, ale nie wszyscy chcą go przestrzegać, jak na przykład Reznor i paru młodszych... hypf... - czknęło mu się na zakończenie, które zbiegło się w czasie z końcem twojego utworu.
- W takim razie do następnego.

Nie planowałem podkradać Kwintesencji z Węzła. I tak, jeśli nie jest to wyjątkowo potężne źródło, kolejna gęba do wykarmienia byłaby większym obciążeniem niż zyskiem. Zwłaszcza, że sam mogę ją pozyskać w inny sposób. Nie, tym razem chciałem po prostu pomedytować. Doświadczenie uczyło, że lekki szumek w głowie pomaga oczyścić myśli na początku, przeszkadzając później w koncetracji. Jednak przy tym nawale nowych informacji ważniejsze było oderwanie się od tego wszystkiego niż koncentracja niczym brzytwa. Zanim usiadłem, ugryzłem się lekko w palec. Ból pomagał się skupić. Odgoniłem wspomnienie starych znajomych, Mówcy, który cholernie lubił ludowe mądrości i pseudosprytne powiedzonka, tej historii z Wirtualnym, który żeby mu dopiec cały tydzień lizał się po łokciach zawsze jak go widział. Musiałem wrócić do "czarnej, pustej komnaty", niczym pierwszy lepszy akolita. Czy to... zapach wrzosu?
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Wyciszyłeś się, skupiłeś na odprężeniu, rozluźnieniu. Myśli wyparowywały z głowy, zanim na dobre zdołały się w niej rozwinąć, oddech wyrównał się, ciało traciło wagę i formę, choć czułeś teraz w dwójnasób krążenie krwi, powietrze wpływające i wypływające z płuc, każdy drżący mięsień, ścięgno, energię i rytm powłoki, która była częścią zewnętrzną częścią ciebie. Czułeś wyraźnie, jak Kwintesencja wypełnia cię powoli, spokojnie, dokładnie...

... A z tego ożywczego transu wyrwało cię pukanie do drzwi.
Otworzyłem jedno oko, aby spojrzeć kto puka.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Po drugiej stronie drzwi zobaczyłeś mężczyznę może koło trzydziestki, wyższego od ciebie, ubranego w nieco podobnym do twojego stylu.
- Mackiewicz? Witaj, ta fundacja poprosiła mnie tak samo jak Ciebie o pomoc w tej paskudnej sprawie, mam być kimś w rodzaju "animatora wycieczki" - powiedział bezceremonialnie, przeczesując palcami pół długie kruczo-czarne włosy, patrząc gdzieś w bok. Po chwili spojrzał badawczo, lodowato, jasnymi oczami wprost na ciebie i dodał, wyciągając żylastą, bladą dłoń:
- Reznor Barnaba.
[Szlag trafił mój internet, dopiero wrócił, GG nie mam nadal.]

- Dowcip z pytaniem, co masz dziewięciocalowego pewnie już ci się znudził. - podaję mu rękę. - Jestem trochę zajęty, jak widać. Zaczekasz na mnie chwilę? Wszedłeś w nienajlepszym momencie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
← Sesja WoD
Wczytywanie...