Sesja eimyra

Książka okazała się pusta w środku. Albo raczej wszędzie poza środkiem. Stare, oprawne w skórę karty, błyszczały żółcią kruchego papieru. Jednak w samym środku księgi trafiłeś na coś, czego raczej się tam nie spodziewałeś - skryte pod zamkniętą powieką, namacalne oko.
- A to cholery... - mruknąłem. Odrobina Magyi Ducha była potrzebna, żeby potwierdzić bądź zaprzeczyć moim przypuszczeniom. Czyżbym właśnie zabrał sobie kawałek śpiącego Balora w okładce? Nikt mi w to kurwa nie uwierzy. Nikt.

Co za syf. Muszę się czym prędzej dostać do fundacji.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Skoncentrowałeś się na przedmiocie, starając się poznać jego charakter i esencję. Gdy poprzez Ducha zobaczyłeś czym to jest, poczułeś się tak, jakbyś trzymał w rękach odbezpieczony granat. Istotnie, było to coś w rodzaju kawałka Balora w okładce, a w każdym razie duch zaklęty w tym przedmiocie miał aurę identyczną jak to, co spało przez chwilę w tym przedziale. Poprzez tego ducha z przedmiotem związany był efekt Sił tak mocarny i paradoksalny, że zmiękłeś tak, jak siedziałeś. Jedno wiedziałeś na pewno - nie dotykać oka, nie otwierać oka, nie budzić oka.

Pociąg wtoczył się na stację, ty wytoczyłeś się wraz z resztą pasażerów. Łódź Fabryczna powitała cię blaskiem krwistoczerwonego neonu, podmuchem stęchłego oddechu miasta, które spoglądało posępnie znad horyzontu na przyjezdnych, a także paskudnym smrodem zużytego oleju, na którym smażono coś w dworcowym fast foodzie "Bonanza". Choć był początek sierpnia i temperatura nawet teraz, dobrze po 21, sięgała dwudziestu stopni, zrobiło ci się jakoś nieprzyjemnie zimno.
Wokół gwar, terkot kółek waliz ciągniętych po szczerbatym bruku, szeroki parking z postojem taksówek, budkami z hot dogami, kilku lumpów orbitujących wokół wyjścia z dworca, nie pasująca do niczego wieża Domu Kultury, wznosząca się nad okolicą. Wszędzie między uliczkami i pobliskim skwerem pełzała ciemność, potęgowana przez trupio blade, pomarańczowe światło smętnych latarni.
- Hej, stary. Poratujesz szlugiem?
- Nie palę. Ale mogę dać ognia. - odwracam się w stronę żulika dość raptownie, na tyle, by spod poły marynarki błysnął bobrzy ogon szwajcarskiej czterdziestki. Zlustrowałem sępika oczami, na wypadek gdyby czegoś jeszcze chciał.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Ożeszkurwajezusmaria! - menel odskoczył w tył tak raptownie, że aż wywrócił się o własne rozwiązane sznurówki, po czym zamiatając dupą chodnik odpełzał rakiem jak najdalej od ciebie. Cała scena nie zwróciła uwagi żadnego z przechodzących tuż obok podróżnych.
Na dostanie się na Ogrodową 39, gdzie jak wskazywał adres mieściła się Fundacja, miałeś kilka możliwości. Pierwsza, najbardziej krajoznawcza - przejście dwóch przecznic prosto przed siebie aż do ulicy Piotrkowskiej, stamtąd w prawo, do fabryki Poznańskich, a następnie prosto jak w mordę, na sam cmentarz. Lekką ręką licząc, rysował się spacer na minimum pół godziny. Druga - przejść przez przydworcowy park obok cerkwi do tramwaju linii 7 i wysiąść z niego na ulicy Legionów, skąd przejdziesz na miejsce przez kolejny park. Trzecia i ostatnia - przejść dziesięć metrów w prawo i zamówić złotówę.
Wybieram tramwaj. Przechodząc przez parczek Piłsudskiego a być może i Poniatowskiego, zrywam kwiatek. Może mi się przydać tam, dokąd jadę. Wsiadam do siódemki, gdy tylko podjedzie, od razu kierując się do środka wagonu. I prędko żałuję swojej decyzji. NA przystanku nie było automatu z biletami, podobnie jak w środku tramwaju. Co to za dziura, ta cała Łódź? Nawet biletu się wieczorem kupić nie da? Ja pierdolę.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Na przystanku nie było automatu, a początkowo także i tramwaju, bo jeden przewidziany na 21:43 po prostu nie przyjechał. Po piętnastu minutach łaskawie zjawił się ostatni, do którego wsiadłeś sam. Przy głównych drzwiach znajdował się stelaż po urwanym biletomacie, zaś motorniczego nie było nawet sensu pytać o bilety. W wagonie oprócz ciebie siedziało dwóch dresów, jeden zgon i paru zmęczonych życiem sukinsynów, wracających z pracy w pomiętych twarzach i koszulach.

[ Ilustracja ]

Tramwaj ruszył i z przeraźliwym skrzypieniem skręcił z Narutowicza w Kilińskiego, jadąc powolnie między stojącymi wąsko, starymi kamienicami. Stwierdziłeś mimochodem, że jak na sobotę wieczór, to w centrum jest zaskakująco mało ludności.
To miejsce ssie. Ciemno jak w dupiu. A jeszcze co najmniej połowa drogi... Usiadłem z boku, nie pakując się koło dresów, ale też nie solidaryzując się ze zgonem. I tak oczekiwałem, że będą kłopoty. A im bardziej oczekiwałem tym zwykle było gorzej. Pieprzę.

Na następnym przystanku wysiadłem środkowymi drzwiami. Uważałem na dresiarzy, czy nie planują wysiąść razem ze mną. Jeśli to zrobili, nonszalancko poszedłem wzdłuż tramwaju, a gdy tylko dzwonek zadzwonił, wskoczyłem do niego spowrotem. Jeśli nie - resztę drogi musiałem pokonać pieszo, żując łodygę oderwanego w parku goździka.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Akurat wbrew przewidywaniom, rycerze ortalionu nie byli zainteresowani twoją skromną personą. Wysiadłeś na rogu Kilińskiego i Pomorskiej i szybko pożałowałeś tej decyzji, bo dopiero tutaj poczułeś się jak ekshibicjonista w barze dla gejów. Na szczęście na końcu ulicy, jakieś 500 metrów na wprost, widniała jasno podświetlona statua, znajdująca się na Placu Wolności, od którego odchodziła prostopadle Piotrkowska. Podążyłeś czym prędzej w tamtym kierunku, ścigany naostrzonymi spojrzeniami tubylców. Kilkukrotnie odczułeś dziwną sensację, jakbyś znów przypadkiem przeszedł za Zasłonę, ale najwyraźniej był to tylko tutejszy folklor.
Po niespełna piętnastu minutach szybkiego marszu dotarłeś na Plac, nad którym dumnie górował pomnik Kościuszki. Od razu odniosłeś wrażenie, że właśnie tutaj skoncentrowało się życie całego miasta. Światła były liczniejsze, jaśniejsze, deptaki gwarne i zatłoczone, wszędzie jeździły rowery, taksówki i riksze. Patrząc spod Kościuszki na opadający łuk Piotrkowskiej, poczułeś się nieco raźniej. Obok ciebie przejechała 7 jadąca w przeciwnym kierunku, na Plac wyjechał także lekko zdezelowany autobus, który zatrzymał się na przystanku wypełnionym robotnikami. Zamiast numeru na tablicy wyświetlał jedynie napis "Poznański".
Kościuszko. Powstanie chłopskie. Taa, musiałem się tego uczyć, jakby Wielkanocne nie wystarczało. Stanąłem pod jego pomnikiem i rozejrzałem się dookoła. Jeśli to było serce miasta to jest to najlepsze miejsce na rozeznanie się. Przypominam sobie podstawy tego, co umiem. Sięgając po talię kart w zewnętrznej kieszeni podróżnej torby, koncentruję się na pomniku. Ciągnę jedną z nich. Dziewiątka trefl. Nie tak źle. Przymykam oczy. Najpierw życie, istoty i organizmy. Wyczuwam je, widzę ich obecność. Potem Duch, by wtopić się w brzmienie tego miejsca, oddźwięk, Rezonans. Ładnie. Potem Pierwsza. Szukam Mocy, powtarzających się wzorców, wtopionych pod skórę miasta. Ich obecność powinna pokazać mi jak bardzo w tym całym syfie Prawdziwa Magya działa na zwyczajnych Śpiących. Wreszcie, Entropia. Już wcześniej miasto dało mi popalić, czy to tylko pozory czy naprawdę jest tak źle?

Wystarczy mi na dziś. Do Umbry jeszcze obawiam się zajrzeć.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Kolejno wyciągałeś karty, koncentrowałeś się, zamykałeś oczy i budziłeś wzrok do innego widzenia.
Poczułeś...
Setki, tysiące żywych istot wszędzie wokół ciebie. Tak daleko, jak sięgał twój Przebudzony wzrok, tak daleko sięgało i Życie. Ludzie, mnóstwo ludzi, starych, młodych, zdrowych, chorych... Zwierzęta, większe i mniejsze w budynkach wokół ciebie, w najbliższych ulicach, nawet niedaleko pod tobą, gdy zdołałeś poczuć je również tam. A także istoty nie-żywe, niedaleko, pośród żyjących. Zaledwie kilka, we względnie niedalekiej odległości.
Wyczułeś...
Mocne, jasne, pozytywne pulsowanie ducha tego miejsca, duchów tego miejsca, które rezonowało na całym placu i ulicy pewnym, nieskażonym dźwiękiem. Być może poprzestałbyś na tym, być może nawet byś chciał, gdyby nie wrażliwość twojego Ducha na te aspekty magyii. Wyczułeś bowiem także, że wokół tego pasażu jasności narasta coś zupełnie odwrotnego. Coś, co naciska, napiera na ten aspekt Ducha, który przeważał w twoim pobliżu. Nie było to przyjemne uczucie, wyciągnąłeś więc następną kartę, a to, co...
... Zobaczyłeś, oślepiło cię równie raptownie, jak światła przejeżdżającego pociągu. Wzorce były wszędzie. Wszędzie, na każdej ulicy, niemal na każdym budynku, niektóre bardzo stare, inne świeże. Jedne staranne, misterne, mistyczne, inne niedbałe, pospieszne, jakby prowizorycznie łatające wyrwę w pierwotnej sieci Wzorca. Rozejrzałeś się wokół, czując się jakby zamknięty w kokonie, nieco poszarpanym i podoklejanym, ale absolutnie zadziwiającym. Dzięki swej praktyce dostrzegłeś też, że wiele nici wielu z nich przeplata się i przecina, łącząc z czymś większym i silniejszym w dalszych częściach miasta, do których nie miałeś teraz dostępu. Otrząsnąwszy się z tego, przeszedłeś do Entropii i...
... Odczułeś coś, czego zdecydowanie nie chciałeś odczuć.
Całe miasto tchnęło wręcz rozkładem, dewastacją, wypaczeniem, a głównie czymś, co określiłbyś mianem... przeciwieństwa nadziei. Było to fascynujące i odrażające zarazem, jednak najbardziej porażające było coś innego. Mianowicie każdy człowiek, każdy Śpiący, Przebudzony (jeden mignął ci chwilę wcześniej), a nawet Kainita, połączony był nicią tych wszystkich entropicznych efektów? Tak chyba byś to nazwał? z czymś większym, z jednym, skoncentrowanym ośrodkiem. Strumienie te zdawały się pulsować w obu kierunkach - odbierając i dając, niektóre mocno i wyraźnie, inne niemal niewidoczne, zatarte. Jednak tych rdzawych, silnych, po prostu złych, było znacznie, znacznie więcej, i to wszędzie, nie tylko na Placu czy ulicy. Gdziekolwiek zdołałeś sięgnąć wzrokiem, tam widziałeś nici owego połączenia.

Oparłeś się plecami o kolumnę, odpoczywając chwilę po tym istnym kalejdoskopie doznań.
Prawdopodobnie trójca z pociągu miała rację. Nie wygląda to dobrze, ale z drugiej strony, wreszcie robota bez jakichś podstepów, intryg i ukrytych motywów. Duże, widoczne, groźne. Wejść-wyjść. Zneutralizować. Gdyby wszystko było takie proste jak moje myślowe plany...

Poszedłem dalej w stronę wyznaczonego adresu, gry tylko trochę odpocząłem. Okoliczna ludność chyba nie zwróciła na mnie specjalnej uwagi, ale sądząc po ich stanie, nawet gdyby chcieli, mieliby mnie gdzieś. Tej fundacji to dobrze. Przy takim Rezonansie mogą robić wszystko skinieniem palca. Przyda mi się spacer.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Wyszedłeś z placu i skręciłeś w prawo, w Zachodnią, docierając do kolejnego, bodaj najjaśniejszego punktu dotychczasowego zwiedzania. Pałac Poznańskich stał dumnie na skrzyżowaniu Ogrodowej i Zachodniej, podświetlony jasno przez kilkanaście reflektorów, pyszniąc się przepychem architektonicznego eklektyzmu. Wszystkie okna były zasłonięte, drzwi zamknięte, choć w pobliżu kręcili się robotnicy idący na nocną zmianę lub wracający z niej właśnie. Już ze skrzyżowania widziałeś dymy pracującej pełnej parą fabryki, wielką bramę następnie minąłeś. Fabryka Poznańskich faktycznie była molochem i najwyraźniej pracowała pełną parą. Zostawiłeś za sobą zgiełk i szczęk pracujących maszyn (trwało to parę minut, bo fabryka zajmowała naprawdę spory obszar), by ostatecznie ujrzeć przed sobą zarys miejscowej nekropolii.
No wreszcie. Nie zwracam specjalnej uwagi na fabrykę, o której w życiu nie słyszałem. Cokolwiek tam produkują, z całą pewnością nie mam zamiaru robić z tego atrakcji wieczoru. Wchodzę na cmentarz, szukając jakiejśkaplicy, wyróżniającego się grobowca czy innego stylowego sposobu na wejście. Po drodze zostawiam goździk na jakimś zaniedbanym grobie. Pomijając wszystko - naprawdę, nie mogli sobie wybrać czegoś mniej stereotypowego? Cliché.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Zobaczyłeś jasną ścieżkę, jakby ktoś zamalował część obrazu i nałożył na niego sepię, która układała się w jasny i czytelny znak, prowadzący do wielkiej, bardzo neoklasycznie zaprojektowanej krypty w dalszej części cmentarza. Sam cmentarz był piękny. Stary, spokojny, poważny, pełen najróżniejszych nagrobków i mauzoleów, choć zdarzały się też smaczki takie, jak wielka płaskorzeźba młodego cygana na tle jego nowiutkiej BMWicy, w której zapewne postradał życie. Z pewną przyjemnością przechodziłeś kolejnymi alejkami, by wreszcie dojść do schodów, prowadzących w dół krypty. Czy ktoś tu mówił o stereotypach?

[Dodano po 31 minutach]

Zszedłeś niżej, do niskiej, wilgotnej, pełnej pajęczyn krypty, zaadaptowanej na wzór użytkowej piwnicy. Tu i ówdzie widziałeś stare, otwarte sarkofagi, zamknięte trumny, całkiem sporo rzeźb w różnym stanie rozkładu, zaś za oświetlenie służyły - a jakże - ścienne pochodnie oraz okazjonalne świeczniki. Na jednej z połamanych kolumienek stojącej nieopodal wejścia, przysiadła sowa, patrząc na ciebie wielkimi oczami.
- Huu, huuu, huuuu. Czego tuu? - zapytało ptaszydło.
Przyłożyłem palce do czoła, symulując krowie rogi.
- Muuuuuszę się do stać do środka, durna pało. Co to za szopka, nie rozpoznajesz kim jestem? - co za cholerna wieś, pomyślałem. Ja rozumiem, sami Euthanatoi, ale żeby żaden nie był w stanie nauczyć chowańca rozpoznawać swoich i obcych? Nawet jeśli to zwykły, magyczny ptak, to nadal można mu wtłoczyć w łeb podstawy czytania aur. A jeśli nie, to zamiast idiotycznej sowy mogli zamontować kurewski domofon. Choćby i zakamuflowany! Co jeszcze mnie czeka w tym zasranym miejscu, tapeta w nietoperze? - Nuże, zimno się robi, a ja nie jestem trupożercą ani grabarzem.

Fundacja na cmentarzu. Głupio, głupio. Zapewne są tak przesiąknięci Jhorem, że pewnie przywita mnie banda goth-lolitek, emodzieciaków i nie nadążających za modą miłośników Nosferatu z Maxem Schreckiem w otoczeniu ich żeńskich odpowiedników w typie Morticii Addams. Ja pierdolę, nie zdziwiłbym się jakby drzwi otworzył garbaty sługa Igor. Tofik, kurwa.

Akurat to wspomnienie przywiodło uśmiech na moją twarz.
- Dobra, otwórzcie, Ciarán Mackiewicz, posyłaliście po mnie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Połowa jednej ze ścian otworzyła się z powolnym, grobowym łoskotem, a z pomieszczenia za nią wydreptała jedna z najpaskudniejszych starych kutrep, jakie miały nieszczęście oglądać twoje oczy.
- Durne ptaszysko! Wynocha! - zaskrzeczała głosem, który pozwoliłby ślepemu nabrać wyobrażenia na temat tego, co i ty właśnie ujrzałeś. Jakieś szare łachmany, ni to toga, ni to podomka, popielata skóra... Nie, lepiej było na to nie patrzeć. Sowa zahukała z oburzeniem i wyleciała przez schody gdzieś na cmentarz.
- Witamy, witamy panie Mackiewicz. Zapraszamy. - wskazała ci szponiastą łapą przejście do dalszej części krypty, w której znajdowało się surowe pomieszczenie wypełnione jednym stołem i kilkoma regałami z książkami. Przy stole siedział jeden siwy mężczyzna, ubrany w garnitur bez krawata oraz dwie kolejne purchawy, bliźniaczo podobne do tej, która wyszła ci na powitanie.
- Ach, pan Mackiewicz, rad jestem pana widzieć. - mężczyzna wstał od stołu i podszedł uścisnąć ci dłoń. Na oko miał koło siedemdziesiątki, choć w przeciwieństwie do trzech raszpli nie wyglądał jakby miał się zaraz rozsypać. Długie, siwe loki opadały z łysiejącej głowy na barki, a twarz, choć poznaczona brązowymi plamami i labiryntem zmarszczek, zdradzała inteligencję i czujność. Nieco za krótkie rękawy marynarki w połączeniu z biała koszulą nadawały mu nieco karawianiarski wygląd, ale dało się przeżyć.
- Nikodem Kruk, do usług. A oto Lachesis, Kloto i Atropos. - przedstawił ci siedzące obok wiedźmy. - Ufam, że podróż była lekka? Co słychać w stolicy? Od lat tam nie byłem.
- Ciarán Artur Mackiewicz bani Euthanatos de Aided. Zaszczytem jest być gościem tego Marabutu. - przedstawiwszy się jak zawsze - bardzo staroświecko, skłoniłem się dwornie, walcząc ze sobą, żeby nie zaliczyć kompletnego facepalma. To było nawet gorsze niż się spodziewałem. Celowo użyłem indyjskiego słowa na Fundację, by zobaczyć jego reakcję. - W Warszawie jak zwykle, prawe walczy z lewym a pośrodku syrena. Zazdroszczę nieobecności. - zełgałem jak z nut.

- Miło poznać drogie pa... kochane ba... dobre istoty. - kurwa, Ciarán, pilnuj się debilu! - W rzeczy samej, nie sądziłem, że przywita mnie tak szacowne grono. - Co ja mam dzisiaj z tymi trojaczkami? Uwzięły się babska czy co?

Dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się samej fundacji. To tylko pojedyncze pomieszczenie, czy cały kompleks? Gdy już mój rozmówca usiadł, również znalazłem sobie miejsce, możliwie daleko od wiedźm. Jeszcze mnie nakarmią jakąś czarną polewką czy chuj wie co. Lubowałem się w starych zwyczajach i formalnościach mojej tradycji, ale te babska tutaj były STAROŻYTNE. Przedpotopowe, taka ich mać.

- Nie jest to specjalnie żywe miejsce, prawda? Rozumiem, że Marabut jest większy niż wasza szacowna czwórka? - znowu. ciekawe, czy da się sprowokować... muszę być ostrożny - Czułbym się niczym kompletny shravaka w obecności takich Paramaguru jak Państwo.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Ach, dajmy spokój tak wzniosłym tytułom. - Nikodem machał ręką, kręcąc głową z uśmiechem. Zauważyłeś, że skrzywił się nieznacznie na indyjską nazwę, ale zaraz przywrócił twarzy wyraz doświadczonego przedsiębiorcy pogrzebowego. - Gdyby tak było, wówczas jak każdy przyzwoity acarya musiałbym przygotować pana na to, co niesie ze sobą Agama. - powiedział tonem żartu. - Ale nie, oczywiście nasza Fundacja jest większa, niż nasza czwórka, jeśli ma pan życzenie, chętnie pana oprowadzę. Nie chcąc jednak marnować pańskiego czasu nakazałem akolitom oddalić się, aby nie przeszkadzali nam w konwersacji i nie usłyszeli czegoś, co nie jest im przeznaczone i co wykracza poza ich poziom Zrozumienia.
- Zwiedzanie możemy odłożyć na później, mam tylko nadzieję, że młodsi magowie nie zostali przez to zmuszeni do nadmiernych niedogodności i będę miał szansę później ich przywitać. - strzepnąłem niewidoczny pyłek z klapy marynarki.

Jest rozważny. To dobrze. Ale też źle, bo w swojej rozwadze może ominąć fakty, które mogą się przydać później.

- Pozwoli Pan, że przejdziemy do rzeczy? List był dość enigmatyczny, acz nader niepokojący. Biorąc pod uwagę moją reputację jako wsparcie Kabał, które albo są w kłopotach albo mają przed sobą wyzwanie przerastające ich siły i potrzebują zadaniowego wzmocnienia... Nieważne. Zamieniam się w słuch.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
← Sesja WoD
Wczytywanie...