[
Ilustracja ]
Przywoływać nikogo wcale nie musiałeś. Gdy tylko przecisnąłeś się przez Rękawicę, po prostu spadłeś na szybujące pod tobą prześcieradło, które mógłbyś równie dobrze określić mianem "Ścierkogeista". Stwór zapiszczał i zakrakał wściekle, gdy rozdarłeś go na wylot, czując się tak, jakbyś zderzył się na pełnej prędkości ze warstwą papieru ściernego.
Zwolniłeś nieco, ale nie oznaczało to końca atrakcji.
Pod "Ścierogeistem" wisiała sobie radośnie umbralna żelka o rdzawym kolorze. Wpadłeś w nią, bańka pękła. Poczułeś, jak wszystko w tobie zaciska się kurczowo, jakby wszechogarniający skurcz wszystkich mięśni ścisnął cię lodowatym imadłem. Skóra zmarszczyła się, ścięgna stęknęły jak postronki, poczułeś wszechogarniającą słabość, przede wszystkim zaś bezdech w zmęczonych, starczych płucach.
Spadałeś przez żelkę jak przez olej, niemal zupełnie wytracając szybkość, koniec końców jednak przebiłeś ją na wylot.
Miało to swoje zalety. Twoje ciało i organizm niemal od razu wróciły do normalnego stanu, podobnie jak umysł, który zaczynał zapinać w ekspresowej demencji kim i gdzie jesteś.
Miało też swoje wady. Na przykład takie, że z wysokości, z której spadałeś po tym oleistym przystanku, nadal bez trudu mogłeś się zabić.
Wtedy nadleciał drugi "Ścierogeist", który chwycił cię w locie, ni to szponami, ni to mackami. Szarpnęło cię w prawo, gdy owinięty cienistym latającym prześcieradłem czułeś, jak tysiące małych igiełek wbijają się w każdy centymetr twojego ciała, prawdopodobnie po to, by zeżreć cię na miejscu.
Wtedy szarpnęło znowu, w lewo.
Mózg obił się o czaszkę przy nagłej zmianie kierunku, gdy trzeci stwór zaatakował tego, który pochwycił ciebie, najwyraźniej walcząc z nim o zdobycz. Wszystko działo się na tyle szybko i niespodziewanie, że nawet gdyby nie paraliżujące igły bólu i tak niewiele zdążyłbyś zrobić.
Na szczęście - lub nieszczęście - wcale nie musiałeś.
Szarpiąc się, "Ścierogeisty" wypuściły cię ze szponów, dzięki czemu spadłeś na ziemię. Z wysokości pierwszego piętra, zaledwie.