Sesja eimyra

Korothir przejechał dłonią po twarzy, z głębokim westchnięciem.
- Nie mówiłem, że deiforma MA BYĆ Żmijem. Mówię i pokazuję ci tylko, że do niego stara się dobić. I że prędzej lub później może jej się to udać. Kiedy widziałeś takie rozdarcie? Ja mam ci tłumaczyć co może wyleźć tutaj zza Horyzontu? - prychnął pogardliwie i machnął ręką. - Cieszyłem się, że choć raz to nie mnie trują dupę nie moimi sprawami i mam wakacje, ale jak widzę taki z ciebie mag, jak i wilkołak. Nie chcesz słuchać, nie musisz. Żegnam. - wskazał ci drzwi.
- Widzę, że usilnie starasz się utrudnić mi pracę. W porządku, twoja wola. - machnąłem ręką, wychodząc.

Przez tę rozmowę zdążyłem wytrzeźwieć. Nie pasowało mi to. Co za chujowy dzień.

- Wracamy? Nie widzę za bardzo dalszej współpracy z tym typem. Mógł od razu powiedzieć, że nie pomoże, a nie, piętnaście minut pieprzyć zagadkami i puszyć się co to on nie jest. Podobno Łódź to takie pozytywistyczne miasto, on chyba jest kurwa z księżyca. Dobrze, że chociaż te kryjówki pokazał.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
- Hehehe, poznałbyś moją siostrę od religii w podstawówce. Ten gościu przy niej to święty z obrazka. - zażartował Euthanatos, przeciągając się, gdy wychodziliście przez bramę na pustą i posępną jak sto chujów ulicę.
- Pewnie, że wracamy. Tutaj raczej nie na imprezy nie mamy co li...
Urwał, wpatrując się w jedną z ulic odchodzących od skrzyżowania, na której kolejno zaczęły gasnąć latarnie.
- Kurwa, znowu? - tego było już dla mnie za wiele - Korothir! SPIERDALAJ! - ryknąłem na cały teren przykościelny.
- No, kochanie, przedstawienia akt drugi. - mruknąłem już ciszej, koncentrując się na twardej rękojeści pistoletu, tak twardej, jak chciałem, żeby w moim otoczeniu stała się Rękawica.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Spieszyłeś się i skupiałeś jednocześnie. Marek wziął w ręce swojego RAKa i zaczął potrząsać nim, tłuc nim o kolano, raz po raz to szepcąc, to wykrzykując coś do niego jak totalny pojeb.
Spieszyliście się, ale on nie. Latarnie gasły tak jak wtedy - jedna za drugą, druga za czwartą. Ulica była dość długa, choć dostrzegałeś zarys postaci, a w powietrzu roznosiło się nikłe echo postukiwania laski.
Obaj byliście nabuzowani tak mamksymalnie, jak tylko można było w tej chwili. Nagle, zupełnie znienacka, zerwał się wiatr. Zimny, mocny, porywisty, a w powietrzu rozniósł się zapach nadchodzącej burzy.
Człowiek w meloniku podchodził do was, wolnym, spacerowym krokiem, wymachując lekko elegancką laską.
- Mirek, powiedz Nikodemowi, żeby przejrzał szafkę w moim pokoju, ale nie otwierał oka. - dobyłem broni i od razu wpakowałem w magazynek całą porcję Kwintesencji - No już, spieprzaj!

Spoglądam na Melonika okiem Ducha. Niech ja przynajmniej mam obraz tego, co za chwilę się stanie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Zobaczyłeś cień. Żywy, falujący cień, wirujący nieokreślonym kształtem cień, który przybierał czasem formę ludzką. Czegoś takiego nie widziałeś nigdy dotąd i zdecydowanie nie chciałeś widzieć.
Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, skóra ścierpła ci z zimna. Marek ruszył biegiem w stronę samochodu, lecz wtedy Fabrykant stuknął laską. Twój wzrok wrócił do normalnego trybu, zaś oprócz stojącego przed tobą człowieka w meloniku, pojawił się drugi, zupełnie identyczny, stojący pomiędzy Markiem a Nissanem.
Lewą ręką sięgnąłem do kieszeni z talią kart, tą, w której brakowało damy trefl. Rzuciłem je na ziemię, rozsypując bezładnie. Będę ich potrzebował, żeby dodać sobie nieco szczęścia.

- Domyślam się, że za późno na rozmowy. Czy ty mnie śledzisz, Meloniku? - rozejrzałem się, szukając wzrokiem najbliższej transformatorowni. Na takich zadupiach często stały budki, a czasem nawet kioski z prądem w środku. Jak ja bym strasznie chciał mieć jedną w okolicy...
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Kiosk był. Kiedyś. Dwadzieścia metrów dalej, przy przystanku autobusowym, widziałeś miejsce w którym kiedyś stał. Ktoś musiał go rozjebać dla sportu. Transformatorowni nie było wcale, natomiast tuż przed tobą i tuż za tobą, po obu stronach obu ulic, znajdowały się dwa sklepy - spożywczy za tobą i "Społem" przed tobą, w pełni oświetlony.

- Prosiłem, żeby nie rozmawiał pan z księdzem, panie Mackiewicz. - odpowiedział spokojnym, uprzejmym tonem. - Tak musiałbym zabić tylko jego, a teraz... cóż.
- Teraz muszę zabić was obu. - powiedział drugi "on", wyciągając rękę w stronę Mirka, który charknął agonalnie i upadł, wypluwając z siebie czerwony obłok krwi.
- Wcale tego nie musiałeś robić. - wypalam ze dwa razy w budę transformatorowni, licząc na spore, kurewskie zwarcie. Następnym krokiem jest strzał w miejsce, w którym laseczka opiera się o ziemię. Strzał w dłoń. Cokolwiek miało się stać, niech lepiej stanie się prędko.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Wymierzyłeś strzał, unosząc broń jakby w zwolnionym tempie. Widziałeś liście, leniwie spadające z drzew, z których zerwał je niemal huraganowy już wiatr, widziałeś Maksa, który upada na asfalt, a krople jego krwi szybują w stronę drugiego Melonika, wreszcie zobaczyłeś własny pocisk, tnący powietrze i mrok jak jasna, eteryczna kula światła.
Pierwszy strzał. Nic.
Odrzut, szarpnięcie się broni, wolno opadająca łuska. Uśmiech powoli rosnący na twarzy Fabrykanta.
Drugi strzał...

Oślepił cię blask wyładowań, które rozpełzły się po wszystkim wokół, niczym macki paralitycznej ośmiornicy. Okna w pawilonie "Społemu" wystrzeliły ze szklanym hukiem, posypały się iskry z lamp. Jedno z pobliskich drzew zapaliło się, a Nissan, który również omiotło jedno z wyładowań, eksplodował.
W sekundę znalazłeś się na ścianie spożywczego, który był za tobą. Kula ognia uniosła się wysoko w niebo, na którym - dopiero teraz zauważyłeś - zebrały się ciężkie, burzowe chmury. Nie widziałeś Marcina, nie widziałeś drugiego Melonika.
Ale jeden w zupełności wystarczył.
- O nie, tego już za wiele... - powiedział pojawiając się przed tobą, po raz pierwszy zdradzając oznakę gniewu. Machnął ręką tak, jakby nakazywał ci pospiesznie wstać, a ty poczułeś wokół siebie niewiarygodnie mocarny uścisk.
Wystrzeliło cię jak z armaty, pionowo do góry. W sekundę znalazłeś się ponad sto metrów nad ziemią, powoli wytracając prędkość, by zaraz potem osiągnąć wysokość maksymalną (200 - 250 metrów, pi razy drzwi).
I zacząć spadać...
Kurwa!

Nie mając fizycznego obiektu, który mógłbym przekroić, musiałem uciec się do Kroku W Bok, jak to ładnie nazywali Garou. Nie cierpiałem tego uczucia duszność, ciasnoty, miękkiego więzienia Rękawicy, gdy się przez nią przechodzi bez krojenia jej na kawałki, ale nie miałem wyboru. W tej rzeczywistośc spadałem. W tamtej nadal będę spadał, ale moje poruszanie się nie będzie już zależeć od słabego ciała. Tylko od Woli. A w tej chwili byłem tak wściekły, że teleportowałbym się do Dziedziny Luny, gdyby tylko temu skurwielowi mogło to zaszkodzić.

A kiedy już byłem po drugiej stronie, wypatrzyłem pierwszą z najbliższych mi prześcieradło-dywano-cholerstw i przywołałem do siebie, pierwotnym, dzikim okrzykiem bez dźwięku ani znaczenia. Miałem to gdzieś, czy mnie zaatakuje. Chciałem ją tylko złapać i zobaczyć, co będzie dalej.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Przywoływać nikogo wcale nie musiałeś. Gdy tylko przecisnąłeś się przez Rękawicę, po prostu spadłeś na szybujące pod tobą prześcieradło, które mógłbyś równie dobrze określić mianem "Ścierkogeista". Stwór zapiszczał i zakrakał wściekle, gdy rozdarłeś go na wylot, czując się tak, jakbyś zderzył się na pełnej prędkości ze warstwą papieru ściernego.
Zwolniłeś nieco, ale nie oznaczało to końca atrakcji.
Pod "Ścierogeistem" wisiała sobie radośnie umbralna żelka o rdzawym kolorze. Wpadłeś w nią, bańka pękła. Poczułeś, jak wszystko w tobie zaciska się kurczowo, jakby wszechogarniający skurcz wszystkich mięśni ścisnął cię lodowatym imadłem. Skóra zmarszczyła się, ścięgna stęknęły jak postronki, poczułeś wszechogarniającą słabość, przede wszystkim zaś bezdech w zmęczonych, starczych płucach.
Spadałeś przez żelkę jak przez olej, niemal zupełnie wytracając szybkość, koniec końców jednak przebiłeś ją na wylot.
Miało to swoje zalety. Twoje ciało i organizm niemal od razu wróciły do normalnego stanu, podobnie jak umysł, który zaczynał zapinać w ekspresowej demencji kim i gdzie jesteś.
Miało też swoje wady. Na przykład takie, że z wysokości, z której spadałeś po tym oleistym przystanku, nadal bez trudu mogłeś się zabić.
Wtedy nadleciał drugi "Ścierogeist", który chwycił cię w locie, ni to szponami, ni to mackami. Szarpnęło cię w prawo, gdy owinięty cienistym latającym prześcieradłem czułeś, jak tysiące małych igiełek wbijają się w każdy centymetr twojego ciała, prawdopodobnie po to, by zeżreć cię na miejscu.
Wtedy szarpnęło znowu, w lewo.
Mózg obił się o czaszkę przy nagłej zmianie kierunku, gdy trzeci stwór zaatakował tego, który pochwycił ciebie, najwyraźniej walcząc z nim o zdobycz. Wszystko działo się na tyle szybko i niespodziewanie, że nawet gdyby nie paraliżujące igły bólu i tak niewiele zdążyłbyś zrobić.
Na szczęście - lub nieszczęście - wcale nie musiałeś.
Szarpiąc się, "Ścierogeisty" wypuściły cię ze szponów, dzięki czemu spadłeś na ziemię. Z wysokości pierwszego piętra, zaledwie.
Wyciągnąłem duch obsydianowego ostrza. Jedna porcja kwintesencji nasyciła go do stopnia, w którym trudno było mówić o zwykłym Napełnieniu. To miało być Porażenie. Wkładając w cios cała swoją psychiczną i duchową siłą, rąbnąłem na odlew w grupę Strzępiaków, rażąc ich samą formę cięciem, wyglądającym w sam raz jak jakis "Unholy Strike" z komputerowej gry dla dzieciaków. Prawie jak w World of Warcraft. Nic na to nie mogłem poradzić, ale miałem to głęboko. Interesowała mnie w tej chwili rozpadająca się efemera. Równocześnie z ciosem, podążyłem umysłem za rozpadającymi się wzorcami tych duchów. Kwintesencja, rozpływająca się dookoła, raz zauważona i zaprzęgnięta, była już moja - jeśli tylko dostatecznie szybko skierowałem jej upływ wprost we mnie. Strumyczki kwintesencji, wyłapywane za pomocą magyi Pierwszej i Entropii skierowałem do swojego ciała, do ostrza, także do Sieghild. Jeśli mam walczyć na jego terenie, niech to bedzie walka na równych zasadach.

- Now that I've eaten, I'm all revved up!
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Pierdolnęło ponownie, aż ze Szponiaków nie zostały nawet strzępy. Okruchy Kwintesencji zawirowały w powietrzu jak drobiny kurzu, które zasysałeś jak narkoman na odwyku. Przepłynęła do ciebie, do Sieghlid, która ożywiła się i roześmiała drapieżnie, najwyraźniej odzyskując dobry humor.
Błysnęło. Ale przez ciebie czy przed tobą, a nad tobą. Spojrzałeś w górę - zakurwista burza, niczym na kreskówkach lub filmach katastroficznych, zgromadziła się nad tą dzielnicą, a jej rozbłyski widoczne były nawet po tej stronie Rękawicy. Jednocześnie wszystko, cały umbralny świat wokół ciebie, zalał się atramentową czernią, która niczym gargantuiczne macki zaczęła pełznąć w stronę wampira, stojącego naprzeciw Fabrykanta. Cały świat wokół ciebie stał się żywym, wściekłym, pulsującym mrokiem i strachem, tak, że nawet ciebie zmroziło i sparaliżowało na kilka długich chwil.
Wampir zachwiał się, upadł, przyklęknął na jedno kolano i rozbłysł niewiarygodnym, złotym blaskiem. Czerń wrzasnęła i wsiąkła, jakby wessana przez ogromną gąbkę. Ty również odzyskałeś władzę w nogach i nad oddechem, wiedząc też czym jest to, co pozwala ci widzieć teraz wyraźnie stojącego przed deiformą Korothira - Prawdziwa Wiara.
- Sieghild, laska, jak poprzednio. Ona robi to coś z elektrycznością. - rzuciłem, zbierając się już do biegu. Byłem mocno doksowany, mogłem więc pozwolić sobie na małą szarżę. A przynajmniej atak od tej strony świata. Rozbiegłem się z Sieghild, próbując okrążyć Melonika.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Wprowadziliście zamiary w czyn, starając się jak najszybciej i możliwie niepostrzeżenie zajść ducha z dwóch stron. Słyszałeś gromowe wycie wiatru, a także coś, ni to psalm, ni to inkantacja, niosące się wraz z nim.
- Panie nasz, Jezu Chryste, ty rozkazywałeś wichrom na jeziorze, gdy uczniowie twoi, strwożeni w niewierze, zwrócili się do ciebie byś okazał swą moc...
- Widzę, że twoja wiara ma się nie najgorzej, Mariusie. - odpowiedział mu Fabrykant głosem, który tutaj rozchodził się zewsząd. - A jak tam z twą odwagą?
Uniósł dłoń i świat wokół zmienił się w ogień. Zapłonęło wszystko - drzewa, krzaki, duchy i badziewia, które przelazły tu z niższych warstw Umbry, rdzawopomarańczowa trawa, ziemia pod twoimi stopami. Tuż przed tobą wyrosła ściana ognia, podobnie jak przed Sieghild, której pełen zaskoczenia krzyk usłyszałeś.
Jedna z porcji Kwintesencji znalazła już swoje zastosowanie. Wokół swojego fizycznego, w tej chwili przemienionego w efemeryczną formę ciała, tworzę drugie ciało, na kształt pancerza, złożone z czystej kwintesencji. Ten zabieg był mi znany, za jego pomocą mogłem wejść do Umbry i pozostawać jednocześnie w świecie fizycznym, albo też już w samej Umbrze nabrać eterycznych własności duchów i wchodzić w interakcje z efemerą bez używania magyi Ducha. Na razie interesowała mnie głównie ta część, w któej moje własne ciało nie zostaje spalone.

Korzystając z chwilowego wzmocnienia, uderzam przed siebie ostrzem, idąc za ciosem o tyle, by przekroczyć ścianę ognia. Jeśli tylko trafię w postać melonika, oto będzie moje nowe źródło zasilania dla efemerycznego pancerza - zupełnie jak przy Strzępiakach, lecz tam zbierałem ich szczątki, tu zamierzam zrobić to bardziej inwazyjnie - efektem Więzów Krwi, przenoszącym kwintesencję z jednego wzorca do drugiego. Niestety, biorąc pod uwagę, że Melonik zapewne nie ma wcale ochoty mi jej oddać, będę musiał go ranić, a uzyskaną w ten sposób kwintesencję przeznaczać na ochronę siebie i dalsze ranienie.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
[ Ilustracja ]

Przyoblekłeś się w efemeryczną zbroję, która sprawiła, że ogień nie wyrządził ci najmniejszej krzywdy. Nie wiesz jak radziła sobie Sieghild, ale nie miałeś czasu tego sprawdzać. Zaatakowałeś czarną, oleistą postać, wkładając w pchnięcie całą siłę i moc. Melonik, choć wciąż zwrócony plecami do ciebie, chwycił cię za nadgarstek, niejako wychodząc sam z siebie, niczym lord Marshall z Kronik Riddicka. Twoja ręka zadrżała, wstrzymana żelaznym uściskiem ducha i poczułeś, jak słabnie, zamiera, usycha...
Grzmotnęło aż zadrżała ziemia. W jednej chwili z nieba spadła prawdziwa ściana deszczu, która natychmiast zaczęła dławić szalejące wszędzie płomienie.
W drugiej chwili zobaczyłeś, jak Marius wznosi rękę do nieba. Grzmotnęło ponownie, tym razem z taką siłą, że na moment ogłuchłeś. Właśnie wtedy wprost na Fabrykanta, na melonik Melonika, spadł pionowo najprawdziwszy piorun.

Gdy odzyskałeś wzrok i słuch wokół nie było już płomieni. Tylko słabnący deszcz, zmieniający się z wolna w mżawkę, oraz Korothir, blady jak sama śmierć.
- AAAAAAAAAAGH! Sieghiiild! - krzyknąłem, jakby chcąc sprawdzić, czy faktycznie słyszę. Spojrzałem na swoją rękę, a zaraz potem na Marka.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
← Sesja WoD
Wczytywanie...