Sesja eimyra
Westchnąłem.
- W porządku.
Podszedłem do niej, wyciągając obsydianowy nóż. Zanim zdążyła się przestraszyć i zareagować, ściąłem papieros, który trzymała, na pół. Końcem ostrza ukłułem się w palec i dotknąłem jej czoła kroplą krwi.
- Mogę teraz poczarować, ale jeśli będziesz dalej palić, prędzej czy później i tak dostaniesz raka. Ale to już nie moja sprawa. Sama zdecydujesz, czy będziesz chciała te swoje dodatkowe dwadzieścia lat.
Na wzorzec jej życia wpisuję krwią symbol Fortuny.
Na koniec, chowając nóż, szybko wyciągam z kieszeni jedną kartę i przyklejam na schnącym śladzie krwi do jej czoła. Dama trefl.
- Spróbuj zgadnąć bez zdejmowania. Miłej zabawy.
Wracam do Melchiora.
- Twoja kolej. Wymyśliłeś już?
- W porządku.
Podszedłem do niej, wyciągając obsydianowy nóż. Zanim zdążyła się przestraszyć i zareagować, ściąłem papieros, który trzymała, na pół. Końcem ostrza ukłułem się w palec i dotknąłem jej czoła kroplą krwi.
- Mogę teraz poczarować, ale jeśli będziesz dalej palić, prędzej czy później i tak dostaniesz raka. Ale to już nie moja sprawa. Sama zdecydujesz, czy będziesz chciała te swoje dodatkowe dwadzieścia lat.
Na wzorzec jej życia wpisuję krwią symbol Fortuny.
Na koniec, chowając nóż, szybko wyciągam z kieszeni jedną kartę i przyklejam na schnącym śladzie krwi do jej czoła. Dama trefl.
- Spróbuj zgadnąć bez zdejmowania. Miłej zabawy.
Wracam do Melchiora.
- Twoja kolej. Wymyśliłeś już?
Przewróciłem oczami. Czy ja wszystko w tej dziurze muszę robić sam?
- Mam cię uczyć? dobra, wypij jeszcze jednego drinka, muszę się przyjrzeć. - przymykam oczy, obserwując jego wzorzec. Staram się zapamiętać, jak kolejny drink wpłynął na jego postać.
- My jeszcze jakiś apap czy coś. - rzucam do barmana, uiszczając rachunek. Zabieram trzy serwetki i wychodzę, ciągnąc za sobą Marka. Gdy już jestem pewien, że potrafię zidentyfikować obecność alkoholu w jego wzorcu życia, atakuję ten element Zniszczeniem Materii. Tak to przynajmniej wygląda z mojej strony. Z zewnątrz... no cóż. Magia życia musi być krwawa, prawda?
Dobywam użytego przed chwilą ostrza, łapię go za ramię i przyciskam do skóry. Dobrze ukruszony obsydian jest prawie tak ostry jak diamentowe ostrze, więc nie ciągnę nim nawet po skórze. W koncentracji, patrzę, jak z rany wyciekają resztki kwintesencji, łączącej aldehyd octowy z tym tam drugim, co też było we wzorcu. Nie, nie mam ambicji usuwać tego z jego organizmu. Za wysoka półka. Dwie serwetki podaję jemu, jedną wycieram obsydian.
- Mam nadzieję, że łapiesz, jak to się robi.
- Mam cię uczyć? dobra, wypij jeszcze jednego drinka, muszę się przyjrzeć. - przymykam oczy, obserwując jego wzorzec. Staram się zapamiętać, jak kolejny drink wpłynął na jego postać.
- My jeszcze jakiś apap czy coś. - rzucam do barmana, uiszczając rachunek. Zabieram trzy serwetki i wychodzę, ciągnąc za sobą Marka. Gdy już jestem pewien, że potrafię zidentyfikować obecność alkoholu w jego wzorcu życia, atakuję ten element Zniszczeniem Materii. Tak to przynajmniej wygląda z mojej strony. Z zewnątrz... no cóż. Magia życia musi być krwawa, prawda?
Dobywam użytego przed chwilą ostrza, łapię go za ramię i przyciskam do skóry. Dobrze ukruszony obsydian jest prawie tak ostry jak diamentowe ostrze, więc nie ciągnę nim nawet po skórze. W koncentracji, patrzę, jak z rany wyciekają resztki kwintesencji, łączącej aldehyd octowy z tym tam drugim, co też było we wzorcu. Nie, nie mam ambicji usuwać tego z jego organizmu. Za wysoka półka. Dwie serwetki podaję jemu, jedną wycieram obsydian.
- Mam nadzieję, że łapiesz, jak to się robi.
Wyraz jego twarzy początkowo zdradzał, że i dla niego stałeś się w tym momencie prawdziwą małpą z brzytwą, ale chyba szybko załapał i zaczął przyglądać się ostrzu. Po jakiejś minucie lub dwóch, gdy Maniek wyszedł do kibla i z kibla, przytrzymując sobie ramię chusteczką, mogliście już wybywać z Catedralu.
- Chyba jednak wolę 2KC. Nie za łatwo się zabawiacie Sztuką w tej Irlandii? - zapytał niby uszczypliwie, niby żartobliwie.
- Chyba jednak wolę 2KC. Nie za łatwo się zabawiacie Sztuką w tej Irlandii? - zapytał niby uszczypliwie, niby żartobliwie.
- Sztuką? Mówisz jak jakiś cholerny Hermetyk. Magya to cykl, nie jakaś wydumana zakazana wiedza. Kiedyś, przed wojną, służyła właśnie do takich rzeczy. Możesz myśleć, że to Pycha, może nawet masz rację, ale ja się muszę spotkać z Korothirem. - spojrzałem na niego posępnie - Nie myl kreatywności z Pychą. Pycha nie bierze się z łatwości w odnajdywaniu magycznych rozwiązań, tylko z uważania się przez to za lepszego od innych. Jeśli tym grzeszę, to nie w ten sposób. Poza tym, nadal sprowadziłem na ciebie kaca. A 2KC to posłodzona, żelatynowa witaminka C. Lepiej zadziała rutinoscorbin przed, butelka wody po i jakikolwiek apap rano.
- Dobrze, dobrze mistrzu Yoda. Wezwę cię będę pił gdy. - żachnął się mag, razem z tobą wychodząc z klubu. Noc rozgościła się w najlepsze, nie czekając więc wróciliście do auta, tym bardziej, że na Złotno, jak mówił Maksymilian, był kawałek drogi.
Jechaliście faktycznie ponad piętnaście minut, co jak na niemal puste ulice nocą nie było oszałamiającym wynikiem. Zabudowania stawały się bardziej osiedlowe, kamienice zastępowały blokowiska, niskie, obskurne, choć usytuowane w pobliżu rozległych parków. Przejażdżka w trupim świetle pomarańczowych latarni, pośród niemal całkowitej ciszy głuchych, ponurych dzielnic, nie nastroiła cię szczególnie pozytywnie. Poczułeś nieuchronny bezsens swych poczynań, które jak dotąd zaowocowały w kilka bezproduktywnych rozmów, nie prowadzących do żadnych przełomowych wniosków. Choć dziś, w odróżnieniu od poprzedniego dnia (a raczej nocy) nie przemęczałeś się zbytnio, poczułeś się dziwnie wypompowany i oklapły, bynajmniej nie za sprawą alkoholu.
Po kwadransie, gdy cywilizacja zdawała się zostać daleko w tyle, dojeżdżaliście już na przedmieścia. Jadąc wzdłuż ponurego lasu minęliście niewielki cmentarz, następnie wykręcając w wąskie uliczki, prowadzące ostatecznie do wspomnianego Złotna, w które skręciliście mijając kamienicę w której, jak głosił szyld, mieściła się niegdyś piekarnia.
Tutaj twój stan nie poprawił się. Ciemno jak w dupie, wkoło jakieś slumsy. Zdecydowanie nie był to widok zachęcający. Stare, rozwalające się podwórka, zardzewiałe bramy straszące połamanymi zębami krat, obskurne kamienice chylące się ku upadkowi. Powykręcane w lekko upiorny sposób drzewa zdawały się spoglądać na ciebie w milczeniu, bardzo nieliczne działające latarnie tylko powiększały wszechobecną ciemność, wskazując ogólny kierunek ulicy na dziurawym, krzywym jak górska ścieżka chodniku. Tu i ówdzie mignęły ci sylwetki kilku lumpów, choć i tego nie mogłeś być pewny. Zaraz dojechaliście do większego skrzyżowania, które (sądząc po oszałamiającej ilości trzech sklepów i przystanku autobusowego) stanowiło centrum tej dzielnicy. Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem.
Jechaliście faktycznie ponad piętnaście minut, co jak na niemal puste ulice nocą nie było oszałamiającym wynikiem. Zabudowania stawały się bardziej osiedlowe, kamienice zastępowały blokowiska, niskie, obskurne, choć usytuowane w pobliżu rozległych parków. Przejażdżka w trupim świetle pomarańczowych latarni, pośród niemal całkowitej ciszy głuchych, ponurych dzielnic, nie nastroiła cię szczególnie pozytywnie. Poczułeś nieuchronny bezsens swych poczynań, które jak dotąd zaowocowały w kilka bezproduktywnych rozmów, nie prowadzących do żadnych przełomowych wniosków. Choć dziś, w odróżnieniu od poprzedniego dnia (a raczej nocy) nie przemęczałeś się zbytnio, poczułeś się dziwnie wypompowany i oklapły, bynajmniej nie za sprawą alkoholu.
Po kwadransie, gdy cywilizacja zdawała się zostać daleko w tyle, dojeżdżaliście już na przedmieścia. Jadąc wzdłuż ponurego lasu minęliście niewielki cmentarz, następnie wykręcając w wąskie uliczki, prowadzące ostatecznie do wspomnianego Złotna, w które skręciliście mijając kamienicę w której, jak głosił szyld, mieściła się niegdyś piekarnia.
Tutaj twój stan nie poprawił się. Ciemno jak w dupie, wkoło jakieś slumsy. Zdecydowanie nie był to widok zachęcający. Stare, rozwalające się podwórka, zardzewiałe bramy straszące połamanymi zębami krat, obskurne kamienice chylące się ku upadkowi. Powykręcane w lekko upiorny sposób drzewa zdawały się spoglądać na ciebie w milczeniu, bardzo nieliczne działające latarnie tylko powiększały wszechobecną ciemność, wskazując ogólny kierunek ulicy na dziurawym, krzywym jak górska ścieżka chodniku. Tu i ówdzie mignęły ci sylwetki kilku lumpów, choć i tego nie mogłeś być pewny. Zaraz dojechaliście do większego skrzyżowania, które (sądząc po oszałamiającej ilości trzech sklepów i przystanku autobusowego) stanowiło centrum tej dzielnicy. Na wysepce po środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany krzyż, a tuż za nim wznosił się niewielki kościół, otoczony murem.
Przestąpiliście bramę, mijając niewielki kościół z piętrzącą się za nim większą przybudówką. Obchodząc go z lewej, od strony ławek i niewielkiego sadu, od razu zobaczyłeś piętrowy budynek plebanii. Podeszliście pod drzwi, zadzwoniłeś domofonem, brzęczenie oznajmiło otwarcie zamka. Weszliście do niewielkiego, przyciemnionego przedpokoju, od którego odchodziła kuchnia i jakieś inne pomieszczenie. Po bocznych schodach prowadzących na piętro zszedł ubrany w sutannę człowiek o krótkich, czarnych włosach i nieco bladej, niezbyt ładnej twarzy. Na szybki rzut oka był po trzydziestce, choć dostrzegłeś już parę zmarszczek wokół ciemnych, czujnych oczu.
- Pan Mackiewicz? - zapytał jeszcze ze schodów. - Marius Korothir, witam. - podał ci rękę, krótki i mocny uścisk. - Czy dobrze pamiętam, że umawialiśmy się na spotkanie we dwóch, czy coś mi umknęło?
- Pan Mackiewicz? - zapytał jeszcze ze schodów. - Marius Korothir, witam. - podał ci rękę, krótki i mocny uścisk. - Czy dobrze pamiętam, że umawialiśmy się na spotkanie we dwóch, czy coś mi umknęło?
= Nie umawialiśmy się. Reznor jest nieosiągalny, więc zadzwoniłem do ciebie, a ty w nieco bardziej wyszukanych słowach kazałeś mi spieprzać aż do wieczora. - wzruszyłem ramionami - Nie wiedziałem, że jesteś wampirem, inaczej pewnie nie dzwoniłbym przed kolacją. A i tak sam bym tu nie trafił, więc jesteśmy w trójkę.
Korothir lekko zmrużył oczy.
- Nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na "ty", ale najwyraźniej uprzejmość nie jest dla ciebie przeszkodą w kontaktach z nieznajomymi. Jakoś przeżyję. - stwierdził chłodno i uścisnął dłoń także Markowi.
- Zapraszam zatem. Kawy, herbaty, coś mocniejszego? - wymienił ciurkiem, wchodząc po schodach na górę, gdzie znajdował się obszerny pokój z kilkoma szerokimi regałami na książki, łóżkiem, dużą szafą i kominkiem.
- Nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na "ty", ale najwyraźniej uprzejmość nie jest dla ciebie przeszkodą w kontaktach z nieznajomymi. Jakoś przeżyję. - stwierdził chłodno i uścisnął dłoń także Markowi.
- Zapraszam zatem. Kawy, herbaty, coś mocniejszego? - wymienił ciurkiem, wchodząc po schodach na górę, gdzie znajdował się obszerny pokój z kilkoma szerokimi regałami na książki, łóżkiem, dużą szafą i kominkiem.
- Rozumiem, że nic z wymienionych. - powiedział spokojnie, jakby nie dosłyszawszy. - Ja jednak sobie pozwolę... - nie do kończył i wyszedł bez słowa do kuchni, skąd po pięciu minutach powrócił z kubkiem herbaty i usiadł w jednym z trzech foteli.
- Nie bardzo wiem o jakim szefostwie mówisz, bo ani ja ani moi obecni przełożeni nie jesteśmy tak starzy, by mieć coś wspólnego z wypadkami sprzed 2000 tysięcy lat, ale jeśli chcemy bawić się w historical fiction, to i panom Przebudzonym można zarzucić to i owo, prawda? - zapytał retorycznie i napił się herbaty. - Wierzę jednak, że nie dla takich zabaw się tu spotykamy. Reznor. Reznor swoim zwyczajem nie stawia się na umówione spotkania o umówionych porach i zwala na mnie swoich rozmówców, dzięki czemu mam okazję do tak przyjemnych spotkań, jak to. - uśmiechnął się cynicznie. - Dzwonił do mnie niedawno, pytając czy już z panem... Przepraszam, z tobą rozmawiałem i oznajmiając, że musi czym prędzej wyjechać w ważnych sprawach, związanych zapewne z tematem naszej rozmowy. - zakończył kolejnym łykiem herbaty i wyczekującym spojrzeniem skierowanym na ciebie.
- Nie bardzo wiem o jakim szefostwie mówisz, bo ani ja ani moi obecni przełożeni nie jesteśmy tak starzy, by mieć coś wspólnego z wypadkami sprzed 2000 tysięcy lat, ale jeśli chcemy bawić się w historical fiction, to i panom Przebudzonym można zarzucić to i owo, prawda? - zapytał retorycznie i napił się herbaty. - Wierzę jednak, że nie dla takich zabaw się tu spotykamy. Reznor. Reznor swoim zwyczajem nie stawia się na umówione spotkania o umówionych porach i zwala na mnie swoich rozmówców, dzięki czemu mam okazję do tak przyjemnych spotkań, jak to. - uśmiechnął się cynicznie. - Dzwonił do mnie niedawno, pytając czy już z panem... Przepraszam, z tobą rozmawiałem i oznajmiając, że musi czym prędzej wyjechać w ważnych sprawach, związanych zapewne z tematem naszej rozmowy. - zakończył kolejnym łykiem herbaty i wyczekującym spojrzeniem skierowanym na ciebie.
Przełknął głośno następny łyk i odstawił kubek, uśmiechając się półgębkiem.
- Nie wiem, czy bardziej będziesz zaskoczony jeśli faktycznie okażę się wampirem, czy jeśli sięgnę po whisky. Nadal nie wiem jednak jaki jest temat naszego spotkania, albo raczej - chciałbym dowiedzieć się jaki jest on dla ciebie. - zapytał, kładąc dłonie na oparciach fotela i patrząc na ciebie spokojnie. W jego twarzy, sposobie mówienia, było coś odpychającego. W pewien sposób Korothir był przeciwieństwem Geyera, z drugiej zaś był równie poważny i uważny. Coś w tym człowieku budziło niepokój, zupełnie wbrew temu, co powinien reprezentować sobą katolicki klecha.
- Nie wiem, czy bardziej będziesz zaskoczony jeśli faktycznie okażę się wampirem, czy jeśli sięgnę po whisky. Nadal nie wiem jednak jaki jest temat naszego spotkania, albo raczej - chciałbym dowiedzieć się jaki jest on dla ciebie. - zapytał, kładąc dłonie na oparciach fotela i patrząc na ciebie spokojnie. W jego twarzy, sposobie mówienia, było coś odpychającego. W pewien sposób Korothir był przeciwieństwem Geyera, z drugiej zaś był równie poważny i uważny. Coś w tym człowieku budziło niepokój, zupełnie wbrew temu, co powinien reprezentować sobą katolicki klecha.
- Ani jedno ani drugie. Od dawna wiadomo, że kler jest pełen krwiopijców i ochlajów. - uśmiechnąłem się przymilnie - Chciałbym usłyszeć wszystko o Sehonie. Kim był, gdzie miał swoje bazy, jak zginął, co zrobiliście z tym co zostało... wszystko. Przyjechałem tu, żeby znaleźć sposób na tę waszą wesołą sytuację, a na mieście nikt nie wie nic poważnego. Z zamieszanych w to ważnych osób zostaliście tylko ty i Reznor. Za pozwoleniem, zamieniam się w słuch. Jak na spowiedzi.