Przygotowawszy się i uzbroiwszy (jeśli zbrojeniem się można nazwać zabranie dwóch magazynków pasujących do twojej broni) wyruszyłeś wraz z Maćkiem pod adres wskazany przez Koniecznego.
- Do Łagiewnik trochę nam zejdzie, trzeba się jeszcze przebić przez korki. - uprzedził cię Euthanatos, odpalając Nissana. Faktycznie, nie kłamał, bo na miejsce dotarliście po dobrych czterdziestu minutach.
Las, czy może nadzwyczajnie rozległy park, który stanowił, na pierwszy rzut oka wydał ci się dość stary i gęsty. Drugi rzut oka pozwolił stwierdzić, że wbrew polskiej tradycji nie rosną tu drzewa butelkowe, obradzające we flaszki po wódce i browcach, zaś spod ziemi nie wyrastają zużyte opony i elementy łazienkowej armatury. Jakoś cię to nie dziwiło.
Był dzień, popołudnie, choć słońce stało jeszcze wysoko na niebie, a jednak las przed tobą wydał ci się dość dziki, milczący i poważny, w ten bardzo charakterystyczny i bardzo nieatrakcyjny dla Maga sposób. To nie zdziwiło cię również.
- Marek, ten Caern... wiesz coś o nim? - rozglądam się uważnie idąc ostrożnie tam, gdzie nie ma gałęzi. Dłoń trzymam swobodnie opartą o broń.
Skupiam się, by zobaczyć duchową aurę tego miejsca. Węzeł powinien świecić z dala niczym latarnia, a aury ewentualnych wilków również powinny być widoczne. Wyszukuję ich zmysłami. Jednocześnie, wcale nie staram się skradać. Chcę, by wiedzieli o mojej obecności tak dobrze jak ja o nich.
W rzeczy samej, węzeł świecił niczym latarnia, albo też jak odległa leśna muszla koncertowa lub piłkarski stadion. Po raz pierwszy w tym mieście doświadczyłeś czegoś tak żywego, harmonijnego i czystego. Sam las również jawił się feerią barw, zaś jego duchowi mieszkańcy przewijali się jak nieodległe, acz nieuchwytne cienie między gęstwiną.
Samych strażników również nie musiałeś długo szukać. Pojawili się nieopodal dosłownie w chwilę po Twoim "spojrzeniu", najwyraźniej przechodząc tu szybko z Umbry. Wróciłeś do "nieprzebudzonego" wzroku, choć gama żywej zieleni, złota, błękitu i bieli mimo wszystko wlała ci w serce nieco ciepła, tak deficytowego w samym mieście.
- Niestety, nigdy tu nie byłem... - odpowiedział twój kierowca nieco niepewnym głosem i zaraz zobaczyłeś dlaczego. Spomiędzy drzew wyszło do was dwóch łachów, odzianych w maksymalnie lumpiarskie szmaty, starte spodnie, wyduźdane podkoszulki i skóry, które czasy świetności datowały na wczesnego Hendrixa.
- Czego tu? - zapytał warkliwie jeden z nich, z długimi, sięgającymi niemal pasa włosami. Nie widziałeś żadnej broni, ale jakoś cię to nie uspokoiło. Zwłaszcza, że pomimo lumpiarskiego wyglądu, obaj wyglądali niczym koledzy z ławki Pudzianowskiego. W homidzie - warto zaznaczyć.
- Szukam Mateusza Geyera. Nazywam się Mackiewicz i jestem tu w sprawie Sehona. - odrzekłem krótko. Ciekawe czy zauważyli to, że odruchowo cofnąłem prawe biodro.
Na twoje detektywistyczne oko nie zauważyli, a nawet jeśli, to nie zinterpretowali tego właściwie. Obaj spojrzeli na siebie, unosząc brwi.
- Mateusz nie przyjmuje nikogo, jest zajebiście zajęty. - odwarknął twój rozmówca - Zwłaszcza magów przychodzących w sprawach Sehona, spiep...
- Zaaaara, zara... - wykrzyknął niedbale ktoś trzeci, kto wychodził za nimi. Człowiek, który pojawił się w chwilę potem, był chyba najcięższym przypadkiem punka, jakiego dotąd widziałeś. Długi, spiczasty irokez na środku łysej głowy wyrastał z czaszki niczym czarne kolce, wszechobecne łańcuchy poobwiązywane wokół wszystkich części ciała motocyklisty przywodziły na myśl poltergeista, wytarta motocyklowa skóra, iście przeciwpancerne glany, ćwiekowane rękawice, i to nie gówno z bazaru, lecz prawdziwe narzędzie mordu.
- Wy się tak chłopcy nie gotujcie, kultury trochę kurwa, nie? - rzucił bez ogródek dwóm kwadratom. Był bez wątpienia postawny, choć o jakąś połowę węższy od nich, a jednak nie odszczeknęli mu się nawet. Podszedł bliżej do ciebie luźnym krokiem, pociągnął głośno nosem.
- No dobra, to w jakiej sprawie dokładnie przychodzisz. Bo na jałowe pogaduchy o tym sztywnym skurwielu nikt tu nie ma czasu ani ochoty.
- Ponoć Geyer to jeden z tych, co zabili Sehona. Być może zrobił to nawet własnoręcznie. Widzieliście pewnie co się wyprawia w mieście. Geyer to jedna z niewielu osób, która była w bazie Sehona i wróciła żywa. Muszę wiedzieć jak tam się dostać i gdzie są jego inne, mniejsze laboratoria. Domyślacie się, co się stanie bez tej wiedzy. - podparłem się pod boki - Poza tym, gdybym chciał usłyszeć historię życia Geyera to każdy tu w okolicy może mi ją opowiedzieć. Potrzebuję faktów, żeby powtórzyć to, co Geyerowi już się raz udało i dlatego potrzebny mi właśnie on.
W moich stronach jeśli coś działało na wilkołaki to chyba tylko to.
Pancur spojrzał na ciebie krzywo, jakbyś był jakimś dziwnym pojebem, charchnął, przełknął i powiedział:
- Coś chujowo jesteś poinformowany koleś. Nie wiem skąd ci do łba strzeliło, że każdy tu zna życiorys Mateusza, ale jeśli chcesz pisać książkę, to się rozczarujesz. I nie Mateusz zabił własnoręcznie Sehona, choć do dziś nad tym boleje, tylko ja. A dokładniej ja jako jeden z trzech, tak powiedzmy. Ostrowski jestem. - kiwnął ci nieznacznie głową. - A co się tyczy tego co tu się wyrabia i dlaczego i gdzie, to owszem, mamy pojęcie. Ale nie mam pojęcia dlaczego miałbym opowiadać nieznajomemu magowi, gdzie są tajne jebalnie Sehona, w których jego podchujaszczy, magowie właśnie między innymi, robili mu dobrze na różne sposoby, a my się potem musieliśmy z tym pierdolić. - znów pociągnął nosem w klasycznym, żulerskim stylu - Nie znam cię kolego, nie tutejszy jesteś. A ostatnie wizyty nietutejszych, nie dalej jak dwa tygodnie temu, skończyły się bardzo nieprzyjemnie i dla nas i dla nich.
- No proszę. W życiu bym nie powiedział. Skoro tak, z tobą też będę chciał pogadać.
Chyba trafiłem do piekła. Co to za debile? Kontakty z wilkołakami nigdy nie sprawiały mi przyjemności, ale zazwyczaj albo dało się z nimi w miarę pogadać, albo latałeś w kawałkach po okolicy. A ci tutaj to jakiś margines!
- Dobra, dość tych zgadywanek. Skoro wiecie co się dzieje i jeszcze tego nie załatwiliście sami, to znaczy, że potrzebujecie pomocy. Wszyscy sygnatariusze paktu, nie tylko Garou. Dlaczego ktoś nowy dopytuje o tajne jebalnie? Bo nie jest obarczony całym tym syfem, który zdążył narosnąć w tym mieście. Słuchaj, kolego, ty masz swój Caern, ja mam swoją robotę. Mam znaleźć tajne jebalnie, dowiedzieć się jak Sehon to zrobił i jak to zatrzymać, cofnąć, przerwać, udaremnić. Wczoraj ten skurwiel rozpierdolił fabrykę w mieście, pomimo tego jak mocno była broniona. Jutro może rozdupczyć katedrę, pojutrze może wpadnie do was. Będziesz w stanie w pojedynkę ochronić węzeł? Nawet jeśli, Sehon zeżre wszystko w promieniu dziesięciu kilometrów, a ciebie na końcu. Widziałeś Umbrę, ja też. - poklepałem się po marynarce, szukając fajek. Jasne, rzuciłem już dwa lata temu, ale okazjonalny papieros przydawał się w tej robocie. Ciekawe, czy jeszcze jakieś zostały. Tak naprawdę miałem ochotę na drinka, ale nie zwykłem nosić ze sobą flaszki, tak nisko jeszcze nie upadłem. W przeciwieństwie do tego tu śmiecia.
- Jak już uda się dowiedzieć jak opanować to całe gówno, przytrzymam ci nawet drzwi, żebyś mógł radośnie wpaść do jego głównego chujhausu, urywać głowy do woli i rozkurwić wszystko na strzępy. Twój wybór. Możesz być mądrym wilkiem albo martwym wilkiem i bynajmniej nie jest to groźba. - kurwa, ostatnie dwa. Zapalam jednego, modląc się, żeby mi nie smakował. Paczkę z ostatnim podaję Ostrowskiemu.
- To jak będzie? Pogadasz i dasz pogadać z Geyerem czy mam sobie pójść i patrzeć jak Sehon rozpiździ resztę miasta z bezpiecznej odległości?
- Urywanie łbów i rozkurwianie na strzępy wbrew pozorom nie sprawia mi przyjemności... - powiedział Ostrowski, biorąc papierosa i oglądając go z zainteresowaniem. - ... Aż takiej... Hohoho, Marlborasy? Burżujstwo. - ocenił, ale zapalił. Zaciągnął się powoli i równie powoli wypuścił dym.
- Okej, niech będzie. Zobaczę, czy Mateusz ma chwilę, poczekaj tutaj. - rzucił krótko i odszedł szybkim krokiem, podzwaniając przy tym łańcuchami. Po jakichś dziesięciu minutach milczącego oczekiwania, w trakcie którego dwóch karków stało jak wrośniętych na swoich miejscach, punk wrócił, idąc parę kroków przed wysokim mężczyzną z krótkimi, ciemnoblond włosami. Obaj podeszli do ciebie, drugi z nich, Geyer zapewne, miał na sobie jasnoszarą koszulę, takież spodnie i koloratkę pod szyją. Jego twarz zdradzała dobry tydzień niewyspania po maratonie w warunkach bojowych, a jednak ze stojącego przed tobą człowieka biła jakaś nieuchwytna duma i powaga, która automatycznie budziła respekt, jakbyś stykał się z prawdziwym arystokratą. Niemniej ani w jego spojrzeniu, ani też w jego głosie nie było cienia buty czy wyniosłości.
- Dzień dobry panu, Mateusz Geyer. - podał ci rękę. - Słucham w czym rzecz.
Rozejrzałem się dookoła. Nie żebym oczekiwał, że usadzą mnie po prawej ręce wodza, ale nawet nie zaprosili mnie na biesiadną polanę? Coś stanowczo nie tak jest z tymi wilkami. W ogóle w Polsce są jakieś pojebane...
- Mackiewicz. Przychodzę od Nikodema Kruka, jak źle by to nie brzmiało i zbieram wszelkie możliwe informacje. Łażę po mieście, szukając osób, które mogą pomóc w zlokalizowaniu bazy Sehona, jego pomniejszych laboratoriów. Próbuję znaleźć sposób jak zatrzymać tę apokalipsę, a wszystkie tropy prowadzą do czterech osób - Reznora, Korothira, Geyera i jak się okazuje również Ostrowskiego. Chciałbym usłyszeć jak to się odbyło z Sehonem, gdzie wtedy walczyliście, jak to zrobiliście i co tam zastaliście. Możliwie w szczegółach. - uśmiechnąłem się lekko - A pana, panie Geyer, szuka jako eksperta chyba połowa miasta. Tym bardziej jestem zaszczycony. I radosny, że to spotkanie nie zakończyło się źle dla obu stron. - spojrzałem na punka.
Duchowny - Teurg zrobił zakłopotaną minę.
- Nie przesadzajmy, żaden to zaszczyt... Niestety, ostatnimi czasy nie mamy czasu na nic, poza bardzo nieciekawymi aktywnościami w Umbrze. Dziejący się tam chaos przekracza niemalże zdolności moje czy kogokolwiek i obawiam się, że w szerszym zakresie może mi nie wystarczyć sił, do zabezpieczenia tego, co jeszcze nie jest stracone. - westchnął ciężko, patrząc na moment gdzieś w ziemię, po czym wrócił wzrokiem do ciebie. - Pyta pan o bitwę, więc streszczę możliwie najdokładniej. Zapewne słyszał pan już o jej przebiegu ze strony magów, powiem więc tylko, że zabezpieczenie całego obszaru zostawiono na barkach jego ekscelencji Koniecznego i pozostałych członków Chóru. Walkę bezpośrednią ze strażnikami twierdzy Sehona, dokładnie posiadłości, która stanowiła przejście do jego właściwej siedziby w jego prywatnej Dziedzinie, toczyli miejscowi Gangrele. My zaś, razem z Opustoszałymi prowadzonymi przez Reznora, usiłowaliśmy przebić się przez Umbrę, jednak stoczyliśmy tam bój z czymś, co stanowiło wyzwanie nie mniejsze, niż sam Sehon. Nie wiem, czy wie pan czym jest Pełzacz, ale dość powiedzieć, że musieliśmy poprosić o pomoc pewien skandynawski klan, Kruki Odyna, i bardzo niewiele brakło, byśmy wszyscy połączyli się z Gają szybciej, niż planowaliśmy. I tak straciłem ponad połowę Caernu, o mało nie tracąc życia. Na szczęście Rafałowi - spojrzał na punka - udało się przebić, dzięki czemu pomógł Reznorowi i Mariusowi zabić samego Sehona. Tam już mnie nie było, choć na pewno któryś ze wspomnianej trójki może zrelacjonować panu to starcie, jeśli jest pan zainteresowany. A jeśli szuka pan eksperta, to na pewno ksiądz Marius posłuży panu radą i wiedzą nie gorzej ode mnie, zaś w sprawach bezpośrednio związanych z Sehonem ma, z natury rzeczy, większe rozeznanie. Ja miałem tylko nieprzyjemność... znać - wymówił z niesmakiem - Sehona nieco lepiej i dłużej, niż bym sobie tego życzył.
- W lasach nieopodal Zgierza i Sokolnik, dość trudno trafić, bo nie prowadzi tam żadna droga. - odpowiedział Geyer. - Ale jeżeli zamierza się pan tam wybrać, to mogę poprosić Rafała, by wskazał panu drogę, choć nie wiem czy tamtejszy portal jest jeszcze aktywny po wszystkim, co się wydarzyło.
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie z dziwnymi uśmiechami.
- Nie, nie powiedziałbym tak. - odpowiedział Mateusz. - Pełzacz to bodaj największy, zaraz po samym Żmiju, wróg wilkołaków, odpowiednik wampirzego Briareosa, jeśli takie porównanie coś panu rozjaśnia. To gigantyczna, spaczona istota o tysiącach macek i oczu, będąca inkarnacją czystego horroru. - tłumaczył spokojnie. - Poza niewyobrażalną, niszczycielską siłą posiada zdolność tworzenia iluzji, koszmarów i innych umysłowych omamów, o której magowie mogą tylko śnić.
Zaciągnąłem się ostatni raz. Rozejrzałem się za czymś, w co mogę zakiepować po czym po chwili wahania po prostu postanowiłem poczekać, co zrobi pancur.
- [i]No dobra. A jak udało wam się utrupić Sehona? Klasyczne kołek w serce - urwij głowę - podpal - zostaw na słońcu? Bo rozumiem, że Sehon w tym momencie był wampirem. Nie do końca też rozumiem, jak mógł przejść do swojego własnego Bąbla, jeśli bym wampirem. Oświećcie mnie, bo z tej strony światło mi kompletnie nie dochodzi. [i/]
- Co do tego jak go zajebaliśmy - włączył się Ostrowski - to dotarłem w samą porę. W samym środku jego twierdzy, jakimś pojebanym, odwróconym zikkuracie, czy co to tam było, wszystko jedno, grunt, że w chuj trudno było tam przeleźć przez Umbrę, był on przygotowując się do jakiegoś rytuału, który miał mu zapewnić moc Poznańskiego. Sam był w jakimś letargu czy transie, bo "Młody" też nie dał mu się tak bez niczego zabić, ale jak ja tam wpadłem, to Reznor ledwo już żył, a Marius odpalił jeden baaaaardzo niefajny dla pijaw artefakt, który praktycznie zajebał Sehona na miejscu. Ale wtedy przyleciał jakiś jego pojebany stwór, smok czy inne chujwieco. Za niego wziąłem się ja, usiłując zeżreć go zanim on zeżre mnie. - rozłożył szeroko ręce - Moje dżudo lepsze. A z samym Sehonem nie wiem, Marius wie więcej na jego temat.
- Sehon był niezwykle stary. - dodał Geyer - Nie wiem jak udało mu się połączyć magyę z taumaturgią, ale miał na swoje usługi wystarczająco wielu magów przez wystarczająco długi czas, by móc stworzyć coś takiego, jak własną Dziedzinę i jak to, z czym obecnie się zmagamy tutaj.
- A co z tym umbralnym syfem? To jest jakiś twór Sehona? Sam Sehon? Jestem mocno przekonany, że wampir nie mógłby się przeistoczyć w coś takiego, ale po tym co widziałem sam już nie wiem. Dziedzina to pryszcz, ale wielkie, pożerające miasto mostrum już nie. Ono skądś musiało się zacząć. Jasne, Idee potrafią stworzyć się z niczego, ale jeśli oni chcieli wymusić stworzenie, to potrzebowali ziarna, środka... Zresztą, to bez znaczenia. Powiedzcie mi jeszcze, jak wyglądał Sehon? Melonik, laseczka, starszy taki?
- Na pewno nie jest to reinkarnacja Sehona, choć zapewne w jakiś sposób wplótł w to część swej bezwartościowej osoby. Ze strony Umbry wygląda to na Ideę, ale nietypową, spaczoną i przedziwnie złożoną. Wiem, że Marius posiada szczegółową wiedzę na ten temat, ale ostatnio byłem zbyt zajęty łataniem tego, co ten twór poszarpał w Umbrze i ratowaniem tego, co się jeszcze da, by móc się z nim skontaktować.
- Melonik? - wtrącił się Rafał. - Nie, Sehon wyglądał jak skrzyżowanie Kung Lao z pieprzonym tajemniczym don Pedro. Czarny płaszcz, czarny kapelusz, czarne rękawiczki, wszystko skórzane i mroczne do zrzygania.
- Ostatnio kiedy to coś chce namieszać na tym planie, objawia się jako taki nieduży starszawy typ w meloniku i z laseczką. Ma trochę specjalnych umiejętności, jak na przykład kompletna niewrażliwość na wszystko, co nie jest specjalnie nasycone przeciw duchom. Sama laseczka to całkiem porządny artefakt. Właściwie to nie potwierdziliśmy czy to jego projekcja, ucieleśnienie czy jakiś sługa, ale zawsze jest w centrum wydarzeń, więc wszystko jest możliwe. Nie znacie nikogo takiego?