Ruch - smok rzucił się w lewo na ścianę. Zadrżało i pękło w paru miejscach.
Ruch - wyprężył się i zawył ochryple, po czym trzęsąc łbem zrobił chwiejnie krok na oślep, w kierunku głębi jaskini.
Ruch - kolejny ryk, krayt podskoczył na przednich łapach, nie wiedząc jak uciec od bólu, i opadł ciężko, wzbijając tumany pyłu i zbliżając się niebezpiecznie do ciebie.
Ruch - niski, dudniący pomruk. Stwór zachwiał się, potknął i rozpłaszczył na ziemi, gdzie znieruchomiał z pyskiem wykrzywionym w grymasie wściekłości mniej niż 10 metrów od ciebie. W uszach dzwoniło ci głucho, w oczach, nosie i gardle szczypał gorący kurz.
Kaszlając co chwila, przyglądam się leżącemu cielsku.
Dla pewności, ruszam kilka razy mieczem. Jeśli to udawana śmierć (na co się nie zapowiada ale dobrze mieć pewność) to smok nie będzie w stanie ukryć bólu.
Jeśli śmierć okaże się prawdziwa wołam pozostałych.
Czy takie wściekłe, bezrozumne bydle jak tatooinski smok byłoby stać na aktorzenie i udawanie śmierci? Miałeś wątpliwości. Pozbyłeś się ich po sprawdzeniu i przywołaniu (dość oporowo) miecza. Na twoje wołanie natomiast nie odpowiedział nikt. Stałeś wśród pyłu i całkowitej ciszy.
"Gdzieś tam" w tym wypadku oznaczało wpust przełyku, gdzie w przedśmiertnych konwulsjach, spowodowanych zapewne uszkodzeniem mózgu, zgromadziły się wymiociny i kwasy żołądkowe smoka, wypełniając jego cielsko niewyobrażalnym fetorem. Wśród tej kałuży ustrojowych płynów lśniła jasnym blaskiem mała, biało-srebrna kulka.
Jedna. Hmmm, miałem nadzieję na więcej. No ale nic, trzeba zabrać i wracać do szmaciarzy.
jedną ręką podtrzymując otwartą paszczę, drugą, za pomocą Mocy, wysuwam zawartość gardła. Powoli, zęby się nie ochlapać.
Perła uniosła się i posłusznie wylądowała w twojej dłoni. Śmierdziała tak, że w pierwszej chwili zapragnąłeś cisnąć ją jak najdalej, lecz natychmiast potem urzekł cię jej blask i gładkość. Nie miałeś okazji oglądać wielu jubilerskich arcydzieł, jednak przypuszczałeś, że to osiągnęłoby zawrotną cenę u każdego znawcy. Jednak nie jej walor estetyczny najbardziej przykuwał twą uwagę, ale zaskakująco silne skupienie Mocy, które wyczuwałeś wokół tego małego klejnotu.
Perły smoka często używane są jako kryształy skupiające w mieczach świetlnych. Gdyby tak wkomponować go w któryś z moich? Wtedy trzeba było by się zastanowić jak wykiwać szmaciarzy.
Rozmyślając tak o możliwościach dalszego postępowania, wychodzę z jaskini uprzednio chowając perłę do worka, który zaś ląduje za moim paskiem. Rozglądam się w poszukiwaniu dezerterów. Ich kara będzie bolesna...
Okazało się, że kierowca nie zdążył zdezerterować. Jego ciało leżało przywalone fragmentami skał, które odpadły w wyniku szamotaniny krayta. Jeśli chodzi o Tuskena, to znalazłeś go w towarzystwie pozostałych, gdzie wyrywał się trzymającym go ludziom, drąc się w przeraźliwie, najwyraźniej ciągle w panice.
- Zdzielcie go czymś - Mówię do ludzi wychodząc z jaskini. - Ktoś jeszcze potrafi kierować tym złomem? Bo ten tam raczej nie da rady
Mówię o zabitym bez emocji.
Zgodnie z poleceniem, Tusken otrzymał ostrzegawczy cios pałą w potylicę i zmiękł.
- Potrafić, potrafię. - odpowiedział ci jeden z nich. - Ale chyba powinniśmy chociaż zabrać jego ciało. Oddać je rodzinie jak wrócimy...
- Wszystko jedno, tylko żeby nas nie spowalniał... - Odpowiadam zobojętnionym tonem po czym ruchem głowy wskazuje na truchło.
Kiedy już uporają się z podnoszeniem denata, dodaje krótkie "idziemy" i ruszam w kierunku pojazdu.
Cała akcja nie zajęła im długo. Z jednym sztywnym i jednym znokautowanym zapakowaliście się z powrotem. Najwyższa pora, bo większe ze słońc utonęło już w piasku za linią horyzontu, a drugie bardzo szybko szło w jego ślady. Już po paru minutach jazdy poczułeś różnicę temperatury, która wreszcie przybrała jakąś normalną, akceptowalną dla ludzi wartość. Wiedziałeś jednak, że bardzo niedługo może ona spaść równie drastycznie, jak drastycznie rosła za dnia, co pociągnie za sobą równie drastyczne dla was konsekwencje.
- Pociś ten złom, albo będziemy tu zaraz pluć lodem. - motywuję do działania kierującego.
Jadąc tak przez pustynie, zamyśliłem się.
Do czego zmierzam? Chodzę z celu do celu, zabijam przeciwnika po przeciwniku. Z punktu a do b. Ale czy to ma wszystko sens? Czy w końcowym rozliczeniu przyniesie mi to jakąś nagrodę?
Powili zaczynam powątpiewać w cały ten chłam który wpajał mi mistrz. Ciemna strona, jasna strona. Wszystko jeden chuj jeśli ma się taki chaos w głowie.
Obawiam się że brakuje mi kogoś, komu mógłbym wylać swoje żale niczym przepełnioną beczkę z deszczówką.
Ech, zaczynam pierdolić od rzeczy.
Kierowca "pocisnął" tak mocno, jak potrafił, efektem czego ciemna strona twojej dupy oberwała kilka razy przy większych nierównościach. Jednak bardziej niż to przeszkadzał ci rosnący zaskakująco szybko chłód, który równie zaskakująco szybko przeradzał się w mróz, zapowiadając transformację w prawdziwą zamrażarkę. Na całe szczęście dotarliście już praktycznie do samego obozu, którego ciemne kształty wyraźnie rysował się przed tobą.
- Będzie trzeba przeczekać tą zimnice w ich śmierdzących namiotach - mówię niby do siebie niby do pozostałych. Sama myśl o spędzeniu choćby godziny wśród tych śmierdzących obdartusów, sprawiała że zawartość brzucha dźwigała mi się niebezpiecznie wysoko gardła.
jednak człowiek jest w stanie zrobić wiele by przetrwać. Bardzo wiele.
Ledwie wysiedliście z poduszkowca, na powitanie wyszło wam dwóch Tuskenów - gwardzistów, którzy zakwiczeli coś pod adresem waszego tłumacza.
- Pytają, czy masz to, po co cię posłali i chcą żebyś zaraz udał się z nimi do wodza, jeśli tak.
Poprowadzono cię, w blasku zmontowanych cholera wie z czego pochodni, przez obóz, w którym mrok mieszał się z kruszącym zęby mrozem. Kolejną, a może tą samą, plątaniną namiotowych korytarzy doprowadzono cię do centrum, w którym zastałeś ten sam skład obecnych. Kolejne warknięcia, chrząknięcia i oralne pierdnięcia (tłumacz był naprawdę niezły) doprowadziły do kolejnych wniosków.
- Wódz rozumie, że wysłany z nami przewodnik okrył się hańbą, uciekając z miejsca walki i zapewnia, że spotka go okrutna śmierć w paszczęce sarlacka. Prosi też, byś okazał teraz perłę, a w zamian otrzymasz obiecany artefakt oraz tytuł przyjaciela Ludu Piasków. Pustynia nie będzie już więcej twym wrogiem, a w razie potrzeby, jako przyjaciel Ludu, będziesz mógł liczyć na specjalne względy.
Nie ociągając się zbytnio, wyciągam mieszek. Nie wkładam jednak ręki do środka, zamiast tego szybkim ruchem wysypuję zawartość na rękę. Perła, delikatnie obracając się, dryfuję kilka centymetrów nad moją ręką.
Dla takiego małego gówienka musiał zginąć taki kolos...