O worki, sakwy, pojemniki czy kontenery nie było trudno, wszak był to transporter pełną gębą, w dodatku dość przestronny. Na coś takiego, jak perła (jakichkolwiek rozmiarów mogłaby być) bez problemu znajdziesz pokrowiec.
Poduszkowiec zatrzymał się. Ludź Piasku zawył przeciągle i wyskoczył przez drzwi. Powoli poszliście w jego ślady, a waszym oczom ukazało się niewielkie pasmo skalne, jakie można czasem spotkać na tej przeklętej pustyni, gdzie wciąż słońca gotują mózgi, a parzący samum wyciska z ciała ostatnie krople potu, zupełnie jak przed paroma godzinami, w tej chwili i zapewne przez następne godziny.
- Kilka rad nim zaczniemy polowanie - Mówię do reszty - Jeśli stanie się tak, że Smok was zaatakuję, starajcie się biegnąć w stronę słońca. Cień który zostawicie, może zdezorientować smoka.
Popatrzyli po sobie z powątpiewaniem.
- Jakoś nie sądzę, żeby miało to nam uratować życie... - zaczął jeden z nich. - A w ogóle to jaki masz plan, co? Mamy wskoczyć mu do jaskini, obrzucić kamieniami i uciec, a ty mu wydłubiesz oko kijem?
- Coś takiego - Odpowiedziałem ironicznie. - Dla mnie to bez różnicy czy przeżyjecie. Tak więc korzystał bym z każdej możliwej rady.
Walka ze smokiem, musi się zakończyć szybciej niż się zacznie. Wbity miecz świetlny w czaszkę powinien zakończyć jego żywot.
Wśród pomruków niezadowolenia i powszechnej dezaprobaty ruszyliście między skały. Kompleks nie był szczególnie potężny, więc już po paru minutach dotarliście do centrum. W największym segmencie skalnym znajdowała się widoczna z daleka jaskinia, z której dobiegało coś w rodzaju jednostajnego dudnienia.
Miejsc takich jest pełno wszędzie wokół, ponieważ skały tworzą w większości plątaninę kamiennych łuków i arkad, zgromadzonych przypadkowo na pustyni. Skryliście się tam bez zwłoki, obserwując wyjście jaskini, w której - według twierdzeń Tuskena - zamieszkiwał smok. Jeśli tak było, to prawdopodobnie spał.
Czekam chwile nakazując pozostałym by zachowali ciszę, nasłuchuję.
Jeśli potwierdzi się to, iż skok śpi mówię:
- Zostańcie tu, ja idę się rozejrzeć. Na mój znak dołączycie do mnie. - Po czym dodaję - ty i ty, idziecie ze mną.
Wskazuję na tuskena i pilota. Jeden przyda mi się podczas walki ze smokiem, a drugi będzie ubezpieczeniem na wypadek gdyby pozostali chcieli dać nogi za pas.
Podeszliście bliżej. Od wejścia dzieliło was dobre sto metrów, lecz już z tej odległości widziałeś monstrualnie wielkie bydle, pochrapujące miarowo w pieczarze pełnej ostrych jak jego zęby skał, sterczących ze stropu i ścian. Nawet taki ogląd wystarczył ci do zrozumienia, dlaczego wszyscy myśliwi galaktyki ślinili się na takie trofeum. Wobec krayta rancor zdał ci się nagle komicznym, puchatym pimpusiem, którego eksterminacja jest zajęciem dziecinie prostym. Nie wiesz co mogło to żreć na tak jałowej pustyni, ale pewnie budząc się mogło połknąć całą wioskę Tuskenów. Może dlatego jest ich stosunkowo niewiele...?
Przyglądam się bliżej pieczarze. Jaka jest szeroka, wysoka, ile miejsca zajmuje smok, czy są gdzieś jakeiś przeszkody.
Mój plan jest prosty.
Spróbuję zajść monstrum od boku przemieszczając się na jego tył. Kiedy będę w dogodnej pozycji, spróbuję przebić łeb mieczami.
Jeśli coś zawiedzie, postaram się ukryć i dać sygnał tuskenowi by ściągnął na siebie jego uwagę. Następnie, jeśli się da, wskoczyć na szyje bestii i zakończyć jej żywot.
Prosty plan, a tak wiele może pójść nie tak.
Pieczara jest odpowiednich rozmiarów jak dla smoka - wysoka na dobre 20 metrów, szeroka na kolejne 30, choć zwężająca się ku głębi, głęboka zaś na 50-60 metrów. Śpiący pod jej prawą ścianą krayt i tak zajmuje niemal połowę całej przestrzeni. Jednak przy lewej ścianie ciągnie się rząd różnej długości i wielkości skalnych wyprysków i stalaktytów, tworząc coś w rodzaju powyginanego płotu, między którym mogłaby przecisnąć się jakaś mała istota, pokroju człowieka.
Pokazując dwóm pozostałym by poszli za mną, kieruję się do lewej strony ściany.
Gdy będę gdzieś w połowie drogi,gestem ręki nakazuję im aby zostali tam gdzie stoją, ja natomiast staram się obejść smoka z lewej strony, mając skały za sobą jako ewentualne schronienie.
Jako rzekłeś tak się stało. Z każdym kolejnym krokiem słyszałeś coraz wyraźniej ciężki oddech stwora, który stopniowo przechodził w grzmot. Kątem oka dostrzegałeś także resztki sprzętu, kończyn, a nawet pojazdów, zalegających w nieładzie w różnych miejscach jaskini - część przy ścianach, część na środku, część wdeptana w ziemię. Jak najostrożniej pokonałeś połowę dystansu, zostawiając człowieka i Tuskena, który trząsł się jak osika, i poszedłeś dalej jeszcze ostrożniej. Metr, dwa, pięć... Krayt sapnął po raz kolejny, wciągnął głośno powietrze w swe ogromne płuca... I nagle otworzył oko.
Zamarłem w miejscu niczym słup soli.
Bestia musiała wyczuć intruzów! Niech to szlag.
Czekam tak bez najmniejszego ruchu na ruch smoka. Jestem gotowy użyć mocy by, jak by co, odskoczyć.
Adrenalina tryskała ci uszami. Krayt uniósł łeb, wciągnął powietrze jeszcze dwa razy (myślałeś, że ciebie też wessie do nosa) i ciężko wstał, obracając się do wyjścia. Pod jego łapskami ziemia dudniła tak bardzo, że jeszcze trochę a podskoczyłbyś od wstrząsu. Gdy bestia zrobiła krok na przód, mijając w połowie miejsce, w którym byłeś, usłyszałeś dziki skowyt przerażenia i dostrzegłeś uciekającego w panice Tuskena. Krayt zaryczał gniewnie, ze stropu posypały się skały, a ty odruchowo zakryłeś uszy przed bolesną dawką decybeli.
Chroniąc bębenki przed hałasem staram się nie dostać w głowę odłamkiem skalnym.
Widząc na co się zanosi, postanawiam zrobić następującą akcję. Kiedy tylko skończy się ryk, przyśpieszam swoje ruchy, następnie używając skoku mocy, próbuję wylądować na szyi gada.
Znalazłeś się w sytuacji o tyle karkołomnej, co szczęśliwej. Krayt, najwyraźniej pochłonięty wściekaniem się, dobudzaniem, ryczeniem i pogonią za spieprzającym w podskokach Tuskanem, nie poczuł - jak dotąd - że znalazłeś się na jego wielkim karku.
Siedząc na jego karczychu, lewą ręka trzymam się czego się da, by nie spaść z szarżującego potwora.
Prawą ręką sięgam do paska i dobywam miecz.
Staram się wbić ostrze prosto w czubek głowy, tak by dotarło do mózgu.
Chwycić nie było się specjalnie czego, może poza rogami na czubku łba stwora. Jak najszybciej wbiegłeś na środek jego czaszki z całej siły wraziłeś miecz jak najgłębiej.
Krayt wydarł się infernalnie i w bólu zrzucił cię gwałtownie. Amortyzując upadek ze sporej wysokości odtoczyłeś się wgłąb jaskini. Smok jednak miał bardzo mały mózg, bardzo grubą czaszkę albo bardzo dużą żywotność, bo nie wyglądał na zdychającego. Wręcz przeciwnie, wściekły, przestraszony i szalejący z bólu darł się ogłuszająco i miotał w kółko po jaskini, obijając cielskiem, ogonem i łbem po ścianach i stropie, sprawiając, że cała jaskinia zaczęła się walić po kawałku.
Widząc do czego prowadzi działanie smoka, staram się za pomocą Mocy poruszać wbitym mieczem, tak by zrobił spustoszenie w czaszce stwora. Kilka ruchów w przód i tył, kilka kulistych później w lewo i prawo itd.