W istocie, nie wiadomo po co, bo Tuskanie nie byli w stanie albo nie chcieli rozumieć wspólnej mowy, ani też żadnego z cywilizowanych języków. Gdy zbiegałeś w dół granaty wybuchały tuż za twymi stopami, obsypując plecy piaskiem, a pociski latały wszędzie wokół. Chwilę później wszędzie wokół latały także poobcinane kończyny Ludzi Piasku, a także oni sami, wyrzucani w powietrze siłami twych ciosów lub szybkimi technikami Mocy. Jednak choć nie byli godni nawet nazwania przeciwnikami, to ich nieustanny napływ w połączeniu z bezlitosnym skwarem zaczynał dawać się we znaki twym barkom, bicepsom, ramionom... Po kilku ciągnących się nieskończenie sekundach miałeś wrażenie, że musiałeś rozbić się w jakimś przeklętym rojowisku tych szmatławców, bo ciągle napływali zza wydmy. Położyłeś kolejnych dwóch, trzech, czwarty o mało co nie dosięgnął cię bronią, za co bezlitośnie wymierzyłeś mu karę. W pewnym momencie zbłąkany i słaby pocisk trafił cię w bark, zadając więcej bólu niż faktycznej szkody i wytrącił cię z rytmu, efektem czego najbliższy ci Tuskan uderzył cię kolbą w twarz.
Wtedy poczułeś, jak twoja furia staje się gorętsza od słońc tej pustyni.
Zawrzała we mnie wściekłość.
Takie ścierwo, takie kupy gówna odziane w szmaty.
Pożałują że wyszli ze swoich śmierdzących nor.
Pożałują że spotkali na swojej żałosnej drodze Zhaffa Weavera.
Napędzany niezwykle silną furią, przyśpieszam swoje ruchy. Wyrzucam w górę trzymane miecze, po czym dobywam trzeciego. Wykorzystuję wirująca wokoło moc, by wyrzucone miecze zaczęły falująco tnąc wszystko wokoło mnie.
Tworzą tą makabryczną scenę posuwam się naprzeciw moim wrogom, odbijając i dobijając tych którzy mieli na tyle szczęścia (lub i nie) by wyjść żywo z objęć wirującej śmierci.
Pierwsza runda mieczy po okręgu - z pierwszych pięciu Tuskanów zrobiło się dziesięciu, mnożąc (a raczej dzieląc) dokładnie w połowie każdego z nich.
Druga runda - kolejnych pięciu na widok losu poprzednich wykonało taktyczny odwrót, lecz zanim zdążyli odbiec daleko, do ucieczki pozostały im tylko ręce, którymi grzebali w piachu jak spanikowane robaki.
Trzecia runda - robaki straciły także głowy, a bez nich nie w głowie była im dalsza ucieczka.
Ośmiu znajdujących się wyżej Tuskanów otworzyło ogień w twoim kierunku. Sześciu padło od własnych pocisków.
Widząc jak pada sześciu strzelców, zatrzymałem wirujące ostrza i posłałem je w kierunku przeciwników.
Kiedy się z nimi uporam, wychylam się zza wydmy by sprawdzić ile kolejnych Tuskenów nadciąga.
Może i kroję ich jak marcheweczki, ale każde siły mają swój kres, trzeba pomyśleć nad taktycznym odwrotem.
Gdy robiłeś szaszłyki z dwóch pozostałych Tuskenów, zza wydmy nadciągnęło kolejnych dziesięciu. Stanąwszy na jej szczycie zobaczyli rozmiary pobojowiska. Jeden z nich wydał głośny okrzyk, po czym wszyscy położyli broń na ziemi i... padli przed tobą na kolana, najwyraźniej oddając ci coś na kształt hołdu.
Wiedząc że i tak mnie nie zrozumieją, powiedziałem.
- Przyszli po rozum do głowy?
Napawając się tak swoją potęgą, oraz tym że jednym skinieniem nadgarstka mogę zakończyć marny żywot człowieka piasku, stoję i czekam na rozwój wydarzeń.
Co prawda zatrzymuję wirujące miecze łapiąc je w locie oraz chowając trzeci, ale nie przestaję być czujny.
Kolejni Ludzie Piasku pojawiali się i kłaniali przed tobą. Jeden z nich przyprowadził ze sobą banthę, a następnie na klęczkach, pochrapując żałośnie, zaczął pełznąć w twoim kierunku.
- ich argh! Yram! Ranta, Ranta! - odkwiczał posłusznie Tusken, mówiąc, byś dosiadł banthy.
Pamiętałeś, że banthy były dla Tuskanów święte. Najwyraźniej te robaki wybrały cię właśnie na swego wodza, boga, czy cokolwiek tam mieli.
Chowając miecze, podchodzę do włochatego monstrum. Dotykam jego boku lewą ręką po czym jednym susem wskakuję na jej grzbiet.
Co ma być to będzie, zawsze mogę jeszcze trochę pomachać mieczami.
Sygnalizuję głową by ruszać.
Bantha zamruczała po swojemu i prowadzona przez dwóch Ludzi Piasku ruszyła przed siebie powoli, strasznie śmierdząc.
Grupa około dwudziestu Tuskanów, którzy - jak okazało się gdy wreszcie wspiąłeś się na tę zasraną wydmę - rozbili sobie przenośny obóz w miejscowej piaskowej dolinie, otoczyła cię zwartą grupą i wraz z drugą banthą maszerowała w bliżej nieokreślonym kierunku, w całkowitym milczeniu.
Tylko piasek i dwa słońca zdawały się być niewzruszone absurdem całej sytuacji, prażąc niestrudzenie Morze Wydm i wszystko, co je przemierzało.
Nie znając na tyle dobrze języka Ludzi Piasku by spytać gdzie zmierzają, postanowiłem grać w ich grę.
Niczym wybraniec na śmierdzącym wierzchowcu chowam głowę pod kapturem, ręce chowam w rękawy. Opuszczam głowę i wyciszam się. Jesli tym zawrotnym tępem mamy podróżować, muszę przynajmniej na chwile odpocząć. Walka z trupami, walka z Sithem upadek na tą zapomnianą planetę, potem walka z prawie-jak-Sithem, walka z tymi łajzami. Moje siły zostały solidnie nadszarpnięte, a jeśli będę musiał zmierzyć się z kolejnymi Tuskenami, to lepiej bym był wypoczęty.
Poza tym Tuskenowie, to najmniejsze niebezpieczeństwo jakie można spotkać na tej planecie.
Kiwałeś się na grzebiecie sunącej przez piasek banthy, starając się nie zasnąć, lecz trudy ostatnich dni dały o sobie znać. Gdy się obudziłeś, pustynię zalała już różowawa poświata zachodzących powoli słońc, a upał nareszcie zelżał. Na horyzoncie majaczyło natomiast coś, co przypominało większy kompleks niskich budynków, zapewne osadę.
Rozciągam ramiona, nastawiam kark po czym przyglądam się zabudowaniom.
Zapowiada się swojsko. Pewnie przywitają mnie chlebem, solą i domowymi wypiekami...
Eh, mogłem zabrać się z tamtymi na statek, a z Humiro rozprawić się po wylądowaniu. Ale widać tak miało być, może na końcu tej śmiesznej historii okaże się ze dobrze zrobiłem. Czas pokaże.
W miarę zbliżania się do osady zobaczyłeś sylwetki jurt, ogrodzenia, strażników i pasących się banth, później zaś rozstawionych w regularnych odstępach działek strażniczych. Tuskanie prowadzili cię dziwną trasą, czasem odbijając w lewo lub w prawo, czasem idąc zupełnie prostopadle do poprzedniego kierunku i nabrałeś przekonania, że omijają rozmieszczone przez siebie miny. Z tej odległości widziałeś dobrze kolejnych kilkunastu Tuskanów znajdujących się nieopodal głównej bramy.
- Zaczyna robić się coraz ciekawiej - mówię do siebie po czym przyglądam się całej osadzie. Nie często człowiek ma okazję zobaczyć to wszystko i to jeszcze zostawszy sam zaproszony.
Osada, całkiem sporych rozmiarów, jeśli wziąć pod uwagę zajmowaną powierzchnię, składała się w głównej mierze z ciasno porozstawianych jurt i namiotów, między którymi tworzyły się zapewne małe alejki. Tyle przynajmniej zdołałeś dostrzec kątem oka z grzbiet banthy.
Gdy jednak strażnicy dostrzegli, że dosiadasz ich świętego zwierzęcia, podnieśli raban i broń, odpowiedzią na co było jeszcze większe larum ze strony twej "eskorty". Jeden z "twoich" Tuskanów podbiegł do jednego ze strażników i rozpoczęła się dynamiczna debata ryków, wyć, chrząknięć i powarkiwań, wzbogacona o okazyjną gestykulację.
Postanawiam nie wykonywać żadnej akcji, na razie. Jeśli dojdzie do walki, użyje mocy by przydusić jednego z strażników, tak dla ostrzeżenia i przestrogi.
Wykwintna konwersacja dwóch Ludzi Piasku zakończyła się, a "twój" Tuskan zaprosił cię gestem być podążył za nim. Patrolujący otoczenie wokół ogrodzenia tubylcy także zaczęli zbliżać się w twoim kierunku, najwyraźniej zaciekawieni nietypową sytuacją. Jedynie działka strażnicze i łażące nieopodal banthy nie zwracały na ciebie uwagi, mucząc i srając gdzie popadnie (nie działka, banthy).
Brama do osady stanęła przed tobą otworem.