Gniew zmienił się w furię, ta zaś w napędzaną Mocą siłę. Miecz poszybował bardzo szybko i choć Huminro zdążył parować, to nie miał dość siły by uniknąć ostrza, które zraniło go w ramię, rzucając na piasek.
- Człowieku, opanuj się! Czy na tym mostku były jakieś strony? Czy Sion przejmował się kto z nas z kim walczy? - Pytał Nautolanin i jednocześnie wystrzelił kilka pocisków w kilku różnych kierunkach, jednak wszystkie na wysokości twoich nóg, które obrał za cel. - Byliśmy my i on. Tam daliśmy radę współpracować? Co się stało?
Wspomnienie starego mistrza przywołało wiele wspomnień. Napędziło mój gniew, furie.
Jednak nie tylko negatywne emocje targały moim wnętrzem. Coś mówiło do mnie, mówiło mi 'Po co to robisz? Jaki jest tego cel? Pomsta mistrza? To nie on go zabił. Likwidacja ciernia raniącego samo jądro naszej mocy? Przyjdzie na to czas kiedy indziej. Teraz są ważniejsze rzeczy. Przemyśl to...'
Tak szybko jak pojawiły się słowa w mojej głowie, tak szybko i niespodziewanie wywołały zmiany. Już miałem przystąpić do kolejnego, może i zabójczego ciosu, kiedy cały mój gniew odpłynął. Znikł, pewnie nie na zawsze. Zamiast gniewu, wypełniało mnie coś innego, nadzieja na dopełnienie zemsty i prawdziwe połączenie z Ciemną Stroną Mocy.
Padam na kolana spuszczając głowę. Miecze gładko znikają w rękojeści.
Huminro wstał, trzymając się za ramię i splunął na piach.
- No wreszcie, mózg zadziałał. - czuć było, że jest wściekły nie na żarty. - Uznajmy, że tego nie było. Przynajmniej na teraz...
Nautolianin nie chował broni.
- Czy wy wszystkie spory u siebie tak rozwiązujecie? Bo jeśli tak, to nie rozumiem czemu republika nie wygrała. Można wiedzieć o co poszło? Bo raczej nie o rozwalenie starego Sitha, który próbował nas przerobić na chodzące korpusy. No i jeśli to coś permanentnego to rozejdźmy się teraz i niech każdy szuka swojej drogi ratunku. Bo przyznam, że to nie jest najlepszy dzień, a muszę się jeszcze zająć swoim towarzyszem. A trudno mi to robić wiedząc, że w pobliżu mam biegających z mieczami maniaków.
- Nazwijmy to gorącym sporem światopoglądowym i odmiennym rozumieniem pewnych dogmatów naszej religii... - uciął szybko Huminro, odzyskując swój oficjalny, oficerski ton. - A teraz możemy chyba faktycznie pomyśleć nad tym co dalej. - dodał, wskazując ręką na niebo, na którym w oddali pojawił się jakiś statek. - To chyba twoja kompania, bo raczej nie moja - zasugerował Nautolaninowi.
Wstaję.
Szybkim ruchem przywołuję odrzucony trzeci miecz. Wszystkie gładko lądują na moim pasku. Zwracam się do Jedi.
- Jeśli jeszcze raz wpierdolisz się do sprawy która cie nie dotyczy, to przysięgam na ścierwo mojego mistrza, że tego pożałujesz - Spokojnie lecz stanowczo mówię do niego, głosem który nie jednemu przyprawi gęsią skórkę. - A co się tyczy ciebie... 'Sithcie' (z akcentem na słowo Sith) To miej się na baczności. Bo gdy nie będzie wokoło psów Jasnej strony...
Nie dokończając zdania, zakładam kaptur na głowę i udaję się w losowym kierunku. Mam nadzieję że Moc dobrze mnie pokieruje.
Spędziłem tutaj sporo czasu, więc mam nadzieję że uda mi się przeżyć.
Oba słońca planety praktycznie natychmiast rzuciły się na ciebie, gdy tylko okryłeś się swym płaszczem. Nie zwracałeś jednak na to uwagi, podobnie jak na słowa wypowiedziane za twymi plecami.
- Drugi raz wam nie przeszkodzę. - urywana wypowiedź Nautolanina szybowała gdzieś za tobą. - I jeszcze jedno - Nie jestem Jedi. Już od lat.
Czy cokolwiek cię to obchodziło?
Kolejny krok. Następny.
Najwyraźniej żaden z nich nie zamierzał zaatakować cię w plecy. Lepiej dla nich.
Kolejny krok.
Duży cień nadlatującego statku zbliżył się, nakrył cię na mgnienie oka i zniknął za twymi plecami. Słyszałeś buczenie hamowanych silników, gdy jednostka lądowała na piasku.
Następny krok na przód. Razem z kolejnym...
Obracam się przez ramię by ostatni raz spojrzeć na wynaturzone twory mocy, z którymi przyszło mi się zadawać...
Znając okrutność tego miejsca, nie przeżyję zbyt długo. Ale to nie miało znaczenia. Dopadł mnie kolejny z tych dołów, w których to wydaje mi się iż odejście mojego mistrza było przedwczesne. Tak jakby ktoś bardzo głodny kończył posiłek na przystawce.
Czuje się jakby miał się jeszcze tyle nauczyć, jednak wiem że moje szkolenie u Kilrana dobiegło niemal końca.
Co się ze mną dzieje?
Gniew wypełnia moje serce, ale nie czuję się przez to bliżej z Ciemną Stroną.
Może brakuje mi po prostu osoby na której mógłbym polegać? Kogoś kto wspomógł by mnie w ciężkiej chwili? Poradził podczas trudnej decyzji.
NIE!
To się nie godzi Shithowi. Sith nie może na nikim polegać! Musi sam dążyć do samodoskonalenia. Zdobyta potęga nie może być zasługą, nawet częściową kogoś innego.
Spoglądając przez ramię zobaczyłeś wysuwający się trap dużej jednostki, a także pojawiającego się na nim droida, niebezpiecznie podobnego do tego, z którym miałeś nieprzyjemność się spotkać... Ale ten jest chyba czerwony, tamten był szary... Nieważne.
Postanawiałeś zrobić sam cokolwiek było do zrobienia. Kirlan byłby pewnie z ciebie dumny...
Zastanawiałeś się co on zrobiłby w takiej sytuacji. Znałeś odpowiedź. Zawierzyć Mocy, sile, wytrwałości.
Co ma przyjść - przyjdzie.
Stoję na pustynnym piasku niczym mroczny posąg, patrząc jak się zbierają do odlotu. Jak omen i pieczęć wybranej drogi.
Każda sekunda nowo wybranej ścieżki utwierdzała mnie w przekonaniu że potrzebuje kontaktu z innymi. Iż droga samotnika to nie mój żywioł.
Jednak długie lata szkolenia u Kilrana dzielnie walczyły z tym przekonaniem.
- Tak wiele niepewności. Tyle pytań bez odpowiedzi. Dlaczego nie mogę być jak mistrz. Stojący jak samotny posąg, pełen siły i potęgi. Co jest ze mną nie tak?
Na twe pytania odpowiedziały jedynie nieodległe silniki wznoszącego się transportowca, wzniecającego tumany piachu nad powierzchnię pustyni.
Może te wątpliwości były dowodem na to, że wcale nie chciałeś lub nie mogłeś być prawdziwym Sithem? Może istotnie ta ścieżka życia i Mocy nie prowadziła cię tam, gdzie byś sobie tego życzył? Ale jeśli nie ta, to jaka?
Może też były one ostatecznym efektem nauk Kirlana. Nauk równie nietypowych, co sam nauczyciel, który różnił się od "standardowego" Sitha.
Może w końcu taki standard nie istniał? Czy też raczej nie był on tym, do czego w rzeczywistości chciał byś dążyć? Może zanurzony po kostki w gorącym piachu, owiewany przez żar morderczej pustyni, stałeś u progu zrozumienia innej, nowej prawdy? Prawdy, którą np. Huminro zrozumiał wcześniej niż ty?
Że wszelkie spełnienie, wyjątkowość i spełnienie, nie wynika z prostej ścieżki podążania za "standardem"?
I może właśnie tego oczekiwałby od ciebie Kirlan?
Dopadające mnie wątpliwości i pytania musiały poczekać.
Jeśli czegoś nie wykombinuje, to albo się usmażę albo zamarznę. Niezbyt pocieszające perspektywy.
Idąc tak bez celu w 'losowo wybranym kierunku' chcąc nie chcą dopadły mnie wątpliwości.
Podczas całego tego wspominania mistrza, jego nauk musiało w końcu do tego dojść.
Jak to możliwe że tak potężny Sith dał się zabić bandzie obwiesiów?! Myśląc o tym chce mi się śmiać. Może to że nie udało mi się go pomścić i całkowicie przejść na Ciemną Stronę oznacza że zawiódł w moim szkoleniu? Może nie był taki potężny za jakiego się uważał? Może gra nie jest warta świeczki?
Może po prostu pluć mi na niego?
Może powinienem polecieć z nimi?
Może powinienem zabić to ścierwo?
Może powinienem ich wszystkich pozabijać?
- KURWAAAAAAAAA! - wydarłem z płuc pierwotny okrzyk. Okrzyk pewien złości. Unosząc twarz ku słońcom, pozwalam by ich promienie ogrzały mnie przez chwilę.
Twój głos rozlał się po pustyni tak jak strumienie żaru i potu po twojej twarzy. Tym razem jednak odpowiedział ci odległy, dochodzący z nieokreślonego kierunku okrzyk, przypominający mieszankę czkania, warczenia i skrzypienia.
Odgłos, jaki wydawał tylko jeden, bardzo charakterystyczny rodzaj mieszkańców tej planety.
- Ja pierdziele - szepnąłem pod nosem na znak swojej głupoty.
Przyśpieszając kroku ruszyłem przed siebie. Lepiej być w ruchu i zastać Tuskenów, niżeli oni mieli by zastać mnie.
Przez kilka następnych minut nie usłyszałeś już nic poza wiatrem i zdążyłeś nabrać przeświadczenia, że Tuskanie oddalili się za swoimi wszawymi sprawami. Przeświadczenia, które oczywiście nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Gdy zbliżałeś się do szczytu kolejnej wydmy, jakieś 20 metrów przed tobą spod piachu wyskoczyło 7 Ludzi Piasku, rozmieszczonych po okręgu. Wszyscy zaryczeli donośnie, wygrażając ci potrząsaną nad głowami bronią, z której natychmiast potem postanowili zrobić użytek.
- Jakbym miał mało zmartwień na głowie - mówię do siebie po czym dobywam mieczy.
Staram się skrócić odległość między mną a atakującymi, biegnąć na skos do najbliższego tuskana.
Staram się jak mogę unikać pocisków ewentualnie odbijać je z powrotem.
Jak wiesz Tuskanie nigdy nie należeli do najlepszych strzelców, a ich broń do najcelniejszych. Jeden strzelił dość blisko ciebie, ale wystarczył przewrót w przód przez bark by uniknąć zagrożenia. Kolejna piątka chybiała bardziej lub mniej haniebnie. Ostatni strzelił celnie i zrobił najgorzej, bo odbiłeś jego pocisk prosto w jego obandażowany łeb.
Staram się, kiedy będzie to tylko możliwe, cisnąć jednym z mieczy w najbliższego przeciwnika.
Nie marnując czasu na finezję, chcę po prostu pozbyć się mało znaczącej przeszkody.
Pozostali Tuskanie nie stanowili żadnego wyzwania. Jeden padł od twojego miecza, trzeci postrzelił drugiego próbując trafić w ciebie, gdy tamten zerwał się by uderzyć cię kolbą, pozostali chybili cię bardziej lub mniej. Po kilku kolejnych sekundach wyłączyłeś miecze, a ciało ostatniego z nich opadało na piasek.
Żałosne. Doprawdy żałosne. Jak coś takiego może stanowić postrach pustyni?
Zza wydmy rozległ się kolejny czkający okrzyk, tym razem zwielokrotniony. Popatrzyłeś przed siebie, unosząc głowę w stronę szczytu stromizny i zobaczyłeś długi na kilkadziesiąt postaci szpaler Ludzi Piasku, wśród których niektórzy dosiadali banth.
Nie próbuję uciekać czy się skryć. Być może w jakiś pokręcony sposób to moje jedyne wybawienie.
Stoję bez ruchu niczym słup soli pomiędzy porozrzucanymi ciałami pustynnych ludzi. Co ma być to będzie. Najwyżej pomacham mieczami.
Najwyraźniej będziesz musiał pomachać i to nieźle. Cała armia Tuskenów z głośnym wyciem ruszyła na ciebie z góry. W twoim kierunku poleciało pięć granatów, kilka pocisków z broni palnej, reszta - jakichś piętnastu, dwudziestu - puściło się biegiem w dół hałdy, pokonując koślawym biegiem dzielący was dystans jakichś 80-ciu metrów.
Robię kilka kroków w tył chowając się za wydmą.
Stoję tam tak długo aż dobiegną do mnie wrogowie, następnie dobywam mieczy i nie pieprząc się z nimi, tnę.
- Jesteście tak głupi? Będę was zabijał aż nie zostanie nawet żaden stary czy chory! - krzyknąłem sam nie wiem po co.