Sesja Vena
Tak jak poprzednio, oględziny powierzchni ściany nie przyniosły rezultatu. Była tak samo kamienna, zimna i nieprzyjemna w dotyku, a zarazem równie... denerwująca? Nie chodziło o twą napędzaną pośpiechem irytację, lecz o to charakterystyczne uczucie magicznego dyskomfortu, charakterystycznego dla określonego rodzaju oddziaływań na umysł. Gdzieś tutaj musiała być iluzja. Zamknąłeś oczy i westchnąłeś z rezygnacją, a wówczas twe wsparte o ścianę ręce natrafiły na pustkę i poleciałeś lekko do przodu. Zaskoczony otworzyłeś oczy, łapiąc równowagę, ale przed tobą była wciąż tak samo niewzruszona, solidna powierzchnia skały, w którą mogłeś postukać bez najmniejszych problemów.
[ Ilustracja ]
Wysiliłeś się ile tylko mogłeś, by przełamać strukturę iluzji, jednak było z nią coś nie w porządku. Wyjątkowo złożona, praktycznie rzecz biorąc... realna. Od strony schodów dobiegł cię odgłos wielu kroków oraz wykrzykiwanych inkantacji.
- Szybciej! Idź! - krzyknął Jafaar, samemu zaczynając coś, co chyba już dzisiaj słyszałeś. Nie było czasu na medytacje, westchnąłeś, zamknąłeś oczy i postąpiłeś do przodu, chcąc przełamać iluzję, czymkolwiek by nie była.
Jakaś część ciebie spodziewała się zimnego, twardego uderzenia twarzy o skałę, jednak niemal bez problemu znalazłeś się po drugiej stronie. Niemal, bo samo przejście trwało zaskakująco długo, czego nie można było tłumaczyć działaniem tej iluzji. Dopiero co jednak doświadczałeś podobnej sensacji, wiedziałeś więc, że to Jafaar ponownie zatrzymał czas w starciu z waszymi prześladowcami.
Zaraz też pojawił się za tobą, blady jak ściana, o którą wsparł się chwiejnie.
- To nic... nie da. Zaraz i tak przejdą... za nami. Nie zdołam... muszę odpocząć... - mówił przerywanym, pełnym zmęczenia głosem, ciężko łapiąc powietrze. - Możesz jakoś... zatrzymaj ich... Iluzja... powinieneś sobie poradzić...
Wysiliłeś się ile tylko mogłeś, by przełamać strukturę iluzji, jednak było z nią coś nie w porządku. Wyjątkowo złożona, praktycznie rzecz biorąc... realna. Od strony schodów dobiegł cię odgłos wielu kroków oraz wykrzykiwanych inkantacji.
- Szybciej! Idź! - krzyknął Jafaar, samemu zaczynając coś, co chyba już dzisiaj słyszałeś. Nie było czasu na medytacje, westchnąłeś, zamknąłeś oczy i postąpiłeś do przodu, chcąc przełamać iluzję, czymkolwiek by nie była.
Jakaś część ciebie spodziewała się zimnego, twardego uderzenia twarzy o skałę, jednak niemal bez problemu znalazłeś się po drugiej stronie. Niemal, bo samo przejście trwało zaskakująco długo, czego nie można było tłumaczyć działaniem tej iluzji. Dopiero co jednak doświadczałeś podobnej sensacji, wiedziałeś więc, że to Jafaar ponownie zatrzymał czas w starciu z waszymi prześladowcami.
Zaraz też pojawił się za tobą, blady jak ściana, o którą wsparł się chwiejnie.
- To nic... nie da. Zaraz i tak przejdą... za nami. Nie zdołam... muszę odpocząć... - mówił przerywanym, pełnym zmęczenia głosem, ciężko łapiąc powietrze. - Możesz jakoś... zatrzymaj ich... Iluzja... powinieneś sobie poradzić...
Iluzje to nie moja specjalność, ale z nożem na gardle będzie trzeba coś wymyślić.
Może zamiast kombinować z samą iluzją, powinienem sprowadzić tutaj swego rodzaju aurę. Aurę, która uniemożliwi rozpoznanie samej iluzji. Skoro ta jest dobrze zrobiona, i trudną ją znaleźć nawet bez żadnej innej przeszkody.
Zaczynam inkantację. Staram się sprowadzić aurę zamętu, umysłowej ciemnoty, chaosu na obszar przed iluzją. Niech każdy kto tutaj wejdzie zatracił się we własnych myślach. Niech wyjście z własnego labiryntu myśli okaże się trudniejsze niżeli odkrycie iluzji.
Może zamiast kombinować z samą iluzją, powinienem sprowadzić tutaj swego rodzaju aurę. Aurę, która uniemożliwi rozpoznanie samej iluzji. Skoro ta jest dobrze zrobiona, i trudną ją znaleźć nawet bez żadnej innej przeszkody.
Zaczynam inkantację. Staram się sprowadzić aurę zamętu, umysłowej ciemnoty, chaosu na obszar przed iluzją. Niech każdy kto tutaj wejdzie zatracił się we własnych myślach. Niech wyjście z własnego labiryntu myśli okaże się trudniejsze niżeli odkrycie iluzji.
Nie byłeś w stanie jasno określić efektu, jaki twe zaklęcie wywarło na samej iluzji, miałeś natomiast pewność, że przestrzeń tuż za nią stała się zmyślną, niezwykle skomplikowaną pułapką. Przed oczyma na krótką chwilę jako żywo stanął ci obraz Lauzorila, przyglądającego się menzurce z Myślokształtem. Jafaar jednak ciągnął cię już za rękaw, ponaglając naprzód, podczas gdy iluzoryczna ściana raz po raz drżała i błyskała pod naporem forsujących ją, chwilowo bezskutecznie, zaklęć po drugiej stronie.
[ Ilustracja ]
Tym, co uderzyło cię od razu, było dojmujące zimno panujące wszędzie wokół. Jak dotąd nie było w tym nic dziwnego - brak dostępu światła, erozja, wilgotna skała, jednak nie do tego stopnia. Kolejna rzecz, której nie mogłeś przeoczyć, to nieco szerszy i, zdawałoby się, całkiem niedawno odnowiony korytarz, któremu mogłeś dość dobrze, choć pospieszenie, przyjrzeć się w wyczarowanym przez mistyka świetle.
Korytarz nie ciągnął się daleko w przód, więc i wędrówka nie trwała długo. Gdy dotarliście do kamiennych schodów, prowadzących oczywiście w dół, zrobiło się już naprawdę chłodno i wilgotno, na tyle, że znajdujące się tutaj dwie ścienne pochodnie piszczały co pewien czas i trzeszczały drewnem, które zdążyło nałykać się wilgoci.
Schodziliście wolniej, schodek po schodku, tym ostrożniej, że stopnie systematycznie poszerzały się, a posługiwaliście się jedynie słabnącym światłem zaklęcia. Po dobrych czterdziestu stopniach, gdy końca wciąż nie było widać, Jafaar zatrzymał się i wskazał na stopień przed wami. Znajdowały się tam niewyraźne, namalowane jakąś białą farbą znaki opisane linią, która ciągnęła się dalej w boki i w dół, na kolejne stopnie, prawdopodobnie sięgając ścian.
- Ideogram ochronny. - oznajmił starzec niepewnym głosem. - Zatarty, więc pewnie nieaktywny... - pochylił się tuż przed linią, wodząc ręką przed znakami, jakby przymierzając się do ich dotknięcia. Nie uczynił tego jednak. Wstał i westchnął cicho:
- Bogowie, że też nie zgłębiałem dokładniej sztuki konjuracji... Ale, jak mówiłem, zatarty. Raz się żyje. -
Z hardą miną przestawił nogę za linię run. Nic się nie stało. Stał tak dwie sekundy i postąpił kolejny krok. Również nic.
Przeszedłeś za nim. Nie wiedziałeś jak wielkie jest pomieszczenie, w którym się znaleźliście, bo żadna z pochodni nie oświetlała ani jednej ściany, a nie zamierzaliście oddalać się w mrok. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kroków dalej - kolejna linia z kolejnymi znakami, tym razem jednak było ich znacznie więcej, a ich wzory były jeszcze bardziej wymyślne. Gdy zbliżyliście się do niej, ta zajaśniała nagle, choć krótko, i zaraz potem przygasła. Tak samo jak światło wyczarowane przez Jafaara.
[ Ilustracja ]
Tym, co uderzyło cię od razu, było dojmujące zimno panujące wszędzie wokół. Jak dotąd nie było w tym nic dziwnego - brak dostępu światła, erozja, wilgotna skała, jednak nie do tego stopnia. Kolejna rzecz, której nie mogłeś przeoczyć, to nieco szerszy i, zdawałoby się, całkiem niedawno odnowiony korytarz, któremu mogłeś dość dobrze, choć pospieszenie, przyjrzeć się w wyczarowanym przez mistyka świetle.
Korytarz nie ciągnął się daleko w przód, więc i wędrówka nie trwała długo. Gdy dotarliście do kamiennych schodów, prowadzących oczywiście w dół, zrobiło się już naprawdę chłodno i wilgotno, na tyle, że znajdujące się tutaj dwie ścienne pochodnie piszczały co pewien czas i trzeszczały drewnem, które zdążyło nałykać się wilgoci.
Schodziliście wolniej, schodek po schodku, tym ostrożniej, że stopnie systematycznie poszerzały się, a posługiwaliście się jedynie słabnącym światłem zaklęcia. Po dobrych czterdziestu stopniach, gdy końca wciąż nie było widać, Jafaar zatrzymał się i wskazał na stopień przed wami. Znajdowały się tam niewyraźne, namalowane jakąś białą farbą znaki opisane linią, która ciągnęła się dalej w boki i w dół, na kolejne stopnie, prawdopodobnie sięgając ścian.
- Ideogram ochronny. - oznajmił starzec niepewnym głosem. - Zatarty, więc pewnie nieaktywny... - pochylił się tuż przed linią, wodząc ręką przed znakami, jakby przymierzając się do ich dotknięcia. Nie uczynił tego jednak. Wstał i westchnął cicho:
- Bogowie, że też nie zgłębiałem dokładniej sztuki konjuracji... Ale, jak mówiłem, zatarty. Raz się żyje. -
Z hardą miną przestawił nogę za linię run. Nic się nie stało. Stał tak dwie sekundy i postąpił kolejny krok. Również nic.
Przeszedłeś za nim. Nie wiedziałeś jak wielkie jest pomieszczenie, w którym się znaleźliście, bo żadna z pochodni nie oświetlała ani jednej ściany, a nie zamierzaliście oddalać się w mrok. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kroków dalej - kolejna linia z kolejnymi znakami, tym razem jednak było ich znacznie więcej, a ich wzory były jeszcze bardziej wymyślne. Gdy zbliżyliście się do niej, ta zajaśniała nagle, choć krótko, i zaraz potem przygasła. Tak samo jak światło wyczarowane przez Jafaara.
- Arsenał obronny tego zasranego lochu chyba się nie wykończy - Powiedziałem przyglądając się kolejnej przeszkodzie na mojej drodze. - Zastanawiam się jakie właściwości ma ten tutaj.
Iluzja to była jedna rzecz, raczej większej krzywdy jako taka nie przyniesie, ale takie takie glify potrafiły rozerwać nieostrożnego człowieka na strzępy. I to była tylko jedna z możliwości. Jedna, dość szybko śmierć. Nie wspomnę o innych, bardziej "bólotwórczych" właściwościach.
- Do diabła,jak my mamy to przejść z pogonią na ogonie? Unieszkodliwienie tych wszystkich glifów zajmie nam wieki - Musi być jakiś sposób. Może spróbować iść ostrożnie, i spróbować nie uaktywnić żadnego.
Iluzja to była jedna rzecz, raczej większej krzywdy jako taka nie przyniesie, ale takie takie glify potrafiły rozerwać nieostrożnego człowieka na strzępy. I to była tylko jedna z możliwości. Jedna, dość szybko śmierć. Nie wspomnę o innych, bardziej "bólotwórczych" właściwościach.
- Do diabła,jak my mamy to przejść z pogonią na ogonie? Unieszkodliwienie tych wszystkich glifów zajmie nam wieki - Musi być jakiś sposób. Może spróbować iść ostrożnie, i spróbować nie uaktywnić żadnego.
Jafaar już otwierał usta, by odpowiedzieć na twe pytanie, lecz wtem usłyszeliście rytmiczne echo zbliżających się kroków. Zaskoczony tyleż samo, co zaniepokojony odskoczyłeś odruchowo o krok, a mistyk mocniej ścisnął kostur, chwytając go obiema rękami.
Na samych krańcach kręgu światła dawanego przez zaklęcie starca pojawiła się postać. Nie widziałeś dokładnie, stała o dobre dziesięć kroków od was. Długie, ciemne szaty, toga lub coś podobnego, chyba mężczyzna, chyba człowiek...
- Do diabła. Zaiste... - ozwał się spokojnie dźwięcznym, niskim głosem.
[ Ilustracja ]
Pochodnie rozmieszczone na ścianach koncentrycznie w równych odstępach zapaliły się nagle, rozświetlając swym blaskiem całe pomieszczenie. To było naprawdę imponujących rozmiarów, na pierwszy rzut oka dałbyś mu pięćdziesiąt metrów średnicy. Na jego przeciwległym końcu widziałeś kilkoro drzwi przeróżnych rozmiarów i kształtów, rzędy regałów, stołów, kilkanaście obrazów, niewyraźny kształt przypominający zawieszoną na stojaku zbroję i niskie, szerokie podium z kamienną katedrą.
Okrąg magicznych znaków przed którym staliście tworzył szczelny pierścień o średnicy jakichś dziesięciu metrów, nakreślony na połyskliwie gładkiej powierzchni kamiennej posadzki.
Mogłeś teraz lepiej przyjrzeć się stojącej przed wami postaci. Mężczyzna o krótkich włosach i nieludzko bladej cerze, noszący czarną, prostą, choć w jakiś sposób niebywale kunsztowną togę z szerokimi, długimi rękawami, sięgającą samej ziemi. Jego oblicze nie miało wieku, choć i tak było starsze od wszystkiego, co kiedykolwiek widziałeś. Przypominał ci wampira z popularnych przedstawień dla dzieci i prostaczków, lecz w nim samym nie było nic z ordynarnego straszydła, jedynie nieludzko zimny spokój. I oczy. Oczy, w które mimo wszelkich starań nie byłbyś w stanie dłużej patrzeć, nawet gdybyś chciał.
- A cóż tu robicie, panowie magowie? Widzę, że czas was goni. I nie tylko czas...
Na samych krańcach kręgu światła dawanego przez zaklęcie starca pojawiła się postać. Nie widziałeś dokładnie, stała o dobre dziesięć kroków od was. Długie, ciemne szaty, toga lub coś podobnego, chyba mężczyzna, chyba człowiek...
- Do diabła. Zaiste... - ozwał się spokojnie dźwięcznym, niskim głosem.
[ Ilustracja ]
Pochodnie rozmieszczone na ścianach koncentrycznie w równych odstępach zapaliły się nagle, rozświetlając swym blaskiem całe pomieszczenie. To było naprawdę imponujących rozmiarów, na pierwszy rzut oka dałbyś mu pięćdziesiąt metrów średnicy. Na jego przeciwległym końcu widziałeś kilkoro drzwi przeróżnych rozmiarów i kształtów, rzędy regałów, stołów, kilkanaście obrazów, niewyraźny kształt przypominający zawieszoną na stojaku zbroję i niskie, szerokie podium z kamienną katedrą.
Okrąg magicznych znaków przed którym staliście tworzył szczelny pierścień o średnicy jakichś dziesięciu metrów, nakreślony na połyskliwie gładkiej powierzchni kamiennej posadzki.
Mogłeś teraz lepiej przyjrzeć się stojącej przed wami postaci. Mężczyzna o krótkich włosach i nieludzko bladej cerze, noszący czarną, prostą, choć w jakiś sposób niebywale kunsztowną togę z szerokimi, długimi rękawami, sięgającą samej ziemi. Jego oblicze nie miało wieku, choć i tak było starsze od wszystkiego, co kiedykolwiek widziałeś. Przypominał ci wampira z popularnych przedstawień dla dzieci i prostaczków, lecz w nim samym nie było nic z ordynarnego straszydła, jedynie nieludzko zimny spokój. I oczy. Oczy, w które mimo wszelkich starań nie byłbyś w stanie dłużej patrzeć, nawet gdybyś chciał.
- A cóż tu robicie, panowie magowie? Widzę, że czas was goni. I nie tylko czas...
- Zwiedzamy - Odpowiadam z sarkazmem. Staram się pozbyć dziwnego uczucia względem nowo przybyłego. Jeśli taka drobnostka pokonuję moją znakomitą wolę, to o jakiejkolwiek walce można zapomnieć. Najlepiej się poddać...
Staram się stworzyć w głowie barierę ochronną, barierę mentalną i magiczną. Skupienie i silna wola to są główne atuty maga. Bez tego jestem bezbronny, bezużyteczny, bezwartościowy.
Staram się stworzyć w głowie barierę ochronną, barierę mentalną i magiczną. Skupienie i silna wola to są główne atuty maga. Bez tego jestem bezbronny, bezużyteczny, bezwartościowy.
Skryłeś się za tarczą własnej siły woli, kumulując w umyśle magiczną energię, jednak nie zmieniło to niepokoju, jaki czułeś na widok swego rozmówcy.
- Zwiedzacie? Ach, zaiste... - powtórzył tonem sugerującym, że przyjął tę deklarację zupełnie poważnie. - Nasz gospodarz niechybnie zechce pokazać wam i inne atrakcje pozostałych kazamatów, nie będę tedy wam przeszkadzał w rzeczonym zwiedzaniu i oczekiwaniu na jego przybycie.
Jafaar mocniej ścisnął kostur w rękach i wsparł go o posadzkę. Wzrok tajemniczego mężczyzny padł najpierw na kostur, potem na maga.
- Nie robiłbym tego. - stwierdził tonem oczywistości.
- Zwiedzacie? Ach, zaiste... - powtórzył tonem sugerującym, że przyjął tę deklarację zupełnie poważnie. - Nasz gospodarz niechybnie zechce pokazać wam i inne atrakcje pozostałych kazamatów, nie będę tedy wam przeszkadzał w rzeczonym zwiedzaniu i oczekiwaniu na jego przybycie.
Jafaar mocniej ścisnął kostur w rękach i wsparł go o posadzkę. Wzrok tajemniczego mężczyzny padł najpierw na kostur, potem na maga.
- Nie robiłbym tego. - stwierdził tonem oczywistości.
Gestem reki nakazuję Jafaarowi by zaniechał wszelakich akcji. Może jest jakaś inna droga z tego, może nie będzie trzeba odnosić się do przemocy. Może ten osobnik nie jest tym na co wygląda, może nie jest typem "zabije was i zgwałcę wasze ciała".
- Skoro tak mówisz, pewnie zaraz wtargnie tutaj z armią swoich przydupasów. Pewnie za chwilę dojdzie do walki, nurtuje mnie jedna sprawa. Jaką rolę ty w niej odegrasz? - Stwierdzam to co zapewne się stanie.
- Skoro tak mówisz, pewnie zaraz wtargnie tutaj z armią swoich przydupasów. Pewnie za chwilę dojdzie do walki, nurtuje mnie jedna sprawa. Jaką rolę ty w niej odegrasz? - Stwierdzam to co zapewne się stanie.
- Cóż... Najprawdopodobniej będę stał tu bezczynnie i przyglądał się masakrze. Choć bardziej prawdopodobne, że rozkażą wziąć was żywcem i przesłuchać na torturach. - zacmokał, unosząc brwi, lecz jego twarz nie nabrała przy tym wyrazu. - Z tym miejscem wbrew mej woli wiążą mnie pewne zaklęcia, zaś w związku z tym z jego władcą - pewne umowy. Nie mogę zadziałać na szkodę Clovisa Greystöra, a zatem pomóc wam... Choć... - wbił w ciebie swoje świdrujące spojrzenie - istnieje pewna opcja dla jednego z was. Tylko jednego. I tylko, jeśli dobijemy targu w trybie natychmiastowym. Sami rozumiecie, że po waszej śmierci zbyt wiele już wam nie zaoferuję.
Zmaganie się z armią kapłanów przewodzoną przez pierdolonego pana na zamku do tego martwienie się tym... kimś, raczej do najłatwiejszych potyczek nie należy. Sama walka z demonem mogła by się łatwo zakończyć niepowodzeniem. Na takie coś nie idzie się po prostu z marszu. Nie wychodzi się z domu i nie mówi się "A zabije sobie dziś demona". Na to trzeba się kurewsko dobrze przygotować. A jeśli już zabijesz takiego, to jego "ja" wraca po prostu z powrotem do piekieł, gdzie będzie przez sto lat knuć zemstę. Szczęście ma taki śmiertelni, który po prostu nie dożyje zemsty demona.
- Intrygujące... - Odpowiadam po krótkiej chwili - Nastawiam uszu i zamieniam się w słuch.
- Intrygujące... - Odpowiadam po krótkiej chwili - Nastawiam uszu i zamieniam się w słuch.
- Jak powiedziałem, umówiłem się z lordem Greystörem na pewną wymianę usług i ta umowa, jak każda z resztą, jest dla mnie wiążąca. Jak każda umowa tak i ta posiada jednak pewne luki, o których człek niewykształcony w sztuce magicznej, aczkolwiek inteligentny, wiedzieć nie może, co z pewnością obaj rozumiecie doskonale. Tak oto i ja cieszyłbym się o wiele większą swobodą w swych... kontaktach handlowych z władcą Velen, gdyby któryś z was zdołał pomóc mi w osłabieniu pewnych struktur wiążącego mnie tu zaklęcia.
- O czym konkretnie... - zaczął przez zaciśnięte zęby Jafaar, lecz demon wpadł mu w słowo.
- Och, o czymś tak trywialnie prostym i oczywistym, że aż niezręcznie mi o tym mówić. Potrzebna mi dusza jednego z was, panowie magowie. A do tego potrzeba, by jeden ofiarował mi ją, zabijając drugiego. Wówczas cała armia Velenu, Cormyru czy jak tam zwie się to obecne siedliszcze ciepłokrwistych, nie będzie w stanie nic mu zrobić. Ręczę za to.
Wychylił się nieznacznie i spojrzał nad twoim ramieniem w stronę korytarza, z którego dochodziły bardzo bliskie odgłosy kroków. Czułeś też, że ktoś przebił się przez twe pozostawione przy tajnym przejściu zaklęcie.
- Czas start. - stwierdził cicho.
- O czym konkretnie... - zaczął przez zaciśnięte zęby Jafaar, lecz demon wpadł mu w słowo.
- Och, o czymś tak trywialnie prostym i oczywistym, że aż niezręcznie mi o tym mówić. Potrzebna mi dusza jednego z was, panowie magowie. A do tego potrzeba, by jeden ofiarował mi ją, zabijając drugiego. Wówczas cała armia Velenu, Cormyru czy jak tam zwie się to obecne siedliszcze ciepłokrwistych, nie będzie w stanie nic mu zrobić. Ręczę za to.
Wychylił się nieznacznie i spojrzał nad twoim ramieniem w stronę korytarza, z którego dochodziły bardzo bliskie odgłosy kroków. Czułeś też, że ktoś przebił się przez twe pozostawione przy tajnym przejściu zaklęcie.
- Czas start. - stwierdził cicho.
Starzec spojrzał na ciebie ze zgrozą, wymierzając w ciebie wężową głowę trzonka laski.
- Czyś ty ze szczętem oszalał? Chcesz paktować z jakimś piekielnym pomiotem?! Przyjrzyj mu się, to przecież diabeł! Musimy go zabić, jeśli chcemy żyć, nie układać się z nim na jego warunkach! - wykrzyczał ostatnie słowa, cofając się od ciebie o dwa kroki.
- Czyś ty ze szczętem oszalał? Chcesz paktować z jakimś piekielnym pomiotem?! Przyjrzyj mu się, to przecież diabeł! Musimy go zabić, jeśli chcemy żyć, nie układać się z nim na jego warunkach! - wykrzyczał ostatnie słowa, cofając się od ciebie o dwa kroki.
- Jeśli nawet jakoś go pokonamy, myślisz że będziemy w stanie pokonać resztę tego tałałajstwa? Przecież tutaj zaraz będzie się roiło od straży i chędożonych kapłanów. Dasz radę całemu oddziałowi spieranemu przez boskie zaklęcia? Czy jesteś pierdolonym Elimsterem? Może jak nie patrzyłeś jakiś bóg uczynił cię swoim awatarem? - Lekko podenerwowany wypluwam swoje słowa w twarz mistyka.
- Dość! Nie będę dalej tego słuchał! Mistrz zauroczeń łapiący się na bajeczki o handlu duszami z demonem!!! - przekrzyczał cię, uderzając o posadzkę wężową laską, której rzeźbione oczy roziskrzyły się na fioletowo, zaś sam Jafaar spojrzał na stojącego tuż obok was demona i właśnie otwierał usta.
- Czasem tak trzeba, dobry Jafaarze. Dobry mag musi wiedzieć kiedy podjąć ryzyko... - Po skończeniu mego zdania, atakuję mistyka. Rozpoczynam inkantację czaru. Mam zamiar złamać obronę magiczną Jafaara, później wysłać oszałamiającą falę. Chcę by moje zaklęcie wprowadziło, jak to zazwyczaj bywało, zamęt i spustoszenie w umyśle maga. Zdeptać go, wejść z buciorami tam gdzie nikt nie powinien wchodzić.
[ WARNING!!!! ]
Przedarłeś się przez niespodziewaną mieszaninę zaskoczenia, gniewu i strachu, nie stanowiącą większej przeszkody dla twojej ingerencji. Twój rozdwojony w tym momencie wzrok widział, jak starzec upada pod naporem gwałtownego uderzenia, podobnie jak upadały kolejne warstwy ochronne jego woli. Byłbyś w stanie wedrzeć się jeszcze głębiej, aż do kompletnej dominacji umysłu, lecz nagle coś wyssało cię na zewnątrz z jego świadomości. Znałeś to uczucie i wiedziałeś, że oznacza tylko jedno - śmierć kontrolowanego obiektu. Jednak nie ty zabiłeś Jafaara.
Zobaczyłeś, że stojący obok demon wyciąga w waszą stronę dłoń, w którą wnika efemeryczne widmo o humanoidalnym kształcie. Stało się dla ciebie jasne, że dusza Jafaara nieprędko, jeśli w ogóle, zazna spokoju.
Wtedy usłyszałeś świst.
Ostry dźwięk bełtu tnącego powietrze z ogromną prędkością. W nie do końca jasny sposób czułeś, że pocisk kieruje się w twoją stronę, gdy przestrzeń wokół ciebie rozświetliła się szklistą poświatą, od której bełt odbił się, nie czyniąc ci żadnej krzywdy. Kilka metrów dalej, na wysokości schodów, dostrzegłeś złożonego do strzału lorda Greystöra, z kuszą złożoną wzdłuż ramienia.
- Och, lordzie Greystör, jestem pewien, że znajdziemy lepsze sposoby na pozyskiwanie informacji. - rozbrzmiał gawędziarski ton demona, który właśnie opuścił wyciągniętą przed momentem rękę. - Mistrz Koell przysłużył się naszej sprawie, nieco przypadkowo, ale fakt pozostaje faktem, w zamian za co zagwarantowałem mu, że nie spotka go żadna krzywda.
Zrobił dwa kroki wprzód i po sekundzie wahania przeszedł przez linię run mniejszego okręgu.
- A przecież my, wysoko urodzeni, dotrzymujemy słowa. Nieprawdaż, lordzie Greystör?
- Tja... Przeważnie, czarcie. - Powiedział beznamiętnie. Jego mina nie wyrażała absolutnie niczego. Przez krótszą milczał. - Nie... Nie wydaję mi się. Problem w tym, że mam już konkretne plany, co do tego chłystka. Nie widzę żadnych argumentów, aby je zmieniać. To, że poszedł z Tobą na jakiś układ traktuje jako policzek, bo kurewsko nie toleruje samowolki na moim terenie. - Zwrócił się do ciebie. - Ośmieszyłeś mnie i zamordowałeś z zimną krwią kilku moich dobrych ludzi, magiku. Mam w planach delikatne tortury, a następnie chlasnę łapska za impertynencję. Potem wypuszczę ciebie wolno, bo egzekucja posłańca na lordowskich włościach kiepsko wygląda w kronikach i tworzy mnóstwo zbędnej papierkowej roboty. Poczuj się wyróżniony.
Demon zacmokał z udawanym niesmakiem.
- Ależ ależ, milordzie, cóż to za maniery? Takie bezpardonowe barbarzyństwo nie jest zgoła konieczne. Pomijając fakt, że nie jest też do końca możliwe, gdyż obiecałem mistrzowi Koellowi wyjście z tej opresji zdrowo i cało w zamian za pomoc, w zyskaniu nieocenionego źródła informacji. A zanim...! - uniósł dłoń, gdy ty tamten otwierał usta do komentarza - zaczniesz swój wywód o mej impertynencji i samowoli, zechciej ocenić owe źródło, będące teraz w stu procentach do dyspozycji mojej... A więc i twojej.
Pstryknął palcami, a obok leżącego na podłodze bez przytomności (i najwyraźniej bez ducha) mistyka pojawiło się mgliste widmo Jafaara, spoglądające nieobecnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Demon uśmiechnął wyjątkowo odrażająco i diabelnie. Widocznie od dawna nie miał żadnej duszy do zabawy, a fakt zyskania takowej właśnie teraz, dodatkowo należącej dopiero co do całkiem starego i wprawnego maga, musiał wyraźnie przypasować jego.. apetytom. Drgnąłeś mimochodem, gdyż właśnie dotarło do ciebieo, na co tak naprawdę pozwoliłeś.
Greystör pokiwał z aprobatą na ten makabryczny widok i opuścił kuszę. - Ty przebiegły skurwysynie. - Popatrzył na ducha Jafaara krytycznym okiem, jakby oceniał futrzany płaszcz na sklepowym manekinie. - Czy on może gadać? Jest zależny od twojej woli? Oszczędziłoby mi to wiele czasu i trudów.
Demon potwierdził skinieniem głowy.
- Może wydawać dźwięki, mówić, rozumować. Jest pełną świadomością osobnika, którym dusza była za życia. I tak. Jest całkowicie podległy mej woli. - oznajmił dobitnie w sposób, który jednoznacznie uzmysłowił ci oczywistą myśl, że absolutnie nigdy nie chciałbyś być zależny od jego woli. - Pytaj zatem o cokolwiek zechcesz.
SPOILER
Przedarłeś się przez niespodziewaną mieszaninę zaskoczenia, gniewu i strachu, nie stanowiącą większej przeszkody dla twojej ingerencji. Twój rozdwojony w tym momencie wzrok widział, jak starzec upada pod naporem gwałtownego uderzenia, podobnie jak upadały kolejne warstwy ochronne jego woli. Byłbyś w stanie wedrzeć się jeszcze głębiej, aż do kompletnej dominacji umysłu, lecz nagle coś wyssało cię na zewnątrz z jego świadomości. Znałeś to uczucie i wiedziałeś, że oznacza tylko jedno - śmierć kontrolowanego obiektu. Jednak nie ty zabiłeś Jafaara.
Zobaczyłeś, że stojący obok demon wyciąga w waszą stronę dłoń, w którą wnika efemeryczne widmo o humanoidalnym kształcie. Stało się dla ciebie jasne, że dusza Jafaara nieprędko, jeśli w ogóle, zazna spokoju.
Wtedy usłyszałeś świst.
Ostry dźwięk bełtu tnącego powietrze z ogromną prędkością. W nie do końca jasny sposób czułeś, że pocisk kieruje się w twoją stronę, gdy przestrzeń wokół ciebie rozświetliła się szklistą poświatą, od której bełt odbił się, nie czyniąc ci żadnej krzywdy. Kilka metrów dalej, na wysokości schodów, dostrzegłeś złożonego do strzału lorda Greystöra, z kuszą złożoną wzdłuż ramienia.
- Och, lordzie Greystör, jestem pewien, że znajdziemy lepsze sposoby na pozyskiwanie informacji. - rozbrzmiał gawędziarski ton demona, który właśnie opuścił wyciągniętą przed momentem rękę. - Mistrz Koell przysłużył się naszej sprawie, nieco przypadkowo, ale fakt pozostaje faktem, w zamian za co zagwarantowałem mu, że nie spotka go żadna krzywda.
Zrobił dwa kroki wprzód i po sekundzie wahania przeszedł przez linię run mniejszego okręgu.
- A przecież my, wysoko urodzeni, dotrzymujemy słowa. Nieprawdaż, lordzie Greystör?
- Tja... Przeważnie, czarcie. - Powiedział beznamiętnie. Jego mina nie wyrażała absolutnie niczego. Przez krótszą milczał. - Nie... Nie wydaję mi się. Problem w tym, że mam już konkretne plany, co do tego chłystka. Nie widzę żadnych argumentów, aby je zmieniać. To, że poszedł z Tobą na jakiś układ traktuje jako policzek, bo kurewsko nie toleruje samowolki na moim terenie. - Zwrócił się do ciebie. - Ośmieszyłeś mnie i zamordowałeś z zimną krwią kilku moich dobrych ludzi, magiku. Mam w planach delikatne tortury, a następnie chlasnę łapska za impertynencję. Potem wypuszczę ciebie wolno, bo egzekucja posłańca na lordowskich włościach kiepsko wygląda w kronikach i tworzy mnóstwo zbędnej papierkowej roboty. Poczuj się wyróżniony.
Demon zacmokał z udawanym niesmakiem.
- Ależ ależ, milordzie, cóż to za maniery? Takie bezpardonowe barbarzyństwo nie jest zgoła konieczne. Pomijając fakt, że nie jest też do końca możliwe, gdyż obiecałem mistrzowi Koellowi wyjście z tej opresji zdrowo i cało w zamian za pomoc, w zyskaniu nieocenionego źródła informacji. A zanim...! - uniósł dłoń, gdy ty tamten otwierał usta do komentarza - zaczniesz swój wywód o mej impertynencji i samowoli, zechciej ocenić owe źródło, będące teraz w stu procentach do dyspozycji mojej... A więc i twojej.
Pstryknął palcami, a obok leżącego na podłodze bez przytomności (i najwyraźniej bez ducha) mistyka pojawiło się mgliste widmo Jafaara, spoglądające nieobecnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Demon uśmiechnął wyjątkowo odrażająco i diabelnie. Widocznie od dawna nie miał żadnej duszy do zabawy, a fakt zyskania takowej właśnie teraz, dodatkowo należącej dopiero co do całkiem starego i wprawnego maga, musiał wyraźnie przypasować jego.. apetytom. Drgnąłeś mimochodem, gdyż właśnie dotarło do ciebieo, na co tak naprawdę pozwoliłeś.
Greystör pokiwał z aprobatą na ten makabryczny widok i opuścił kuszę. - Ty przebiegły skurwysynie. - Popatrzył na ducha Jafaara krytycznym okiem, jakby oceniał futrzany płaszcz na sklepowym manekinie. - Czy on może gadać? Jest zależny od twojej woli? Oszczędziłoby mi to wiele czasu i trudów.
Demon potwierdził skinieniem głowy.
- Może wydawać dźwięki, mówić, rozumować. Jest pełną świadomością osobnika, którym dusza była za życia. I tak. Jest całkowicie podległy mej woli. - oznajmił dobitnie w sposób, który jednoznacznie uzmysłowił ci oczywistą myśl, że absolutnie nigdy nie chciałbyś być zależny od jego woli. - Pytaj zatem o cokolwiek zechcesz.
Dusza męczona przez wieczność. Okropieństwo na które pozwoliłem, do którego sam się przyczyniłem nie można niczym usprawiedliwić. Ach, jak ja chciałbym czasami nie mieć sumienia. O ile świat byłby lepszy dla mnie, gdybym nie musiał patrzeć przez pryzmat bieli, czerni i szarości.
No ale cóż, stało się. Może jak zdobędę to po co tu przyszedłem, to może zdołam uratować Jafaara. Wiele moich kolegów, Czerwonych Magów wyśmiało by mnie. Zmieszali mnie z błotem, wykpili nazywając "dobrodusznym", "nieprofesjonalnym", no ale cóż począć.
Poza tym patrząc na nowe okoliczności, nie wydaje mi się bym był w stanie przeciwstawić się demonowi. Sam Pan i Władca nie był by problemem, przynajmniej nie jakimś większym. Jednak w asyście demona jego pokonanie staje się niemal niemożliwe. Myślę że nie ma innego sposobu na zdobycie księgi, jak poprzez pokonanie Lorda.
Ci dwaj podpisali jakiś kurewski pakt między sobą. Wątpię bym mógł przekonać demona by go zerwał. Nie wiem jaka była stawka tegoż paktu, nie wiem o co tu poszło. Na moje oko, pakt z magiem, z Czerwonym Magiem byłby bardziej owocny niżeli pakt z władcą Zadupiogrodu.
Oceniam moje szanse jako nikłe. Keira pewni leży pojmana w jakimś lochu. Jedyny sojusznik (jeśli mogę go tak nazwać) został oddzielony od duszy przez biesa, który ma jakieś kontakty z Władca.
Co począć? Co począć!? Ciekawe czy Leuzoril przewidział takie komplikacje.
Stoję spokojnie nie zastraszony przez gadanie Lorda. Może czas przyniesie jakieś rozwiązanie.
No ale cóż, stało się. Może jak zdobędę to po co tu przyszedłem, to może zdołam uratować Jafaara. Wiele moich kolegów, Czerwonych Magów wyśmiało by mnie. Zmieszali mnie z błotem, wykpili nazywając "dobrodusznym", "nieprofesjonalnym", no ale cóż począć.
Poza tym patrząc na nowe okoliczności, nie wydaje mi się bym był w stanie przeciwstawić się demonowi. Sam Pan i Władca nie był by problemem, przynajmniej nie jakimś większym. Jednak w asyście demona jego pokonanie staje się niemal niemożliwe. Myślę że nie ma innego sposobu na zdobycie księgi, jak poprzez pokonanie Lorda.
Ci dwaj podpisali jakiś kurewski pakt między sobą. Wątpię bym mógł przekonać demona by go zerwał. Nie wiem jaka była stawka tegoż paktu, nie wiem o co tu poszło. Na moje oko, pakt z magiem, z Czerwonym Magiem byłby bardziej owocny niżeli pakt z władcą Zadupiogrodu.
Oceniam moje szanse jako nikłe. Keira pewni leży pojmana w jakimś lochu. Jedyny sojusznik (jeśli mogę go tak nazwać) został oddzielony od duszy przez biesa, który ma jakieś kontakty z Władca.
Co począć? Co począć!? Ciekawe czy Leuzoril przewidział takie komplikacje.
Stoję spokojnie nie zastraszony przez gadanie Lorda. Może czas przyniesie jakieś rozwiązanie.