Sesja Tokara

Kolejne potwierdzenie w postaci skinienia głową poprzedziło wyjście kapitana z lochów. Spojrzawszy za nim, gdy wspinał się po kamiennych stopniach nie pozostawiając niemal żadnego echa swych kroków, zobaczyłeś jak bardzo skróciły się świece rozświetlające kazamaty. Odkąd przyszedłeś tu po rozmowie z Mefasmem i odkąd "Słodyczek" rozpoczął swe zabiegi, upłynęły dobre dwie godziny, co oznaczało, że noc jest już w pełni. Trudy i "atrakcje" minionego dnia rzuciły się na ciebie zdrętwiałym ciężarem, tym wyraźniejszym, że wyraźnie kontrastującym z nastrojem drugiego mężczyzny. Twój nadworny kat wyszedł właśnie ze swej kanciapy, poprzedzany przez wydatne brzuszysko, niemniej złowrogie i odrażające co jego właściciel, zacierając radośnie ręce i pogwizdując jakąś koślawą melodyjkę.
- Muszę przyznać, że tym razem się postaraliście. Dawno nie miałem okazji do takiej gimnastyki, a mózg mnicha przyda mi się do paru kształcących obserwacji. - uśmiechnął się do ciebie w sposób, który zawsze przyprawiał cię o pomysł wydania edyktu nakazującego katom nieustanne noszenie zakrywających twarz kapturów. - Widzę, że wiele ostatnio się dzieje. Że też o wszystkim muszę dowiadywać się ostatni...
Odpowiedz
Mquis. Obleśny i krnąbrny świniak o nieprzeciętnej inteligencji. Zaprawdę Umberlee miała duże poczucie humoru obdarowując go takim cudacznym darem, ale nigdy nie był typem człowieka, który ocenia księgi po okładkach. Mimo obrzydzenia i narastającej niechęci, cieszył się, że ma taką osobę po swojej stronie.

Trudy ostatnich dni dawały mu się we znaki. Spiski, negocjacje i zarządzanie prowincją, wysysały z człowieka skutecznie soki życiowe, a czasu na regeneracje i dobry sen niestety nie miał zbyt wiele. Nawet przejście po schodach znajdujących się w lochu sprawiało mu trudności, a raz zakręciło mu się w głowie tak mocno, że musiał przymknąć oczy, aby się nie wywrócić. Mimo wszystko nie mógł sobie pozwolić na chwile słabości, szczególnie wśród swoich ludzi. - Jesteś wolny, na razie. Dobrze się spisałeś, ale pamiętaj, że nadmierna ciekawość nie jest zbyt cenioną cnotą w Velenie. - Doskonale zdawał sobie sprawę, że "Słodyczek" będzie trzymał usta na kłódkę, zarówno o tym spotkaniu, jak i o wielu poprzednich. To była transakcja obustronna, gdyż każdy z nich miał swoje plugawe sekrety, których odkrycie stawiłoby ich w bardzo nieprzyjemnym położeniu.
Odpowiedz
Od strony lochów pożegnało cię wymowne milczenie oprawcy, od strony sali wejściowej powitał cię chłód nocnego powietrza zmieszany z wszechobecną nutą morskiego zapachu. Pokonawszy schody stanąłeś w blasku ściennych pochodni, spoglądając na strzeliste zamkowe wrota, przy których z wolna spacerowali wartownicy. Nieopodal nich dostrzegłeś też trzy znane sylwetki - jedną, mocną i wyprostowaną, poblaskującą metalem kolczugi należącej do Eskela, drugą, przyczajoną i gibką, odznaczającą się niezwykłą czujnością i ukrytą groźbą, która tak dobrze oddawała naturę "Meduz", a zwłaszcza ich kapitana. Trzecia i ostatnia nie pasowała do żadnej z dwóch poprzednich, jednocześnie nieudolnie imitując cechy obydwu. Arsenius "Wilk" Cassele, jak kazał się zwać miejscowy mistrz złodziei, swą postawą, równo przystrzyżoną bródką i długimi, falującymi włosami opadającymi na aksamitny płaszcz, przywodził na myśl odrobinę zamożniejszego plebeja, który usilnie stara się przypominać bogatego mieszczanina. Kamuflaż ten był o tyle wiarygodny, że Cassele faktycznie był nieco zamożniejszym plebejem, który nie potrafiąc osiągnąć nic wartościowego w swym ze wszech miar nędznym żywocie zdołał zebrać wokół siebie co zdolniejszych opryszków i kieszonkowców, którzy teraz nosili dumne miano złodziejskiej gildii. Teraz, lekko przygarbiony, spoglądający to na Eskela, wbijającego weń wzrok pełen chłodnej i ostrej jak brzytwa pogardy, to na Jeditta, który swym spokojem i pozornym rozluźnieniem ignorował go w całej rozciągłości, przywodził ci na myśl bardziej zmokłego szczura, niż przyczajonego węża.
Odpowiedz
Cassel od dawna był wilkiem bez zębów. Jeszcze nie tak dawno veleńska gildia kieszonkowców była słynna na cały Tethyr i wysławiła się kilkoma spektakularnymi akcjami. Tak było za czasów Ludwika "Lisa z Szarego Lasu" Breagana, który napsuł jego rodowi krwi tak mocno, że prawie przypłacił za tym głową, a dynamicznie rozwijające się miasto stałoby się pośmiewiskiem całej krainy. Zuchwałe kradzieże własności królewskiej, śmiałe włamania do magazynów z drogocennymi materiałami czy napady na lokalna śmietankę tethryską, z którą prowadził bardzo intratne interesy. Ech... raz nawet uwiódł i skradł cnotę córki vice-admirała floty królewskiej, przez co autorytet Lorda Velenu na dworze spadł na kilkanaście miesięcy do zera, a statki handlowe należące do miasta były przez analogiczny okres czasu traktowane, jakby przewoziły nie przyprawy, ale oddziały żądnych krwi mrocznych elfów. Prawda, ostatecznie wygrał ten konflikt, dzięki "Meduzom" i monetom wrzucanym do odpowiednich kieszeni, a ciało Breagana zostało ukrzyżowane w centrum miasta z lisią głową zamiast jego własnej, ale czuł do tego faceta respekt.

Cassel to jego absolutne przeciwieństwo. Facet był nikim. Niczym więcej jak psem na posyłki, którego nawet nie bały się dziewki służebne, a jego organizacja z trudem wiązała koniec z końcem. Zorganizowane, doświadczone i bezlitosne oddziały "Meduz" do spraw bezpieczeństwa wewnętrznego skutecznie tamowały jego niezbyt wygórowane ambicje. Znał praktycznie każdy jego plan i po prawdzie, czasem przymykał oczy na występki Cassela, o ile były mu na rękę. Gardził tą świnią okropnie, a szczególnie sławetnym mitomaństwem o łże-dokonaniach "Wilka" i chwaleniem się na każdym kroku, że jego pra-pra-pra-pra-dziad był namiestnikiem samego króla Tethyru. Co najwyżej mógł się poszczycić napadem na warzywny i tym, że jego dziadunio sprzątał nocnik pod namiestnikiem, ale... cóż, nie da się ukryć, że potrzebował go do swoich planów. Nieskończenie mądra Umberlee ostatnio chyba polubiła psikusy i bawiła się losem. Nie lubił tego przyznawać, ale facet cieszył się dobrą opinią u lokalnej biedoty i mieszczaństwa, kilku jego złodziejaszków miało niezły potencjał, a jego sieć znajomości oraz "lista przysług" mogła się przydać. Potrzebował ludzi nie rzucających się zbytnio w oczy, a tego czasem zakonnicy nie mogli mu zagwarantować. Poza tym nadchodzi wojna, "Meduzy" będą mu potrzebne do walki i łapania "grubszych ryb", a na dodatek wolał mieć w nim sojusznika. Koniec końców nawet kulawy i ślepy pies może zaskoczyć oraz ugryźć pańską rękę. Szczęśliwie imć Arsenius nie powinien żądać wiele, resztki z pańskiego stołu w zupełności mu wystarczą, jak na czworonoga przystało.

Uśmiechnął się półgębkiem i skierował się w stronę dworu. Ruchem ręki wskazał, żeby zacna gromadka podążała za nim. - Chodź, szczeniaczku. Mamy do pogadania.
Odpowiedz
Złodziejaszek wyprostował się i zacisnął pięści na końcach płaszcza. Widać było, że przełknął wątpliwość, czy zaoponować wobec takiego przejawu braku szacunku, ostatecznie jednak stwierdził chyba, że jest to zbyt wątpliwa kwestia, by ryzykować dla niej życie.
Niespiesznie zbliżaliście się do dworu, który piętrzył się dość posępnym konturem w atramencie nocy, rozświetlanym licznymi, małymi kleksami pochodni. Kilku gwardzistów wyprostowało się w salucie, podczas gdy cała podążająca za tobą trójka milczała, oczekując na twoje słowa.
Odpowiedz
Uparcie milczał do czasu, aż nie dotarli do jednej z prywatnych komnat. Nie chciał, aby do przypadkowych uszów sług i strażników dotarły jego plany. Poza tym był to sprytny trik negocjacyjny, ukierunkowany na zrodzenie się w myślach Cassela różnorakich, zapewne czysto nieprzyjemnych wizji, które mogły stworzyć z jego oferty niezwykle słodką i zaskakująca propozycję. Kiedy dotarli do przestronnego, delikatnie oświetlonego blaskiem świec pokoju, skinieniem dłoni nakazał swoim towarzyszom, aby zdecydowanie, acz spokojnie usadzili złodziejaszka na wygodnym, skórzanym fotelu. Nieśpiesznie podszedł do okna i zaczął podziwiać piękno veleńskiej nocy. Gwiazdy świeciły jasno, choć zapach wiatru i dziwne uczucie w kościach uparcie komunikowało go, że taki stan rzeczy może nie potrwać zbyt długo. Czas tykał. Następnie skierował się w stronę barku i hojnie, choć powoli, nalał do dwóch pucharów zawartość kryształowej karafki, której zapach i kolor zdradzał lokalną, veleńską małmazję. Podał jedno z naczyń Casselowi i powrócił do okna, gdzie kontynuował podziwianie uroków nocy. Upił łyk wina, chwilę pomieszał zawartość pucharu i rzekł w końcu. - Czy domyślasz się, dlaczego po Ciebie posłałem?
Odpowiedz
Złodziej zacisnął dłonie wokół pucharu, tak jakby upatrywał w nim tarczy zdolnej ochronić go przed atakiem.
- Nie, milordzie... - zaczął niepewnie. - Niechybnie po to, bym mógł służyć jakąś przysługą waszej lordowskiej mości...
Odpowiedz
Wziął kolejny łyk wina i rozłożył się na fotelu naprzeciwko Cassela. Przymknął na chwilę oczy, trudy ostatnich dni odbijały się na jego zdrowiu bardziej niż tego pragnął. Obiecał swojemu ciału domagającego się zasłużonego odpoczynku, że jeszcze tylko kilka godzin dzieli go od wizyty w łożu i zbawiennego snu. - Nie da się ukryć. Skoro jesteś tak świetnie zorientowany w sytuacji, to może mi rzekniesz, co mówi się na mieście na temat ostatnich poczynań naszego "umiłowanego" króla?
Odpowiedz
Cassele przełknął niepewność i popił ją kilkoma łykami wina.
- Zależy, w którym miejscu nadstawić ucha, milordzie. W porcie, weźmy na to, można słyszeć, że lord Velenu zbytnio się rozpasał, że chciał na raz ugryźć zbyt wiele i teraz jego miłość król zrobi z nim porządek. - kolejny łyk na kolejną pauzę ostudzającą nerwowość. - Ale to w większości złe języki, milordzie. Zamorscy kupcy, zwykle przygodni, którzy nieczęsto korzystają z twojej gościnności i utyskują na zaistniałą sytuację, podwyżkę cen, dodatkowe cła i tym podobne drobnostki. Inni, mam tu na myśli miejscowych, a także handlarzy często zawijających w te strony, chwalą zaradność waszej lordowskiej mości i podśmiewają się z króla, który jak zazdrosny złodziejaszek chce ukraść sukcesy zdolniejszych od siebie. - po tych słowach Cassele zmitygował się nieco, zapewne poniewczasie pojmując ironię wypowiedzianych przez siebie słów, jednak nie śmiał przerywać na dłużej. - Niektórzy mówią nawet, że twoja flota i twoi czarownicy rozniosą króla w pył, a Velen stanie się autonomicznym miastem-państwem, choć to w większości opowieści kuflowe, milordzie. Równie niegodne uwagi jak natchnione brednie szaleńców, opowiadających o zasłużonej karze dla heretyków, piratów i złodziei...
Odpowiedz
Przytaknął. - Znakomicie, czyli znasz dokładnie sprawę przed jaką stanęliśmy. Król przypomniał sobie nagle o naszym mieście i pragnie położyć swoje pazerne łapska na skarbcu Velenu, pomimo faktu, iż już od dawna dostaje solidną daninę z podatków - mowa była o sumach liczonych w kilkunastu tysiącach złotych monet, liczonych zarówno w twardej walucie, jak i dobrach materialnych. Bilanse tworzone prze jego urzędników wprawiały go w olbrzymie wręcz migreny. - Nasz umiłowany władca pragnie przejąć kontrolę na miastem, pomimo faktu, iż przed wiele dekad rodzina królewska nie kiwnęła palcem w kwestii jego rozwoju. Jesteś rodowitym mieszkańcem tej prowincji, więc doskonale wiesz, że byliśmy traktowani jak wieśniacy. Plebejusze, nad którymi nie warto pochylać głowy. Liczą, że pokłonimy się przed złocistymi zbrojami, rozpieszczonymi szlacheckim synalkami i pustymi herbami. Oddamy naszą krwawicę za garść srebrników. Tym razem jednak możnowładzy nas nie doceniają i szybko się przekonają, że siła gminu potrafi być mordercza. Rozumiesz, już niedługo staniemy do morderczej potyczki, która rozstrzygnie dalsze losy Tethyru. - szczerze się uśmiechnął - W tych ciężkich czasach potrzebujemy patriotów takich jak Ty. Ludzi, którzy znają nasze wszelakie bolączki, problemy i trudy ciężkiej pracy. Słowem, proletariat uciskany przez królestwo. Żebracy, karczmarze, przekupki, rzemieślnicy czy dumni złodzieje. Potrzebuje Waszych umiejętności, uszu oraz oczu, kiedy nadejdzie sądny dzień... I wiem, że jesteś przedstawicielem tych ludzi. - dodał po chwili.
Odpowiedz
Potok wypowiadanych przez ciebie słów wywoływał ciekawe zmiany w głowie i na obliczu mistrza złodziei. Początkowe skupienie, malujące się na nim w pierwszej połowie twego wywodu, gdy przedstawiałeś obecną sytuację polityczną, ustąpiło miejsca bezbrzeżnemu zdumieniu na dźwięk słowa "patriota" skierowanego pod jego adresem. Tuż po nim Cassele dał niewerbalny upust swej obawie, że niezrozumiałe terminy (zapewne "proletariat"), którymi operujesz względem niego, wróżą mu coś niedobrego. Na szczęście "dumni złodzieje" i "umiejętności" pozwoliły wyrwać mu się z tępego zawieszenia, dzięki czemu doszedł do siebie na tyle, by zamrugać szybko oczami i zawiesić w powietrzu służalczo-wyczekujące zapytanie:
- ... Milordzie...?
"Jak mogę ci służyć, milordzie?", "Oczywiście, milordzie, jestem przedstawicielem tych ludzi!", "Tak jest, milordzie, z chęcią wlezę ci w dupę i nadstawię własnej, zachciej jedynie wyrazić się na tyle jasno, by mój tępy, plebejski umysł zdołał pojąć naturę mej misji!" - wszystko to i jeszcze trochę więcej zapewne znajdowało się w owej urwanej apostrofie, jak też w głowie samego Arseniusa Cassele'a.
Odpowiedz
Zasmucił się - W ostatnich tygodniach zauważyliśmy zwiększoną ilość akcji wywiadowczo-dywersyjnych wymierzonych w Velen. Szpiedzy, skrytobójcy i inne, za przeproszenie waszmości, kurwy bez honoru, pałętają się na naszych niegdyś czystych i bezpiecznych uliczkach. Siłą rzeczy uświęcony Zakon Meduzy umiłowanego kapitana Jeditta, nie może mieć oko na wszystko - uśmiechnął się i wskazał na niego palcem - W tym momencie wchodzisz Ty, Arseniusie. Potrzebuje Twoich kontaktów i posłuchu wśród biedoty do wychwytywania niepożądanego elementu i niwelowania akcji nieprzyjaciela wymierzonych w serce społeczności miasta. Jakieś obce trepy pałętają się w okolicy bram czy kanałów, informujesz mnie. Ktoś zachowuje się podejrzanie, dajesz mi znak. Zmienił się wygląd uliczki, a te podejrzane beczki w okolicy rynsztoku śmierdzą saletrą, piszesz donos. Tego typu sprawy. Chcę wiedzieć wszystko, co odbiega od normy i to w codziennych raportach. Masz trzymać rękę na pulsie.

Generalnie to był jedyny sposób, żeby ustabilizować sytuację wewnętrzną Velenu. Jego oddziały są sprytne i doświadczone, jednak obecnie były zbyt rozciągnięte i eksploatowane. Siłą rzeczy nie mogły być w każdym miejscu w mieście, a podczas pełnoprawnego konfliktu z królestwem, nie mógł sobie pozwolić nawet na najmniejszą szczelinę w zbroi. Miasto musiało stanowić monolit i, co przyznawał niechętnie, Cassel mógł stanowić pewne remedium na uszczelnienie dziurki w tym pancerzu. Poza tym, nikt nie zwraca uwagi na żebraków i biedotę, a dodatkowo niektórzy mogli powiedzieć o słowo za dużo przytulając się do piersi jakiejś lokalnej kurtyzany. Chciał zagonić wroga w kozi róg, pewnego rodzaju krzyżowy ogień. Jeżeli nawet dywersanci byli sprytni, to taka przeszkoda z pewnością napsuje im krwi. Wszystko skupiało się na dekoncentracji i zaszczuciu. W końcu nawet bzyczenie muchy i użądlenie przez komara potrafi wybić z doskonałego rytmu najlepszych.

Uśmiechnął się - Oczywiście, znam dobrze zasady tego świata. Nie ma nic za darmo.- Zastanowił się -Po pierwsze... w najbliższych dniach do naszych doków zawita wiele statków, w tym pod banderą królewską. Moi strażnicy będą mieli mnóstwo roboty i nie zdołają ochronić wszystkich tych kryp przed różnorakimi okolicznościami. Powiedzmy, że w określonych miejscach i o pewnych godzinach moi dumni gwardziści mogą być potrzebni w innej części doków, jeżeli rozumiesz, o co mi chodzi... - charakterystycznie przymknął jedno oko. Następnie uśmiechnął się półgębkiem -... poza tym, co powiesz na tytuł szlachecki, jak to się wszystko w końcu skończy?
Odpowiedz
Choć dotychczasowa rozmowa przebiegała po twojej myśli, dopiero teraz zobaczyłeś wyraźnie, że trafiłeś w sam środek tarczy. Rzezimieszek otworzył szeroko oczy, w ślad których momentalnie poszły usta.
- P...panie, nie wiem c-cco... - Cassele wstał, rozmyślił się, usiadł, rozmyślił ponownie, wstał i skłonił wyjątkowo koślawym ukłonem, który w wykonaniu człowieka obeznanego z dworską etykietą mógłby uchodzić za prześmiewczy.
- Tak panie! Jestem zaszczycony! Zrobię wszystko, zaczniemy od zaraz... - wylewał z siebie potok gorących zapewnień, w których zapewne utonąłby z przejęcia, gdyby ciężka rękawica Eskela nie spoczęła na jego ramieniu w przyjacielsko-uspokajającym geście, wskazując drogę powrotną na krzesło i do zaczerpnięcia oddechu.
- Czy życzysz sobie, milordzie, byśmy doprowadzali do ciebie bardziej podejrzanych osobników? Mam człowieka w Browarze Blackthorne'a, albo w gospodzie Morgana, jeśli wasza lordowska mość uzna za stosowne...
Odpowiedz
Spodziewał się takiej reakcji. Rozentuzjazmowany złodziejaszek będzie chciał mu urządzić łowy na czarownice w mieście, aby tylko się wykazać. Chaos, który mógł się okazać tępą bronią z piekielnie ostrą rękojeścią. Czas trochę zatamować jego ambicje.

Powiedział z uśmiechem na ustach, lecz jego głos nagle ochłodził się o kilka stopni. - Spokojnie, spokojnie... Znakomicie, że masz zaufanych współpracowników, ale chciałbym, aby nasze porozumienie pozostało tylko miedzy nami. Swoim ludziom sprzedasz jakąś bajeczkę o renesansie gildii złodziei, intratnych znajomościach w straży miejskiej, wykorzystaniu chaosu wojennego oraz szpiegowaniu potencjalnych konkurentów. Oni mogą równie dobrze wiedzieć tylko mgliste szczegóły, które pozwolą im działać. Dzięki temu Twój autorytet wzrośnie, mój nie ucierpi i pół miasta nie będzie wiedziało o całej akcji. Następnie, Twoim kontaktem będzie pan Eskel, to jemu masz raportować o wszystkich nieścisłościach i potencjalnych szpiegach. Jednakowoż... powiedziemy, że będziemy bardzo źli, jeżeli do lochów trafią pijaczki, które powiedziały o mnie o jedno słowo za dużo po kilku kuflach złocistego trunku lub sprzedawca kiszonki, który prowadzi rozmowy po kątach, bo chce kupić lek na france, aby żonka się nie dowiedziała. Mój "Słodki" kompan, który kieruje lochami, ma określony limit przerobu i nie może zajmować się płotkami. Kiedy masz solidne dowody, że coś tutaj śmierdzi, to wtedy się do nas się zgłaszasz. Spisujesz się dobrze, otrzymujesz nagrodę. Cholera, nawet dam Tobie trochę ziem zaraz po zakończeniu konfliktu, jeżeli zadziwisz mnie swymi umiejętnościami - parę wiosek rybackich złożonych głównie ze zbitych chałup powinno mu w zupełności wystarczyć, a tych miał na pęczki. - Natomiast w momencie, gdy mnie zawiedziesz lub zaczniesz grać na dwa fronty, a uwierz mi tego się błyskawicznie dowiemy, cóż... w mojej psiarni wyleguje się czarny wilk, który może stracić głowę. Bolałoby mnie serce, bo nie przepadam za krzywdzeniem zwierząt, lecz dobrze znasz naszą historię i wiesz, że hołdujemy tutaj tradycjom. Także tym nowym. - złożył ręce w charakterystyczną piramidkę - Konkludując, chodzi mi o profesjonalizm, dyskrecję, dokładność i drobiazgowość, panie Cassel. Rozumiemy się? Podołasz?
Odpowiedz
Mistrz złodziei potrzebował chwili, by odzyskać rezon i godnie okazać aprobatę, lecz koniec końców wyszło mu to całkiem przyzwoicie.
- Oczywiście, milordzie, możesz na mnie liczyć. - oznajmił uroczyście, wstając i prężąc się w formie pośredniej między salutem, a ukłonem. - Możesz liczyć na cały złodziejski cech Velenu. Jeśli będzie można czegokolwiek się dowiedzieć, ty dowiesz się tego od nas.
Eskel spojrzał na niego krzywo i pokręcił głową z niedowierzaniem. Jeditt uśmiechnął się półgębkiem, po czym przeciągle ziewnął.
Odpowiedz
Powstał i uścisnął mu dłoń - Zatem znakomicie, mamy umowę. Liczę, że nasza współpraca przyniesie wymierne owoce. Eskel pana odprowadzi, dopowie wszelakie szczegóły i odpowie na wszystkie nurtujące pytania...
Odpowiedz
Nim Cassele zdążył rozpłynąć się w kolejnych zapewnieniach i uwielbieniach, Eskel stanowczym gestem otoczył go ramieniem i wyprowadził z komnaty. Kapitan Meduz odprowadził ich wzrokiem, wciąż z nutą rozbawienia na twarzy, która jednak szybko przybrała zwyczajowy, poważny wyraz.
- Czy to wszystko na dziś, milordzie? Ten dzień był bardzo długi, na pewno jesteś zmęczony na umyśle i ciele. Czy masz jeszcze jakieś polecenia nim udasz się na spoczynek?
Odpowiedz
Nogi miał obolałe, głowa mu pękała, oczy zamykały się z uporem maniaka i dałby sobie rękę uciąć, że przed chwilą widział przed swoim obliczem dwóch kapitanów. Tak jest, zmęczenie dawało o sobie znać i najrozsądniejszym wyborem byłoby udanie się do sypialni, lecz jutro czekał go ważny dzień, a musiał odbyć jeszcze jedną konwersację z Mefasmem. Obawiał się, że w ciągu następnych kilkudziesięciu godzin zmęczenie będzie jego najmniejszą bolączką. Dużo ryzykował, lecz ten kto tego nie robił, często szybko przegrywał wojny. - Nie, musimy zejść jeszcze do podziemi i zamówić kilka słów z Panem M. Dopiero potem przyjdzie czas na odpoczynek.
Odpowiedz
Na twarzy kapitana zagościł nad wyraz rzadki niepewności pomieszanej z troską.
- Milordzie, jeśli pozwolisz... Stając twarzą w twarz z demonem w takim stanie narażasz się jeszcze bardziej, niż zwykle. - zaczął niezgrabnie, gdy opuściliście twe komnaty i schodziliście w dół po pałacowych schodach. - Wybacz, że się ośmielam, ale czuję się w obowiązku zapytać, czy nie możesz zaczekać z tym chociaż kilku godzin, milordzie...
Odpowiedz
Trudno było mu przełknąć tę gorzką pigułkę, lecz kapitan miał racje. Konwersacja z demonem w takim stanie nie była najmądrzejszym pomysłem. Choć atuty Mefasma zostały skutecznie stłumione przez bariery Jerro, to pomimo tego wciąż musiał wykorzystywać wszystkie rezerwy swojej siły woli i pozostawać w stanie maksymalnego skupienia, aby nie ulec mentalnemu naporowi diabła. W tym tańcu na ostrzu noża nie należało popełniać fałszywych kroków, bo konsekwencje każdego błędu mogły go kosztować nie tylko życie, ale także duszę. W obecnym stanie ledwo potrafił wstać z fotela i zejść po schodach, a co dopiero prowadzić trudne negocjacje z demonem.

Powiedział z nutką irytacji - Niech Cię, kapitanie! Czas tyka. Mamy mało czasu, a ten rozpieszczony królewski bękart nie będzie łaskawie czekał z bitwą, aż porządnie się wyśpię! - Westchnął z nutką irytacji. - Ech... Zapewne masz rację, te kilka godzin z pewnością nie uczyni wielkiej różnicy. Równie dobrze te spotkanie może poczekać, bo nie śpieszno mi do niego - przeszły go dreszcze na samą myśl o kolejnej pogawędce z tym pomiotem piekielnym, tak samo, jak o ryzykownym planie, który wykiełkował niedawno w jego umyśle.

Wzdrygnął się również, jak bardzo w ostatnich dniach polega na usługach Mefasma. Czy przez to upadł Velen? Otoczony przez wrogów, którzy wciąż sączyli mu do ucha groźby i klątwy, zaciskając zimne łapska na jego karku? Stopniowo tracący niezależność i tańczący jak mu diabeł zagra? Czy dlatego stracił wszystkie klepki? Całkiem możliwe, lecz wiedział, że ród Greystörów był stworzony z innej gliny i w przeciwieństwie do upadłego lorda, który zapisał się mrocznymi zgłoskami w historii tethyrskiej twierdzy, potrafił on wyciągać wnioski.
Odpowiedz
← Sesja FR

Sesja Tokara - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...